poniedziałek, 28 listopada 2016

Rozdział szesnasty

Ruszyliśmy z Rudzielcem do Gryffonów. Spokojnie, powoli, rozglądając się za korytarzem z fanatycznym uśmiechem na twarzy. Wyglądaliśmy co najmniej jak dwoje psychopatycznych socjopatów, a może masochistycznych sadystów?
-Fred? - spytałam cicho zatrzymując się i rozglądając wokół. Rudzielca nie było koło mnie. Zniknął jakimś cudem. Jeszcze przed sekundą tu był - Fred? - spytałam ciut głośniej i bardziej rozpaczliwie. Zaczęłam powoli iść w stronę Pokoju Wspólnego Gryffonów. Potem trochę szybciej i szybciej... Biegłam. Oszalała, zaślepiona ciemnością roztaczającą się wokół mnie. Dobijającym gorącem. Moje oczy były na każdej ścianie, widziały każdy kamień, ale nie potrafiły dostrzec Freda. Moje płuca powoli traciły dech. Podtrzymywałam się ścian i co chwilę przystawałam. Wreszcie przestałam się starać. Już nie biegłam. Nie miałam siły. Usiadłam i oparłam się o ścianę. Kamienie na niej ułożone zaczęły mnie parzyć. Przełknęłam ślinę i odsunęłam od niej plecy. Pogładziłam ją palcami, opuszkami palców. Pojawiły się lekkie zaczerwienienia. Zsunęłam z siebie szatę i położyłam się na niej oglądając sufit, odpoczywałam.
-Riley? - usłyszałam cichutki głos z daleka, z czarnej czeluści. Chyba... Chyba znałam ten głos. Nie miałam jednak bladego pojęcia skąd.
-Tu jestem - odparłam normalnym tonem w stronę głosu. Zza rogu po chwili wyłonił się Fred. Był czerwony, wpadł na ścianę, skóra mu się w niektórych miejscach wypalała. Miał na sobie same bokserki, a za sobą targał resztę ciuchów.
-Pomóż - wyszeptała prawie bezkształtna masa coraz mniej przypominająca chłopaka. Wstałam i ujmując jego dłoń zarzuciłam sobie szatę na plecy. Ruszyłam w przeciwnym kierunku, z którego on przyszedł. Nie oglądałam się, wyglądał okropnie. Nie chciałam go widzieć w takim stanie.
-Jak to się stało? - spytałam załamującym się głosem. Poczułam jak mnie zatrzymuje i odwraca. Zamknęłam oczy - Proszę, nie - wyszeptałam zaciskając powieki mocno. Oddychałam miarowo, jeszcze się nie dusiłam gorącym powietrzem. Ustępował ból w płucach. Nie chciałam tego widzieć. Znowu wizje mogą powrócić. Kolejne blizny, nie potrafię...
-Riley, spójrz na mnie - poprosił ze smutkiem chłopak. Uchyliłam z trudem powiekę. Jego skóra zaczęła się goić. Nie widać już było żadnych czarnych plam, żadnych nadpaleń, teraz był tylko zaróżowiony - Musimy się dowiedzieć co tu się do cholery dzieje - dodał roztrzęsionym głosem, a ja tylko pokiwałam głową. Nie potrafiłam nic wydusić. Fred wsunął na nogi spodnie i zakrył klatkę piersiową koszulką.
-Idźmy stąd - wybełkotałam prawie płacząc - Nie chcę tu być - dodałam cichutko czując jak na moim karku tworzą się nowe wybrzuszenia. Przestawałam cokolwiek rozumieć. Weasley złapał mnie za dłoń i teraz on wyprowadzał nas z tego popieprzonego labiryntu. Szedł spokojnym krokiem, nie chciał rozzłościć korytarza. Wiedział czym to może skutkować. Po długim kluczeniu zaczęły na ścianach pojawiać się obrazy. Uśmiechnęłam się błogo do postaci na nich. Stanęliśmy w dobrze oświetlonym oknem miejscu. Odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na chłopaka.
-Lepiej wyglądam? - spytał cicho, a ja pokiwałam głową. Ten otarł moją twarz własną szatą - Jak się czujesz? - dodał kontynuując czynność. Zamknęłam powieki by nie wybił mi oczu.
-Okropnie - odparłam cicho, a on w tym momencie zsunął dłonie z mojej twarzy - Dziękuję - dodałam i spojrzałam na niego zatykając kosmyk włosów za ucho. Zwróciłam swój wzrok na okno i to co za nim było.
Liście powoli zaczęły tracić kolory i opadać z drzew. Powoli umierały, przygnębiający krajobraz. 
-Nie zostawiaj mnie tam więcej samej - poprosiłam cicho. Poczułam jego dłoń na ramieniu. Pod jego palcami pojawiły się nowe blizny. Odsunęłam bardzo szybko jego dłoń ode mnie - Muszę już iść - wybełkotałam i unikając jego spojrzenia zaczęłam schodzić szybko do Ślizgonów. Weasley nie miał nawet czasu na odpowiedź. Przybrałam obojętny wyraz twarzy. Ludzie ze Slytherinu już mnie znali, nie mówię, że szanowali. Weszłam za parą z nich do środka i potruchtałam szybko do znajomego mi dormitorium o numerze 5. Sam jej widok przywrócił lekki uśmiech na mojej twarzy. Uchyliłam drzwi, a Blaise siedzący na łóżku odruchowo schował trzymaną w dłoni książkę. Jednak zobaczywszy mnie uśmiechnął się blado.
