piątek, 30 marca 2018

Rozdział pięćdziesiąty ósmy

Stanęłam na ciemnej posadzce z kamienia. Wokół mnie roztaczały się wysokie ściany w kolorach szarości i bieli. To pomieszczenie, w którym staliśmy wyglądało na wielki hol. Crouch dalej trzymał mnie za ramię.
-Zaprowadzę cię do twojego pokoju - powiedział spokojnym tonem. Ja nawet nie stawiałam oporu chłonąc każdą mijaną powierzchnię.
Od puszystych białych dywanów położonych przed monumentalnymi kominkami z czerwonej cegły, przez wielki, wiśniowy stół w jadalni z najbielszym obrusem, jaki dane mi było ujrzeć w życiu, aż do kunsztownie zrobionych schodów prowadzących prosto na pierwsze piętro. Barty musiał nadawać mi tempo, abym nie zostawała w tyle. Jednak nie wydawał się wcale zdenerwowany przez moje ciekawskie zachowanie. Nie wiem czy spowodowane to było obecnością ojca, czy po prostu zdarzało mu się być milszym. A może sam, gdy pierwszy raz ujrzał te wnętrza tak się zachował? Dlaczego tak okrutny człowiek ma tyle pieniędzy i tak idealny dom?
Weszliśmy do sporego pokoju. Na ciemnych podłogach odznaczały się jasne dywany rozrzucone w kilku miejscach. Na środku pokoju stało łóżko z baldachimem pościelone jasno-niebieską pościelą. Ściany świeciły jasno-szarym kolorem.
-Za godzinę będzie kolacja. Ojciec cię na niej będzie oczekiwać. Zalecam przyjście - powiedział poważnym tonem puszczając moją rękę. Kiwnęłam lekko głową i podeszłam do okna.
-Barty? - spytałam cicho i spojrzałam na niego. Ten złapał mój wzrok. - Co się stanie jeśli nie przyjdę? - dodałam, na co on lekko posmutniał. Na moment zapadła cisza, jakby oczekiwał, że cofnę słowa. Że przemyślę to jeszcze.
Nic takiego się nie stało.
-Zalecam przyjście - powtórzył dalej bardzo poważnym tonem, lecz jego twarz wyrażała coś kompletnie innego. Jeszcze przed udzieleniem odpowiedzi wiedziałam, że nigdzie się nie ruszę. Nawet jakby miał tu wparować i mnie zabić. Nie mam zamiaru mieć czegokolwiek wspólnego z tym człowiekiem. Położyłam się na łóżku. Ciekawe co się musiało teraz dziać w Hogwarcie. Mam nadzieję, że Fred nie będzie mi miał tego za złe, że go opuściłam. Może mu się jakoś wytłumaczę, bez wielu szczegółów. Bez wspominania, że jednak udało mi się odnaleźć mojego biologicznego ojca. A raczej, to on odnalazł mnie, a ja nie byłam z tego powodu jakoś specjalnie zachwycona. Tak intensywnie o tym myślałam, że aż zasnęłam.
Obudził mnie docierający do każdej komórki mojego ciała ból. Rozdzierał moje wnętrzności na najmniejsze kawałeczki.
Zacisnęłam powieki i zagryzłam zęby. Poczułam rozlewającą się krew po moich ustach. Chyba z nosa również trysnęła mi krew. Nigdy nie chciałam tak bardzo umrzeć. Nigdy.
Słyszałam jakieś niewyraźne wrzaski. Chwilę potem nie czułam już nic. Jakby moje serce i mózg ustały. Przestały działać.
Umarłam?
WRESZCIE?!
Uchyliłam powieki, tym razem leżałam pod kołdrą. Zza zasłon przedzierało się do pokoju słońce. Tworzyło delikatne smugi na jasnych dywanach. Ledwo udało mi się podnieść na rękach jak z waty. Na fotelu obok łóżka spał Crouch. Zsunęłam nogi z łóżka i dotknęłam jego dłoni. Ten poruszył się gwałtownie i spojrzał na mnie.
-Zostaw ją Reginaldzie - fuknął na mnie, a ja odsunęłam się lekko. Ten przetarł dłońmi twarz. - Przepraszam, myślałem, że to twój ojciec - zreflektował się i podniósł z fotela.
-Co tu się właściwie dzieje? - spytałam cicho. Ten rozglądnął się i przyłożył palec do ust. Wyciągnął ku mnie dłoń, którą złapałam. Ruszyliśmy do łazienki. Ten zaczął rozpinać koszulę.
-Rozbieraj się - wycedził cicho przez zęby. Wpatrywałam się tępo w jego palce rozpinające kolejne guziki. Zgłupiałam. Przystanął na moment. - Hart, do cholery - jęknął i potrząsnął mną na moment sadowiąc swoje ręce na moich ramionach. Kiwnęłam głową i zsunęłam z siebie sweter i spodnie. Ten wszedł pod prysznic w samych bokserkach i machnął dłonią na mnie, żebym też weszła. Zrobiłam co kazał dalej bardzo niepewnie, ale miał tyle szans, żeby mnie wykończyć, że wyrwał mi się moment zaufania. Chwilę mocował się z ustawieniem odpowiedniej temperatury i dopiero, gdy jedyne co było słychać to cieknąca woda nachylił się nade mną.
-Powiesz cokolwiek? - spytałam lekko płaczliwym tonem. Ten kiwnął spokojnie głową.
