czwartek, 28 grudnia 2017

Rozdział czterdziesty dziewiąty

Ruszyłam spokojnym krokiem po schodach w górę. Moje dormitorium było dwa piętra wyżej. Stanęłam przed drzwiami i zapukałam na wszelki wypadek. Uchyliłam drzwi i zobaczyłam lekko spłoszony wzrok Brown i jakiegoś chłopaka z Hufflepuffu. Uśmiechnęłam się lekko i zamknęłam drzwi. Westchnęłam i zaczęłam się kierować ku dormitoriom męskim. Odprowadził mnie rozeźlony wzrok Granger z fotela w Pokoju Wspólnym. Chyba wystawiłam jej środkowy palec, o ile moja wyobraźnia się nie pomyliła. Ta już coś zaczęła komentować, a ja po prostu potruchtałam na górę. Zapukałam do odpowiedniego dormitorium.
-Proszę - usłyszałam mój ulubiony dwugłos. Uśmiechnęłam się lekko i otworzyłam drzwi.
-Brown przyniosła sobie Puchona na noc i nie mam gdzie spać narazie - mruknęłam zamykając drzwi. Fred pokiwał głową spokojnie siedząc na skraju swojego łóżka. George robił dokładnie to samo, ale na swoim posłaniu. Zsunęłam z siebie spodnie i weszłam pod kołdrę. Zamknęłam oczy kuląc się pod ścianą. Dłoń Freda wylądowała na moim udzie.
-Jeśli dalej będzie się w ten sposób zachowywać to trzeba będzie zmienić lidera drużyny - mruknął George zmęczonym głosem.
-Może Bell przemówi jej do rozsądku. Trzeba jej o tym wszystkim powiedzieć - odparł Fred równie strasznym głosem. Przetarł twarz dłonią. Dalej rozmawiali o Johnson, a ja zasnęłam spokojnie. Miałam dość wrażeń jak na jeden dzień. Chciałam już mieć tylko jedno zmartwienie. Jak zanieść ten pieprzony świstek papieru o adopcji do Ministerstwa, żeby Śmierciożercy się nie dowiedzieli i nikogo nie skrzywdzili? Uchyliłam powieki. Odwróciłam się w stronę Freda. Jednak jego tam nie było. Zamiast niego leżał koło mnie posiniaczony, zakrwawiony Kroto. Zaczęłam gładzić jego twarz hiperwentylując się powoli. Dotykałam każdej rany na jego twarzy i całowałam ją bardzo delikatnie.
-Przepraszam - szeptałam raz po raz jak mantrę. Z moich oczu leciały wielkie łzy. Czułam, że ich słoność może go zaboleć. Jednak nie potrafiłam inaczej. Otworzył oczy i spojrzał na mnie zdziwiony.
-Ley, Ley, kochanie, co ty robisz? - spytał nieswoim głosem. Zamknęłam oczy, gdy je znowu otworzyłam zamiast twarzy Kroto był Fred. Zakryłam dłonią usta i wtuliłam się w Weasleya mocno. Płakałam w jego klatkę piersiową. Jedyne co on był w stanie zrobić to gładzenie mnie po plecach i mocne przytulanie mnie do siebie. Nie wydawałam z siebie żadnego odgłosu. Czułam tylko spokojny oddech Weasleya i coraz bardziej mokrą skórę jego klatki piersiowej pod moją głową. Spojrzałam na niego. Był zamazany przez nadmiar płynących z moich oczu łez. Ten pocałował mnie w nos delikatnie. Mrugnęłam, ale niewiele to dało i znowu skuliłam się wtulając głowę w niego. Usta Freda spoczęły na moim czole.
-Przepraszam - wybełkotałam łamiącym się głosem, a ten kiwnął delikatnie głową.
-Nie masz za co, jeśli będziesz gotowa to możemy o tym porozmawiać - mruknął cicho, a ja spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się blado. Przetarłam twarz dłonią i usiadłam na łóżku. Czy to był ten moment, w którym musiałam powiedzieć o swojej największej słabości?
-Jeśli McGonagall się zgodzi pójdziesz ze mną do Ministerstwa oddać ten papier o adopcji? - spytam łamiącym się głosem. Ten kiwnął twierdząco głową i usiadł koło mnie. Objął mnie ramieniem i pocałował w skroń. - Zobaczyłam w tobie cierpiącego Kroto, to dlatego... - urwałam i spojrzałam na swoje dłonie. Były jasne, prawie sine. Ten pogładził mnie po ramieniu. Spojrzałam na inne łóżka. Chłopaki jeszcze spali.
-Idziemy na śniadanie? - spytał cicho Fred. Kiwnęłam głową i wstałam z łóżka. Wsunęłam się w spodnie i przeczesałam włosy dłonią. Spięłam je w koka i ruszyłam do wyjścia. Ruszyliśmy na Wielką Salę. Jeszcze prawie nikogo nie było. Usiedliśmy na swoich miejscach. Ujęłam tosta i zaczęłam go gryźć beznamiętnie nakładając przy tym kilka rzeczy na talerz. Miałam nadzieję, że picie zapewnia mu Severus.
-Zaraz przyjdę. Po tym pójdziemy do McGonagall, dobrze? - spytałam cicho patrząc na Freda. Ten tylko kiwnął głową. Wstałam z ławy i ruszyłam z talerzem do wyjścia. Zaczęłam schodzić po schodach do lochów. Ruszyłam do komnaty za salą Severusa. Nikogo nie było na korytarzu.
-Dwa węże - mruknęłam, a ściana zaczęła się przesuwać. Weszłam do środka. Barty jeszcze spał i był po sam nos owinięty w kołdrę. To nawet lepiej. Postawiłam jedzenie na stoliku obok jego łóżka i zabrałam brudny talerz. Wyglądał tak niewinnie jak spał. Pogładziłam go po włosach delikatnie i ruszyłam do wyjścia. Otworzyłam komnatę i wyszłam z niej. O ścianę naprzeciw opierał się Zabini.
-Hart, co ty tu robisz? - spytał zdziwiony. Uśmiechnęłam się do niego blado.
-Jadłeś już śniadanie? - odparłam pytaniem na pytanie. Ten powoli zaprzeczył ruchem głowy. Ujęłam go pod ramię i skierowaliśmy swe kroki ku Wielkiej Sali. - Pamiętasz jak opowiadałam ci o tym dziwnym Korytarzu? - spytałam wchodząc po schodach.
-Pamiętam, co z nim? - odparł Zabini idąc moim tempem.
-Wczoraj znowu wciągnęło mnie i Freda. W miejscu gdzie kiedyś wyświetlały się marne imitacje Kroto była zburzona ściana, a pod tymi gruzami leżał Crouch - wybełkotałam możliwie jak najciszej. Zabini aż przystanął na moment. Spojrzał na mnie wielkimi oczami. Ja pociągnęłam go dalej do przodu. - Wydaje mi się, że z czystej empatii mu pomogłam i teraz Snape faszeruje go lekami, ale w zamian za to ja mam przynosić Bartyemu jedzenie - dokończyłam historię i westchnęłam ciężko.
-No to widzę przezabawnie się układa twoje życie - mruknął mocno zdziwionym głosem. Prychnęłam lekko.
-Lepszego nie mogłam sobie wymarzyć - powiedziałam z sarkazmem. Weszliśmy na Wielką Salę. - Później jeszcze pogadamy - dodałam i pocałowałam go w policzek. Ten uśmiechnął się i ruszył do swojego stołu. Podeszłam do Freda, który gadał teraz z Georgem. Postawiłam talerz na stole.
-Idziemy? - mruknął Fred wyrywając się z konwersacji.
-Nie chcę wam przeszkadzać. Wspomnę o tobie - odparłam z lekkim uśmiechem. Ten musnął moje usta delikatnie, a ja ruszyłam w stronę gabinetu McGonagall. Weszłam drzwiami, a potem krętymi schodami w górę. Gdy stanęłam blisko gabinetu zapukałam w futrynę. Profesor McGonagall spojrzała na mnie znad jakichś papierów.
-Słucham? - spytała spokojnie. Uśmiechnęła się nawet delikatnie. Weszłam głębiej do pomieszczenia.
-Dzień dobry, przyszłam z pytaniem czy byłaby możliwość, aby ponownie udać się do Ministerstwa za pomocą kominka pani profesor? W czasie świąt byłam w domu i znalazłam kilka papierów, które mogłyby ruszyć jakoś sprawę Kroto - powiedziałam patrząc jej w oczy. Ta spojrzała na kominek, a potem na mnie.
-Dobrze, ale postaraj się, aby nie trwało to dłużej, niż godzinę - poprosiła odkładając pióro. - Ktoś jeszcze z tobą będzie iść? - spytała, a ja potwierdziłam ruchem głowy.
-Fred Weasley - powiedziałam, a ona kiwnęła głową. - Za moment będziemy spowrotem - dodałam i wyszłam z jej gabinetu. Pobiegłam do Wielkiej Sali. Złapałam Freda za dłoń.
-Już idziemy? - spytał zdziwiony lekko.
-Mamy godzinę - odparłam zdyszanym głosem. Ten kiwnął głową. Ruszyliśmy do mojego dormitorium. Przeczesałam włosy i zgarnęłam papier adopcyjny. Znowu pojawiliśmy się u McGonagall, która już czekała z proszkiem Fiuu.
-Tylko wracajcie szybko - poprosiła i dała nam po trochę na dłonie. Weszłam do kominka.
-Ministerstwo Magii - powiedziałam i rzuciłam proszek pod nogi. Poczułam charakterystyczne szarpnięcie w okolicy pępka. Wyszłam z kominka w zatłoczonym Ministerstwie i poczekałam na Freda. Ten po chwili się pojawił i ujął moją dłoń. Ruszyłam do wind, które zawiozły nas na 2 piętro. Przeszliśmy jeszcze koło Maggie, która wyrażała lekki żal, że nie ma komu popatrzeć na tyłek. Ruszyliśmy za róg od windy. Ukazały się wielkie dębowe drzwi. Zapukałam do nich i weszłam do środka. Rozglądnęłam się spłoszona odgłosem pisania na maszynie. Gdzieś daleko, prawie na drugim końcu sali ujrzałam Kingsleya. Puściłam dłoń Weasleya i zaczęłam iść w stronę Shacklebota lawirując między biurkami pracujących tu aurorów. Dotknęłam jego ramienia dłonią. Ten odwrócił się i obdarzył mnie spokojnym spojrzeniem.
-Dzień dobry, jestem Riley Hart. Pan prowadzi sprawę mojego opiekuna Kroto Hart - powiedziałam poważnie. Ten kiwnął głową.
-Co panią tu sprowadza? - spytał pewnym głosem. Wyciągnęłam z kieszeni złożony na pół papier. Podałam mu go.
-To może być dowód w sprawie. Znalazłam to przeszukując pudła w domu w okresie świątecznym - powiedziałam spokojnie. Ten otworzył złożony papier. Zaczął to czytać. Spojrzał na mnie znad papieru.
-Dziękuję, że pani to przyniosła. Sprawdzimy to i damy pani znać listownie - stwierdził i wysunął dłoń w moim kierunku. Uścisnęłam ją.
-Do widzenia - powiedziałam pogodniej i ruszyłam do wyjścia. Kingsley zniknął za którymiś drzwiami. Podeszłam do Freda i uśmiechnęłam się lekko.
-Wracamy? - spytał spokojnie. Kiwnęłam głową i wyszliśmy z Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów. Potem znowu koło Maggie na recepcji. Tym razem spojrzała przychylniej na tyłek Weasleya. Weszliśmy do kominków na holu głównym i przedostaliśmy się do gabinetu McGonagall.
-Już jesteście? - spytała zdziwiona i spojrzała na zegarek. - Może jeszcze zdążycie na pierwsze zajęcia - stwierdziła, a my pognaliśmy po schodach w dół.