-Riley, to ty - powiedział lekko wesołym tonem - Nie spodziewałem się ciebie teraz - dodał trochę mniej wesoło. Usiadłam na łóżku koło niego. Ten rozłożył ręce, a ja się w niego mocno wtuliłam. On zrobił zaraz to samo.
-Nie wyglądasz na zadowolonego - szepnęłam mu cicho na ucho, a ten jakby lekko zamarł. Przez moment nie wydawał z siebie żadnego dźwięku. Pogładziłam go po plecach.
-David nie chce mnie znać - wybełkotał cichutko. Odsunęłam go od siebie na odległość ramion, by spojrzeć mu w twarz.
-Dlaczego? - spytałam cicho gładząc go po policzku. Ten spojrzał mi głęboko w oczy i uchylił delikatnie szatę na swoim ramieniu. Aż wstałam - Coś ty zrobił? - wyszeptałam prawie się zapowietrzając. Usiadłam szybko ponownie i złapałam go za dłoń, by bliżej obejrzeć Mroczny Znak.
-Kazali mi, mówili, że to za ojca - bełkotał bez ładu. Tylko mocno go przytuliłam, nie miałam lepszej reakcji na to. Blaise zamknął się i wtulił we mnie. Zaczęłam machinalnie gładzić go po plecach.
-Pamiętaj, że dalej cię kocham - wyszeptałam patrząc tępo na ścianę przede mną - Nie ważne co ci zrobili, zawsze będę przy tobie - dodałam ciszej. Ten tylko niepewnie pokiwał głową. Bardzo niepewnie.
~dwa tygodnie później~ 
Zabini zaczął się uśmiechać, coraz bardziej prawdziwie, mimo wielkiego strachu. Chyba to po części moja zasługa, a po części Davida. Stwierdził, że pierdoli Mroczny Znak, nie stanie on im na drodze. Akurat w tej kwestii zadziałała moja rozmowa, nieskromnie mówiąc. Bardzo.
Poza tym spędzałam sporo czasu z Fredem szukając informacji o korytarzu, który już nam się nie pokazał. On był bardziej powściągliwy co do kontaktu fizycznego ze mną, za co byłam mu bardzo wdzięczna. Nie wyjaśniłam mu dalej o co chodzi, nie zrozumiałby... Może kiedyś.
Jednak jak co poniedziałek siedziałam przy stole Gryffonów na obiedzie. Wszyscy byli czymś wyraźnie przejęci. Rozmawiali głośno, wesoło, ale ich krzyki zlewały się w jedno. Siedziałam na przeciwko bliźniaków Weasley. Fred dopiero po chwili mnie zauważył.
-Riley, gotowa na dzisiaj? - spytał wesołym tonem, a ja zbaraniałam. Co tutaj się dzieje? Czy ja o czymś ważnym zapomniałam? Nie powiedzieli mi? Pokiwałam niepewnie głową i lekko się uśmiechnęłam - Nie cieszysz się? - dodał smutniejszym tonem. Ujęłam delikatnie jego dłoń i spojrzałam głęboko w oczy.
-Nie mam pojęcia co się dzisiaj ma dziać - przyznałam szczerze, a ten zaczął się śmiać wesoło gładząc mnie po dłoni.
-Mecz Quidditcha, Ślizgoni przeciwko Gryffonom - stwierdził radośnie. Westchnęłam z lekkim zażenowaniem i zaczęłam się śmiać. Prawda, srali o tym od tygodnia.
-Przepraszam - powiedziałam uśmiechając się i zabrałam dłoń. Fred oduśmiechnął się wesoło.
-Będziesz, prawda? - spytał z nadzieją, a ja pokiwałam głową wpychając w usta kolejny kawałek smażonej ryby. Ten uśmiechnął się promiennie i wrócił do żywej rozmowy ze swoim bliźniakiem. Dojadłam obiad i kulturalnie wstałam, by potruchtać do dormitorium. Barwy domu są bardzo ważne, wyglądasz jak jakiś odmieniec nie mając ich na sobie podczas meczu twojego domu z innym. Weszłam do Pokoju Wspólnego, później swojego pokoju i zrzuciłam koszulkę, by poszukać swetra. Do pokoju powłaziły moje współlokatorki gadając o tym jacy gracze w tym roku są przystojni. Zaśmiałam się cicho pod nosem.
-Czemu się śmiejesz? Przecież Fred też gra - powiedziała Brown z chamskim przekąsem, a ja spojrzałam na nią zwężając oczy.
-Tak, jestem z niego dumna, że się dostał, ale nadal nie wiem od czego pijesz - przyznałam trochę zdziwiona. Ta tylko uśmiechnęła się głupio, a ja wzruszyłam ramionami i zarzucając na siebie sweter wyszłam z pokoju. Jakieś głupie myśli łażą im po głowie.
W Pokoju Wspólnym było wielkie zbiorowisko ludzi wokół Rona, Harry'ego i kilku innych zawodników. Ruszyłam spokojnie do obrazu i poszłam na boisko. Po drodze spotkałam Zabiniego.
-Zlinczowaliby cię jakbyś założyła Ślizgońską bluzę? - spytał śmiejąc się głupio. Walnęłam go w ramię z uśmiechem.
-To tak jak każdego Ślizgona, który by kibicował Gryffonom - odparłam wesoło. Stanęliśmy przed szatnią Ślizgonów - Połamania nóg - powiedziałam kopiąc go lekko w tyłek na szczęście.
-Nie dziękuję - zaśmiał się i wszedł się przebierać. Ruszyłam na trybuny usiąść ze swoim domem. Siadłam koło Neville'a i Alice. Od tygodnia byli razem, albo chociaż dobrze im szło.
-Cześć - powitałam się wesoło - Na kogo stawiacie? - spytałam patrząc na boisko.