-Ściany mają uszy, tylko tak jesteśmy jakkolwiek bezpieczni przed podsłuchaniem, więc poza tym miejscem nie możesz się ze mną komunikować werbalnie. Oberwiemy za to oboje, a jeszcze raz tego koszmaru, na pewno nie chcesz przeżywać - wyszeptał i nabrał powietrza gotowy odpowiedzieć wreszcie na moje pytanie. - Riley, przez całe twoje życie twój ojciec, Reginald Cromwell, starał się ciebie znaleźć, tylko po to, żeby zrobić z ciebie swoja wymarzoną i posłuszną córeczkę. Jednak przez cały ten czas Kroto dobrze cię ukrywał przed nim. Dopiero po jego wyeliminowaniu był w stanie coś zrobić - zacisnęłam dłonie w pięści. Gniew narastał w moich piersiach. - Może nie było między nami najlepiej Riley, ale chciałem mu pomóc. Wiem, do czego jest zdolny, a ty jeszcze kiedyś będziesz mi potrzebna, ale żywa. Powiedzmy, że w pewnym sensie cię chronię - mruknął już spokojniejszym głosem. - Reginald chce, żebyś została Śmierciożerczynią i nigdy nie wróciła do Hogwartu. Od obu rzeczy musisz go odwieść. Dla twojego dobra i całego pieprzonego Hogwartu, a może i całego Magicznego Świata - powiedział kładąc mi dłonie na ramionach i spojrzał mi prosto w oczy.
-Jak? - zdołałam wyartykułować. Po głowie odbijało mi się każde jego słowo, mimo że mokłam coraz bardziej. Crouch tak samo. Brązowe włosy przyklejały mu się do czoła. Moje włosy wchodziły mi w oczy.
-Coś wymyślisz, musisz być cholernie posłuszna i dopóki nie wrócisz do Hogwartu udawać wymarzoną córkę. Nie obchodzi mnie jak to zrobisz, ale nie możesz nawet przez chwilę wyjść z tej roli. Naprawdę nie powiedziałem, tego, że ściany mają uszy tylko po to, żeby skończyć z tobą pod prysznicem - powiedział poważnym tonem. Kiwnęłam głową wierząc mu. - Musisz zdobyć jego zaufanie. Kiedyś mi podziękujesz, jak się dowiesz dlaczego tak bardzo ryzykuję - dodał przejeżdżając dłonią po czole. Przyklejone włosy wylądowały na czubku głowy.
-Czy ojciec - mruknęłam, ale zaprzeczyłam ruchem głowy - Czy on potraktował mnie Crucio? - spytałam cicho. Crouch tylko kiwnął twierdząco głową.
-Nie jeden raz - przyznał tylko cicho. Spuściłam na moment głowę w dół i zacisnęłam powieki. Pierwszy raz ktoś powiedział przy mnie Niewybaczalne, ktokolwiek go użył. NA MNIE! Uchyliłam powieki i ponownie spojrzałam na Croucha.
-Dziękuję - powiedziałam już opanowanym tonem, a ten pogładził mnie po linii żuchwy. Zwrócił wzrok na drzwi i otworzył prysznic. Wyszedł spod niego i zaczął się suszyć. Włączyłam letnią wodę i oparłam czoło o drzwi prysznica. Odetchnęłam głęboko i uniosłam wzrok na Bartyego, który właśnie zapinał guziki koszuli.
-Kolacja za pół godziny, bądź punktualnie - wymamrotał, a ja kiwnęłam głową. Crouch wyszedł z łazienki. Zamknęłam wodę i wyszłam przemoczona spod prysznica. Owinęłam się ręcznikiem i wsunęłam się do pokoju. Nagie stopy zanurzyły się w puszystym dywanie. Przymknęłam powieki na moment. Podeszłam do szafy zsuwając z siebie wszystko. Wyciągnęłam jakąś czarną sukienkę. Położyłam to na łóżku. Podeszłam do komody z zapewne bielizną. Mimo że nigdy nie spotkałam Reginalda, to jednak wiedział o mnie dokładnie wszystko. Nawet mój własny pokój nie był tak dobrze wyposażony. Założyłam wszystko na siebie, a wilgotne włosy spięłam z tyłu głowy. Podeszłam do lustra. Postać w nim widoczna miała mocno podkrążone oczy, a z jej twarzy biła obojętność.
-Pieprzony zdrajca - mruknęłam cicho i ruszyłam do drzwi. Uchyliłam je i ruszyłam krętymi schodami na dół. Zaczęłam krążyć wokół kilku pokoi po drodze. wreszcie znalazłam ten z wiśniowym stołem suto zastawionym, lecz z trzema nakryciami. Reginald właśnie siadał do stołu, a Barty stał zniecierpliwiony. Mężczyzna ujrzał mnie, a na jego twarzy wykwitł lekki uśmiech.
-Tym razem zjesz z nami? - spytał wesoło Reginald. Kiwnęłam twierdząco głową siląc się na miły uśmiech. Usiadłam między nim, a Crouchem.
Przedstawienie czas zacząć.
~~~
Tak strasznie spodobała mi się niegdyś pewna scena z jednej książki, że postanowiłam ja tu przywołać. Ale mimo to pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

piątek, 23 marca 2018

Rozdział pięćdziesiąty siódmy

Przetarłam oczy dłońmi. Dzisiaj mieliśmy iść do Hogsmeade, ale czułam, że jeśli Weasley nie ruszy do mnie swojego tyłka, to nawet nie będę miała motywacji, by wstać z łóżka, na którym obecnie siedziałam. Wiadomość o ojcu wbiła mnie tak mocno w siedzenie, że nie miałam ochoty na żadne bratanie się z ludźmi. Dziewczyny szykowały się na jakieś randki czy kupowanie śmieci w sklepach.
-Różowe czy niebieskie? - spytała Lavender, gdy ja wsuwałam się pod kołdrę. Usłyszałam szuranie nogami w stronę, z której przed chwilą dobiegał głos Brown.
-Niebieskie - stwierdziła po chwili zastanowienia Hermiona. Skuliłam się pod kołdrą i zamknęłam oczy. - Nie idziesz? - spytała Granger zdziwionym głosem. - Przecież kochasz pić pod Trzema Miotłami - dodała dalej lekko zaskoczona. Westchnęłam głęboko.