-Lecę na historię - mruknęłam i pocałowałam go w brodę. Pobiegłam w stronę sali historycznej. Wpadłam do sali w momencie zamykania drzwi. Może jednak ten dzień nie zapowiada się tak tragicznie.
~~~
Jest i kolejny rozdział. Udało mi się coś wyskrobać. Ale założyłam ostatnio nowego bloga z dobrą przyjaciółką. Także zapraszam do sprawdzenia >NOWEGO BLOGA< i do komentowania rozdziału. Pozdrawiam.

czwartek, 23 listopada 2017

Rozdział czterdziesty ósmy

Uśmiechnęłam się do niego promiennie, a ten nachylił się nade mną.
-Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że jesteś wesoła - przyznał cicho i pogładził mnie po policzku delikatnie. Pokiwałam głową lekko.
-Widziałam twoją radość na Wielkiej Sali - przyznałam, a ten dotknął ustami mojej szyi. Zagryzłam delikatnie wargę. Położyłam dłonie na jego klatce piersiowej. Zaczęłam je powoli zsuwać w stronę jego paska. Ten wpił się w moje usta w momencie, gdy dotknęłam dłońmi jego klatki piersiowej pod koszulką. Zaśmiałam się lekko i podsunęłam jego koszulkę do góry. Ten zsunął z siebie koszulkę i obrócił nas tak, że siedziałam na jego brzuchu. Odsunął się i spojrzał na mnie rozweselony. Znowu przygryzłam wargę. Fred położył dłonie na moich biodrach, a ja wróciłam ustami do jego ust. Jego dłonie powoli podjeżdżały do góry podsuwając mój sweter w stronę szyi. Pozwoliłam mu ściągnąć sweter. Uśmiech błysnął na jego twarzy, a ja przytknęłam moją klatkę piersiową do jego. Palcami dojechał do zapięcia mojego stanika. Poszło mu dosyć sprawnie. Wyszczerzyłam się ku niemu. Ten pokręcił głową z politowaniem i znowu wpił się w moje usta. Do drzwi ktoś zaczął się dobijać. Odsunęłam się i przykryłam szybko kołdrą kładąc się u boku Freda.
-Słucham? - spytał lekko zdenerwowany Weasley. Nikt nie odpowiedział, słychać było tylko pukanie. Coraz bardziej rozpaczliwe. Spojrzałam na niego.
-Otwórz - mruknęłam cicho i przykryłam się kołdrą pod brodę. Ten kiwnął głową i wstał. Podszedł do drzwi, a ja z delikatnym westchnięciem przymknęłam oczy. Słyszałam przekręcanie kluczyka. Przekręcił klamkę. Lekko zaskrzypiała.
-Angelina? - spytał zdziwiony. Ja tylko lekko się skuliłam.
-Fred - wybełkotała Johnson, słychać było, że nie jest do końca trzeźwa. - Miałam nadzieję, że cię tu znajdę. Musimy porozmawiać - dodała i wtoczyła się do środka.
-Słucham cię - mruknął Weasley zamykając drzwi. Słyszałam tylko szuranie stopami po podłodze i ciężar na łóżku, na którym leżałam.
-Bo mnie to męczy strasznie, a nie miałam odwagi ci tego powiedzieć - przyznała i czknęła. Nie uchyliłam nawet na moment powieki. - Cholernie mi się podobasz, czemu nie jesteś ze mną? - dodała, a Fred na moment zastygł. - No przecież wtedy na korytarzu było nam tak dobrze, albo wtedy po treningu jeszcze przed tym jak poznałeś Hart - mruczała i chyba gestykulowała mocno. Fred położył dłoń na moim udzie.
-Angie, już o tym rozmawialiśmy. Kocham Riley, naprawdę nic tego nie zmieni - powiedział spokojnym głosem. Na mojej twarzy wykwitł delikatny uśmiech. Ta zaczęła się powoli hiperwentylować. Wstała i podeszła do Freda. Blisko, zbyt blisko. - Johnson, do cholery - warknął Weasley i odsunął ją od siebie wstając z łóżka. Ta tupnęła nogą. Po pokoju rozległ się głuchy odgłos uderzenia w twarz.
-Jeszcze tego pożałujesz - burknęła, ale się nie ruszyła z miejsca. Ten odetchnął głęboko.
-Sądzę, że powinnaś już iść - powiedział cicho i poszedł otworzyć jej drzwi. Ta wyszła niepyszna. W momencie zamykania drzwi uchyliłam powieki. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na Freda. Jego twarz wyrażała bezsilność. Zmartwiłam się delikatnie i wstałam. Mocno go przytuliłam. Ten pogładził mnie po plecach.
-Kocham cię - powiedziałam w jego klatkę piersiową. Ten prychnął delikatnie. Spojrzałam na jego twarz.
-Ja cię bardziej - stwierdził cicho i pogładził mnie po twarzy. Uśmiechnęłam się lekko. - Nie chciałem jej skrzywdzić - wybełkotał, a ja pokiwałam głową lekko.
-Wiem, ale nie mogłeś się spodziewać, że przyjdzie do ciebie pijana - wybełkotałam cichutko. Zobaczyłam w jego oczach przejmujący smutek. Nienawidził zawodzić ludzi, a co gorzej krzywdzić ich. Nawet ta lekka czerwona plama na jego policzku po jej dłoni niewiele mu tłumaczyła. Był bardzo dobrym człowiekiem. Nie wiem jakim cudem wytrzymywał ze mną. Ten kiwnął głową i pocałował mnie w czoło.
-Posiedzisz tu ze mną? - spytał cicho, a ja potwierdziłam ruchem głowy. Ten usiadł na łóżku. Zapięłam bieliznę i usiadłam koło niego. Pocałowałam go w lewe ramię i położyłam głowę na jego ramieniu. Ten objął mnie lekko ramieniem.
-Może się położysz? - wybełkotałam cicho. Ten nic nie mówiąc położył się. Wsunęłam się tuż koło niego i położyłam głowę na jego nagiej klatce piersiowej. Wiedziałam, że odczuwa moralnego kaca. Pieprzoną bezsilność. Zamknął oczy, a ja pocałowałam go w policzek i przytuliłam się do niego. Gładziłam go spokojnie po klatce piersiowej. Jego oddech stawał się coraz bardziej spokojny. Westchnęłam delikatnie. Zasnął. Bardzo spokojnym snem. Spojrzałam na zegar nad jego łóżkiem. Za niedługo miała się zacząć kolacja. Podniosłam się i pocałowałam go delikatnie. Wstałam, zarzuciłam sweter i wyszłam z jego dormitorium. Potruchtałam ku Wielkiej Sali. Nikt mnie nie zatrzymywał po drodze. Weszłam do środka i usiadłam na stałym miejscu. George spojrzał na mnie zdziwiony.
-Gdzie jest Fred? - spytał cicho. Przysunęłam się do niego.
-Poszliśmy do waszego dormitorium. Ogólnie spokojnie, gdy nagle rozległo się łomotanie do drzwi. Pijana Johnson z wyrzutem, że z nią nie jest. Powiedział jej, że mnie kocha. Dostał w twarz. Teraz śpi z moralnym kacem. Czuje się temu winny - odparłam, a George pokiwał głową lekko. Spojrzał przed siebie.
-Rozumiem - mruknął i wrócił do mnie wzrokiem. Dotknął mojej dłoni. - Jak wstanie to się nim zajmę. Zaniosę mu kolację - dodał poważnym tonem i zabrał dłoń. Pokiwałam głową z bladym uśmiechem. Zaczęłam nakładać jedzenie na drugi talerz. George został lekko skonsternowany, ale zaczął rozmawiać z Lee. Na salę weszła już trochę mniej powłóczająca nogami Johnson. Nawet nie chciałam na nią patrzeć. Jak tylko usiadła, ja wstałam i ruszyłam z talerzem do wyjścia. Miałam to tak bardzo gdzieś co ona sobie o mnie myśli. Tak bardzo mi było szkoda Freda.
Zeszłam po schodach do lochów i ruszyłam w stronę komnaty Croucha. Dobrze, że tylko tymczasowej. Zapukałam do drzwi. Weszłam nie czekając na odpowiedź. Barty przeglądał jakieś opasłe tomisko w zielonej skórze.
-Kolacja - mruknęłam i postawiłam talerz na stoliku. Zabrałam wcześniejszy pusty. Crouch spojrzał na mnie.
-Dziękuję - powiedział poważnie, po czym uśmiechnął się lekko. Nie chciało mi się nigdzie iść. Usiadłam na krześle obok jego łóżka. Ten wziął talerz na kolana.
-Czujesz się lepiej? - spytałam bez cienia złości czy sarkazmu. Ten ugryzł tosta.
-Trochę tak. Severus co chwilę faszeruje mnie jakimś niedobrym gównem, ale o dziwo obudziłem się z drzemki o wiele mniej obolały, niż przed południem - przyznał przegryzając tosta. Kiwnęłam głową.
-Cieszę się z tego powodu - odparłam w miarę pogodnym tonem. Chyba nawet mówiłam prawdę. Ten przyglądnął mi się badawczo.
-Coś cię gryzie - skwitował, a ja tylko machnęłam dłonią. - To pewnie ten zdrajca krwi - mruknął. Zmierzyłam go wzrokiem.
-Nie mów tak na niego - burknęłam cicho. Barty się zaśmiał rozbawiony.
-Dobrze, dobrze, przepraszam - zaśmiał się wesoło. Pokiwałam głową z politowaniem. Wstałam z krzesła. - Nie posiedzisz ze mną? - spytał trochę mniej wesoło. Trzymałam w prawej dłoni pusty talerz.
-Mam jeszcze zadanie z transmutacji do zrobienia - mruknęłam, chociaż wcale tak nie było i ruszyłam do drzwi.
-Dziękuję - wybełkotał Crouch z pełnymi ustami, a ja zamknęłam za sobą komnatę. Ruszyłam do kuchni, by oddać talerz. Po chwili marszu doszłam do obrazu z martwą naturą. Połaskotałam gruszkę, a moim oczom ukazała się zielona klamka. Uchyliłam lekko drzwi. Zobaczyłam pierwszego lepszego skrzata domowego. Podałam mu talerz.
-Dziękuję panience - powiedział przestraszony i schylił się prawie dotykając nosem podłogi. Uśmiechnęłam się blado i wróciłam do Pokoju Wspólnego. Nie chciałam już dzisiaj z nikim rozmawiać. Jedynym marzeniem było pójście spać do własnego dormitorium. Bez głupich pytań Granger. Wsunęłam się do środka. Na fotelach siedzieli Granger, Weasley i Potter. Jeden problem z głowy. Gdy szłam na górę pod jednym z dormitoriów siedziała, a raczej spała Johnson. Zatrzymałam się na moment. Bardzo głupio było mi ją zostawić, mimo wszystko nie zasłużyła na to. Westchnęłam głęboko i podeszłam do niej. Wzięłam ją pod ramię.
-Wstawaj - mruknęłam cicho, a ta tylko coś mruknęła pod nosem. Podniosłam ją i oparłam na sobie. Nie była ciężka. Otwarłam jakimś magicznym cudem drzwi. Dormitorium było puste. Położyłam ją na jakimkolwiek łóżku. Ta już otwierała usta. - Nic nie mów, idź spać - mruknęłam. Ta się skuliła na łóżku i zasnęła dosyć szybko. Westchnęłam i wyszłam z dormitorium. Miałam tak bardzo dość. A ten dzień zaczął się tak niepozornie. Ten dzień to były wzloty i upadki. Tylko czemu akurat Fred musiał za to wszystko oberwać? Dlaczego zawsze ci najmniej winni dostają najgorzej?
~~~
Wracam z kolejnym rozdziałem. Nie wiem czy dobrze go poprowadziłam, jest tu dosłownie wszystko, za co przepraszam. Ale jednak zapraszam do komentowania.