-Oczywiście na Gryffonów, mamy świetną drużynę w tym roku - powiedział wesoło Neville, a Alice tylko mu przytaknęła. Nagle zaczęło się robić coraz głośniej, bo na boisko wchodzili zawodnicy. Wypatrzyłam Zabiniego i dwójkę identycznych rudzielców. Obaj wyszczerzeni głupio.
Pani Hooch poprosiła o walkę fair play. Kapitanowie uścisnęli sobie dłonie i się zaczęło. Piłki były wszędzie, czyli dosłownie tam gdzie zawodnicy. Przez bardzo długi czas było po równo punktów. Co chwilę albo Ślizgoni, albo Gryffoni wychodzili na prowadzenie. Jednak w ostatniej chwili Genialne Dziecko, Potter złapał Złotego Znicza czym wygraliśmy. Szczęście zagościło w naszej loży. Wszyscy skandowali 'GRY-FIN-DOR, GRY-FIN-DOR'. Ślizgoni wyglądali jednak na ukontentowanych dobrą rozrywką i nie zwracali aż tak uwagi na przegraną. Tabunem ruszyliśmy do Pokoju Wspólnego kulturalnie zwycięstwo świętować.
Wtoczyłam się do środka między sporą grupą rozentuzjazmowanych fanek Wooda. Usiadłam na schodach prowadzących do dormitoriów patrząc na bezkształtną, wesoło rozkrzyczaną masę. Zaczęli wchodzić zawodnicy, wszyscy ściskali im dłonie, przytulali ich. Spojrzałam na nich z uśmiechem, ale z dystansu. Nie chciałam się tam ładować. Po chwili rozglądania się zauważyłam Freda, a on mnie. Uśmiechnęłam się radośnie do niego, a on zaczął się przedzierać przez tłum w moim kierunku. Wstałam ze schodów i przytuliłam go.
-Gratuluję zwycięstwa - powiedziałam wesoło, a ten zakręcił mną uwieszoną na jego szyi. Był bardzo szczęśliwy. Odstawił mnie na ziemię.
-Dziękuję - odparł wesoły, uśmiechnięty Weasley. Zaśmiałam się z jego zaróżowionej z wysiłku twarzy.
-Wreszcie kolor włosów pasuje ci do koloru twarzy - powiedziałam z lekkim przekąsem, po czym ten walnął mnie lekko w ramię. Uśmiechnął się wesoło.
-Musimy to opić - stwierdził poważnym tonem Weasley, a ja pokiwałam ochoczo głową - Mam w pokoju trochę Ognistej - dodał, a ja wyszczerzyłam się jeszcze bardziej. Ten zaczął truchtać do swojego dormitorium zostawiając cały zgiełk za sobą. Szłam tuż za nim. Ten wszedł do jednego z pokoi i zamknął za mną drzwi. Usiadłam na jednym z łóżek rozglądając się po półkach.
-Ty, Lee, George i Towler? - spytałam patrząc na ich łóżka. Ten pokiwał głową grzebiąc w swoim kufrze. Zgarnęłam jakąś książkę z podłogi i położyłam się na łóżku Freda wertując ją spokojnie.
-Hart, Ognista - powiedział Weasley kładąc na stoliku nocnym moją szklaneczkę, po czym wpakował się koło mnie do łóżka.
-Nie rozpychaj się - prychnęłam kiwając z politowaniem głową. Ten zaśmiał się i zabrał mi książkę - Zostaw, zaczęłam czytać o niesamowitych historiach w Hogwarcie - jęknęłam, po czym szybko się rozpogodziłam. Ten usiadł i upił trochę alkoholu - Dobrze dzisiaj graliście - przyznałam również siadając. Oparłam się plecami o ścianę przekładając swoje nogi na jego. Ten podał mi alkohol, a ja wypiłam dwa łyki od razu.
-To wyćwiczenie i dobra drużyna - przyznał Weasley.
-Prawda, zgranie też jest ważne - dodałam patrząc na niego i znowu upiłam ze szklaneczki delikatnie.
-Mogę ci coś powiedzieć? - spytał ciszej. Potwierdziłam ruchem głowy - Pamiętasz tę sytuację na korytarzu z dwa tygodnie temu, kiedy uciekłaś po tym jak cię odprowadzałem? Wtedy kiedy jakaś dziewczyna wybiegła przerażona zza rogu? - dodał patrząc się na mnie, gniotąc kawałek kołdry w ręku. Mruknęłam ciche 'tak' - Pocałowałaś mnie - wybełkotał i spuścił głowę. Zbaraniałam, ramiona opadły mi trochę w dół, a szklaneczkę aż odstawiłam.
-Obiecasz, że to co ci zaraz powiem zostanie między nami? - wyszeptałam podnosząc jego podbródek, by patrzył na mnie. Ten potwierdził cicho - Pod koniec wakacji jacyś ludzie wtargnęli do mojego domu, zabrali mnie i mojego opiekuna, Kroto. Obudziłam się przypięta do jakiegoś gównianego sprzętu, wtedy zabili Kroto. Od tamtej pory blizny na moim ciele, a mam ich sporo, zaczęły się coraz częściej pojawiać. Wcześniej też występowały, ale nie tak często. Miewam sny na jawie, że ludzie się rozpływają, umierają, cierpią. Widzę śmierć, co przysparza mi blizn. Wtedy zobaczyłam ciebie tracącego całą skórę na twarzy, byłeś kupką mięśni. Wiedziałam, że nie uda mi się inaczej od tego uciec. Przepraszam - westchnęłam i przetarłam twarz dłonią. Fred przez dłuższą chwilę nic nie mówił, potem zrobił coś za co mu jestem bardzo wdzięczna. Niesamowicie ludzki gest.