-Przygotowuję się mentalnie, żeby móc unikać ludzi w Hogsmeade - mruknęłam spod kołdry. Wyobrażałam sobie głębokie oburzenie na jej twarzy. Chyba prychnęła pod nosem i zajęła się swoimi sprawami.
-Myślicie, że to dziwne, że cieszę się z wyjścia z Ronem? - spytała już spokojniejszym tonem Granger. Zapadła chwila ciszy.
-To chyba dobrze. Ron jest - Brown urwała jakby próbowała zebrać myśli. - Jest w porządku - dodała, jednak w jej ustach nie brzmiało to przekonująco.
-Ron jest porządnym chłopakiem, nie powinnaś mieć wątpliwości czy się cieszyć, że z nim wychodzisz - mruknęłam spod kołdry. Znowu zapadła chwila ciszy.
-Dziękuję - powiedziała niepewnie Hermiona. Mocniej się skuliłam pod kołdrą. Do drzwi ktoś zapukał. Zacisnęłam powieki mocno. Drzwi się otwarły z lekkim skrzypnięciem.
-Jest Ley? - spytał tak dobrze znany mi głos.
-Przygotowuje się mentalnie na socjalizację - powiedziała Brown spokojnie. Ten zaśmiał się lekko i zaczął sunąć stopami ku mojemu łóżku. Po chwili materac ugiął się pod jego ciężarem. Poczułam dłoń na żebrach.
-Jesteś już gotowa? - spytał przybliżając głowę do miejsca, gdzie znajdowała się moja głowa. Odetchnęłam głęboko pod kołdrą i wysunęłam  skołtunioną głowę. Zaprzeczyłam ruchem głowy i usiadłam w łóżku. Ten pogładził mnie po policzku i wstał z łóżka. Wyszłam z łóżka i podeszłam do szafy. Otworzyłam ją i wyciągnęłam czarny sweter. Zrzuciłam koszulkę z siebie i założyłam sweter na siebie. Przeczesałam jeszcze dłońmi włosy i spojrzałam na Weasleya.
-Mniej więcej - powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego lekko. Ten podszedł do mnie i złapał mnie za dłoń. Wyszliśmy z dormitorium, a potem z Pokoju Wspólnego.
-Dziękuję za dzisiaj rano i za wczoraj, za wyrozumiałość - mruknął schodząc koło mnie po schodach. Ścisnęłam lekko jego dłoń.
-To ja powinnam ci podziękować za to co zrobiłeś - odparłam zwracając głowę w jego stronę. Ten uśmiechnął się blado, gdy wyszliśmy na Dziedziniec Główny. Gdzieś w tłumie dane mi było zauważyć grupkę Ślizgonów. Przetarłam twarz dłonią. Prawdopodobnie wyglądaliśmy oboje jak najbardziej zmarnowani Gryffoni na świecie. Szliśmy spokojnie w stronę wioski.
-Najpierw Miodowe Królestwo? - zaproponował rudzielec. Kiwnęłam głową i skierowaliśmy swoje kroki ku sklepowi ze słodyczami. Fred uchylił drzwi. Po przekroczeniu progu na mojej i jego twarzy wykwitł lekki uśmiech. Weszłam do alejki pełnej czekoladowych słodyczy. Wrzuciłam w mały koszyk trzy Czekoladowe Żaby.
-Jeszcze kogoś nie masz z Kart Czarodziejów? - spytałam stając na palcach, by dostać jakąś czekoladę z nadzieniem z pianek. Fred ujął czekoladę i mi ją podał.
-Chyba z czterech postaci, ale zobaczymy w dormitorium co  nam się dostało - powiedział zgarniając czekoladę z pistacjami z tej samej półki. Kiwnęłam radośnie głową.
-Mam jeszcze kilka u siebie w dormitorium to najwyżej ci je pokażę, bo ja nie zbieram - dodałam idąc wzdłuż alejki, by dojść do półki z Fasolkami Wszystkich Smaków.
-Dobrze - powiedział wesołym tonem i zgarnął z półki Pieprzne Diabełki. - Czemu jak przyszedłem do ciebie to siedziałaś pod kołdrą? - spytał, gdy wsuwałam dwa opakowania Fasolek do koszyka. Oglądnęłam trzecie pudełko.
-Jakoś tak straciłam ochotę na moment na wyjście - odparłam odkładając ostatnie pudełko Fasolek. - Gdybyś nie przyszedł to pewnie nawet bym nie wyszła spod kołdry - dodałam zwracając wzrok ku niemu. Ten kiwnął lekko głową. Wrzuciłam jeszcze pudełko Wielosmakowych Ślimaków i ruszyłam do kasy.
-Zapamiętam, jak będę chciał cię kiedyś jeszcze gdzieś wyciągnąć - zaśmiał się wesoło. Uśmiechnęłam się do niego i zaczęłam wypakowywać zawartość koszyka na ladę. Kasjer zaczął podliczać ile jestem mu winna. Wyciągnęłam dwa galeony i położyłam na ladzie, zanim powiedział mi liczbę.
-Reszty nie trzeba - powiedziałam patrząc na zaskoczonego chłopaka. Ten uśmiechnął się do mnie promiennie.
-Dziękuję - odparł naprawdę zadowolony. Machnęłam ręką, że to nic takiego. Potem skasował zakupy Freda i oboje wyszliśmy z Miodowego Królestwa.
-Mogę wrzucić moje rzeczy do twojego plecaka? - spytałam widząc bordowy plecak przewieszony przez jego ramię. Ten otworzył plecak i podstawił mi go pod zakupy. Wrzuciłam tam słodycze.
-Idziemy do Zonka? - spytał z uśmiechem ponownie umieszczając kupione rzeczy na plecach. Spojrzałam na niego i na pub pod Trzema Miotłami.
-Może ja pójdę tam, a ty jak skończysz w Zonku, po prostu do mnie dołączysz? - spytałam z uśmiechem. Ten kiwnął głową i cmoknął mnie w czoło lekko. Weszłam do pubu. Podeszłam do mężczyzny za ladą.