wtorek, 7 listopada 2017

Rozdział czterdziesty siódmy

Ruszyłam do wyjścia z Pokoju Życzeń. Uśmiechnęłam się blado do Freda.
-Wrócę najszybciej jak potrafię - obiecałam półszeptem i wyszłam. Do Hagrida biegłam. Nawet nie wiedziałam, że jestem w stanie tak szybko gdzieś się przetransportować. Nawet prawie spadnięcie ze schodów nie przeszkodziło mi. Wybiegłam przed Zamek. Nie miałam kurtki. Przejmujące zimno ogarnęło moje ciało od razu. A co jeśli Hagrid mi nie pomoże? Stwierdzi, że to nie dla niego? Że on ma własne problemy?
Dobiegłam do domku Hagrida. Zapukałam skostniałymi dłońmi. Nic. Zapukałam ponownie. Ruch. Ziewanie. Bełkotanie pod nosem.
-Kogo niesie o tej porze? - mruknął trochę zły półolbrzym i otworzył drzwi. Uśmiechnęłam się do niego lekko. - Riley, dziecko, gdzie ty masz kurtkę? - spytał lekko przerażony, ale głównie zmartwiony. Już się usunął, abym mogła wejść do środka.
-Hagridzie, potrzebuję twojej pomocy. Zanim jednak zacznę musisz mi obiecać, że Dumbledore się o tym nie dowie - powiedziałam poważnym tonem mimo szczękających z zimna zębów. Ten już chciał coś powiedzieć, ale szybko zrezygnował i pokiwał tylko potulnie głową. - Byliśmy z Fredem w Korytarzu. Dość regularnie nas tam wciąga - mruknęłam, ale po chwili zamilkłam, bo ujrzałam już tylko przerażenie na twarzy Hagrida.
-Wiecie o Korytarzu? - spytał konspiracyjnym szeptem. Pokiwałam głową. - Nie możecie tam być, nie powinniście wchodzić. To coś wykorzystuje wasze słabości... - wybełkotał i zaczął trzeć brodę w geście lekkiego przewrażliwienia.
-Wiem, pokazał mi Kroto. Ale nie po to tu przyszłam. Jedna ze ścian została zburzona, a pod nią był człowiek. Nie mogę go jednak oddać do Skrzydła Szpitalnego z dotychczasową twarzą. Jest Śmierciożercą i nikt nie może się dowiedzieć, że tu jest - mruknęłam i spojrzałam na niego i oczekiwałam kiwnięcia głową. Nic takiego się nie stało. Hagrid tępo wlepiał we mnie wzrok. - I pomyślałam, że skoro kiedyś powiedziałeś, że jesteśmy prawie jak rodzina, a ja w tym momencie nie wiem do kogo się z tym zwrócić, to może byś mi pomógł - dodałam już cicho, bardzo niepewnie. Spojrzałam na niego. - Ale nie nalegam, bo dla mnie samej było trudno zdobyć się na odwagę i tu przyjść - dodałam trochę pewniej. Ten nie mówił nic przez kilka sekund.
-Prowadź mnie do niego - wybełkotał. Kamień spadł mi z serca i ruszyłam szybkim krokiem w kierunku Hogwartu. Ten dotrzymywał mojego tępa z łatwością. Kiwał po drodze profesorom na dzień dobry, aż doszliśmy na siódme piętro. Nie odzywaliśmy się, aż nie otworzyłam wejścia do Pokoju Życzeń. Hagrid wszedł pierwszy.
-Dzień dobry - usłyszałam głos Freda, stał nadal bez swetra koło łóżka Bartyego. Ściskał w rękach mój sweter. Nauczyciel kiwnął mu głową i wzdrygnął się na widok twarzy Croucha. Spojrzał na mnie zaskoczony.
-Akurat on? Morderca? Mam go ratować? - spytał trochę zły mężczyzna. Przetarłam twarz dłońmi.
-Nie chcę być odpowiedzialna za żadną śmierć, nawet Śmierciożercy - odparłam poważnie pewnym tonem. Ten westchnął. Podszedł do łóżka i przyglądnął się Juniorowi.
-Jest tylko jedna osoba, która może mu pomóc - mruknął i ruszył do wyjścia. Pokiwałam głową. Ten wyszedł, a ja spojrzałam na Weasleya. Zsunęłam z siebie jego sweter i podałam mu go. Założył go, a ja narzuciłam swój. Krew lekko zastygła, widać było tylko wielki zakrzep na bordowym swetrze.
-Przepraszam, że taka jestem. Nagle zapominam o wielu rzeczach. Pomagam złym ludziom. Odpływam daleko. Jestem niedostępna, okrutna - powiedziałam cicho patrząc w oczy Fredowi. Ten uśmiechnął się blado. Ujął moją dłoń lekko i przyłożył ją sobie do ust.
-Nigdy tak nie mów. Zdarza ci się zapomnieć, ale to nic złego. Każdy na twoim miejscu by pomógł Crouchowi. Po prostu czasami czuję się dziwnie. On nagle pojawił się w twoim życiu. Zabiega o twoja atencję. Mimo że wiem jak bardzo mnie kochasz, bo kocham cię równie mocno, to nadal odczuwam niepokój. Ja nie posunę się do pewnych rzeczy, do których on byłby w stanie. Dlatego tak się martwię - powiedział patrząc mi w oczy. Zaśmiałam się lekko i pogładziłam go po policzku. Chciałam tym dać mu do zrozumienia, że nie ma się czego obawiać. Ten również lekko się uśmiechnął. Do Pokoju Życzeń wszedł Hagrid, a za nim Snape. Spojrzałam na niego. Czekałam na jego reakcję. Hagrid wyszedł widząc minę Severusa. Kiwnęłam mu głową w podziękowaniu. Ten uśmiechnął się i znikł.
-Poskładam go. Będzie w komnacie za moją. Hasło do niej to dwa węże. Masz mu przynosić jedzenie, bo leczenie go to jedyne co zrobię - mruknął Snape patrząc na mnie. Kiwnęłam głową. Barty miał zamknięte oczy. Oddychał, ale spał. Odpoczywał. - Nikt by mu nie pomógł Hart. Albo masz takie dobre serce, albo jesteś tak głupia - stwierdził i teleportował się z Crouchem. Westchnęłam na ostatnie zdanie.
-Zbierajmy się stąd. Już i tak nie ma nas na dużej części pierwszych zajęć - mruknęłam i ruszyłam do wyjścia. Fred kiwnął głową.
-Tylko podwiń sobie rękaw - poprosił przechodząc ze mną przez drzwi. Kiwnęłam głową i zaczęłam schodzić po schodach ukrywając zaschniętą krew na moim rękawie. Teraz miałam eliksiry ze Ślizgonami. Ruszyłam do lochów spokojnie. Po drodze pożegnałam się z Fredem. Stanęłam pod odpowiednią salą, ale jeszcze trwała poprzednia lekcja. Rozglądnęłam się i ruszyłam w głąb korytarza. Za komnatą Snape faktycznie była jakaś inna. Podeszłam do niej trochę niepewnie.
-Dwa węże - mruknęłam, a ściana zaczęła się odsuwać. Weszłam powoli do środka. Barty wlepiał wzrok w sufit. Nic nie mówił. Gdy usłyszał, że ktoś wchodzi nawet nie spojrzał.
-Snape, nie chcę twoich eliksirów. Znając ciebie umrę po nich - burknął rozeźlony lekko. Uśmiechnęłam się blado.
-Od moich na pewno zginiesz - stwierdziłam, a ten spojrzał na mnie.
-Przepraszam, nie wiedziałem, że to ty - przyznał i z bólem usiadł na łóżku. Lekko rozmasował swoje żebra. Usiadłam na krześle koło niego.
-Dał ci jakieś leki? - spytałam patrząc na jego poranioną twarz. Ten potarł kark.
-Coś wrzucał mi do picia. Niby szybko odczułem brak bólu, ale na razie nie wiem ile to potrwa i kiedy mnie wypuści - stwierdził, a ja tylko pokiwałam głową. Usłyszałam zbierający się tłum na korytarzu. Wstałam z krzesła.
-Muszę iść, ale przyjdę po obiedzie z jedzeniem - powiedziałam dość pogodnie. - I cieszę się, że nic ci nie jest. Mimo wszystko się cieszę - dodałam i położyłam na krześle batonik. Jeszcze jakiś został mi w szacie. Ruszyłam do drzwi.
-Dzięki Hart, za wszystko - mruknął Crouch, a ja nawet się do niego nie odwróciłam. Wyszłam w lepszym humorze. Pognałam do odpowiedniej sali. Walnęłam jakąś blondynkę.
-Patrz jak... - urwała, bo spojrzała na mnie. Wyszczerzyłam się do Bell. Ta wyszczerzyła się do mnie.
-Przepraszam, będę bardziej uważna - odparłam wesoło, a ta zaśmiała się lekko. - Co tam u ciebie? - spytałam poprawiając plecak na ramieniu.
-Spokojnie leci na życiu między Wielką Salą, a biblioteką - przyznała z uśmiechem. - A u ciebie? Jakieś nowości? - dodała z rozbrajającym uśmiechem. Podszedł do nas Malfoy i objął ją w pasie delikatnie. Pierwszy raz ujrzałam na jej twarzy głębsze uczucie.
-Zdecydowanie nie mam co robić. Tylko Freda czy Zabiniego czasami pomęczę - przyznałam patrząc na nich z wesołym uśmiechem. Cholernie do siebie pasowali.
-Blaise chodził ostatnio trochę osowiały. Dużo o tobie mówił - powiedział Malfoy patrząc na mnie. Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
-Teraz będzie lepiej - odparłam i rozglądnęłam się. W oddali ujrzałam Zabiniego kroczącego ku nam. Uśmiechał się wesoło.
-Czemu twoje słowa od razu się spełniają? - spytał rozbawiony. Blaise podszedł do mnie i oparł się o moje ramię.
-O czym rozmawiacie? - mruknął wesoło. Wzruszyłam lekko ramionami zrzucając jego łokieć. Dostałam za to przyjaznego palca w żebra. Spojrzałam na niego rozbawiona i jego też szturchnęłam. - Ty zły człowieku - dodał udając zażenowanie Blaise. Uśmiechnęłam się promiennie. Ten pokiwał tylko z politowaniem głową. Drzwi do sali otwarły się na oścież zapraszając nas do piekła. Weszliśmy, ale o dziwo było naprawdę w porządku. Siedząc znowu z Zabinim byłam szczęśliwa. Potem było jeszcze kilka zajęć, aż nadszedł czas obiadu. Siedziałam wesoła między bliźniakami. Opowiadali żarty. Śmiałam się najgłośniej ze stołu. Wzrok Fred cały czas był pełen szczęścia. Bardzo się cieszył, że jestem wesoła. Gładził moje udo pod stołem. Spojrzałam na niego jak skończyłam jeść. Nałożyłam jeszcze trochę na inny talerzyk.
-Wyglądasz tak cudownie z tym promiennym uśmiechem - powiedział mi Fred na ucho. Pocałował mnie w skroń delikatnie po tym. Zwróciłam na niego wzrok i nachyliłam się lekko. Musnęłam ustami jego usta.
-Bo czuję się cudownie - przyznałam rozweselona. Ten tylko pokiwał głową z politowaniem. Zaśmiałam się i wstałam z ławy.
-Widzimy się potem w Pokoju Wspólnym? - spytał, a ja pokiwałam głową i ruszyłam z pełnym talerzykiem do wyjścia z Wielkiej Sali. Skierowałam swoje kroki ku lochom. Podeszłam do dobrej komnaty.
-Dwa węże - mruknęłam, a komnata zaczęła się otwierać. W środku Crouch coś zapisywał pieczołowicie na pergaminie. Spojrzał znad niego na mnie. Przestał w pół jakiegoś słowa i odłożył na szafkę.
-Cześć Hart, masz obiad? - spytał z lekkim uśmiechem. Kiwnęłam głową i położyłam talerz na stoliku. - Dzięki - dodał i zaczął jeść.
-Talerz możesz zostawić, jak ci przyniosę kolację to go zabiorę - powiedziałam spokojnie. Ten mruknął coś pod nosem, a ja wyszłam. Poszłam w lepszym humorze do Pokoju Wspólnego. Usiadłam na pustym fotelu i przymknęłam oczy. Czułam się niesamowicie wesoło. Nie wiem czym to było spowodowane. Może dlatego, że pomogłam człowiekowi? Albo ze spotkania się z Blaisem? W każdym razie chciałam, aby tak było dalej. Po chwili poczułam dłoń na mojej dłoni i usta na moim czole.