Przytulił mnie. Delikatnie, po prostu. Żeby mi ulżyć, albo być moją podporą. Chociaż na ten moment.
~~~
Naprawdę nie spodziewałam się sama tak szybko rozdziału, ale wyszedł... Aż dziwne, mimo to nie jest jakiś zły, jestem z niego umiarkowanie zadowolona. Szału nie ma, trochę wyjaśnia...
Cieszę się, że wróciłam na bloggera, trochę lepiej się czuję kiedy widzę, że to mi pomaga.
Pisanie zawsze sprawiało mi przyjemność i wszystkie marginesy oraz ostatnie strony zapełniałam opowiadaniami. Teraz w kontekście matury i wyboru studiów taki umilacz jest mi cholernie potrzebny. 

piątek, 11 listopada 2016

Rozdział piętnasty

Uchyliłam powieki i spojrzałam na Zabiniego, który wlepiał wzrok w horyzont z zawadiackim uśmiechem.
-Idziemy? - spytałam, a moje drżące z zimna ciało dopełniło pytania. Ten zaczął wstawać spokojnie i podał mi dłoń. Ujęłam ją pomagając sobie podnieść tyłek z ziemi.
-Ley? - spytał cicho patrząc uważnie na moje dłonie - Czy nie powinnaś mieć wypalonej skóry na dłoniach? - dodał jeszcze ciszej, niż przed chwilą. Spojrzałam na swoje dłonie, były lekko czerwone, ale nie tak jak powinny. Swąd spalonej skóry nadal drażnił mój nos, nawet ten wyimaginowany swąd.
-Wyglądają jakby były lekko przypalone, ale nie wypalone - stwierdziłam oglądając je po raz kolejny z bardzo bliska. Pokazałam na odchodzący kawałek skóry - Może to jakiś kolejny magiczny korytarz, w którym wszystko jest realne, a potem nierealne i nagle nikt nie może się w tym połapać? Jak... Pokój Życzeń? - dodałam patrząc na niego najspokojniej jak potrafiłam. Naprawdę starałam się zachować umiarkowany spokój. Byle nie zwariować.
Zabini pokiwał rozumnie głową, by utwierdzić mnie, że mi wierzy. Że to wszystko ma jakiś sens. Uśmiechnęłam się blado i ruszyłam ku zamkowi. Zastanawiało mnie jedno, czy jeszcze kiedyś trafię do tego korytarza? Czy uda mi się udowodnić, że on istnieje?
Bo istnieje! Jestem tego bardziej, niż pewna! Chyba...
Nagle z nieba lunął straszny deszcz. Zarzuciłam na głowę kaptur z szaty i zaczęłam biec. Szybciej, byle nie zmoknąć. Dopadłam na Dziedziniec Główny równocześnie z Zabinim i po chwili zaczęliśmy się śmiać. Wesoło, jak małe dzieci.
-Wyglądasz jak zmokła kura - zaśmiał się Ślizgon. Walnęłam go lekko w ramię za tę uwagę, ale szybko po tym zaczęłam się śmiać głośniej, niż przed momentem. Złapałam się za brzuch i aż oparłam się o ścianę.
-Uwielbiam cię - powiedziałam radośnie i zrzuciłam z siebie mokrą szatę - Idziemy? - dodałam i nie dając mu czasu na odpowiedź potruchtałam do ciepłego środka. Czyżby była pora kolacji?
W zamku roznosił się piękny zapach pieczonych ziemniaków. Jak na skrzydłach znalazłam się przy Wielkiej Sali. Usiadłam szybko przy ławie Gryffonów. Na mównicę wszedł Dumbledore. Spojrzałam w tamtą stronę, tak jak dosłownie każdy na sali.
-Moi drodzy uczniowie, pragnę wam ogłosić niesamowicie wesołe wieści - powiedział wyniosłym tonem z uśmiechem na twarzy. Przewróciłam lekko oczami zezując tym samym na jedzenie - Wiem, że nie mieliście zajęć z Wróżbiarstwa od początku roku, gdyż nie było profesor Sybilli, ale wreszcie wróciła po długich wakacjach - dodał wesoło, a od stołu nauczycieli wstała przerażona Trelawney. Była chyba jeszcze bardziej przerażona i roztrzęsiona, niż zawsze. Drżała dosłownie całym ciałem - Powitajmy ją gromkimi brawami - dodał tubalnym głosem, a uczniowie zaczęli uderzać w swoje dłonie szybko. Jednak pod nosami kryły się słowa obelg,  niemiłych rzeczy.
Była zwykłą wariatką, to wiedział każdy. Wszyscy, bez wyjątku, chociaż raz usłyszeli od niej, że zginą w najbliższej przyszłości, że te fusy na dole szklanki, które nie przypominają nic są omenem śmierci. Typowa Trelawney.
-Cieszysz się? - usłyszałam pytanie zadane wprost w moje ucho. Odwróciłam się spokojnie i ujrzałam rudą czuprynę. Nie wyglądał na bardzo zadowolonego decyzją Dumbledore'a. Wzruszyłam ramionami.
-Nie wiem co o tym sądzić - odparłam zgodnie z prawdą - Jeśli będzie jej odwalać jak zawsze to chyba pożałują swojej decyzji, ale w sumie Wróżbiarstwo nie jest jakimś specjalnie ważnym przedmiotem - dodałam rozglądając się za kurczakiem. Dostrzegłam go trochę dalej mnie, niż powinien być. Wstałam i nałożyłam sobie trochę na talerz - Chcesz? - spytałam odwracając głowę do Freda. Ten przytaknął głową, więc nałożyłam i jemu.