-Co podać? - spytał wycierając szklankę. Spojrzałam na wystawę trunków za nim. Odnalazłam moją ulubioną Ognistą.
-Szklaneczkę Whisky - powiedziałam pewnym głosem. Zielone oczy barmana zbadały mnie zdziwione, po czym lekko wzruszył ramionami i podał mi alkohol. Położyłam na ladzie kilka sykli i usiadłam przy stoliku blisko baru. Rozglądnęłam się wokół, ale wszyscy wyglądali trochę podejrzanie. Upiłam dwa łyki trunku. Do baru ktoś wszedł i ruszył w stronę lady. Jego twarz była lekko zdeformowana, ale oczy i włosy poznałam od razu. Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Uciekaj - wybełkotał zwracając głowę w moją stronę. Potem znowu wrócił wzrokiem na barmana. Wstałam od stolika i zostawiając alkohol ruszyłam do łazienki. Jeśli już nawet Crouch każe mi uciekać, to jednak coś jest na rzeczy.
W kabinach nie było nikogo. W ogóle ta łazienka nie wyglądała jakby była używana przez kogokolwiek w ciągu ostatnich dwóch lat. Na końcu było małe okno, ale wyglądało na takie, przez które dałabym radę się przecisnąć. Podeszłam do niego i zaczęłam próbować je uchylić lekko. Stawiało mocny opór, skrzypiało za każdym mocniejszym ruszeniem. Na zewnątrz słyszałam tylko powolne kroki w stronę łazienki. Brzmiały jak wielkie buty zmierzające w moją stronę. Zaczęłam trochę panicznie ciągnąć za okno. Wreszcie udało mi się je uchylić na tyle, że mogłam przez nie przejść.
Wtedy drzwi do łazienki się otworzyły. Stanął w nich wysoki mężczyzna. Czarne włosy przeplatane siwymi pasmami gładko opadały mu po plecach związane w kucyk na karku. Zielone oczy w momencie rozszerzyły się.
-STÓJ - ryknął na mnie, a ja w tym momencie właśnie zsuwałam się z okna na ulicę. Zaczęłam biec w stronę zamku Hogwart. Czułam, że mi nie odpuści, mimo że widziałam tego mężczyznę zdecydowanie pierwszy raz w życiu. Była spora szansa, że właśnie pierwszy raz ujrzałam swojego biologicznego ojca.
Zrobiłam to co kazał mi Kroto. Uciekałam. Najszybciej jak potrafiłam. Najdalej jak tylko mi się udało. Adrenalina dodała mi szybkości w zastraszającym tempie. Zatrzymałam się dopiero przy linii drzew Zakazanego Lasu i oparłam się o jedno z drzew zginając się w pół. Zaczęłam mocno dyszeć. Coś dotknęło moich żeber.
ZAMARŁAM.
Na przeciwko mnie ujrzałam parę brązowych butów. Uniosłam lekko wzrok i zarejestrowałam, że faktycznie należały do Croucha. Odetchnęłam głęboko i zaczęłam się powoli prostować. Różdżka przesuwała się po moim ciele z każdym prostującym się milimetrem. Na twarzy Bartyego malowała się powaga, ale w oczach widziałam czysty żal. Jakby nie chciał do tego doprowadzić. Jakby przepraszał.
-Tak się wita ojca? - spytał mężczyzna stojący obok mnie. Skierowałam wzrok ku niemu, a jego różdżka zatrzymała się na moim gardle zmuszając mnie do uniesienia brody. Patrzyłam prosto w jego oczy. - Jesteś taka podobna do Frances - dodał spokojniejszym tonem i poczułam, że wbił nieznacznie mocniej różdżkę w moją krtań.
-Czego chcesz? - spytałam próbując panować nad drżeniem w głosie. Jeszcze nigdy nikt tak nieprzewidywalny i nowy nie groził mi z różdżką wymierzoną w moje gardło. Widać było, że jest potężniejszy od Croucha.
-Zabrać cię do domu, moja córka nie powinna chodzić do szkoły z takimi Szlamami - stwierdził poważnym tonem. Zmarszczyłam lekko brwi. Przez moment wyłapałam kontakt wzrokowy z Crouchem nie wierząc w to co właśnie usłyszałam.
-Słucham? - spytałam nie rozumiejąc z tego kompletnie nic. Już nawet przestałam uważać na różdżkę pod brodą. Mężczyzna westchnął głęboko.
-Zobaczymy co z ciebie będzie. Wypróbujemy twoje moce, zobaczymy czy jesteś godna żyć - stwierdził kiwając głową, jakby sam ze sobą się zgadzał. Nie wiedziałam jak zareagować, więc on po prostu popchnął mnie w stronę Croucha. - Zajmij się nią, będę u siebie, ty masz jej wszystko wyjaśnić - powiedział z wyższością i zniknął w obłoku czarnej mgły. Barty trzymał mnie za ramię dosyć mocno.
-Musisz z nim iść. On chce sprawdzić ciebie. Czy jesteś godna - powiedział już poważniejszym tonem. Ja patrzyłam na niego z tak wielkim niezrozumieniem w oczach, że aż westchnął. - Jednak jesteś głupia - mruknął i poczułam pociągnięcie w okolicy pępka.
Gdzie on mnie do cholery zabiera? Co tu się właściwie wydarzyło? DLACZEGO?!
~~~
Wracam z kolejnym rozdziałem... Oh, wprowadza coś nowego. Dosyć mi się podoba, bo chciałam jedną z rzeczy powoli wyjaśniać. Także zapraszam do komentowania i pozdrawiam.

niedziela, 18 marca 2018

Rozdział pięćdziesiąty szósty

Obudziłam się opleciona ciepłymi dłońmi. Uchyliłam powieki i ujrzałam czekoladowe oczy Freda wpatrujące się w moją osobę. Przewróciłam się na lewy bok, żeby widzieć go dobrze. Położyłam wolną dłoń na jego policzku.