-Witaj Ley - usłyszałam znajomy głos i otwarłam oczy. Rude włosy zajmowały prawie cały mój widok. Zaśmiałam się radośnie. - Idziemy do mnie? - dodał, a jego oczy się zaświeciły. Wstałam z fotela.
-Masz dar przekonywania - stwierdziłam łapiąc go za dłoń. Ten uśmiechnął się zawadiacko i ruszyliśmy na górę, do dormitoriów męskich. Weszliśmy do pustego dormitorium. Wsunęłam się do łóżka Fred szybko, a ten zamknął drzwi. Zaśmiał się wesoło. Gdzieś z tyłu głowy dalej jakiś straszny głos powtarzał mi, że nie powinnam. Że jestem głupia i naiwna. Że dla mnie nie ma nic dobrego. Ale kto by słuchał takich bzdur kiedy Fred już zaczynał wsuwać swoje ciało koło mojego na jego łóżku? Dlatego poddałam się uczuciu nie myśląc o niczym złym.
~~~
Cholera, tak długo mnie nie było. Początek dojrzewał we mnie, ale tak trudno mi to było przelać na komputer. Kolokwia, wykłady i konwersatoria w tym nie pomagały. Jednak zapraszam do komentowania.

środa, 11 października 2017

Rozdział czterdziesty szósty

Dojadłam swoje śniadanie nie rozmawiając za bardzo z nikim. Nie miałam nic ciekawego do powiedzenia. Wstałam z ławy.
-Czekaj, pójdę z tobą - powiedział spokojnie Fred i również wstał łapiąc tosta. Uśmiechnęłam się do niego.
-Idę tylko po książki - odparłam wesoło. Ten machnął dłonią i ujął moją. Westchnęłam lekko i ruszyłam do wyjścia z sali. Szliśmy spokojnie w stronę Wieży. -Fred? Myślisz, że powinnam to wszystko kontynuować? Tą całą sprawę z Kroto i adopcją - mruknęłam wchodząc po schodach. Ten spojrzał na mnie.
-Ley, czemu masz wątpliwości? - spytał ściskając moją dłoń trochę mocniej. Potarłam dłonią policzek.
-W nocy do snu wdarł mi się Barty. Mówił, że Kroto zabrał mu dziewczynę. To nie jest tak niemożliwe, ale potem powiedział, że to nie on wkopał Kroto. Życzył mu cierpienia, ale nie od razu śmierci. Nie wiem czy mam mu wierzyć w tej sprawie - mruknęłam, a Fred lekko stracił humor.
-Wydaje mi się to mało prawdopodobne. Jest strasznym człowiekiem, więc nie wierzę, że nie mieszał w tym palców - odparł spokojnie i przeczesał dłonią rude włosy. - Poza tym bardzo często ostatnio o nim wspominasz - dodał z delikatną nutą zazdrości w głosie. Przystanęłam i spojrzałam na niego trochę zdziwiona.
-Jesteś o niego zazdrosny? - spytałam dogłębnie zdziwiona. Ja wiem, przyjaźnię się ze Śmierciożercą, ale Zabini nie jest okrutny. Nie zabija.
-Jest wyrachowany. Wie co powiedzieć. Poza tym jest przystojny - mruknął, a ja oniemiałam.
-Jest mordercą. Pieprzonym mordercą! - warknęłam na niego. Byłam cholernie zła. Jak mógł o czymś takim pomyśleć. O tym manipulatorze!
Po chwili spojrzałam nad głowę Freda i nagle moja złość zniknęła. Zobaczyłam delikatnie żarzące się płytki na całych ścianach i suficie. Przełknęłam ciężko ślinę. Ujęłam niepewnie dłoń Weasleya. Ten rozejrzał się i tylko kiwnął głową, że rozumie.
-Jesteś pewna? - spytał cicho, a ja ruszyłam do przodu z zaciętą miną. Nie wiedziałabym nawet co mu odpowiedzieć. Oczywiście, że nie byłam pewna. Nie chciałam znowu przeżywać tego koszmaru. Nie chciałam tam spotkać marnej imitacji Kroto i znowu patrzeć na wyimaginowanego Bartyego. Nikt nie chciałby tam wracać, ale Korytarz nie przyjmuje odmowy. Albo wchodzisz, albo umierasz już na samym początku. My weszliśmy w głąb największej, najbardziej niezbadanej czeluści w całym Hogwarcie. Najśmieszniejsze było, że prawie nikt o tym nie wiedział.
Fred przystanął. Zwróciłam na niego wzrok. Powoli moje płuca też zaczęły się wypełniać gorącym powietrzem. Kiwnęłam głową i obserwowałam jak zsuwa z siebie sweter razem z podkoszulką. Ujął ciuchy w drugą dłoń i spojrzał na mnie. Teraz ja zsunęłam z siebie sweter i trzymałam go drugą ręką. Kiwnęłam głową. Zaczęliśmy iść w stronę coraz bardziej żarzących się kamieni. Ściskałam co jakiś czas dłoń Freda. Moje płuca coraz bardziej przestawały współpracować. Poczułam zapach spalenizny. Odwróciłam się na moment w stronę Weasleya, który z przerażeniem patrzył na podtapiajace się podeszwy jego trampek. Z przodu już widziałam ten biały poblask.
-Biegniemy - wyszeptałam, a echo zrobiło efekt za mnie. Zaczęliśmy biec najszybciej jak potrafiliśmy. Przestałam myśleć o narastającym gorącu w moich płucach. Chwilę po tym cisnęliśmy się przez wąski korytarz do białego pokoju. Już czułam, że tak szybko jak ostatnio z tego nie wyjdziemy. Upadłam na podłogę już w pokoju. Była zimna, cudownie koiła moje poparzone ciało. Fred usiadł koło mnie i położył dłoń na moim ramieniu.
-Jak się czujesz? - spytał cicho. Westchnęłam głęboko i wstałam z podłogi. Usiadłam koło niego. Rozglądnęłam się wokół siebie. Niewiele się od ostatniego razu zmieniło. Nadal nie było żadnych drzwi.
-Dobrze, trochę piecze, a ty? - odparłam i spojrzałam na niego. Ten wzruszył lekko ramionami. Miał poparzony brzuch lekko i lewe ramię. Ja tylko wewnętrzne strony dłoni i trochę łopatki. Nic wielkiego.
W sali rozległ się ogromny huk, jak wtedy w domu. Zerwałam się na równe nogi. Zobaczyłam wielką dziurę w ścianie za nami i usłyszałam przerażający krzyk. Rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Nie krzyczałam ani ja, ani Fred. Oderwany kawałek ściany przyciskał kogoś do ziemi. Widziałam tylko dłoń. Najprawdopodobniej należała do białego mężczyzny. Podbiegłam tam.
-Pomóż mi - wybełkotałam błagalnie w stronę Weasleya. Ten wstał z posadzki i podpełzł do mnie w wielkim szoku. Zaczęliśmy zrzucać kawałki gruzu. Niektóre były wielkie. Człowiek przykryty nimi dalej krzyczał, chociaż słabł na sile. Okropny widok. Wreszcie odkopałam jego głowę. Była mocno zakrwawiona i zadziwiająco znajoma.
-Crouch? - spytał zaskoczony Weasley i aż się odsunął. Moim pierwszym odruchem było skrzywienie się, ale kontynuowałam odgruzowywanie go. Nie ważne czy jest prawdziwy czy nie. Pierwszy raz czułam do niego jakąkolwiek sympatię, jeśli tak to można nazwać. Może to była jednak czysta empatia. - Ley, a jeśli to jest kolejna sztuczka Korytarza? - mruknął cichutko Weasley. Spojrzałam na niego zmęczonymi oczami.
-Przynajmniej nie będę miała nikogo na sumieniu - wybełkotałam szeptem i wysunęłam Bartyego spod gruzów. Jego klatka piersiowa poruszała się nierówno. - Czy to czym był kiedyś Kroto w tym pomieszczeniu miało prawdziwą krew? Oddychało? - spytałam cicho wyciągając różdżkę z kieszeni.
-Nie wiem, nie sprawdzaliśmy tego. Ale Kroto wyglądał bardziej jak hologram, niż prawdziwy człowiek - powiedział Fred. Pokiwałam głową i uniosłam różdżkę nad Croucha.
-Ferula - mruknęłam, a jego ręka pokryła się bandażem. - Episkey - dodałam i usłyszałam chrupnięcie w jego nosie. Zawył z bólu. Zacisnęłam szczęki mocno. Nie chciałam pokazywać, że mnie też to boli. Że widzę krzywdę nawet tak złego człowieka.
-Ley, tam dalej jest jakiś pokój - powiedział cicho Fred. Spojrzałam na niego. Stał przy wyrwie w ścianie. Westchnęłam delikatnie. Znowu wróciłam wzrokiem na Croucha.
-Barty, słyszysz mnie? - spytałam cicho. Ten uchylił powieki i spojrzał na mnie. Pokiwał głową delikatnie. Skrzywił się mocno. Nie potrzebowałam więcej. - Zaraz przyjdę po ciebie. Zabierzemy cię stąd - dodałam cichutko. Podłożyłam mu pod głowę mój sweter i wstałam z podłogi. Podeszłam do Weasleya. Spojrzałam przez dziurę w ścianie. W pokoju było jasno, ale bardzo szaro. Dużo śmieci leżało na podłodze, tak jakby ten pokój nie należał do Korytarza. Nie był przemyślany. Był efektem ubocznym. Czymś co nie powinno istnieć. Jednak na końcu były drzwi. - Musimy tu wrócić - powiedziałam cicho i odsunęłam się od dziury.
-Jakim cudem odpadło aż tyle ściany? - spytał Fred dotykając kantów dziury. - To nie mógł być wypadek. Ktoś to zrobił specjalnie - dodał i spojrzał na mnie. Podeszłam do Bartyego. Klęknęłam koło niego.
-Spytamy go jak trochę wyzdrowieje - odparłam spokojnie. Zamarłam. - Tylko gdzie ma wyzdrowieć? - dodałam i odwróciłam się w stronę Freda.
-Twoje i moje dormitorium odpadają. Skrzydło Szpitalne też - mruknął pomagając Crouchowi wstać. Przerzucił sobie jego rękę przez ramię.
-Pokój Życzeń? - spytałam zakładając swój sweter. Ujęłam w drugą dłoń sweter Freda. Weasley pokiwał głową i ruszyliśmy ku wyjściu. Wzięłam drugą rękę Croucha na swoje ramię. Wyszliśmy dosyć szybko z Korytarza. Fred dalej szedł bez swetra, ale korytarzami, których pół Hogwartu nie znało. Weszliśmy na siódme piętro. Posadziłam Croucha pod ścianą. Fred otworzył Pokój Życzeń. W środku był mały pokój. Weaseley pomógł Bartyemu wpakować się na łóżko. Na stoliku obok łóżka leżała woda. Polałam nią rękaw swetra i zaczęłam zmywać krew z twarzy Bartyego.
-Ktoś go musi zbadać - powiedział Weasley stając za mną. Zakrzepnięta krew była dosyć trudna do zmycia.
-Nie będziemy tutaj nikogo prowadzać. Siedział w Azkabanie, wszyscy go od razu odeślą - odparłam spokojnie. Fred westchnął lekko.
-Ley, musimy komuś o nim powiedzieć. Nie ważne czy jest mordercą czy nie - mruknął, a ja spojrzałam na niego zaskoczona. - Przygniotła go ściana - dodał spokojnie. Westchnęłam lekko i przetarłam twarz dłońmi.
-Kto? - spytałam cicho, a ten tylko wzruszył ramionami. Był tak samo bezsilny jak ja. Gdyby tylko dało się go przetransportować do Świętego Munga. Nienawidziłam tego człowieka za całe zło jakie chciał wyrządzić lub wyrządził. Jednak w tym momencie coś we mnie drgnęło. Patrząc na to co z niego teraz było nie widziałam tych okropieństw. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że ta bezbronna kupa mięśni mogła zrobić coś złego. - Hagrid może nam pomóc - dodałam podwijając zakrwawiony rękaw swetra. Twarz Croucha wyglądała nadal źle, ale przynajmniej nie było na niej zakrzepów.
-Pomoże? - spytał Fred kładąc dłoń na moim ramieniu. Położyłam swoja rękę na jego dłoni. Spojrzałam mu w oczy.
-Zawsze pomaga - odparłam poważnym tonem.
~~~
Trochę mi się zebrało z dodaniem tego rozdziału. Może mocno pojechałam pod koniec, ale tak wyszło. Zapraszam jednak do komentowania i pozdrawiam.