-Napewno będzie jej odwalać, znowu wszyscy dostaną omeny śmierci - powiedział spokojnie, postawiłam przed nim jego talerz z kurczakiem - Dzięki - dodał i ujął widelec.
-Chyba właśnie przez to nie powinna tego uczyć, tylko rodzi panikę i udaje, że wie co się dzieje - mruknęłam siadając na swoim miejscu ponownie. Zabrałam się za jedzenie niezbyt pocieszona przyjściem Trelawney. Spojrzałam tępo w talerz i zaczęłam dźgać bezcelowo groszek.
-Co jest? - spytał Weasley przełykając kęs jedzenia. Spojrzałam na niego zmęczonymi oczami.
-Słyszałeś kiedykolwiek o korytarzu w Hogwarcie, którego ściany z kamienia parzą? - wydukałam niepewnie. Cholera, znowu brzmię jak wariatka. Po chwili milczenia stwierdziłam, że nie potrzebnie cokolwiek mówiłam - Nieważne - dodałam wzdychając i upiłam soku dyniowego. Fred zbliżył twarz do mojego ucha.
-Nie wiedziałem, że ktokolwiek prócz mnie o tym wie - odparł cicho i odsunął się wdychając mocniej powietrze. Zakrztusiłam się sokiem i odłożyłam szklaneczkę wycierając twarz rękawem szaty. Spojrzałam na Freda zaskoczona.
-Naprawdę? - spytałam cicho, a on potwierdził ruchem głowy - Jak się tam znalazłeś? - dodałam trochę głośniej, a on wzruszył ramionami. - Ja też nie wiem - mruknęłam kiwając głową.
-Jeśli my o tym wiemy, to pewnie jest jeszcze więcej takich osób - stwierdził sensownie - Ale George na pewno nie wchodzi w ich grono, bo mu kiedyś opowiadałem o tym, nie wiedział o co mi chodzi - dodał smętniej.
-Zabini również nie - mruknęłam i dopiłam sok dyniowy. Westchnęłam lekko teatralnie - Może w bibliotece o takich rzeczach piszą? - powiedziałam podpierając głowę dłońmi.
-Warto sprawdzić - przyznał Weasley i dokończył kurczaka. Wstał z miejsca - Idziemy? - dodał stając za mną. Pokiwałam głową i również wstałam. Ruszyłam w stronę wyjścia z nietęgą miną. Przez drogę do biblioteki nie wymieniliśmy słowa ze sobą. Każde było pogrążone w pytaniach typu: jak tego szukać? czy hasło 'dziwny korytarz w Hogwarcie' w ogóle istnieje? czy to ma jakikolwiek sens?
Tak, miało! Udowodnić, że coś tu się dzieje. Że coś jest nie tak... Bardziej, niż zwykle. Co jest nie tak z Hogwartem? Rok temu było naprawdę w porządku?
Może wszystkie złe siły się zrzuciły w jedno miejsce i udają, że to takie bezcelowe, bezsensowne, normalne? A może tylko ja to tak postrzegam, bo straciłam Kroto? Tak, to możliwe.
Po chwili zobaczyłam drzwi do biblioteki, Weasley otworzył drzwi przede mną. Weszłam do środka dziękując cicho pod nosem i od razu zaczęłam się rozglądać. Bibliotekarka siedziała za biurkiem. Przywitałam ją kiwnięciem głowy i potruchtałam do działu książek historycznych. Po drodze mijaliśmy wiele różnych dziwnych scen. Ktoś prawie bezgłośnie kłócił się w dziale romanse. Jakaś dziewczyna spała z wielką księgą oprawioną w zieloną skórę. Ktoś udawał... Chwila, znam tamtą dziewczynę.
-Fred, ty idź i zacznij szukać, ja za moment wrócę - powiedziałam spokojnie patrząc na chłopaka. Ten pokiwał głową i poszedł dalej sam, a ja skręciłam, aby spotkać się z dziewczyną. Usiadłam koło śpiącej Bell. Szturchnęłam ją delikatnie za ramię patrząc ukradkiem na tytuł. Chyba książka z działu zakazanych, bo nie mogłam rozczytać zawijanych liter, ale wyglądały złowrogo - Rebekah? - szepnęłam nadal ruszając jej ramię. Ta uchyliła powieki z niechęcią i ziewnęła przeciągle.
-Zasnęłam? - spytała cicho zaspanym głosem. Przetarła oczy kłykciami i zamknęła książkę leżącą na jej kolanach. Potwierdziłam ruchem głowy i oparłam plecy o szafkę z książkami.
-Co to za książka? - spytałam z czystej ciekawości. Ta spojrzała na zieloną skórę i pogładziła ją dłonią.
-Bardzo dobrze napisana, mówi o morderstwach w Hogwarcie - odparła, czym mnie zafascynowała - Nie jest jednak normalną angielszczyzną - dodała ziewając ponownie. Wstała z podłogi i odłożyła książkę.
-Potrafisz to przeczytać? - spytałam również wstając. Bell przez chwilę się wahała, ale potem delikatnie potwierdziła głową. Byłam pod lekkim wrażeniem.
-Ale nie mówmy o tym, w ogóle nie powinnam tutaj z tym zasypiać - powiedziała trochę ciszej i uraczyła mnie wymuszonym uśmiechem. Wyzbierała resztę swoich rzeczy trochę nerwowo - Dziękuję, że mnie obudziłaś - dodała i szybko opuściła pomieszczenie. Jeszcze przez chwilę gapiłam się w tamtą stronę zdziwiona, ale potem powoli zaczęłam szukać Weasleya.