-Jak się czujesz? - spytałam cicho gładząc jego twarz. Nie spuszczałam wzroku z jego oczu. Ten delikatnie posmutniał.
-Ley, ona nie zasługiwała na Obliviate - wyszeptał cichutko. Ja kiwnęłam głową twierdząco. Nikt na nie nie zasługuje. Nawet gdyby był najgorszym człowiekiem i dzięki temu wyzbyłby się wszystkiego co okrutne. Nawet taki Crouch na to nie zasługuje. Znowu przed oczami stanął mi wczorajszy zmęczony życiem mężczyzna. Westchnęłam głęboko.
-Gdyby nie ono chodziłaby teraz pewnie przerażona po zamku. Uchroniłeś ją przed złem. Przed wielkim, wszechogarniającym strachem - wyszeptałam, a on kiwnął głową, że rozumie. - Na twoim miejscu każdy by tak postąpił, żeby nie cierpiała - dodałam spokojnym głosem. Ten kiwnął lekko głową i usiadł na łóżku. Położyłam głowę na jego udzie i skierowałam wzrok na jego twarz. Pogładził mnie delikatnie po włosach i przymknął oczy. - Wiesz, że będzie dobrze - wyszeptałam cicho. Fred skinął głową ponownie.
-Idziemy na śniadanie? - spytał cicho. Ja usiadłam koło niego. Położyłam dłoń na jego policzku.
-Może tak, ja przyniosę śniadanie, a ty idź się umyj i ubierz porządnie. To dobrze ci zrobi - odparłam, a ten uśmiechnął się blado. Wiedział, że miałam rację. Sama byłam zaskoczona, że to prawda. Kiedyś tak samo powiedział mi Zabini i od razu poczułam się trochę lepiej. Wstałam z łóżka i zapięłam koszulę, którą cały czas miałam na sobie. Fred powlókł się do łazienki. Ruszyłam do wyjścia z dormitorium i poszłam spokojnym krokiem ku Wielkiej Sali. Weszłam na nią i usiadłam przy swoim stole. Nie rozglądałam się po sali, w tym momencie nie obchodzili mnie inni i nie miałam wcale ochoty na żadne rozmowy. Jednak miało pójść zupełnie nie po mojej myśli. Nigdy nie szło po mojej myśli.
-Ley - usłyszałam wesoły głos za mną. Zacisnęłam na sekundę powieki i spojrzałam w stronę głosu z lekkim uśmiechem na twarzy. Ujrzałam za mną Blaise'a. Sala była prawie opustoszała, więc Zabini siadł koło mnie.
-Cześć Blaise, co tam u ciebie? - spytałam średnio wesoło. Ten zabrał z mojego talerza jednego tosta. Ugryzł go.
-Jakoś leci, chociaż David zachowuje się coraz dziwniej. Wydaje mi się, że jest zazdrosny, że spędzam czas z Draco, z którym jestem w dormitorium od samego początku nauki w Hogwarcie. Poza tym on wyraźnie jest z Bell - mruknął żując tosta. Wzruszyłam lekko ramionami nie chcąc mu nic mówić.
-Może gorsze dni czy coś - powiedziałam również gryząc tosta. Zabini kiwnął głową, że to może być prawdopodobne. Z jednej strony strasznie chciałabym, żeby Blaise wiedział co zrobił David, że postawił to okrutne ultimatum, które niezależnie od tego co wybiorę krzywdziło Zabiniego. Chociaż mój wybór mniej, dopóki się nie dowie. Z drugiej Zabini był szczęśliwy u jego boku, a tego zdecydowanie nie chciałam mu zabierać, bo się kochali i nie wybaczyłabym sobie smutku i znużenia Zabiniego. Jeśli sam się o tym dowie i spyta o zdanie to mu powiem. Ale tylko jeśli zapyta. Nie ma innej opcji.
-Czemu Freda nie ma? - spytał dotykając mojej koszuli. Uśmiechnął się trochę głupio przez moment. Pokiwałam głową lekko.
-Jeszcze nie wstał. Zaniosę mu śniadanie, bo w takim tempie pewnie na nie nie zdąży - zaśmiałam się wesoło. Zabini pogładził mnie po ręce.
-On to ma z tobą dobrze - powiedział radośnie. Kiwnęłam głową wesoło.
-To chyba miłość - stwierdziłam wesoło i usłyszałam chrząknięcie za nami. Dokładnie wiedziałam do kogo ono należało i co miałam zrobić w tym momencie. Zacisnęłam wargi mocno. Szybko nałożyłam na swój talerz jeszcze z trzy tosty i złapałam kubek z sokiem dyniowym.
-Muszę spadać, Fred pewnie już na mnie czeka - stwierdziłam widząc kątem oka Davida. Ten położył dłoń na ramieniu Zabiniego. Wyglądał na strasznie złego, i chociaż znosił to z niesamowitym spokojem to lada chwila mógł wybuchnąć i wygarnąć mi wszystko, co obiecałam w ultimatum. Nie chciałam narażać na to Blaise'a.
-Przed chwilą mó-
-Naprawdę muszę już iść - powiedziałam patrząc mu w oczy i ruszyłam ku wyjściu z Wielkiej Sali z jedzeniem.  Odetchnęłam głęboko już za drzwiami. Skierowałam swoje kroki ku Wieży Gryffindoru. Tak bardzo chciałam o tym komuś powiedzieć. Wiem, że Fredowi nie mogłam, bo by się wypytywał o to, gdzie byłam na przed Nowym Rokiem, a nie chciałam nikomu mówić, że wróciłam do domu. Poza tym jeszcze by rozpamiętywał mój wyskok po Bożym Narodzeniu. Tak głupią rzecz, której naprawdę nie chciałam zrobić, żeby go skrzywdzić. Blaise od razu odpadał. Neville miał swoje problemy. Nie wiedziałam nawet komu o tym powiedzieć.