środa, 20 września 2017

Rozdział czterdziesty piąty

Zabini gładził mnie delikatnie po plecach, naprawdę długo to trwało. Tak bardzo mi go brakowało. Dlaczego ja się na to zgodziłam? Zabini odsunął się ode mnie i spojrzał mi w oczy. Cieszył się, lecz po chwili zobaczyłam zmartwienie.
-Gdzie byłaś do Sylwestra? - spytał cicho. Ja spuściłam wzrok na swoje buty. - Wiem, że nie u Freda. Pisałem do niego tuż po tym jak zniknęłaś. Był przerażony, więc nie martwiłem go bardziej. Skłamałem, że siedzisz u mnie. Jak nie było ciebie ani u niego, ani u mnie to musiałaś się gdzieś schować. Wiedziałem, że sobie poradzisz w odosobnieniu. Jednak cholernie się o ciebie bałem. Nawet nie wiesz jak bardzo się ucieszyłem, jak zobaczyłem cię całą i zdrową na Kings Cross - mruczał cicho gładząc lekko moje ramię. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się delikatnie.
-Byłam u siebie w domu. Po tym jak ty pojechałeś do Davida do baru wkroczyli Śmierciożercy. Jednym z nich był Crouch. Zabrał mnie do mojego domu. Potem pocałował, ale musiał przy tym prawie złamać mi rękę - powiedziałam już pewniejszym głosem patrząc w oczy Zabiniemu. Ten pokiwał lekko głową i złapał moją dłoń. Zapadła chwila ciszy.
-Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham - powiedział cichutko. Uśmiechnęłam się blado.
-Na pewno nie bardziej, niż ja ciebie - wybełkotałam, a ten zaśmiał się rozbawiony. - Co tam u Davida? - dodałam opierając się o murek za mną.
-Dosyć dobrze, nie był zbyt zadowolony jak mu powiedziałem, że dzisiaj nie dam rady spędzić z nim wieczoru - odparł, a ja pokiwałam głową. - Ostatnio w ogóle jest jakiś markotny. Zdarza mu się to często jak mówię o innych ludziach - dodał i pokiwał z politowaniem głową. Pogładziłam go po dłoni.
-Jestem bardziej, niż pewna, że za niedługo mu to przejdzie - powiedziałam poważnym głosem, a ten spojrzał na mnie. Tylko pokiwał głową lekko zaniepokojony. - Poza tym w domu znalazłam papiery z mojej adopcji - dodałam trochę bardziej pogodnie.
-Czyli jednak byłaś adoptowana, a nie porwana jak twierdzi Ministerstwo - powiedział weselej Blaise. Pokiwałam lekko głową.
-Na to wygląda, o ile papier jest prawdziwy, ale pisałam do kobiety, która się tym zajmowała. Odpisał mi Crouch grożąc, żebym więcej tak nie robiła, bo niewinni ludzie będą cierpieć - mruknęłam ciszej, ten tylko westchnął.
-Poradzimy sobie z tym. Pojadę z tobą do Ministerstwa - stwierdził Zabini patrząc mi w oczy. Pokiwałam głową i zatrząsłam się lekko. Ten objął mnie ramieniem. - To chyba czas wracać - mruknął i przepuścił mnie w wejściu na schody w dół. Ruszyłam w dół.
-Zabini, dziękuję - powiedziałam spokojnie jak stanęliśmy na samym dole. Ten przytulił mnie jeszcze raz i ucałował w czoło.
-Nie ma za co Ley - odparł i ruszył w stronę lochów. - Dobrej nocy - dodał jeszcze dość pogodnie, gdy się odwrócił. Skierowałam swoje kroki ku Wieży Gryffonów. Weszłam do Pokoju Wspólnego. Na jednym z foteli zauważyłam swojego rudzielca. Pokiwałam z lekkim politowaniem głową. Podeszłam do niego. Dotknęłam delikatnie jego policzka.
-Freddie - powiedziałam cicho, a ten uchylił delikatnie powieki. Uśmiechnęłam się delikatnie. On oddał uśmiech i pogładził mnie po policzku. - Trzeba wstawać i iść spać. Fotel to nie najlepszy zamiennik łóżka - dodałam, a ten niewiele sobie z tego robił. Przyciągnął mnie do siebie tak, że usiadłam mu na kolanach.
-Łóżko brzmi o wiele lepiej, ale to za moment. Ono nie ucieknie - odparł rozbawiony i splótł dłonie za moimi plecami. Spojrzałam na niego rozbawiona.
-A ja ucieknę? Od ciebie? - spytałam wesoło, a ten zbliżył swoją twarz do mojej.
-Mam nadzieję, że nie uciekniesz - powiedział ściszonym głosem i wpił się w moje usta. Zaśmiałam się delikatnie i położyłam dłonie na jego klatce piersiowej. Ten zadrżał lekko i odsunął się. - Czemu masz takie zimne dłonie? - spytał cicho i zaczął je ogrzewać własnymi.
-Właśnie wróciłam z rozmowy z Zabinim na Wieży Astronomicznej, mimo wszystko pogoda nas nie oszczędza, ale chociaż ładnie jest - powiedziałam z uśmiechem. Ten tylko pokiwał z politowaniem głową. Pocałował mnie delikatnie w zmarznięte dłonie.
-Czas iść spać - zdecydował, a ja pokiwałam głową. Wstałam z jego kolan i uśmiechnęłam się lekko. - Co? - spytał zdziwiony.
-Opiekujesz się mną, to takie kochane - stwierdziłam cicho, a ten pocałował mnie w czoło. - Dobrej nocy - dodałam i ruszyłam po schodach do swojego dormitorium. Uchyliłam drzwi delikatnie i weszłam do środka najciszej jak potrafiłam. Zsunęłam z siebie spodnie i wsunęłam się pod kołdrę. Zamknęłam powieki. Dziewczyny tylko głośno posapywały śpiąc. Po chwili pustki zaczęłam widzieć nikłe światło w oddali. Ruszyłam ku niemu spokojnie. Słyszałam swoje kroki, ale nic poza tym. Białe pomieszczenie było coraz bliżej. Zdecydowanie je znałam. Spojrzałam na ścianę, z której niegdyś wyszła imitacja Kroto. Nagle poczułam na ramieniu czyjąś dłoń.
-Witaj kochanie - powiedział cicho na moje ucho czyjś głos. Zadrżałam. Był tak cudownie zły, tak pięknie niesamowity.
-Witaj Barty, czemu nawet w śnie mnie nawiedzasz? - spytałam cicho. Ten zaśmiał się i odwrócił mnie do siebie twarzą. Położył dłonie na moich biodrach.
-Powiedzmy, że z miłości - odparł i zaśmiał się ze swojego żartu. Był prawie zabawny. Przysunął swoją twarz do mojej. - Czy mogłabyś przestać mówić komukolwiek o tych papierach? I tak nikt ci nie uwierzy, a przez ciebie mam więcej roboty z krzywdzeniem ludzi - mruknął patrząc mi w oczy.
-Dlaczego ci tak na tym zależy? - spytałam spokojnie. Położyłam dłoń na jego policzku. Pod palcami poczułam delikatny zarost.
-Nie lubiliśmy się z Kroto - przyznał jadąc swoimi dłońmi wyżej pod moją koszulkę. Pokiwałam głową.
-Niewiele mi to tłumaczy - stwierdziłam szczerze i położyłam drugą dłoń na jego klatce piersiowej. Tak cholernie chciałam wiedzieć, po co on to wszystko robi.
-Kroto wykorzystał moją kobietę. Zaciągnął ją do łóżka, a ona się na to zgodziła. Kochałem ją - przyznał spokojnie. Pogładziłam go po policzku delikatnie.
-Czy to ty kazałeś Śmierciożercom go zabić? - spytałam nadal gładząc go po policzku. Ten przycisnął mnie bliżej siebie.
-Nic im nie kazałem, nawet nie proponowałem. Mieli swoje powody - odparł i pocałował mnie. Mocno wpił się w moje usta. Po chwili przycisnął mnie do ściany. Przez moment się mu poddałam. Miał w sobie tyle pasji, zapału. Odsunęłam go szybko od siebie.
-Musisz to robić nawet we śnie? - spytałam patrząc na niego. Ten odsunął swoje dłonie ode mnie. Uśmiechnął się szyderczo.
-Na razie to jedyny sposób, ale znajdę lepszy - przyznał rozbawiony i zniknął w bieli. Uchyliłam lekko powieki. Było rano, jednak poczułam, że boli mnie skóra na biodrach. Spojrzałam na nie. Były przepalone, mocno czerwone, jednak skóra nie zaczęła z nich schodzić. Zegarek wskazywał za 20 śniadanie. Szybko się zebrałam nie patrząc na inne dziewczyny i pobiegłam... To za mocne słowo, podpełzłam do Skrzydła Szpitalnego.
-Dzień dobry - mruknęłam do pani Poppy. Ta westchnęła niezauważalnie i podeszła do mnie. Byłam tu zdecydowanie za często. Pokazałam jej swoje poparzone biodra.
-Maść będzie trochę boleć, jednak powinna szybko pomóc - stwierdziła nie zadając już pytań. Pokiwałam głową, a ta posmarowała mnie lekko brązową mazią. Zapiekło. Obwiązała mnie jeszcze lekko bandażami. - Teraz idź na śniadanie i uważaj na siebie - poprosiła spokojnie. Ja pokiwałam głową i ruszyłam do wyjścia.
-Dziękuję, do widzenia - powiedziałam spokojnie i wyszłam. Oby to widzenie nie było jak najszybsze. Potruchtałam do Wielkiej Sali. Jak zwykle było dla mnie siedzenie między bliźniakami zajęte. Usiadłam tam.
-Dzień dobry - powiedział ku mnie wesoło George. Uśmiechnęłam się do niego i zabrałam się za jedzenie. Zostało mi tylko uporać się z milionem spraw, które jak zwykle czekały. Dlaczego ja kiedykolwiek myślałam, że mogę być samodzielna?
~~~
Wracam z rozdziałem. Szału nie ma, ale udało się go wreszcie dodać. Pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

piątek, 8 września 2017

Rozdział czterdziesty czwarty

Usiadłam na krześle i wyciągnęłam pergamin razem z piórem. Zamoczyłam końcówkę pióra w tuszu.
'Szanowna Pani Hawthorne,
Piszę do Pani w sprawie pewnej adopcji. Odbyła się ona szesnaście lat temu. Chciałabym się dowiedzieć czy ma Pani jakieś akta z tamtych lat. 
Pozdrawiam, Riley Hart.'
Uchyliłam okno i zawołałam jedną z sów. Zwinęłam list i przyczepiłam go do nogi sowy. Pogładziłam ją delikatnie.
-Do pani Hawthorne - mruknęłam cicho, a sowa odleciała. Spojrzałam na Freda i położyłam się na łóżku opierając głowę o jego uda. Ten pogładził mnie po włosach.
-Będzie dobrze - stwierdził pewnym głosem rudzielec. Tej myśli trzymałam się przez okres pakowania rzeczy, całą podróż pociągiem do Hogwartu i pierwszy tydzień Nowego Roku. Potem pojawiły się wątpliwości. Czy napewno dobrze odczytałam nazwisko? Czy nie powinnam najpierw zanieść tego do Ministerstwa?
-Panno Hart - mruknął oschłym tonem Snape. Spojrzałam w jego stronę wyrzucona ze swych rozmyślań. - Ma pani zamiar odpowiedzieć na moje pytanie? - dodał wpatrując we mnie swoje czarne ślepia. Wyglądało na to, że Snape nie mruga.
-Oczywiście panie profesorze, z wielką chęcią. Jednak muszę przyznać, że owego pytania nie dosłyszałam. Czy mógłby je pan profesor powtórzyć? - spytałam spokojnym głosem. Nie drgnęła mi głowa. Dalej patrzyłam prosto w oczy Snape'a.
-Amortencja, na co wpływa eliksir tak zwany? - spytał poważnym głosem patrząc prosto na mnie. Nie uchyliłam się ani na moment.
-Jest to najsilniejszy miłosny eliksir znany magicznemu światowi. Jednak nie powoduje on prawdziwej miłości, jedynie zadurzenie i odurzenie - odparłam i uśmiechnęłam się z satysfakcją. Ten pokiwał głową i zwrócił wzrok na kogoś innego. Odetchnęłam prawie bezgłośnie i znowu zanurzyłam się w przemyśleniach o słuszności własnych wyborów. Eliksiry minęły mi bez kolejnych pytań Severusa. Wyszłam spokojnie z sali i ruszyłam na transmutację. Z moimi krokami zrównał się Neville.
-Muszę przyznać, że dawno czegoś takiego na zajęciach nietoperza nie widziałem - powiedział rozbawiony Longbottom. Uśmiechnęłam się do niego równie radośnie.
-Kwestia przyzwyczajenia i braku strachu. Mimo wszystko nie jest tak tragiczny. Przynajmniej ja tak go widzę - odparłam radośnie. Neville tylko pokiwał lekko głową z politowaniem i zaczął się śmiać.
-Nawet Hermiona po jakimś czasie by spuściła głowę w dół przy takiej konfrontacji - mruknął rozbawiony. Aż się uśmiechnęłam, że o niej wspomniał.
-Granger nie tylko z takich powodów potrafi spuścić głowę i być cichą wersją siebie - mruknęłam z delikatnie wyczuwalną satysfakcją w głosie. Ten spojrzał na mnie lekko zdziwiony. - Nie pytaj, kiedyś ci powiem. Tylko wtedy zapytaj o tę sytuację - dodałam rozbawiona i weszłam do sali McGonagall. Longbottom usiadł koło mnie.
-Czasami mnie przerażasz Ley - mruknął wesoło Neville i spojrzał na starszą nauczycielkę.
Znowu zatopiłam się w rozmyślaniach co właściwie robię nie tak. Prócz ciągłego krzywdzenia innych ludzi chyba nic. Nie pozwalam na jakikolwiek kontakt dobrej strony mojego świata z całym złem, czyli z Bartym. Sprawę Kroto powoli wyjaśniam sama. Znajduję właściwe papiery. Piszę do, tak mi się wydaje, właściwych ludzi.
Poczułam szturchnięcie i zauważyłam, że wszyscy wychodzą z sali. Zajęcia się skończyły. Teraz jedyną rzeczą jaka powinna mnie martwić jest to czy zdążę na obiad. Zrównałam krok z Nevillem.
-Poza tym dawno nie pytałam co tam u twoich rodziców - powiedziałam spokojnie i uśmiechnęłam się ciepło. Bardzo mi było szkoda, że to akurat z nimi zrobili Śmierciożercy. Że w ogóle tak okropna rzecz się stała. Neville spojrzał mi w oczy i lekko się uśmiechnął.
-Mama zaczęła mówić mi prawie po imieniu - powiedział z dumą w głosie. Uśmiechnęłam się wesoło.
-Wiedziałam, że będzie coraz lepiej - odparłam, a z mojego serca spadł mały kamień. Nie zasłużyli na coś tak okrutnego.
-Ley, jadę do nich w przyszłym tygodniu. Może chciałabyś wybrać się ze mną? - spytał wesoło Longbottom. Uśmiech znowu rozświetlił moją twarz.
-Nawet nie wiesz jak bardzo jestem szczęśliwa z tego powodu. Z wielką chęcią - odparłam radośnie, a ten zaśmiał się. Weszliśmy na Wielką Salę. Już większość uczniów siedziała przy swoich stołach. Jak zwykle czekało na mnie puste miejsce koło Freda. Usiadłam na nim, a Weasley spojrzał na mnie.
-Wyglądasz tak radośnie, co tam u ciebie? - spytał wesoło, a ja zaczęłam nakładać kurczaka na talerz.
-Jadę w przyszłym tygodniu z Nevillem do jego rodziców. Dawno ich nie widziałam - odparłam radośnie. Ten pokiwał z politowaniem głową i zaśmiał się. Pocałował mnie w czoło i zaczął jeść swoje jedzenie. Na salę wleciały sowy, jedna z nich zrzuciła mi jakiś pomięty świstek papieru koło talerza. Spojrzałam na nią trochę zdziwiona, a ta po prostu odleciała. Fred dostał jakiś list, który okazał się kartką pocztową od jakiejś cioci. Ujęłam kawałek papieru i otwarłam go.
'Skarbie, nawet nie próbuj wybielać okropnego charakteru Kroto. 
I tak przegrasz, a tak tylko zaszkodzisz wszystkim, którzy będą ci pomagać.
xoxo Barty'
Zmięłam papier i wrzuciłam do kieszeni w szacie. Cały mój dobry humor zniknął. Dojadłam kurczaka już w ciszy. Czy on zrobił coś złego pani Hawthorne? Spojrzałam w stronę stołu Ślizgonów. Zabini siedział z oczami w talerzu. Draco rozmawiał z Rebekah, miał bardzo poważną twarz. Ona jednak nie wyglądała na skorą do tego typu rozmów. Wyglądało to raczej na monolog. Twarz Zabiniego wreszcie się wzniosła i spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się blado. Przez ostatni tydzień prawie nie rozmawialiśmy. Tylko na stacji Kings Cross się uścisnęliśmy. On musiał iść do Davida, ja poszłam do Freda. Zabini uśmiechnął się do mnie delikatnie. Strasznie za nim tęskniłam. 
-Wieża Astronomiczna - powiedział cicho i wolno, żebym odczytała to z jego ruchu warg. Pokiwałam delikatnie głową i pokazałam na palcach dwudziestą pierwszą. Ten uśmiechnął się i wrócił do swojego jedzenia. Ja zrobiłam to samo i spojrzałam już spokojniej na Freda.
-Ciocia chwaliła się, że była w Egipcie - powiedział z uśmiechem Weasley i pokazał mi kartkę z piramidami. Ujęłam ją w dłoń.
-Tam musi być pięknie - przyznałam i uśmiechnęłam się lekko. 
-Kiedyś tam pojedziemy. Raz byłem tam z rodziną - powiedział wesoło Fred i objął mnie lekko ramieniem. Pokiwałam głową i dojadłam jedzenie. Wstałam z ławy.
-Idę zrobić zadanie, potem się pewnie zobaczymy w Pokoju Wspólnym - mruknęłam z lekkim uśmiechem. Fred pokiwał głową i zaczął gadać o kolejnych wynalazkach z Georgem. Ruszyłam na górę do Wieży Gryffońskiej. Weszłam do swojego dormitorium. Nikogo nie było. Wyciągnęłam pergamin i zaczęłam pisać jakieś pierdoły z transmutacji.
-To co dzisiaj Snape zrobił było niesprawiedliwe. Nikomu jeszcze nie powtórzył pytania, tylko zawsze zabiera punkty - usłyszałam głos Granger otwierającej drzwi do dormitorium. Za nią szła Lavender.
-Czy to ma jakieś znaczenie? - spytała lekko znudzonym głosem Brown i weszła do pokoju. - Cześć Riley - dodała spokojnie i podeszła do swojego łóżka. Spojrzałam na twarz Granger przez moment. Była zmieszana.
-Cześć Lavender - mruknęłam i znowu spuściłam głowę na książkę. Granger po chwili wyszła z pokoju i ruszyła z książkami na dół. Wzruszyłam lekko ramionami. Zapadła spokojna cisza. Ani mi, ani Lavender to nie przeszkadzało. Szybko minęło półtorej godziny. Wstałam i nałożyłam na siebie zamiast bluzy ciepły sweter.
-Idziesz gdzieś? - spytała Brown, ja tylko pokiwałam głową. - Przyjdź przed ciszą nocną - dodała i znowu zagłębiła się w książce. Wyszłam z dormitorium i zeszłam. Nie chciałam, żeby ktokolwiek widział, że wychodzę. Wyślizgnęłam się od Gryffonów. Kątem oka tylko widziałam, że na fotelu siedzieli bliźniacy. Potruchtałam do Wieży Astronomicznej. Już na początku schodów zrobiło mi się niesamowicie zimno. Weszłam po nich na samą górę i zobaczyłam sylwetkę tak dobrze mi znaną.
-Cześć Ley, tak dawno nie gadaliśmy - powiedział cicho człowiek i odwrócił się do mnie twarzą. Uśmiechnęłam się lekko do Zabiniego.
-Nadrobimy to - odparłam równie cicho. Podeszłam do niego i mocno się w niego wtuliłam.
~~~
Cholernie długo mi z tym zeszło. Nie miałam kompletnie żadnego pomysłu. Jeszcze Polcon, Białe, znajomi, przygotowania do studiów. Jednak zapraszam do komentowania.