Znalazłam go zagłębionego w jednej z lektur, poukładał sobie stosik innych książek obok siebie. Podeszłam do niego i usiadłam na przeciwko.
-Masz coś? - spytałam zmęczonym tonem i ujęłam pierwszą leżącą na kupce książkę. Spojrzałam na spis treści.
-Są jakieś dziwne wzmianki o pojawiających się pokojach, ale chodzi o Pokój Życzeń. O korytarzu z gorącymi ścianami jeszcze nie było mowy - odparł i spojrzał na mnie znad książki. Uśmiechnął się lekko i znowu zagłębił w lekturze.
Moja książka opowiadała o początkach, o budowie Hogwartu. Przeglądnęłam kilka rozdziałów, które mogły mieć jakiś sens. Nic, dosłownie nic nie było o korytarzu. I tak samo było w kilku następnych książkach.
-Riley? - spytał cicho Weasley, a ja uniosłam wzrok znad książki - Chyba coś mam - dodał, a ja zostawiłam swoją książkę i usiadłam obok niego. Ten podał mi ją i wskazał palcem fragment.
'Jeden z budowniczych, jeden z nas, pewnego dnia wybrał się do złej części budynku, zaczął tam budować kolejne kondygnacje, próbował układać kamienie. Jednak one przestały go słuchać. Zaczęły odparzać mu skórę. Nie potrafił sobie z tym poradzić. Powiedział to nam raz. Potem zniknął, a o korytarzu nie było więcej słychać. Próbowaliśmy go szukać, bezskutecznie.'
Spojrzałam na Weasleya ponownie i westchnęłam.
-Teraz powinni nam uwierzyć - wyszeptałam lekko skonsternowana, mimo że nadal niewiele rzeczy było sensownych. Fred pokiwał głową i przetarł oczy dłonią.
-Nie zabrzmimy tak źle i bezsensownie. Nie będziemy wariatami - dodał, a ja się lekko zaśmiałam. Ten spojrzał na mnie zdziwiony.
-Wariatką to ja nawet bez tego jestem - wyszeptałam weselej. Ten uśmiechnął się z politowaniem - A przynajmniej większość tak uważa - dodałam i objęłam nogi rękami.
-Ja nie - powiedział spokojnie i założył książkę na tej stronie jakimś wycinkiem kartki. Uśmiechnął się do mnie lekko i zaczął wkładać książki na miejsca. Oduśmiechnęłam się i również zaczęłam je odkładać.
Powoli to stawało się ogarnięte. Zostało jeszcze wiele spraw do sprawdzenia, rozwiązania czy ogarnięcia. Nie jest wcale źle, zyskuję przyjaciół, znajomych, sojuszników. Kogoś kto nie patrzy na mnie jak na popierdolonego czarodzieja. To miłe, po prostu.
~~~
I znowu to ja, Black. Udało mi się napisać to wcześniej, niż chciałam. Niż w ogóle się spodziewałam. Mimo że ten rozdział jest kompletnie o niczym, to może mieć większy sens w późniejszym opowiadaniu.
Usilnie próbuję nie zapychać opowiadania schizami, jak narazie dobrze mi idzie, ale to nie znaczy, że ich wcale nie będzie.
Jednak dziękuję za każdy komentarz, za wiersze również. Bardzo to doceniam i nakręca mnie to do pisania.

czwartek, 3 listopada 2016

Rozdział czternasty

Po chwili wgapiania się w kominek przypomniałam sobie, że jest niedziela. Tylko dlaczego tutaj nie ma nikogo? W Pokoju Wspólnym Gryffindoru zawsze roiło się od uczniów, głównie tych bez żadnego życia towarzyskiego lub po prostu przepisujących zadania na dzień następny. Taki typowy, codzienny Gryffindor.
Wstałam z wygodnego fotela i potruchtałam spokojnie ku Wielkiej Sali. Nie wiedziałam która godzina, może akurat zdążę na jakiś posiłek. Przynajmniej taką miałam nadzieję. Patrząc przez okiennice zbliżała się obiadowa pora, byle dopaść tego wszystkiego zanim zniknie. Ładne marzenia.
Idąc tak patrzyłam na wszystkie napotkane obrazy, były naprawdę śliczne. Albo chociaż dobrze namalowane. Postacie na nich łypały na mnie martwymi oczami, czasami wygłaszały pod moim adresem niezbyt pochlebne opinie. Nie przeszkadzało mi to jednak wcale. Ja o nich samych również nie miałam najlepszych.
Nie wiadomo kiedy zawędrowałam do nieznanego mi kawałka Hogwartu. Tamtejsze zimne światło sączyło się delikatnie z lamp przy suficie. Brak okiennic ułatwiał rozchodzenie się ciemności. Nie widać było ani żywej duszy, nieżywej również. Żaden duch się tutaj nie zagłębiał najwyraźniej. Może bały się tego miejsca. Gdzie ja właściwie się znalazłam?
Posadzka wysadzana była czymś innym, jakimś innym kamieniem, niż reszta zamku. Ten był ciemniejszy, trochę bardziej surowy. Jednak mimo to niesamowicie ładny. Podobał mi się bardziej, niż połowa rzeczy tutaj. Dotknęłam delikatnie ściany, przejechałam po niej opuszkami palców. Kamienie były... CIEPŁE? Nie, niemożliwe.