Gdyby Kroto żył byłoby o wiele prościej. Pewnie siedlibyśmy w kuchni przy wielkim, białym stole. W okolicach obiadu, gdy lasagne już piekłaby się w piekarniku. Na samą myśl o tym, aż mi się miło zrobiło na sercu. Tak kochałam jego kuchnię. Uśmiechnęłabym się do niego blado. On od razu by wiedział, że coś jest nie tak. Usiadłby koło mnie i dotknął mojej dłoni. Przeczuwał takie rzeczy. Mówią, że bliźniacy mają radar, że gdy jednemu się coś dzieje, to drugi od razu o tym wie. U nas to tak działało z Kroto. Dlatego jego śmierć bolała mnie tak mocno.
-Co jest? - spytałby zaniepokojonym głosem. Przygryzłabym wargę z lekkiego zdenerwowania. Ten pogładziłby mnie po dłoni kciukiem.
-Kojarzysz Davida? - spytałabym unosząc wzrok na niego. Ten na początku zacząłby myśleć, sklejać fakty o zasłyszanym gdzieś imieniu, potem nagle, po rozświetleniu myśli, skinąłby głową ochoczo. Wtedy opowiedziałabym mu całą historię, wszystko od samego początku, od ucieczki od Freda, aż do ultimatum Davida i mojej szybkiej reakcji. Zapewne pominęłabym kilka faktów, jednak meritum sprawy byłoby wciąż tak samo bolesne.
A on by siedział koło mnie i słuchał. Co jakiś czas kiwałby głową ze zrozumieniem. Po zakończeniu historii stwierdziłby, żebym niczym się nie przejmowała, że zawsze będzie przy mnie i że zawsze wie co robić. Dodałby, że jestem niesamowitą osobą i że bardzo mnie kocha. Jego rady były o tyle niesamowite, że zawsze się sprawdzały. Zawsze były trafne. Tak cholernie mi go brakowało.
Weszłam do dormitorium chłopaków. Fred siedział na swoim łóżku i rozmawiał z Jordanem o wczorajszym meczu. Już nie z tak dużą werwą, jak wczoraj, ale gdy zobaczył śniadanie na talerzu to odzyskał blask w oku. Podałam mu talerz.
-Fred, tak cholernie ci zazdroszczę Riley - stwierdził Lee z uśmiechem. Prychnęłam lekko i uśmiechnęłam się wesoło.
-Ja sam sobie jej zazdroszczę - przyznał wesoło rudzielec. Westchnęłam z uśmiechem patrząc na niego.
-Zbieram się do siebie - stwierdziłam, a Weasley podniósł głowę znad talerza. Lekko pocałował mnie w policzek.
-Dziękuję za śniadanie - powiedział z wdzięcznością i uśmiechnął się lekko. Kiwnęłam głową i ruszyłam do wyjścia. Weszłam do swojego dormitorium. W nim siedziała Granger razem z Brown i rozmawiały o czymś na transmutację. Usiadłam na swoim łóżku.
-Na szafce masz jakiś list. Rano sowa była - powiedziała trochę protekcjonalnym tonem Granger. Kiwnęłam głową ku niej i ujęłam kawałek papieru. Otworzyłam go delikatnie.
'Hart.
Biologiczny ojciec cię szuka.
Jest blisko ustalenia, że to ty.
Uważaj na siebie.' 
Brzmiało to jak jakiś upiorny telegram. Nie podpisana groźba. Chociaż skądś kojarzyłam już to pismo. Otworzyłam szufladę szafki i zaczęłam szukać świstku papieru od Bartyego. Gdzieś w głębi szuflady znalazłam list. Porównałam pismo na oko.
Czemu Barty miałby mnie o czymś takim informować? Ta gnida? Czyżby miał jakieś serce, czy po prostu się ze mną bawi? Dlaczego obie opcje były tak możliwe?
-Co to? - usłyszałam zaciekawiony głos Brown. Spojrzałam na nią znad kartek.
-Stary znajomy się o mnie martwi - stwierdziłam trochę tajemniczo, ale z grubsza to była całkowita prawda. Prawdopodobnie z nutką sarkazmu, ale chciałam wierzyć, że jednak to co jest tam napisane płynie z czystej dobroci, a nie chęci usrania kogoś jeszcze bardziej i zastraszenia jak nigdy dotąd.
Po głowie krążyło mi 'Jeśli kiedykolwiek ktokolwiek powie ci, że jest twoim biologicznym ojcem musisz biec przed siebie, nie oglądając się na niego. Nie wolno ci potwierdzić, nie wolno ci nic innego zrobić, inaczej on cię zabije'.
Zdecydowanie nie byłam na to gotowa. Nie teraz, kiedy wszystko się sypało. Powinien być pewien limit złych rzeczy dziejących się na raz w życiu.
~~~
Czuję, że ten rozdział jest kompletnie o niczym. Ah, zapraszam do komentowania i pozdrawiam.

niedziela, 11 marca 2018

Rozdział pięćdziesiąty piąty

Przesunęłam się tak, żeby miał trochę miejsca koło mnie. On podał mi butelkę i położył się na brzuchu podpierając się łokciami. Pogładziłam go po policzku delikatnie. Na jego twarzy wykwitł uśmiech. W oczach miał najpiękniejsze szaleństwo, jakie dane mi było ujrzeć. Odkręciłam korek Ognistej i pociągnęłam mały łyk trunku.