sobota, 19 sierpnia 2017

Rozdział czterdziesty trzeci

Moja głowa opierała się o nagą klatkę piersiową Freda. Spojrzałam spokojnie w górę i pocałowałam delikatnie jego brodę. Brzuch zaczął się trząść od jego śmiechu.
-Tak idziesz spać? - spytał rozbawiony Weasley. Westchnęłam lekko i oparłam się na swoich rękach, by go widzieć. - Coś się stało? - dodał trochę zaniepokojony. Pokiwałam twierdząco głową.
-Słyszałeś o Bartemiuszu Crouch Juniorze? - mruknęłam cicho i usiadłam koło Freda. Starałam się utrzymywać z nim kontakt wzrokowy.
-Kto go nie zna? - mruknął cicho i pokiwał lekko głową i podniósł się lekko na poduszkach.
-Wiesz, że Blaise jest Śmierciożercą. Ostatnio przyszli do niego inni sprawdzić jak mu idzie. Dać kilka rad. Było rodzeństwo Carrow i Crouch. Obiad przebiegł dość spokojnie, jednak wzrok Juniora cały czas był skupiony na mnie - mówiłam spokojnie, ale spojrzałam w bok. - Zaczął nazywać mnie kochaniem - dodałam ciszej i wzdrygnęłam się lekko. Odetchnęłam głęboko i ponownie spojrzałam na Freda. - Jeszcze u Blaise zachowywał się dość przyzwoicie. Potem wyszli. Wieczorem tego samego dnia poszłam do baru. Często tam z Zabinim chodziliśmy, jednak on miał wtedy spotkanie z Davidem, więc poszłam sama. No i się zaczęło. Wpadli Śmierciożercy, zaczęli miotać zaklęciami na prawo i lewo. Weszłam pod stolik. Do mnie doszedł jeszcze jakiś kretyn, który nie potrafił się zachowywać cicho. Gdy Śmierciożercy stali koło stołu ten zaczął się wydzierać. Jeden z nich spojrzał pod stół. Wyciągnął do mnie dłoń. Wstałam. Zaczął mnie prowadzić na zewnątrz. To był Crouch. Zawieźli mnie do domu... Mojego starego domu - dodałam ciszej i westchnęłam ciężko. - Nie byłam gotowa na te odwiedziny. Wszystko kojarzyło mi się z Kroto. Tak bardzo nie chciałam tam w tym momencie być. Nie z Crouchem. Potem mnie odwieźli do Zabiniego. Junior mnie pocałował, ale musiał zrobić mi przy tym prawie krzywdę. Musiał pokazać, że to on tutaj ma władzę - skończyłam i wstałam z łóżka. Podeszłam do okna. - Teraz jestem prawie pewna, że będzie mnie nękał. Ale tylko mnie. Nikogo innego. Nikogo przeze mnie nie dam mu skrzywdzić - wybełkotałam cicho patrząc w okno. Księżyc świecił bardzo mocno i tworzył idealny obraz mroczności i tajemniczości.
-Czyli nic mu nie mówiłaś o mnie? - spytał cichutko. Spojrzałam kątem oka na niego.
-On nie ma litości. Jest prawdziwym Śmierciożercą. Nie obchodzi go zdecydowanie nikt. Zabije bez skrupułów. Wolałam nic nie mówić - odparłam cicho i odwróciłam się do Freda przodem. Oparłam się o parapet. Ten pokiwał lekko głową. Przetarł twarz dłońmi i poklepał miejsce obok niego na łóżku. Podeszłam tam i położyłam się obok. - Nie jesteś na mnie zły? - spytałam niepewnie.
-Nie jestem zły. Trochę zawiedziony, ale nie zły. Mimo to cieszę się, że jesteś cała i że nie skrzywdził cię bardziej - odparł cicho i uśmiechnął się do mnie delikatnie. Czym ja sobie na niego zasłużyłam? Dlaczego tak zły człowiek jak ja trafił na tak cudownego jak on? Pogładziłam go po policzku delikatnie i położyłam głowę na jego klatce piersiowej. Ten objął mnie ramieniem i zaczął gładzić nagie plecy. Fred przykrył mnie lekko kołdrą, a do pokoju wpadł Ron z całującą go Hermioną. Weasley średnio zwracał na nas uwagę. Byli trochę nietrzeźwi. Fred chrząknął głośno. Dopiero wtedy Ron zamarł i odwrócił głowę ku nam. Uśmiechnęłam się lekko.
-Przepraszam, myślałem, że ten pokój jest pusty - powiedział zażenowany Ron. Fred objął mnie w pasie i przytulił swoją twarz do moich pleców. Czułam jak jego ciało się trzęsie za mną. Nie mógł powstrzymać śmiechu.
-Nie dzisiaj - odparłam wesoło, a Fred prychnął śmiechem w moje plecy. Granger od razu wytrzeźwiała w momencie i zaczęła ciągnąć Rona w stronę drzwi. Twarz Rona była koloru jego włosów. Po chwili zniknęli w nich, a ja spojrzałam na Freda. Wybuchnęliśmy strasznym śmiechem.
-Widziałaś jego minę? - spytał rozbawiony Weasley. Pokiwałam wesoło głową.
-Pierwszy raz widziałam zażenowaną Granger - odparłam wesoło. Położyłam się w łóżku, a Weasley objął mnie ramieniem. Pocałował moje czoło. Zamknęłam oczy. Ten przykrył mnie szczelnie i zgasił zaklęciem światło.
-Śpij dobrze - usłyszałam tylko i zasnęłam. Obudziło mnie słońce wchodzące przez okno do pokoju. Mimo zimy było dosyć ciepło w środku. Odwróciłam się, ale nie było w łóżku nikogo poza mną. Wstałam z niego i zaczęłam nakładać na siebie ubrania. Związałam włosy i ruszyłam po schodach na dół. W kuchni był lekki hałas. Trochę śmiechu. Stanęłam w progu. Przy stole siedziała większość rodziny Weasleyów. Fred coś jadł z jednego talerza. Koło niego stał drugi, pełny jedzenia talerz. Arthura nie było przy stole, tak samo jak Molly. Skrzyżowałam swój wzrok z Ronem. Ten w momencie stał się różowy na twarzy. Zaśmiałam się lekko pod nosem.
-Dzień dobry - powiedziałam wesoło i usiadłam między Fredem, a Granger. Ten spojrzał na mnie i pocałował mnie w skroń. Podsunął mi ten pełny talerz pod nos.
-Miałem ci przynieść do łóżka - mruknął z uśmiechem. Ujęłam tosta i ugryzłam go spokojnie.
-Po śniadaniu będę się zbierać do domu. Muszę zebrać rzeczy do szkoły, do końca tam posprzątać - powiedziałam cicho. Ten spojrzał na mnie.
-U Zabiniego będziesz sprzątać? - spytał mocno zdziwiony. Westchnęłam lekko.
-Od jakiegoś czasu śpię w swoim domu. Może nie jest to najbezpieczniejsze, jednak czuję się tam bardzo dobrze. Teraz jestem trochę bardziej samowystarczalna. Kroto zostawił mi dużo pieniędzy, dom, samochód i wszystko co potrzebne. Nie boję się sama spać w tym domu. To nadal jest mój dom - odparłam patrząc mu w oczy. Ten pokiwał lekko głową.
-Nie potrzebujesz tam pomocy? - spytał cicho i położył dłoń na moim udzie. Pogładził je lekko. - Dlaczego nie mieszkasz u Zabiniego? - dodał trochę bardziej zdziwionym głosem.
-Tak wyszło, ale nie, nie potrzebuję pomocy. Jednak jeśli chcesz przyjść to zapraszam - powiedziałam i uśmiechnęłam się delikatnie. Ten zaśmiał się lekko. Dojadłam śniadanie. Ruszyłam spokojnie na górę upajając się zażenowanym wzrokiem Granger. Nie chciała nawet próbować łapać ze mną kontaktu wzrokowego ze mną. Zaczęłam się zastanawiać dlaczego ja nie mam takiego odruchu. Dlaczego leżąc prawie naga w łóżku z Fredem nie rumienię się kiedy ktoś wejdzie mi do pokoju? Dlaczego jestem tak niesamowicie normalna wtedy? Potrafię nadal żartować i poważnie rozmawiać. Czuję się bardzo pewnie w jego towarzystwie. Jeszcze z progu pożegnałam się z ludźmi. Weszłam znowu do pokoju na samej górze.
-Odprowadzić cię? - spytał Fred wchodząc za mną  do pokoju. Przeczesałam dłonią włosy.
-Jeśli chcesz. Pokażę ci mój dom - powiedziałam z uśmiechem. Ten odwzajemnił go i złapał mnie za rękę. Po chwili byliśmy w moim domu. Konkretniej w korytarzu, który jeszcze niedawno świecił wielką dziurą w suficie. - Może nie jest to specjalnie rodzinny dom, to jednak tutaj rozgrywała się największa część mojego życia - mruknęłam i zaczęłam go oprowadzać. Niewiele mówiłam, jednak na ścianach wisiało dużo zdjęć. Większość przedstawiała mnie albo mnie i Kroto. Fred zatrzymywał się przy niektórych.
Nadeszła chwila, żeby wprowadzić go do mojego pokoju. Weszłam powoli uchylając drzwi. Łóżko było ładnie złożone. Tylko kilka ubrań na krześle mówiło, że ktoś tu mieszka. Usiadłam na swoim łóżku, a Weasley zaczął się rozglądać. Na szafce nocnej leżał papier adopcyjny i ułożona w kostkę czarna koszulka Kroto.
-Masz tu bardzo ładnie - powiedział z uśmiechem rudzielec i usiadł koło mnie. - I nie masz racji. Może nie jest to taki typowy dom, gdzie wszystkie powierzchnie zajmują zdjęcia, pamiątki i inne sentymentalne rzeczy to tutaj od razu czujesz bijącą radość. Taką dobrą energię wydobywającą się ze ścian - dodał nadal kręcąc głową i rozglądając się. Uśmiechnęłam się i pokiwałam głową.
Spędziłam tutaj tak wiele niesamowitych chwil. Mimo wszystkiego co mógł prawdopodobnie zrobić Kroto. Te całe domniemane wykręty z moim porwaniem, to jednak nadal było to najszczęśliwsze miejsce jakie potrafiłam sobie wyobrazić. Zawsze pojawiało się w mojej wyobraźni przy zamienianiu boginów w mało straszne rzeczy.
-Znalazłam coś co może mi pomóc w pokazaniu, że Kroto jednak nie był taki jak mi go pokazali w Ministerstwie - mruknęłam i podałam mu papier. Ten ujął go w dłonie. Zaczął go czytać. Ja zebrałam ubrania z krzesła i poukładałam je w szafie.
-Pójdziemy jutro do Ministerstwa z tym? Czy może lepiej najpierw znaleźć ludzi, którzy to też widzieli i zgadzali się na adopcję? Sędziego czy tą panią co się na końcu podpisywała koło Kroto i twojej mamy - powiedział poważnym głosem i oddał mi papier. Wzruszyłam lekko ramionami. Nie chciałam się kompletnie w to mieszać. Nie zmienię zdania o Kroto w żadnym wypadku. Poza tym narazie dowody są po jego stronie, tylko te zdjęcia pokazują inaczej.
-Możemy poszukać tych ludzi, ale mamy niewiele czasu. Możemy wysyłać do nich sowy z Hogwartu - mruknęłam, a ten tylko pokiwał głową. Chciałam zobaczyć co z tego wyniknie. Może jednak uda mi się oczyścić dobre imię Kroto?
~~~
Trochę mi zeszło z rozdziałem, ale wracam. Pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Rozdział czterdziesty drugi

Obudziłam się z sapiącym oddechem Blaise'a koło ucha. Odsunęłam się od niego lekko. Śmierdział strasznie alkoholem, tak jak zresztą cały pokój. Tym razem wcale się do tego nie przyczyniłam. Podniosłam się z łóżka i wpół senna zeszłam na dół. Przetarłam dłońmi oczy i wyciągnęłam szklankę z szafki. Zaczęłam się zastanawiać czy warto cokolwiek z tego co się wczoraj działo mówić Fredowi. Czy nie byłoby to wobec niego fair? Byłoby zdecydowanie lepiej, jednak znając Croucha Fred i tak się o tym dowie prędzej czy później, bo Śmierciożerca sobie coś głupiego ubzdurał. Nalałam wody do szklanki i wzięłam dwie tabletki przeciwbólowe do ręki. Weszłam znowu po schodach i położyłam je na stoliku nocnym koło Zabiniego. Pocałowałam go delikatnie w czoło. Nie będę go dzisiaj wyciągać na alkohol, bo już wygląda jak siedem nieszczęść. Znowu zeszłam do kuchni. Tym razem powitał mnie widok Davida siedzącego przy stole.
-Dzień dobry - powiedziałam z lekkim uśmiechem i podeszłam do lodówki.
-Cześć - mruknął trochę mniej zadowolony chłopak. Wyciągnęłam ser z lodówki i postawiłam go na blacie.
-Co jest? - spytałam wkładając chleb do tostera. Spojrzałam na niego.
-Od kiedy wy się znacie z Blaise'm? - spytał ignorując moje pytanie. Zmrużyłam oczy. To było dosyć dziwne pytanie zważając na to, że są już od jakiegoś czasu z Zabinim. Może on nie rozmawia z nim o mnie tak często jak ja z Fredem o nim?
-Kroto i jego ojciec znali się ze szkoły. Byli dobrymi przyjaciółmi. Czasami odwiedzali nas jak byliśmy mali, czasami my ich. Traktowaliśmy się jak rodzinę - odparłam i oparłam się o blat. Ten pokiwał głową lekko. - Co się stało? - dodałam trochę zaniepokojona.
-Czuję jakby Blaise mnie nie kochał. Jakby zawsze ktoś był ważniejszy ode mnie - mruknął i upił czegoś z kubka.
-Kto? - odparłam zdziwiona. Ten odłożył napój na stół. Przy rozmowach z Blaise'm nie potrafiłam znaleźć nikogo kogo on by tak kochał jak Davida.
-Zabini dzisiaj w nocy obudził się i spytał się mnie gdzie jesteś. Odparłem, że u niego w pokoju. Wstał i wyszedł. Poczułem się lekko odrzucony - wybełkotał cicho.
-Tym kimś jestem ja? - prawie zadławiłam się z zaskoczenia. Nie byłam świadoma, że jest taki niepewny miłości Zabiniego. - David, tak dawno nie widziałam, żeby Blaise kochał kogoś tak mocno jak ciebie - dodałam, a tosty wyskoczyły z tostera. Posmarowałam je serem i ugryzłam jednego z nich.
-Nadal mam wrażenie, że jestem na drugim miejscu. Chyba powinienem z nim zerwać - dodał cicho. Zaniemówiłam. Z mojego powodu? To był najgorszy i najbardziej lekkomyślny pomysł jaki kiedykolwiek usłyszałam w życiu. Poza tym od razu skrzywdził mnie dogłębnie, a co by zrobił Blaise'owi?
-Zrobię wszystko byleś tego nie robił - mruknęłam z pełnymi ustami. Ten westchnął lekko i machnął dłonią. Przetarłam twarz dłonią. Ruszyłam na górę z kawałkiem tosta. Weszłam do Blaise'a do pokoju. Woda stała nietknięta. Spał jak małe dziecko.
Podeszłam do swojego plecaka i zaczęłam pakować tam potrzebne rzeczy. Sporo ciuchów, kosmetyki. Wszystko tam upchnęłam. Jeszcze narzuciłam na siebie spodnie i sweter. Rozglądnęłam się czy czegoś nie zostawiłam. Podeszłam do Zabiniego i pocałowałam go w czoło delikatnie. Uznałam, że akurat to jestem mu winna.
-Będzie lepiej - wyszeptałam gładząc go po policzku. Właściwie to nie do końca rozumiałam co chcę zrobić tak naprawdę. Byłam zaćmiona wizją smutnego, rozgoryczonego Zabiniego. Nie potrafiłam tego znieść, nawet w myślach. Kroto byłby dumny, tak bardzo nie chciał, abym krzywdziła ludzi. Zeszłam po schodach. Weszłam do kuchni. - Powiedz mu, żeby się nie martwił. Jestem u Freda czy coś - powiedziałam ku Davidowi i poszłam do przedpokoju. Narzuciłam kurtkę i buty. Widziałam jak David podchodzi do mnie. Zamknęłam oczy i deportowałam się do domu. Do tego prawdziwego domu. Stanęłam w korytarzu pokrytym kurzem. W środku domu było tak samo zimno jak na zewnątrz. Białe ściany łypały na mnie ciemną poświatą. Było zbyt wcześnie, żeby słońce wstało. Wyciągnęłam różdżkę.
-Chłoszczyść - mruknęłam, a dom powoli wracał do normy. Koce w salonie się same poprawiły. Naczynia w zlewie umyły. Zniknęły tony kurzu. Weszłam do swojego pokoju i rzuciłam na łóżko plecak. Usiadłam na kręcącym się krześle. Dopiero teraz zrozumiałam co zrobiłam. Pozwoliłam emocjom żywionym do człowieka przysłonić mi logiczne myślenie. Z drugiej strony, gdybym tego nie zrobiła skrzywdziłabym kolejnego człowieka. Nie byłam gotowa na taki wybór. Nigdy nie będę. Zawsze będę się starała zrobić jak najlepiej dla drugiego człowieka, nawet jeśli graniczy to z krzywdzeniem samej siebie.
W ten sposób minęło mi kilka kolejnych dni. Znalazłam sposób na rozgrzanie domu do takiej temperatury, że nie musiałam chodzić w kurtce. Ponad to zaczęłam szukać czegoś sensownego w papierach Kroto. Znajdywałam jedynie bardzo dużo paragonów czy umów skupu. Znalazłam też jeden ważny papier. Bardziej arkusz adopcyjny. Podpisany przez Kroto i moją mamę. Według niego oddała mnie dobrowolnie. Nie podano na nim powodu, ani danych ojca. Zamieszało mi to w głowie jeszcze bardziej. Obiecałam sobie, że po Nowym Roku zaniosę to do Ministerstwa.
Nadszedł dzień celebrowania ostatniego dnia w tym roku. Całą noc spędziłam na przeszukiwaniu ostatnich teczek rachunków. Po nie znalezieniu niczego starałam się jakoś wyspać. Jakkolwiek wyglądać, żeby nie wystraszyć Freda od razu. Dosyć szybko wybiła godzina wpół do północy. Byłam gotowa. Ubrana w czarny sweter i czarne spodnie deportowałam się do pokoju, gdzie miał być Fred. Kilka wspomnień wróciło. O dziwo były to jeszcze te dobre wspomnienia. Leżenie z Fredem, spokojne czekanie na noc. Narazie jednak zastała mnie tam tylko cisza. Usiadłam na schludnie złożonym łóżku. Niedługo potem do pokoju wszedł Weasley. Wstałam z łóżka. Ten spojrzał na mnie i uśmiechnął się delikatnie.
-Cześć - powiedziałam cicho. Nigdy nie czułam się z nim tak niezręcznie jak teraz. Z człowiekiem, którego bardzo kochałam.
-Cześć - odparł śmielej i uśmiechnął się trochę bardziej.
-Muszę coś ci wyjaśnić - mruknęłam starając się nie spuszczać głowy w dół. Jak zwykle przy poważnej rozmowie strasznie mi szło. - To wszystko zaczęło się po śmierci Kroto. Zginął niewinny człowiek, albo winny. Nie jest to dla mnie ważne. Wiem, że mam wielki problem. Mimo że mam wszystko. Cudownych przyjaciół, niesamowitego chłopaka, dach nad głową, świetną szkołę, pieniądze. Czasami jednak nachodzi mnie myśl, że może na to nie zasługuję. Że innym żyłoby się lepiej beze mnie. Skoro mi odebrali osobę, która była dla mnie ważna przez większość życia to po co ja mam żyć - mruknęłam cicho. Ten podszedł do mnie powoli i przytulił mocno do siebie. Zamknęłam oczy kładąc głowę na jego klatce piersiowej. 
-Nie będę cię przekonywać, że to może się źle skończyć, bo to wiesz. Po prostu jak będziesz miała znowu taki problem to porozmawiajmy chociaż. Daj mi szansę cokolwiek z tym zrobić, albo chociaż wysłuchać - wybełkotał mi w czubek głowy. Uśmiechnęłam się delikatnie z dalej wtuloną głową w niego. Nie chciałam się odsuwać, czułam się tak dobrze. On odsunął się pierwszy, ale tylko po to, żeby spojrzeć na mnie. Wzniosłam wzrok na jego twarz.
-Muszę ci jeszcze coś powiedzieć - mruknęłam cicho. Żeby było całkowicie fair. Przerwał mi jednak huk z zewnątrz. Spojrzałam przez okno. Na niebie widać było różnokolorowe fajerwerki. Fred zaśmiał się lekko i podszedł do okna. Otworzył je na oścież. Spojrzał na mnie. Podeszłam do niego. Przepuścił mnie, żebym stała przy parapecie. Splótł dłonie na moim brzuchu.
-Szczęśliwego Nowego Roku - powiedział cicho na ucho. Pokiwałam głową lekko. Na twarzy wykwitł mi uśmiech. Czułam się w tym momencie tak niesamowicie dobrze. Gdzieś z tyłu głowy krzyczała na mnie niedokończona sprawa z Crouchem. 
-Tobie również - wybełkotałam cicho. Ten przytulił mnie jeszcze mocniej do siebie i pocałował w tył głowy. Fajerwerki nadal strzelały w górę. Były wielkie, kolorowe i bardzo rozłożyste. To musiała być robota bliźniaków. Odwróciłam się twarzą do Freda. Delikatnie musnęłam jego wargi swoimi. Ten zaśmiał się lekko i ruszył ze mną w stronę łóżka. Położył mnie na nim delikatnie i zatrzymał swoje dłonie na moich biodrach. Odsunęłam się lekko. - Nawet nie wiesz jak mi ciebie brakowało - wybełkotałam i znowu zaczęłam go całować. Wtedy wszystkie moje myśli były skupione na nim. Nie dałam niczemu zawładnąć mną teraz. Nawet Śmierciożercy nie byli dla mnie teraz nawet w kawałku tak ważni jak Fred. Byłam cholernie szczęśliwa. 
~~~
Znowu wracam. Trochę moim zdaniem przesłodzony w pewnym sensie rozdział, jednak zapraszam do komentowania mimo to. Pozdrawiam.

niedziela, 30 lipca 2017

Rozdział czterdziesty pierwszy

Drzwi wejściowe zgrzytnęły pod wpływem otwarcia kluczem. Spojrzałam na Zabiniego z lekkim uśmiechem. Ten pocałował mnie w czoło.
-Idę zagrzać mamie obiad - powiedział z uśmiechem, a ja pokiwałam głową. Jego przystojny tyłek zniknął w kuchni. Za to do jadalni weszła równie piękna istota. Jakim cudem oni są tak genetycznie idealni? Zabiniemu ulegnie każda istota ludzka, tak samo Astrid. Czułam, że przed urodzeniem stałam w złej kolejce. Astrid obdarzyła mnie uśmiechem i usiadła koło mnie.
-Jak tam było w pracy? - spytałam wesoło. Ta westchnęła lekko i machnęła dłonią.
-Szkoda gadać. Masa papierów, kolejne mordy na mugolach - mruknęła trochę zmęczonym głosem. Zabini wszedł do jadalni i postawił przed nią parujący od gorąca posiłek. Ta spojrzała na niego z wdzięcznością. - Mam najlepsze dzieci na świecie - stwierdziła patrząc na mnie i na Blaise'a. Uśmiechnęłam się lekko, a Blaise pogładził mnie po głowie. Bardzo podobała mi się relacja z Zabinimi. Traktowali mnie jak rodzinę. Kiedy Kroto jeszcze żył wszyscy tworzyliśmy małą, ale zżytą rodzinę.
-Idziemy na górę - powiedział Zabini wesoło. Pokiwałyśmy z Astrid zgodnie głowami. Wstałam z siedzenia i ruszyłam za chłopakiem. Weszliśmy do jego pokoju. Rzuciłam się na łóżko.
-Masz jakieś plany na dzisiaj? - spytałam wesoło i złapałam jakiś magazyn z szafki nocnej. Otworzyłam na pierwszej lepszej stronie. Spoglądała na mnie reklama męskich bokserek. Zaśmiałam się lekko.
-Spotykam się z Davidem. Idziesz z nami? - spytał równie wesoło Zabini. Spojrzałam na niego z uśmiechem. Widać było, że nie mówił tego z grzeczności.
-Nie będę wam przeszkadzać. Pójdę do rozkraczonej prostytutki - odparłam poważnie. Ten zaśmiał się wesoło, ja tuż po nim.
-Tylko się nie upij za bardzo, żeby znowu cię nie musieli siłą odciągać od baru - poprosił z politowaniem. Usiadłam na łóżku i zasalutowałam.
-Obiecuję - odparłam wesoło. Ten westchnął rozbawiony. Wstałam z łóżka i jedyne co zrobiłam to rozpuściłam włosy. Zabini się jeszcze poprawiał przed lustrem.
-Odprowadzę cię pod rozkraczoną i pójdę do Davida - mruknął odpinając najwyższy guzik w koszuli. Przejechałam dłonią po włosach. W lustrze wyglądałam jak takie mocne dwa na dziesięć, co mi zdecydowanie dzisiaj wystarczało.
-Ale ten wypad i tak musimy sobie odbić przed powrotem do Hogwartu - stwierdziłam spokojnie. Zabini pokiwał żwawo głową. Jego nie trzeba było namawiać do picia. Ruszyliśmy po schodach na dół.
-Mamo wychodzimy - powiedział wkładając głowę do jadalni na moment. Astrid coś tam mruknęła i Zabini wrócił do mnie. Wyszliśmy z domu. Szliśmy ośnieżoną ścieżką. Nad barem wisiał wymowny szyld. Dość łatwo było pomylić to miejsce z burdelem przez to.
-Leć, bo się spóźnisz - powiedziałam z uśmiechem i pocałowałam go w policzek. Ten westchnął radośnie.
-Uważaj na siebie. Kocham cię - odparł rozbawiony i zniknął. Weszłam do środka i podeszłam do baru. Usiadłam na jednym ze stołków przy barze. Uśmiechnęłam się do barmana.
-Cześć Riley, co podać? - spytał wesoło brunet za barem. Prześwietlił mnie zielonymi oczami. Nie czekał jednak na odpowiedź i podał mi szklaneczkę ognistej.
-Dziękuję Tate - odparłam wesoło. Upiłam trochę trunku i rozglądnęłam się po wnętrzu. Niewiele się zmieniło od ostatniego razu. Tak samo zniszczona boazeria na ścianach. Może nawet bardziej. Stoliki wyglądały jakby ktoś zaciekle co noc je gryzł. Ludzie wyglądali równie źle, ale to już nie była wina tego miejsca. W kącie siedziało kilku ubranych na czarno typów. Nie odwracali się twarzami do klientów. Czyżby Śmierciożercy? Długo nie musiałam czekać na odpowiedź.
Jeden z nich rzucił na kelnera Avadę, a ten padł jak długi. Ludzie zaczęli biegać bez sensu. Schowałam się szybko pod jednym ze stolików z nędznym, ale zawsze jakimkolwiek obrusem. Pod ten sam stolik wszedł jeszcze jakiś chłopak. W barze nastała cisza. Tylko ten kretyn koło mnie nie potrafił się uspokoić. Machinalnie przyłożyłam palec do ust, żeby go uciszyć. Niewiele to dało. Jeden ze Śmierciożerców stanął koło naszego stolika. Kretyn zacisnął mocno powieki i przycisnął kolana do klatki piersiowej. Niby nic, ale przy całkowitej ciszy w barze to było jak wystrzał armaty.
Kretyn, najprawdziwszy kretyn! Nagle zza obrusu wyłoniła się różdżka i maska Śmierciożercy. Kretyn zaczął krzyczeć. Ja tylko patrzyłam w szparki na oczy w masce. Śmierciożerca opuścił różdżkę i podał mi dłoń. Wyszłam spod stołu cały czas patrząc na maskę. Ten podniósł dłoń do góry i pogładził mnie po policzku. Lekko zadrżałam z obrzydzenia. On z rozbawienia. Machnął dłonią na drzwi każąc mi iść. Wyszłam z baru. Jedynym dobrym aspektem ich przyjścia było to, że przynajmniej jedna osoba nie zginęła. Wtedy już to, że mnie zabrali czy to, że dłoń tego rozbawionego Śmierciożercy znajdowała się na moim udzie nie miało tak wielkiego znaczenia.
-Dobrze się bawisz? - spytał spod maski głos Croucha. Oczywiście, bo kto inny. Odetchnęłam z niemałą ulgą.
-Gdzie jedziemy? - mruknęłam spokojnie. - I możesz ściągnąć maskę Crouch - dodałam z lekkim politowaniem. Ten zsunął maskę i spojrzał na mnie czekoladowymi oczami.
-Czy to nie jest genialne zrządzenie losu? - spytał wesoło. Nie podzielałam jego entuzjazmu.
-Gdzie jedziemy? - powtórzyłam pytanie poważniej. Ten pogładził mnie po udzie i przybliżył twarz do mojej twarzy.
-Odwieziemy cię do domu - powiedział tylko i zamilkł już na resztę podróży. Wyjrzałam przez okno. Zaczynałam poznawać tereny. Wiedziałam gdzie mnie wiozą. Nie byłam jeszcze gotowa na tę podróż.
Podjechaliśmy pod piękny, wielki biały dom. Garaż był zamknięty. Wyszłam z pojazdu i stanęłam przed czarną bramką. W gardle zrobiła mi się sporej wielkości gula. Zostałam tam ja i Crouch. Otworzył mi bramkę i wpuścił na białą kamienną ścieżkę. Wokół trawa była przykryta warstwą śniegu. Ruszyłam powoli do drzwi. Jak najdłużej chciałam odłożyć ten moment. Drzwi były otwarte. Wnętrze od razu biło minimalizmem. A tak się starałam, żeby było tutaj przytulnie.
Weszłam głębiej. Jadalnia została nienaruszona. Na suszarce leżało kilka czystych talerzy. Pewnie jeszcze z kolacji. Na kanapach w salonie kapy były idealnie ułożone. Tylko wielka wyrwa w ścianie na korytarzu mówiła, że stało się coś bardzo złego. Weszłam do swojego pokoju. Nic specjalnego nie zauważyłam. Lekki nieporządek i półroczna warstwa kurzu. Chwilę potem stanęłam przed czarnymi drzwiami. Barty położył mi dłoń na ramieniu. Pociągnęłam za klamkę. Dobiegł mnie zwietrzały zapach lawendy i ulubionych perfum Kroto. Weszłam powoli do środka. Jego łóżko nadal było niepościelone. Kilka koszulek walało się po czerwonym dywanie. Szafki pokrywał równie gruby kurz jak u mnie. Podniosłam jedną z koszulek z podłogi i przytknęłam ją do twarzy. Poczułam wielką pustkę. Zrozumiałam po raz setny, że on już jednak nie wróci. Że nie ma na to szans. Dlaczego akurat on? Odetchnęłam głęboko i spojrzałam na Croucha.
-Po co mnie tu przyprowadziłeś? - spytałam prawie bezgłośnie. Ten przez chwilę się nie odzywał.
-Każdy zasługuje na odwiedziny w święta. Nawet zmarli - powiedział równie cicho i spojrzał na mnie spokojnie. Zaskoczył mnie tym. Jednak pokiwałam lekko głową. Jeszcze raz się rozglądnęłam i ścisnęłam koszulkę w dłoni. Zamknęłam oczy, aby żadne łzy nie poleciały po policzkach. Wyszłam z pokoju uchylając powieki. Ruszyłam do wyjścia. Crouch truchtał za mną, ale tak cicho, jakby go nie było tutaj. Stanęłam w korytarzu koło wielkiej dziury. Wyciągnęłam różdżkę i skierowałam na wyrwę w ścianie.
-Reparo - powiedziałam cicho. Kawałki tynku wzbiły się w górę i ponownie zakryły widok na niebo z domu. Teraz było tak jak kiedyś. - Możemy iść - dodałam spokojnie. Crouch tylko kiwnął głową i przepuścił mnie w wyjściu. Przeszłam przez tak znany mi próg. Tylko kątem oka spojrzałam na kilka poziomych linii narysowanych na futrynie.  Wszystkie były podpisane jakimś innym moim przezwiskiem. Każdy z datą. Najwyższy sprzed dwóch lat.
Wyszliśmy. Wpakowałam się do pojazdu stojącego pod domem. Crouch siadł koło mnie. Ponownie położył dłoń na moim udzie. Teraz nie miał tylko głupiego uśmiechu na twarzy. Jechaliśmy dłuższą chwilę. Wyrzucił mnie dopiero pod domem Zabinich. Okna były pogaszone. Barty wyszedł z pojazdu i spojrzał na mnie.
-Mimo wszystko chyba dziękuję - powiedziałam cicho. Ten zaśmiał się wesoło i podniósł dłonią mój podbródek. Nachylił się nade mną. Szybko się odsunęłam. - Przestań - mruknęłam zsuwając jego dłoń z mojej brody. Widziałam lekkie zdziwienie i niezadowolenie na jego twarzy. Tym razem ścisnął mój nadgarstek mocno i dotknął moich ust swoimi. Napierał na nie wyraźnie rozochocony. Zamarłam. Zacisnęłam powieki. Chciałam, żeby to się skończyło jak najszybciej. Ten zaśmiał się ponownie odsuwając się ode mnie.
-Nadrobimy to kochanie - powiedział wesoło i odjechał pojazdem. Nie chciałam mu nic mówić o Fredzie. Skrzywdziłby go fizycznie. Może zabiłby go. Fred jest zbyt dobrym człowiekiem. Nie zasłużyłby na takie traktowanie.
Weszłam do domu i szybko przemknęłam do pokoju Zabiniego. Zrzuciłam ciuchy i przytuliłam do siebie koszulkę Kroto. Miałam dość, za dużo się stało w jeden dzień. Nagle poznajesz całe zło świata, a ono wybiera sobie ciebie spośród innych do dręczenia. Zasnęłam dręczona wyrzutami sumienia.
~~~
Przepraszam, nadal uwielbiam Barty'ego. Pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

czwartek, 27 lipca 2017

Rozdział czterdziesty

Gdy wstałam Blaise'a już nie było. Wysunęłam się spod kołdry i podeszłam do lustra. Wyglądałam mniej przerażająco, niż zazwyczaj. Tylko ciemne worki pod oczami zdradzały, że cokolwiek złego się działo. Przeczesałam włosy dłonią i ruszyłam ku drzwiom. Po wyjściu z nich uderzył mnie piękny zapach pieczonego mięsa. Uśmiech delikatnie rozświetlił moją twarz i zeszłam po schodach. W kuchni stał Zabini w szarym fartuszku i białych bokserkach.
-David będzie miał takie widoki codziennie? - spytałam dosyć wesoło, a Zabini się zaśmiał. Usiadłam przy stole i podciągnęłam nogi do klatki piersiowej. Rozejrzałam się po kuchni. Zegarek wyświetlał godzinę trzynastą.
-Długo spałaś - stwierdził Zabini podążając za moim wzrokiem. Ja pokiwałam lekko głową. - Śmierciożercy będą za jakąś godzinę. Nie chciałem, żeby mama w tym uczestniczyła. Miałem być sam i oni. Najwyżej coś mi by się stało - dodał cicho i wrzucił coś na patelnię. Zaskwierczało radośnie. Zupełnie odwrotnie stało się z atmosferą w kuchni. Wstałam i podeszłam do Zabiniego. Przytuliłam jego plecy lekko. On odwrócił się i przytulił mnie normalnie.
-Zawsze będę przy tobie, kiedy będziesz tego potrzebować - powiedziałam cicho. Ten pocałował mnie w czubek głowy lekko. Odsunęłam się i spojrzałam mu w oczy. Widziałam w nich wielki ból, dużą niepewność i miłość.
-Nigdy w to nie wątpiłem - powiedział cicho. - Ley, prawie wszystko jest gotowe. Możesz iść się ogarniać. Śmierciożercy z zasady nie są punktualni, więc mogą być wcześniej. Zaraz do ciebie dołączę -  dodał spokojnie coś mieszając na patelni. Pokiwałam głową i ruszyłam na górę. Za długo nie pobawiłam w kuchni. Wsunęłam się do łazienki Blaise'a. Piękne, czyste białe płytki zachwycały blaskiem. Ściągnęłam z siebie ciuchy. Weszłam pod prysznic. Bardzo potrzebowałam zimnej wody obmywającej moje zmęczone ciało. Umyłam się dosyć szybko i ruszyłam do pokoju w ręczniku. Ubrałam bieliznę i zaczęłam suszyć włosy. Do pokoju wszedł Zabini i z uśmiechem ruszył do łazienki. Ściągnął fartuszek, więc wyglądał podobnie do mnie. Tylko, że o wiele bardziej nieprzyzwoicie przystojniej. Przeczesałam dłonią włosy i narzuciłam na siebie czarną koszulkę i czarne spodnie. Zapewne nie będę wystawała kolorystycznie od gości, ani gospodarza.
Zeszłam na spokojnie na dół. Weszłam do kuchni i zaczęłam zanosić jedzenie na srebrnych tacach przykrytych srebrnymi kopułami do stołu. Wszystko było takie idealne, tak niesamowicie kunsztownie zrobione. Usłyszałam pukanie do drzwi. Podeszłam do nich i uchyliłam je lekko.
-Dzień dobry - powiedziałam spokojnie i wpuściłam ich do środka. Była tam rudawoblond kobieta, trochę przysadzista. Włosy miała mocno ściśnięte w kok z tyłu głowy. Ubrana w czarną sukienkę. Kojarzyłam ją z kilku artykułów gazet magicznych. Chyba nazywała się Carrow. Ten drugi też był chyba Carrow. Rodzeństwo. Jednak oboje nie byli ani ładni, ani przystojni. Ściśnięte razem wargi. Brak uśmiechu.
-Dzień dobry - odparł trzeci Śmierciożerca z lekkim śmiechem. Sam wzrok jego czekoladowych oczu lekko zwalił mnie z nóg. Był wysoki, przystojny. Brunet z obłędem w oczach.
-Bartemiusz Crouch Junior - mruknęłam ledwo słyszalnie pod nosem. Znałam tego człowieka. Gazety rozpływały się o jego śmiałych mordach i okrutnych cierpieniach ofiar. Był obrzydliwym człowiekiem. Jednak nie wyobrażałam sobie, że tak straszny człowiek, może być tak niesamowicie normalny z zewnątrz. Usadziłam ich w jadalni przy zastawionym już stole. Gdy usiadłam przy stole do pokoju wszedł Blaise. Był ubrany w czarną zapinaną koszulę i czarne dopasowane spodnie. Usiadł koło mnie.
-Witajcie - powiedział spokojnym tonem i pogładził mnie lekko po udzie pod stołem. Poczułam się trochę lepiej, wiedziałam, że mam kogoś ze sobą. Zaczęliśmy jeść.
-Przyglądaliśmy się twoim poczynaniom, a raczej ich braku - mruknął Amycus i wpakował spory kawałek pieczeni do ust.
-Jesteśmy tym trochę zaniepokojeni, mimo że rozumiemy, że szkoła i tak dalej - dodała Alecto spokojnie. Blaise patrzył na nich przeżuwając sałatę. Pokiwał głową.
-Teraz mamy sporo rzeczy do roboty w szkole, jednak narazie są Święta. Chciałbym spędzić trochę czasu w domu. No i dawno znak nie był używany. Nie czułem tak dużej presji, właśnie przez chodzenie do szkoły i brak wolnego czasu - odparł poważnie Zabini. Amycus pokiwał głową.
-Rozumiem, dlatego nie będziemy cię zasypywać zleceniami, ani niczym takim. Mamy tylko nadzieję, że jesteś wierny Czarnemu Panu w każdej chwili - powiedział spokojnie Amycus kończąc potrawę. Ja również ją skończyłam. Rozglądnęłam się po stole. Tylko Barty jeszcze coś dłubał w talerzu, jednak jego uwagę przyciągała moja osoba. Śledził każdy mój ruch, czym był bezgranicznie rozbawiony. Wstałam od stołu i nie słuchając już co mówią o planach Czarnego Pana zaczęłam zbierać talerze. Wreszcie podeszłam do Croucha.
-Będziesz jeszcze jadł? - spytałam patrząc na niego poważnie. Ten uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
-Nie kochanie, możesz to zabrać - odparł kładąc swój talerz na stercie w moich rękach. Pokiwałam głową i ruszyłam do kuchni. Położyłam je w zlewie i przetarłam twarz dłońmi. Już miałam dość ich towarzystwa, a zamieniłam z nimi dwa zdania. Ktoś wszedł do kuchni.
-Już wracam - mruknęłam cicho i odwróciłam się. Prawie uderzyłam twarzą w klatkę piersiową Croucha. Od razu się odsunęłam do tyłu. Spojrzałam na niego mieszanką złości i zdezorientowania. - O co chodzi? - mruknęłam, gdy na jego twarzy pojawił się uśmiech.
-Nic kochanie, narazie zastanawiam się czemu ty się mnie tak boisz - powiedział rozbawiony i ruszył w moją stronę. Starałam się iść spokojnie do tyłu. Jednak i to musiało się kiedyś skończyć, gdyż natrafiłam na ścianę. Jego dłonie wylądowały na moich biodrach. Ścisnęłam wargi ze sobą mocno. - Nie bądź taka. Widziałem przecież jak na mnie patrzyłaś - dodał weselej. Przewróciłam oczami.
-Możemy wrócić do stołu? - spytałam znudzonym tonem patrząc mu w oczy. Ten prychnął radośnie i odsunął się ode mnie. Przepuścił mnie w drzwiach od kuchni.
-Jeszcze do tego wrócimy kochanie - szepnął przejeżdżając dłonią po moich plecach i usiadł na swoim siedzeniu. Westchnęłam głęboko i usiadłam koło Zabiniego. Z zewnątrz był opanowany, jednak zaczął ściskać kawałek wystającej kieszeni. Położyłam swoją dłoń na jego. Ten złapał ją delikatnie i splótł nasze dłonie razem. Ujęłam drugą dłonią lampkę z czerwonym winem w środku. Zapewne Zabini zdążył ją nalać, gdy siedziałam w kuchni z całym złem świata. Upiłam łyk, wino było dobre, słodkie. Wzrok Croucha był zły, pozbawiał intymności. Amycus wstał od stołu, burknął pod nosem podziękowanie i ruszył do wyjścia. Za nim poszła Alecto i niechętnie Barty.
-Odprowadź ich, ja tu zacznę sprzątać - mruknęłam cicho do Zabiniego. Ten pokiwał głową delikatnie. Poszedł za nimi, a ja dolałam sobie wina do kieliszka. Opróżniłam go jednym chaustem. Mruknęłam zaklęcie sprzątające pod nosem i usiadłam przy stole ponownie. Przymknęłam oczy na moment i przełknęłam głośno ślinę. Dręczenie Bartyego nie skończy się dobrze dla nikogo. Dolałam sobie jeszcze raz wina. Tym razem zaczęłam je powoli sączyć. Do pokoju wszedł Zabini.
-W sumie nie było tak źle - stwierdził bardziej zadowolony, niż przestraszony. Pokiwałam głową patrząc na niego.
-Amycus zawsze wydawał się być takim dzikim Śmierciożercą, przynajmniej gazety go tak przedstawiały - stwierdziłam spokojnie. Blaise usiadł koło mnie. Również nalał sobie wina.
-Możliwe, jednak Barty nigdy się nie zmienia. Zawsze dostaje to czego chce i zachowuje się jak chce - mruknął Zabini i upił kilka łyków z kieliszka. Jego słowa zaczęły odbijać się w mojej głowie. Na moment przerwało mi uderzenie w okno czegoś miękkiego. Sowa. Zabini podszedł do okna i zabrał jej list.
-Od kogo? - spytałam mimowolnie. Ten spojrzał na kopertę. Oglądnął ją z dwóch stron.
-Od Freda dla ciebie - powiedział i podał mi list. Ujęłam go niepewnie w dłoni. Rozerwałam go delikatnie i wyciągnęłam krótki kawałek papieru. 
'Droga Ley,
Na początku nie rozumiałem pobudek twojego zniknięcia. Nadal nie są one dla mnie jasne, jednak szanuję twój wybór. Ale proszę cię o tylko jedno, bo wiem, że jesteś bezpieczna u Blaise'a. Chciałbym, abyś przyszła kilka minut przed północą do Nory trzydziestego pierwszego grudnia, do tego pokoju, w którym się rozstaliśmy. Tak bardzo pragnąłbym, byś była ostatnią osobą, którą zobaczę w tym roku i pierwszą w przyszłym. Bardzo cię kocham.
Freddie'
Do tego momentu nwet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo chciałabym teraz być blisko Freda. Jak bardzo za nim tęsknię, mimo że od chwili kiedy go widziałam ostatni raz nie minęła nawet doba. Uśmiechnęłam się lekko po przeczytaniu listu jeszcze raz. Zabini pogładził mnie po plecach lekko.
-Obiecuję ci, że będzie lepiej - powiedzał cicho. Wtedy tak bardzo chciałam mu wierzyć. Mówił tak przekonująco. A może to ja byłam tak naiwna.
~~~
Przepraszam, mam słabość do Croucha. Pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

piątek, 21 lipca 2017

Rozdział trzydziesty dziewiąty

Obudziłam się zapewne po kilku godzinach. Spojrzałam na Freda spokojnie. Nie spodziewałam się szczęśliwego, obudzonego człowieka. Miał lekko podkrążone oczy. Pocałowałam go w skroń. Delikatnie się poruszył i przewrócił na drugą stronę. Wysunęłam się spod kołdry. Spojrzałam przez okno. Słońce jeszcze nie wstało, ale śnieg na ziemi wyglądał niesamowicie w poświacie księżyca. Nałożyłam na siebie sweter i spodnie. Spojrzałam jeszcze raz na Weasleya. Tak bardzo nie chciałam go krzywdzić. Był zbyt dobrym człowiekiem. Znalazłam jakiś kawałek papieru. Wyczarowałam pióro.
'Drogi Freddie,
Nie chcę, żebyś był smutny z powodu mojej nieudolności. Narazie lepiej będzie jak mnie nie będzie. Nie martw się o mnie. Ciesz się życiem. Nie próbuj się smucić. Bardzo cię kocham, ale wiem jak bardzo łamię ci serce. Nawet nie wiesz jak niesamowicie tego nie chcę.
Ley'
Złożyłam kartkę na pół i położyłam koło niego. Spojrzałam na niego jeszcze raz i wyszłam z pokoju. Zeszłam po schodach. W pokoju bliźniaków leżał George. Nie spał. Podeszłam do łóżka Freda.
-Idziesz gdzieś? - spytał cicho i spojrzał na mnie. Wyciągnęłam swój plecak spod łóżka. Zaczęłam dopakowywać rzeczy. Nie było tego zbyt wiele. Zahaczyłam jeszcze o łazienkę. Zrzuciłam rzeczy z szafki prosto do plecaka. Wróciłam do pokoju.
-Miałeś rację tam w Skrzydle Szpitalnym - mruknęłam cicho zapinając plecak. Westchnęłam lekko i usiadłam na łóżku. - Krzywdzę go i bardzo tego żałuję - dodałam jeszcze ciszej. Założyłam na siebie kurtkę.
-Co się stało tam na górze? - spytał cicho George. Wzruszyłam lekko ramionami, mimo że doskonale wiedziałam o czym wtedy myślałam. Nie był to zbyt dobry czas na gadanie o tym. Przełknęłam ślinę.
-Która jest godzina? - spytałam cicho. George przewrócił się na drugi bok.
-Zaraz będzie siódma - mruknął spokojnie patrząc na zegarek. Pokiwałam głową.
-Będę u Blaise'a. Możesz to powiedzieć Fredowi. On zdecyduje co z tym zrobi - powiedziałam cicho. Zarzuciłam plecak na plecy. - Przepraszam - dodałam i zamknęłam oczy. Wyobraziłam sobie drzwi do domu Zabinich. Poczułam pociągnięcie w okolicy pępka. Stanęłam przed pięknymi wiśniowymi drzwiami. Każde drzewko na posesji było idealnie wystrzyżone, nawet zimą. Każdy kamień miał swoje miejsce. Ścieżka była odśnieżona. Zapukałam do drzwi. Usłyszałam powolne kroki w stronę drzwi. Tuż po ich otwarciu wylądowałam w ramionach Astrid odzianej jedynie w szlafrok.
-Riley, skarbie, co ty tu robisz? Nie miałaś być w Norze? - spytała lekko zaniepokojona. Odetchnęłam jej delikatnie kwiatowym zapachem. Spojrzałam na nią.
-Chciałam was odwiedzić po prostu. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - powiedziałam siląc się na wesoły ton głosu. Ta nie wyglądała nadal na specjalnie przekonaną, ale przełknęła tę wersję. Otwarła szerzej drzwi i przepuściła mnie w nich.
-Nie przeszkadzasz, wejdź. Jadłaś już coś? - spytała już trochę spokojniej. Jej brązowa skóra świeciła zdrowym blaskiem. Włosy opadały po plecach jak wodospad. Była piękna.
-Jeszcze nie - przyznałam trochę zawstydzona. Ta pokiwała głową i posadziła mnie w przestronnej kuchni. Jeszcze na wakacjach była szara. Teraz zmieniła kolor na soczystą zieleń. Astrid postawiła przede mną kubek parującej kawy i talerz z dwiema kanapkami. Kiwnęłam głową z wdzięcznością.
-Zaraz przyjdę - powiedziała kobieta i zniknęła w drzwiach kuchni. Przetarłam twarz dłońmi, po czym upiłam trochę kawy. Szybko tego pożałowałam, bo była piekielnie gorąca. Odstawiłam ją przed siebie i zaczęłam jeść jedną z kanapek. Znowu do kuchni weszła Astrid, tym razem ubrana w dosyć obcisłą czarną sukienkę. Uśmiechnęłam się lekko.
-Ślicznie wyglądasz - stwierdziłam przyglądając się jej. Ta zaśmiała się lekko.
-Dziękuję kochanie - odparła i założyła na siebie płaszcz powieszony na oparciu jednego z krzeseł. - Blaise śpi u siebie, możesz go obudzić. Akurat tobie nigdy niczego nie ma za złe. Wrócę z pracy koło piętnastej. Czuj się jak w domu - dodała i pocałowała mnie w czubek głowy. Dość szybko zniknęła w drzwiach wejściowych posyłając mi krzepiący uśmiech.
Czuć się jak w domu potrafiłam tylko w prawdziwym domu. Jednak nie było to tutaj możliwe. Chociaż wiedziałam, że Astrid mimo wszystko będzie się starać, a Zabini nie da za wygraną, dopóki mu wszystkiego nie opowiem. Potem pewnie mnie opieprzy, może przytuli. Dojadłam kanapki i wsadziłam naczynia do zlewu. Ruszyłam na górę z plecakiem. Zawsze jak tutaj nocowałam to Blaise nie pozwalał mi spać nigdzie indziej, niż w jego pokoju. Zazwyczaj kończyło się na spaniu w jednym łóżku. Nigdy nie miało to jednak żadnego podtekstu seksualnego. Było po prostu dobrze, ciepło, miło i bezpiecznie. Oboje to szanowaliśmy, oboje wiedzieliśmy, że potrzebujemy tego mimo wszystko. Weszłam po cichu do jego pokoju. Położyłam plecak koło szafki nocnej. Blaise spał tak spokojnie, jak zawsze. Rozłożył się tylko na jednej części łóżka. Usiadłam na fotelu koło łóżka i delikatnie dotknęłam twarzy Zabiniego.
-Blaise - mruknęłam cichutko. Ten coś wybełkotał pod nosem i odwrócił się na drugą stronę. Uśmiechnęłam się lekko. Dotknęłam jego ramienia. - Blaise - powtórzyłam znowu cichutko. Dopiero wtedy uchylił powieki delikatnie i spojrzał w moją stronę. Zacisnął na moment powieki.
-Ley? - spytał cicho, a ja tylko pokiwałam głową. Zabini szybko usiadł na łóżku i przytulił mnie mocno. - Co ty tu robisz? - dodał nadal cicho. Wtuliłam się w jego nagą skórę na klatce piersiowej.
-Nie potrafię funkcjonować w normalnym świecie - mruknęłam cichutko, a ten przytulił mnie jeszcze mocniej. Odsunął się na moment.
-Wchodź pod kołdrę to pogadamy o wszystkim - powiedział spokojnie i zrobił mi miejsce. Zsunęłam z siebie spodnie i zmieniłam sweter na większą koszulkę Freda. Nawet nie wiem jak ona się znalazła w moim plecaku. Wsunęłam się pod kołdrę i oparłam głowę o ramię Zabiniego. - Opowiadaj od początku - poprosił i lekko ziewnął. W sumie wyrwałam go ze snu.
-Nie jesteś śpiący? Może najpierw byś dospał, potem pogadamy? - zaproponowałam cicho, ale on twardo zaprzeczył ruchem głowy. Westchnęłam lekko.
-Na samym początku było niesamowicie. Weasleyowie są cudowni. Molly tak kochana, że tego się opisać nie da. Potem rozdawaliśmy sobie prezenty. Dostałam album, ale o tym zapewne wiesz, bo skąd Fred miałby niektóre zdjęcia - mruknęłam i spojrzałam na niego kontrolnie. Na twarzy Zabiniego wykwitł delikatny uśmiech. Pokiwałam głową z politowaniem. - Molly i Arthur wyjechali wczoraj rano do Fleur i Billa. Zostawili nas wszystkich samych. Pojechałam po alkohol z Georgem. Wróciliśmy. Było ulotnie po obiedzie. Tańczyliśmy, skończyłam z Weasleyem w pokoju. Fred szybko zasnął. Zaczęłam myśleć jak byłoby gdyby mnie nie było... - usłyszałam cichutkie westchnienie i dłonie Blaise'a mocniej zaciskające się wokół mojego ciała. - Otwarłam okno, rozebrałam się. Sam wiesz jak teraz zimno jest nocami. Znaleźli mnie po kilku godzinach. Wychłodzenie nie było tak rozległe, ale jeszcze kilka chwil i mogłoby mnie nie być. Wtedy ich jedynym problemem byłby wybór miejsca zakopania mojego ciała - dodałam już prawie niesłyszalnie. Spojrzałam w oczy Zabiniego. - Krzywdzę go swoją zdolnością do autodestrukcji - mruknęłam i znowu spuściłam wzrok.
-Ley, nikomu nie byłoby łatwiej, jakby cię nie było. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie - wybełkotał Zabini. Wiedział, że to nie pierwszy taki raz. W ciągu ostatnich kilku miesięcy krył mnie z trzy razy przed Fredem. Nie chciał, abym utraciła kogoś na kim mi zależy. Nie wiedział jednak, że jestem w stanie być taka głupia i spróbować w Norze. Zamknęłam lekko oczy.
-Przepraszam - mruknęłam cicho, a on pocałował mnie w czubek głowy.
-Nie przepraszaj. Wiem, że taka jesteś. Od tego jedynego nie potrafię cię jeszcze uchronić. Kiedyś mi się uda, narazie muszą mi wystarczyć nasze rozmowy - odparł cicho. Zaśmiałam się lekko. - Ley, jeszcze jedno. Na obiad ma przyjść kilkoro Śmierciożerców, mamy przegadać jak ma wyglądać moje dalsze bycie Śmierciożercą - dodał cicho. Pokiwałam lekko głową.
-Pomogę ci z wszystkim, nie martw się. Będę koło ciebie cały czas - odparłam cicho, a ten pocałował mnie ponownie w czubek głowy.
-Narazie idź spać Hart, obudzimy się za niedługo i zaczniemy coś robić - mruknął spokojniej i przykrył nas ciaśniej kołdrą. - Kocham cię - wybełkotał już w moje włosy, po czym usłyszałam ciężki oddech Zabiniego.
-Też cię kocham - odparłam bardzo cichutko. Wiedziałam, że przy nim nic mi się nie stanie. Nawet ze strony Śmierciożerców. Szczególnie ze strony Śmierciożerców. Prędzej oddałby swoje życie, niż pozwolił mnie chociaż dotknąć. Znowu jesteśmy skazani na ratowanie własnych tyłków.
~~~
Wracam z rozdziałem. Szczerze nawet mi się podoba. Musiałam to jakoś pociągnąć. Zostawiłam sobie spore pole do popisu. Także pozdrawiam i zapraszam do komentowania.