Musnęłam je jeszcze raz, tym razem mnie poparzyły. Na palcu został mi delikatnie czerwony ślad. Wsadziłam palca w usta, by go lekko schłodzić. Zmarszczyłam brwi rozglądając się ponowie po korytarzu. Nie dość, że brak tu było okiennic, to jeszcze nie widziałam żadnych drzwi. Jakby ten korytarz prowadził donikąd. Czy to tutaj możliwe? Czy da się to jakoś sprawdzić?
Potter ponoć ma Mapę Huncwotów, ale marnie, by mi ją pożyczył. A zabierać mu jej przecież nie będę. Jestem chamem i prostakiem, głupim idiotą, mordercą i masochistą, ale nie złodziejem. Tego mi nikt nie wmówi. Odsunęłam się od ścian i ruszyłam trochę wgłąb tego korytarza. Z każdym krokiem stawał się coraz to ciemniejszy, mroczniejszy, mimo że powietrze się ocieplało. Zsunęłam z ramion szatę i zostawiłam ją na podłodze idąc dalej. Za tym poszła również koszulka, spodenki i buty.
W pewnej chwili przegrzana szłam w samej bieliźnie. Nie czułam upływającego czasu, a może po prostu nie chciałam się nim przejmować. Korytarz intrygował mnie coraz bardziej, mimo że nic w nim nie było. Wydawał się po prostu nie posiadać końca, dna. Dopiero teraz zauważyłam brak obrazów, które wisiały niemalże w każdym miejscu w Hogwarcie. Zaczęłam głęboko oddychać, nie przestając przeć do przodu. Traciłam oddech z gorąca, z parnego żaru. Idąc wreszcie uderzyłam w niewidzialną ścianę, w coś czego nie powinno tam być. Nagle przede mną, za mną... Wszędzie zrobiło się ciemno. A może było tak już od jakiejś chwili? Nie widziałam już nic. Kompletnie. Zaczęłam dotykać ścian, teraz po prostu wypalały skórę. Poczułam swąd palonego naskórka. Zmarszczyłam nos i zawróciłam.
JESZCZE TU WRÓCĘ, poprzysięgłam temu miejscu, zebrałam swoje ciuchy nakładając je od razu. W mgnieniu oka znalazłam dobrą drogę, wylądowałam bardzo szybko na Wielkiej Sali. Jakbym nigdzie nie szła, jakby nie było mnie kilka chwil.
Usiadłam przy swojej ławie i spojrzałam na pięknie zastawione stoły. Obiadowa pora, jedna z trzech ulubionych pór dnia. Uśmiechnęłam się do ludzi wokół. Nałożyłam obiad na talerz i zaczęłam jeść, bardzo spokojnie. Obok mnie było kilka wolnych miejsc. Czy przeszkadzała mi niechęć ludzi do mnie? Niezbyt.
-Można? - usłyszałam głos za moimi plecami. Nie zdążyłam się nawet odwrócić, a właściciel głosu zasiadł koło mnie. Wyglądał na lekko zmarnowanego, ale brązowe oczy dalej świeciły pozytywnym blaskiem.
-Jak się czujesz? - spytałam po przełknięciu kęsa jedzenia i uśmiechnęłam się lekko. Fred nalał i sobie, i mi soku dyniowego do kubków stojących przed nami, po czym zaczesał włosy dłonią do tyłu. Wchodziły mu w oczy.
-Dosyć dobrze, trochę dalej mnie głowa boli, ale powoli przechodzi - odparł wesołym tonem i ugryzł udko z kurczaka trzymane w dłoni. Pokiwałam rozumnie głową upijając soku. - A ty? - dodał reflektując się po momencie.
-Jak zwykle, ale głowa mnie nie boli. Już nie - odpowiedziałam równie wesoło i rozglądnęłam się po sali. Nie było wśród Ślizgonów Malfoya i Zabiniego. Wzruszyłam bezwiednie ramionami i ponownie wróciłam wzrokiem do rudowłosego, który zaczął coś namiętnie opowiadać. Nie usłyszałam jednak początku.
-...wtedy George znowu mnie obudził, a naprawdę miałem się nie kłaść po tym jak wyszłaś. Jednak jak powiedział, że jest obiadowa pora to mnie przekonał do wstania - mówił gestykulując przy tym delikatnie. Co chwila sam sobie przytakiwał głową zerkając czy słucham go od czasu do czasu.
-Nie tylko mnie przekonuje myśl o jedzeniu - zaśmiałam się przerywając jego monolog. Ten uśmiechnął się wesoło. Tym razem mi przytknął. - Ale brakuje mi słodyczy zazwyczaj, jedno wyjście do Hogesmeade co 2 tygodnie i uzupełnianie zapasów to zdecydowanie za mało jak na moje możliwości konsumpcji - dodałam z przekonaniem krojąc kawałek mięsa na talerzu. Wyjątkowo opornie mi szło.
-To prawda, jeśli wyjście byłoby co tydzień to od razu by się człowiekowi robiło lżej na sercu - dokończył moją myśl rudowłosy. Przytaknęłam wciskając kawałek potrawy do ust. - Szczególnie kiedy kupuje się Czekoladowe Żaby. Tak w ogóle to potrzebuję jeszcze kilku wizerunków z kart, bo zbieram je od dłuższego czasu i nie mam kilku - dopowiedział patrząc na mnie. Zaczęłam go uważniej słuchać. Fred zaczął wymieniać nazwiska osób, których nie miał. - Masz może którąś z nich? - spytał z nadzieją. Mrugnął kilka razy czekoladowymi oczami. Przełknęłam kęs potrawy i zaczęłam przypominać sobie nazwiska z kart.