Fred cały czas przypatrywał mi się w skupieniu, jakby chciał zapamiętać każdy fragment mojego ciała, każdy odruch. Jakby wiedział więcej ode mnie. Odsunęłam butelkę od ust, a Weasley dotknął skraju mojej koszulki. Zaczął powoli podsuwać ją do góry. Uniosłam ręce. Zsunął mi ją z ciała. Czułam, że Weasley mi się przygląda. Dotknął ustami mojego brzucha. Przymknęłam powieki i jedną rękę wsunęłam w jego włosy. Druga dalej mocno trzymała butelkę Ognistej. Zaczął sunąć pocałunkami w górę po mostku, gdzie zatrzymał się na dłużej. Uśmiechnęłam się lekko zsuwając dłonie po jego plecach. Podsunęłam jego koszulkę do góry, ten ściągnął ją z siebie i dotknął ustami mojej szyi. Dotknęłam jego paska i zaczęłam go powoli rozpinać. Fred na moment podniósł wzrok i wielki uśmiech rozświetlający jego twarz. Tak idealny uśmiech.
Drzwi trzasnęły mocno, prawie wyrwane z futryn. Usiadłam na łóżku, a Fred siadł koło mnie. Oboje byliśmy zaskoczeni, ale tylko on przerażony. W futrynach stał rozwścieczony Barty. Wkroczył do dormitorium i złapał Freda za ramię. 
-Wypad - warknął na niego wyciągając go z łóżka. Ten wstał dalej zaskoczony. 
-To moje dormitorium - wybełkotał, gdy wróciło mu trochę trzeźwości. Widziałam gotującą się twarz Croucha. Wyrzucił Weasleya za drzwi bez większego szarpania i rzucił za nim sweter. Nawet nie dał mu czegokolwiek innego zrobić
-Nawet nie wiesz jak bardzo mam to w dupie - ryknął za nim i zatrzasnął drzwi. Szybko zamknął drzwi na klucz. Fred zaczął dobijać się i krzyczeć do drzwi. Wszystko zlało się z odgłosami z dołu. Ja dalej nie rozumiejąc co się właściwie dzieje zsunęłam się z łóżka. Crouch spojrzał na mnie i trochę ochłonął.
-Czego chcesz? - mruknęłam czując jak odchodzi ze mnie chęć życia. Ten wyciągnął coś z kieszeni i pokazał mi to. Widziałam moimi zawiasami napisane przeprosiny. 
-Czy ciebie już do końca pokurwiło? - wrzasnął i znalazł się nagle tak blisko mnie, że mógł chwycić mocno w garść moje ciało. Spojrzałam mu w oczy wyzywająco, ale gdzieś czaił się strach. Jeszcze nigdy tak na mnie nie naskakiwał. Nigdy nie krzyczał w ten sposób. Nie był tak cholernie zły.
-To tylko zwykła kartka - mruknęłam cicho nie rozumiejąc jego wzburzenia. W jego oczach widziałam tylko irytację i czyste zło.
-Nie wiedziałem, że jesteś taką kretynką - ryknął na mnie przyciskając mnie do ściany, która nagle wyrosła za moimi plecami. - Na jaką cholerę to wysyłałaś? - dodał jeszcze bardziej rozjuszonym głosem. Nie spuściłam z niego wzroku, mimo że głos zamarł mi w gardle i wydawało mi się w tamtym momencie, że na dobre. Nie wiedziałabym nawet co powiedzieć.
Bo tak podpowiadało mi sumienie? Bo gdyby nie ta kartka to moralny kac trzymałby mnie do teraz? Bo w głębi duszy nadal nie wierzyłam, że Blaise zabił człowieka? Bo czuję się odpowiedzialna za całe zło, które przydarzyło się tej rodzinie? Bo jestem cholernie głupia?
Ten dyszał ciężko nad moja głową. Widział przerażenie w moich oczach i głęboki żal do jego osoby. Położył dłoń na moim biodrze i przyłożył czoło do ściany za mną. Odetchnął głęboko będąc bardzo blisko mnie. Odsunął się i spojrzał na mnie. Całe zło z jego oczu jakby wyparowało.
-Możesz po prostu już tego nie robić? Nie robić innych głupich rzeczy? - spytał trochę zmęczonym głosem. Od czasu, gdy wyciągała go spod gruzów ściany w Korytarzu nie widziałam go tak bardzo zmarnowanego. Dopiero teraz to zauważyłam. Kiwnęłam twierdząco głową. Ten wyglądał jakby mu lekko ulżyło. Przejechał wierzchem dłoni po moim policzku. Chciał coś powiedzieć, coś ważnego. Rozpłynął się w czarnej mgle. Przymknęłam oczy i zsunęłam się po ścianie zaciskając powieki. Wyciągnęłam różdżkę i skierowałam w stronę drzwi.
-Alohomora - wybełkotałam, a zamek się otworzył. Do dormitorium wsunął się przerażony Fred. Podbiegł do mnie i objął moje ciało ramieniem. Uchyliłam powieki i znad jego ramienia zobaczyłam, że tamta dziewczyna z Pokoju Wspólnego przygląda się nam zza progu. - Ona wie kto tu był? - spytałam cichutko i odsunęłam Weasleya ode mnie. Ten spojrzał w stronę drzwi. Wstał i szybko podszedł do nich.
-Co się dzieje? - wybełkotała dziewczyna. Ja tylko wstałam z podłogi i ruszyłam do łazienki. Usiadłam na podłodze w jej kącie. Najgorsze było to, że było mi przykro nie z powodu, że Barty na mnie krzyczał i wyzywał od głupich, tylko dlatego, że był tak strasznie zmęczony. Że już nic mu się kompletnie nie chciało. Czyżby udało mi się nawet Śmierciożercę zniszczyć? Czy to znaczy, że potrafię zniszczyć każdego?
Drzwi do dormitorium się zamknęły, a do łazienki wszedł Fred. Usiadł naprzeciwko mnie i położył mi dłonie na udach. Spojrzał w moje oczy.
-Nic nie wie - powiedział cicho. Pierwszy raz od tak dawna jego wzrok wypełniał ból, a nie miłość. Zmarszczyłam lekko brwi. Odsunęłam się od ściany i nachyliłam nad nim kładąc swoje dłonie na jego.
-Co zrobiłeś? - spytałam cicho. Ten spuścił głowę na moment na nasze dłonie.
-Crouch wyrzucił mnie z dormitorium, gdy ona już tam stała. Nie widziała go wcześniej, dopiero kiedy rzucił mi sweter go zauważyła. Widziałem czyste przerażenie na jej twarzy - mruknął cicho i spojrzał na mnie. Zagryzłam lekko wargę marszcząc delikatnie brwi. - Starałem się dostać do dormitorium, ale ona panikowała. Nie wiedziałem co robić - zaciął się lekko i westchnął głęboko. Wiedziałam co chciał powiedzieć. Położyłam dłonie na jego policzkach. Ten spojrzał na mnie. Drugi raz widziałam zmęczenie na czyjejś twarzy dzisiaj. Za każdym razem to była moja wina. Za każdym razem to ja musiałam coś spieprzyć, żeby zobaczyć ten wzrok - pośrednio czy bezpośrednio.
-Nie chciałem.
-Wiem Freddie - wybełkotałam cichutko patrząc mu w oczy. Delikatnie dotknęłam jego warg swoimi i odsunęłam się. - Przepraszam, że zepsułam ci jeden z najlepszych dni w życiu - dodałam szeptem. Ten przymknął oczy i odetchnął głęboko. Gdy uchylił powieki znowu ujrzałam miłość w jego oczach.
-Trzeba się położyć spać, to był zbyt długi dzień - wybełkotał patrząc na mnie. Kiwnęłam twierdząco głową i wstałam z podłogi. Ten wstał tuż po mnie. Poszliśmy spokojniej do łóżka. Wsunęłam się pod kołdrę, a on tuż za mną. Położyłam głowę na jego ramieniu. Dosyć szybko usłyszałam jego spokojny oddech. Spał. Wiedziałam, że jestem koszmarnym człowiekiem, ale nigdy nie przypuszczałam, że aż tak. Wysunęłam się z jego ramion i narzuciłam pierwszą lepszą koszulę na siebie. Nie przejmowałam się nawet zapinaniem guzików. Zeszłam na dół do Pokoju Wspólnego. Impreza powoli umierała śmiercią alkoholową. Podeszłam do jakiegoś stołu i nalałam do plastikowego kubka Ognistej. Rozejrzałam się po jeszcze żywych ludziach i nie znajdując żadnego godnego kompana usiadłam sama przed kominkiem po turecku.
Uniosłam kubek do ust i upiłam łyka trunku. Przytuliłam kolana do klatki piersiowej i poczułam dłoń na swoim ramieniu.
-Nie mam ochotę na żadną rozmowę - powiedziałam spokojnym tonem, ale postać się tym nie zraziła i usiadła obok mnie. Postawiła kubek z alkoholem obok mojego.
-Możemy pomilczeć - stwierdził niebieskooki chłopak. Spojrzałam na niego. Dawno go nie widziałam. Opuchlizna pod okiem wydawała się dawno zniknąć. Dalej był tym bladym chłopakiem, który kiedyś przyznał mi się wprost, że obserwuje ludzi. Uśmiechnęłam się blado z wdzięcznością i znowu spojrzałam na kominek. Żadne z nas nie odezwało się przez następną godzinę. Czasami tylko dotykaliśmy swoimi kubkami drugiego kubka, żeby wznieść niewerbalny toast. Zdarzało się, że któreś z nas dolewało alkoholu drugiemu, gdy się skończył w kubku.
-Jesteś bardzo w porządku człowiekiem - stwierdziłam w końcu szeptem, gdyż zapadła tak wielka cisza w Pokoju Wspólnym, że miałam wrażenie, że każdy głośniejszy dźwięk zburzy ten spokój. Ten spuścił głowę na moment i spojrzał na mnie ponownie.
-Zdecydowanie nie. Chodzenie za ludźmi i wkraczanie w ich życie, wtedy kiedy wszystko się wali nie jest dobrym sposobem na pozyskiwanie znajomych - stwierdził spokojnie. Zmarszczyłam lekko brwi nie mając pojęcia o czym on mówi. - Jeszcze w pociągu do Hogwartu słyszałem jak rozmawiasz o swoim opiekunie z tym czarnym Ślizgonem. Stwierdziłem, że to dosyć ciekawa historia skoro nie wiesz jak pojawiłaś się w pociągu. Zacząłem pisać do mojego brata pracującego w Ministerstwie, żeby mi przybliżył sprawę. Oni nie wiedzieli o co chodzi. Zaczęli szukać informacji, dlatego w końcu wysłali ci to zaproszenie na rozprawę. To była moja wina - dodał, a ja po prostu nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Siedziałam tam jak wryta w ziemię i tylko przypatrywałam się zmieszaniu na jego twarzy. To przez niego zwątpiłam w Kroto pierwszy raz w życiu. To dzięki niemu dostaję co chwilę od Bartyego, bo sobie usrał, że robię coś nie tak.
-Po co? - udało mi się wyartykułować. Ten wzruszył lekko ramionami. Już nie wiedziałam co myśleć.
-Chciałem się czegoś dowiedzieć, może pomóc - wybełkotał niepewnie. Spojrzałam na niego zmęczonym wzrokiem. Kiwnęłam głową.
-Nie rób tego więcej - stwierdziłam spokojnie i wstałam z kubkiem z alkoholem z miejsca. Dopiłam Ognistą i idąc na górę do Freda postawiłam kubek na jednym ze stolików. Weszłam do dormitorium chłopaków i wsunęłam się pod kołdrę. Miałam tylko nadzieję, że jakoś uda mi się zasnąć. To było jedyne czego teraz chciałam i potrzebowałam.
Dawno tak strasznie nie pragnęłam snu.
~~~
Trochę mi zajął ten rozdział, ale nie miałam zbytniej koncepcji na niego. Jednak mimo to cos się wyjaśnia w nim, z czego jestem dość zadowolona. Także no, zapraszam do komentowania i pozdrawiam.