-Dymphna Furmage, Alberic Grunnion, Roderic Plumpton, Gondoline Oliphant, Havelock Sweeting, tych mam. Nie zbieram ich, mogę ci je oddać - powiedziałam po rozpoznaniu kilku nazwisk. Jego oczy zaświeciły się wesoło. Kto by pomyślał, że 17-latek tak się będzie cieszył z kilku kawałków zamalowanego papieru. Znaczy się ja rozumiem, Havelock ma na karcie również jednorożca, tego zainteresowania nie da się pominąć, ale inni?
Każdy ma swoje dziwne przyzwyczajenia i różnie patrzy na rzeczy. Uśmiechnęłam się wesoło do niego. Wyglądał w tym momencie jak szczęśliwy pięciolatek, który dostał lizaka.
-Dziękuję - odpowiedział po prostu - Teraz ja ci wiszę ciastko - dodał z uśmiechem na twarzy. Pokiwałam głową i dopiłam sok.
-Trzymam za słowo, a teraz musisz mi wybaczyć - powiedziałam radośnie i wstałam. Wyszłam z ławy, roztrzepałam włosy rudemu i ruszyłam do wyjścia machając do niego odwracając się na moment.
-Do zobaczenia - odparł uśmiechając się do mnie. Wyszłam z pomieszczenia i potruchtałam szybko ku Dziedzińcowi Głównemu. Jak co tydzień spotykaliśmy się tam z Zabinim na krótki spacer po okolicznych polanach. Zawsze wychodziło kilka godzin z krótkiego spaceru. Jednak bardzo dobrze się z nim czułam, poza tym obiecał mi wszystko wyjawić.
Weszłam na wietrzny dwór i rozglądnęłam się. Blaise siedział na parapecie wpatrując się w słońce. Podpełzłam do niego od tyłu na palcach, po czym wbiłam palce w żebra krzycząc 'Buu'. Taki mugolski humor. Podskoczył zabawnie przestraszony.
-Riley - powiedział łapiąc się za klatkę piersiową. Lekko zgiął się w pół i zaczął się śmiać wesoło - Jesteś głupia - dodał radośnie się prostując. Prawie przyrżnął mi czubkiem głowy w brodę. Wyprostował się i patrzył na mnie z politowaniem w oczach.
-No dobra - odparłam otrzepując się z niewidzialnego kurzu - Opowiadaj jak tam twoje miłosne sprawy - dodałam patrząc z satysfakcją jak się rumieni. Ruszył powoli ku lasowi, zanim się odezwał byliśmy koło drzew na błoniach. Nie pospieszałam go, wiem, że i tak mi powie. Zabini wbił dłonie głęboko w kieszenie idąc do przodu.
-Poznaliśmy się w sumie jeszcze przed wakacjami, gdzieś w ostatnie dni szkoły. Wiesz, wagary, tego typu rzeczy - I MI NIC NIE POWIEDZIAŁ - Zaczęliśmy rozmawiać, okazywał się coraz bardziej interesujący. Jest naprawdę dobrym słuchaczem. Wymieniliśmy się adresami i zaczęliśmy sobie na wakacjach przesyłać sowy. Tak normalnie, bez dziwnych zobowiązań. Po prostu go polubiłem, a on polubił mnie - tutaj Zabini zaśmiał się jak mała dziewczynka z najlepszego żartu, jaki dane jej było usłyszeć - Tak wyszło - skwitował wesoło i spojrzał na mnie. Na mojej twarzy gościł uśmiech, radosny, nie przymuszony uśmiech.
-Bardzo cieszę się z twojego szczęścia - odparłam klepiąc go po ramieniu i przytuliłam go w odruchu przyjaźni. Ten odtulił mnie wesoło. Nawet nie wie jak bardzo go uwielbiam, jak bardzo nie potrafiłabym się pogodzić z jego stratą. Jeśli tylko coś mu się stanie nie daruję sobie tego.
-Dziękuję Ley, to wiele dla mnie znaczy - odparł cicho w moje ramię. Pogładziłam go po plecach. Sielankowy krajobraz, bez krwi, morderstw i niestworzonych dziwactw. Odsunęłam się od chłopaka i walnęłam go w ramię za 'Ley'. Wiedział, że tego nie lubię - Teraz ty mi coś opowiedz - domagał się chłopak.
Zaczęłam opowiadać o dzisiaj znalezionym nieuczęszczanym korytarzu, o poranku, o kominku. Po chwili Zabini dorzucił resztę swoich przeżyć z dzisiaj i takim sposobem spędziliśmy z 3 godziny poza Hogwartem.
-Czyli David Miller, Krukon - zaśmiałam się po chwili ciszy, kiedy już siedzieliśmy nad małym strumyczkiem. Blaise tylko wesoło pokiwał głową. Zapatrzyłam się gdzieś w dal, na pięknie zachodzące słońce.
Czerwony blask rozlał się po jeziorku i niebie. Przymknęłam oczy napawając się dobrze spędzonym czasem i śpiewem ptaków - Dziękuję - wybełkotałam cicho w stronę Zabiniego, a on zaczął gładzić mnie po głowie delikatnie. Dawno nie było w jego życiu kogoś spoza kręgu zaufania komu by zaufał. Pojedyncze wypady, marne miłostki. Może teraz będzie inaczej?
~~~
Także ten, dzień dobry po długiej przerwie. Mam nadzieję, że owym rozdziałem nie zawodzę jakoś za bardzo i da się go czytać. Długo nad nim srałam, poprawiałam literówki, dorzucałam ładne sformułowania, dopieszczałam, ale nadal wydaje mi się o niczym xd
Dziękuję mojej uroczej Tatii, bo bez niej i jej ogarnięcia rozdziałów to by nie powstało, doczekałaś się xd
Może kolejny rozdział będzie szybciej, kto wie c: