niedziela, 26 marca 2017

Rozdział dwudziesty trzeci

Kiedy zebrałam się z Dziedzińca było już zimno i ciemno. Niemalże godzina, w której Prefekci zaczynają patrolować Hogwart. Ruszyłam spokojnym, lekko zmęczonym truchtem do Pokoju Wspólnego. Nawet skrajne wychłodzenie organizmu już nie robiło na mnie większego wrażenia. Weszłam do Gryffonów nie patrząc nawet na kominek. Na fotelach nikogo nie było, to zauważyłam kątem oka. Weszłam po schodach do dormitorium. Uchyliłam drzwi i wsunęłam się do środka. Moje współlokatorki nie spały, mimo że było słychać ciężki oddech w całym pomieszczeniu. Spojrzałam na swoje łóżko.
-Długo tu jest? - spytałam wzdychając i podeszłam do łóżka.
-Od jakichś dwóch godzin, zarzekał się, że wytrzyma, że poczeka. Jednak padł z pół godziny temu, był całkowicie cicho - odparła Lavender pochylona nad jakąś mugolską książką. Pokiwałam głową i usiadłam na skraju łóżka. Dotknęłam ramienia Freda i potrząsnęłam nim lekko.
-Śpiący Królewiczu - mruknęłam mu cicho w ucho, ten uchylił powoli oko i zerwał się szybko na równe nogi. Uśmiechnęłam się delikatnie - Spokojnie, to tylko ja. A ciebie tutaj nie powinno być - dodałam łagodnym tonem.
-Chciałem z tobą porozmawiać, tak szybko uciekłaś - mruknął, a ja wstałam. Ujęłam jego dłoń i ruszyłam do drzwi.
-To nie jest odpowiednie miejsce na tego typu rozmowy - odparłam motywując moje działania. Ten tylko pokiwał głową. Zeszliśmy na dół. Usiadłam na jednym z foteli. On na drugim. Spojrzałam w piękny ogień. Delikatny uśmiech rozświetlił moje oblicze - Fred, doskonale wiesz, że to co powiedziałam wcześniej jest jak najba...
-Ja tak nie sądzę, to że jestem życiową sierotą nie znaczy, że jest to twoja wina - przerwał mi, a ja westchnęłam lekko i spojrzałam mu w oczy. Fred wyglądał jak mały szczeniaczek, który właśnie nabrudził w kuchni.
-George się bardzo o ciebie martwi - stwierdziłam cicho, ten pokiwał głową przytakująco.
-Wiem, ale traktuje mnie trochę jak młodszego brata. Jakbym nie wiedział co robię i nie potrafił sam o sobie decydować. Kocham go, niesamowicie nie chciałbym go stracić, ale mam swój rozum i wiem, co może być dla mnie dobre, a co złe - odparł, a ja tylko przytaknęłam. Lekko, aby nie urazić George, ale wystarczająco mocno, aby nie stracić Freda.
-Musisz mu to powiedzieć - mruknęłam cicho, a ten pokiwał twierdząco głową - Weasley, trzeba iść spać, jutro wychodzimy do Hogesmeade - dodałam i spojrzałam na niego. Ten lekko prychnął.
-Mnie Pomfrey nie puści, zostaje w Hogwarcie, ale kup mi fasolki - poprosił weselej. Spojrzałam na niego lekko zdziwiona. Dotknęłam jego dłoni.
-Przyjmij moje najszczersze wyrazy ubolewania - powiedziałam poważnym tonem, a ten znowu prychnął i walnął mnie w ramię lekko. Zaśmiałam się lekko i wstałam z fotela.
-Ja jeszcze chwilę tu posiedzę, dobrze, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. Śpij dobrze - powiedział Weasley, a ja uśmiechnęłam się delikatnie i przeczesałam dłonią rudą czuprynę.
-Nie siedź za długo. Dobrej nocy - odparłam i potruchtałam na górę. Weszłam do dormitorium. Patil i Granger już spały. Brown jeszcze coś czytała, więc wsunęłam się pod kołdrę - Dobrej nocy - mruknęłam spod kołdry.
-Śpij dobrze - powiedziała Brown, a ja zasnęłam bardzo szybko. Uchyliłam powieki spokojnie, nawet szczęśliwa. W pokoju już łaziły dziewczyny ogarniając się do wyjścia do Hogesmeade. Wstałam z łóżka i zarzuciłam na siebie jakiś sweter. Pierwszy lepszy czysty z szafy. Wyszłam z dormitorium i ruszyłam na dziedziniec. Dzisiaj znowu jest ten niesamowity dzień. Uśmiechałam się całą twarzą. Dosłownie.
Już od drzwi wejściowych widziałam masę uczniów zbierających się do wioski. Wypatrzyłam mojego przyjaciela z przystojnym tyłkiem i równie przystojnym chłopakiem. Stanęłam obok nich wesoła.
-Cześć - powiedziałam szczęśliwa, a Zabini spojrzał na mnie i wyszczerzył się wesoło.
-Hej Hart, co tam u ciebie? - spytał z uśmiechem, a w tym momencie spojrzał na mnie i David. Bardzo ładnie się uśmiechnął. Kątem oka widziałam ich splecione dłonie. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Nie byłam świadoma, że tak potrafię.
-Cudownie, idziemy do Hogesmeade - odparłam ze szczęściem w głosie. Ten zaczął się śmiać wesoło. Ruszyliśmy za ludźmi. David zaczął opowiadać anegdoty z życia. W sumie miał bardzo ładne życie. Był czystokrwisty, bardzo mądry i naprawdę zabawny. Wychował się w porządnej rodzinie, uczyli go od małego magii. Niesamowite, prawie idealne życie. Teraz ma mężczyznę z najlepszym tyłkiem jaki widziałam do tej pory.
-I wtedy zrozumiałem, że jestem gejem - dodał spokojnie i uśmiechnął się rzędem idealnych zębów. Uśmiechnęłam się równie wesoło.
-Rodzice są tolerancyjni? - spytałam spokojniej. Ten lekko posmutniał.
-Oni nadal nie wiedzą o mojej orientacji - mruknął spokojnie, a ramię Blaise przyciągnęło go do siebie. Ten uśmiechnął się blado. Położyłam mu rękę na ramieniu.
-To wymaga piwa kremowego - stwierdziłam poważnym tonem, a David pokiwał lekko głową. Ruszyliśmy spokojnie ku Trzem Miotłom. Weszliśmy do uroczego Pubu, pełnego magów i różnych kreatur. Uśmiechnęłam się delikatnie na ich widok, zdecydowanie tu pasowałam.
-Zamówię Piwa - powiedział spokojnie Blaise, a ja i David usiedliśmy przy jednym z wolnych stolików. Ten spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
-Jest niesamowity - stwierdził David, a moją twarz rozświetlił uśmiech.
-To prawda, nigdy nie spotkałam tak dobrego, zabawnego i cudownego człowieka, jak on - odparłam. Chciałam jeszcze dodać coś o tyłku, ale się powstrzymałam. Poza tym na pewno by się z moim zdaniem zgodził.
-Wiele o tobie mówi, przykro mi z powodu twojego opiekuna, to musiało bardzo boleć - powiedział, a ja spuściłam na moment wzrok, po czym bardzo szybko wróciłam oczami na jego postać.
-Trochę tak, ale staram się żyć normalniej - odparłam i uśmiechnęłam się blado. Ten położył dłoń na mojej dłoni, spojrzał mi w oczy.
-Gdyby cokolwiek ci się stało albo byś czegoś potrzebowała, możesz na mnie polegać - powiedział pewnym głosem, a ja uśmiechnęłam się delikatnie.
-Nie zapominaj, że masz to samo zapewnione z mojej strony - odparłam równie poważnym tonem, a ten kiwnął głową z podziękowaniem. Kolejny, milczący pakt. Czemu tylko takie wychodzą mi najlepiej?
Blaise przyniósł trzy kufle do stolika i usiadł koło Davida. Ujęłam swoje piwo i upiłam sporego łyka. Uśmiechnęłam się do nich lekko. Zabini wyglądał na takiego szczęśliwego człowieka. Spędziliśmy tam dobre 2 godziny i 3 kufle piwa kremowego na głowę. Kiedy już nadchodził moment, że za chwilę będą wołać do zamku wstałam.
-Jeszcze tylko pobiegnę do Miodowego Królestwa i będę wracać do Hogwartu. Dziękuję za cudowną rozmowę - powiedziałam z uśmiechem.
-My również, mam nadzieję, że jeszcze powtórzymy podobną przyjemność - odparł David wesoło i nawet twarz Blaise'a pokryła się uśmiechem. Pokiwałam głową radośnie i wyszłam zostawiając na szybko należną kwotę za piwo i wyszłam z pubu. To był pierwszy raz kiedy cieszyłam się, że Hogesmeade jest tak małe i wszystko jest blisko siebie.
Weszłam do Miodowego Królestwa i od razu moje nogi poniosły mnie przed odpowiednią półkę. Wzięłam dwa pudełka fasolek, kilka czekoladowych żab, jeszcze jakąś cynamonową nowość i już miałam wychodzić.
-Przecież wszyscy zaczynają się jej bać, mówią, że jest jak brat - wyszeptał jakiś głos za regałem. Myślałam, że to do mnie czy coś.
-To przecież siostra Sam-Wiesz-Kogo, to musi być okrutna osoba - odparł inny szept, zanim zdążyłam się odezwać. Teraz nawet nie miałabym jak, po prostu mnie zatkało.
-Nazwisko Riddle do czegoś zobowiązuje, tak? - spytał retorycznie głos pierwszy, ale słychać było strach w jego głosie - I jeszcze teraz siedzi w Hogwarcie, tak bardzo współczuję tym dzieciakom - mruknął ciszej. Bał się Jego siostry. Od kiedy On miał niby siostrę? Odsunęłam się od półki i ruszyłam do kasy, by zapłacić. Położyłam za dużo na ladzie i wyszłam mrucząc, że reszta zostaje dla tej pani. Teraz moje myśli zachodziły w głowę o kogo tu niby chodziło. Kto mógłby być na tyle inteligentny, aby udawać tak nijaką osobę, tak się nie wyróżniać?
Nie patrzyłam za siebie, przed siebie, patrzyłam pod nogi, byle tylko się nie przewrócić i jakoś dojść do Hogwartu. Moja myśl goniła drugą, przewracały się, biły. Znowu rozlew krwi.
ZNOWU NIC! ZNOWU JESTEM ZBYT TĘPA, BY COKOLWIEK ZROZUMIEĆ!
Chyba krzyczałam przez chwilę, może upadłam. Nie obchodziło mnie to w tamtym momencie. Całe zło świata jest w Hogwarcie, ponoć najbezpieczniejszym miejscu na Ziemi.
 W sumie to Yaxley przekazał mi pierwszy list od Kroto, więc albo są w to zamieszani dość mocno, albo Kroto nie był ze mną całkowicie szczery. Obie opcje w tym momencie są równie możliwe, więc nie ma co niczego wykluczać. Mam wszystko całkowicie gdzieś, nawet obiad, ruszyłam do biblioteki, może w dziale ksiąg zakazanych cokolwiek znajdę. Coś co by wskazywało na dziwne bękarty, przekręty, niesamowicie przerażające rzeczy, o których nie chciałam myśleć.
Weszłam do biblioteki, kiwnęłam głową w stronę bibliotekarki na powitanie i ruszyłam do najodleglejszego działu biblioteki. Jak zwykle kłódki były pozakładane i pozamykane. No właśnie, jak zwykle, więc obeszłam trochę kraty. Niegdyś Kroto opowiadał mi o tajnym przejściu do zakazanych książek z czasów jego chodzenia do Hogwartu.
Może i to były czasy, kiedy dinozaury chodziły po Ziemi, ale jednak przejście nadal istniało. Weszłam przez nie... Biblioteka zaczęła wyć. CAŁA. Wiedzieli, że tu jestem. Ucieczka na nic się nie zda. Szybko jednak zgarnęłam najdziwniejszą książkę w zasięgu wzroku i wsadziłam między normalne. W trzy sekundy po tym koło mnie pojawił się utykający Filch, pani Norris i bibliotekarka.
Rzuciła z trzy zaklęcia i biblioteka przestała krzyczeć.
-Ja się nią zajmę panie Filch - powiedziała z politowaniem kobieta. Wbiłam wzrok w nogi, Filch prychnął, a pani Norris tylko zarzuciła ogonem. Odeszli - Hart, co jest? - spytała spokojnie patrząc się na mnie - Nigdy się tak nie zachowywałaś, nie biegasz po bibliotece, kochasz to miejsce - stwierdziła, a ja tylko z zażenowaniem pokiwałam głową.
-Przepraszam, to się nie powtórzy. Coś mnie podkusiło, żeby zobaczyć co tam jest - powiedziałam cicho, a ta pokiwała głową. Po chwili zauważyła 'schowaną' książkę. Jednak udała, że jej nie widzi.
-Chcesz coś wypożyczyć? - spytała, a ja spojrzałam na nią z nadzieją. Ta kiwnęła głową i wręczyła mi książkę - Jest o Śmierciożercach, nikomu nie pokazuj. Nikt nie może się dowiedzieć, że ci ją wypożyczyłam. Jak skończysz to zostaw ją pod moją ladą między miętówkami, a słoikami z oczami żab - dodała i wyszła zostawiając mnie samą z książką. Schowałam ją między słodycze z Miodowego Królestwa i ruszyłam do Pokoju Wspólnego. Nie chciało mi się jeść. Nie teraz.
Weszłam do środka i ruszyłam do dormitorium. Było puste, idealnie. Wyciągnęłam tylko jedną paczkę fasolek i z 3 czekoladowe żaby. Dorzuciłam coś i napisałam kartkę. Wsunęłam do pudełka fasolek i szybko pobiegłam do dormitorium Freda. Ono też było puste, trwał obiad. Położyłam rzeczy pod jego poduszką i szybko wróciłam do siebie. Otworzyłam książkę i zaczęłam od spisu treści. Tak wiele mnie jeszcze czeka z czytaniem czegoś ciekawego. Uśmiechnęłam się do siebie w duchu i zaczęłam czytać. Tak zeszło mi z pół godziny spokoju, bo do mnie wpadł Fred. Przerażenie w jego oczach świadczyło o tym, że bał się o mnie. Uśmiechnęłam się do niego.
-Żyję - powiedziałam trochę zamroczona. Ten odetchnął  z ulgą i usiadł koło mnie.
-Czemu jesteś taka brudna i masz obdrapane kolana? - spytał z lekkim uśmiechem i pogładził mnie po plecach.
-Sam-Wiesz-Kto ma siostrę, która chodzi do Hogwartu, zaczęłam czytać o tym wszystkim, aż dziwne, że komukolwiek chce się takie książki pisać i są wzmianki o jakichś innych dzieciach, ale nic nie wiadomo konkretnie. Same przypuszczenia - mruknęłam, ale Fred chyba zatrzymał się na wiadomości o siostrze Voldemorta - Tak, też się zdziwiłam, ale w Miodowym Królestwie ludzie się za półkami chowali, by móc o niej jakkolwiek porozmawiać - dodałam, ten tylko pokiwał głową. Założyłam książkę jakimś kawałkiem papieru. Usiadłam koło Freda. Jego twarz wyrażała zdziwienie, lekkie zakłopotanie. Trudno to było określić. Na pewno chciał się dowiedzieć kto to, ale nie był pewien czy to byłoby dobre. Ciekawość to jedno, pozbawienie życia drugie.
-Nie mieszaj się w to - poprosił cicho i spojrzał na mnie spokojnie. Ja spuściłam wzrok. Ten podniósł mój podbródek, bym patrzyła na niego.
-Obiecaj, tak jak z Korytarzem. Oboje, albo nikt - powiedział poważnym tonem, a ja prychnęłam lekko, ale pokiwałam głową twierdząco. Ten ciągle trzymał moją brodę i patrzył mi w oczy. Zaczął się nachylać lekko. Był zbyt blisko. Odsunęłam się od niego wstając.
-W twoim dormitorium zostawiłam ci niespodziankę - powiedziałam patrząc na jego lekkie zawiedzenie na twarzy.
-Mam nadzieję, że to coś dobrego - odparł z wracającym humorem na jego twarz. Ja tylko pokiwałam twierdząco głową i uśmiechnęłam się lekko i wzięłam książkę. Podeszłam do szafy i schowałam na dnie. Wyciągnęłam sweter Freda. Podałam mu, a ten wziął go, rozłożył - Podnieś ręce do góry - poprosił. Uniosłam ręce. Ten zsunął ze mnie mój sweter i założył swój. Uśmiechnęłam się do niego. Miałam na sobie bordowo-biały sweter - Na tobie wygląda lepiej - stwierdził wesoło. Spojrzałam na niego rozbawiona.
-Dziękuję - powiedziałam wesoło i schowałam głęboko do szafy książkę. Zaczęliśmy jeść fasolki, udawać, że nic się nie dzieje, że wszystko jest dobrze. Takie popołudnia stawały się coraz bardziej potrzebne.
~~~
To znowu ja, rozdział jest dłuższy, niż kilka wcześniejszych. Nie jest tragiczny, ale też nie jestem z niego całkowicie zadowolona.
Jednak zapraszam do komentowania i pozdrawiam.

poniedziałek, 20 marca 2017

Rozdział dwudziesty drugi

Spędziliśmy tam jeszcze kilka minut, po czym zastał nas deszcz. Zwinęliśmy się znad jeziora i pognaliśmy w dzikim pędzie do zamku. Szczęście na naszych twarzach było nieopisane. Dawno tak bardzo się nie uśmiechałam. Nie zapominałam o wszystkich troskach. Czemu tak nie może być zawsze?
Wpadliśmy do środka jednak niezbyt mokrzy. Spojrzałam poważnie na Blaise'a, po chwili oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Nie wyglądaliśmy chyba jak zmokłe kury. Nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Nie było to nawet potrzebne. Widziałam pokłady miłości w jego oczach, moje oddawały to samo. David ma tyle szczęścia, nawet nie jest tego świadom.
Ruszyliśmy wesoło i w ciszy do Pokoju Wspólnego Gryffonów. Rozstaliśmy się tuż przed nim, on tylko się skłonił, a ja ze śmiechem na ustach weszłam do środka. Potruchtałam nie patrząc na nic na górę do dormitorium. Spokojnie wyciągnęłam notatki z transmutacji i powoli zaczęłam je studiować. W dormitorium nie było nikogo. To nawet lepiej. Nie chciałam się z nikim rozliczać z żalów, z głupich rzeczy. Miałam trochę dość. Jeszcze ta sprawa z Fredem... Zasnęłam głową w notatkach. Rano po obudzeniu miałam przebłyski, że Patil chyba mnie delikatnie obudziła i przykryła moją kołdrą. Notatki leżały na podłodze przy łóżku. Rozejrzałam się po pokoju. Na łóżku siedziała tylko Granger. Z łazienki dochodziły odgłosy wody.
-Fredowi nic nie jest, wypuszczą go wieczorem - powiedziała spokojnie zza lektury. Uśmiechnęłam się lekko.
-Dziękuję - odparłam szczerze i bez zgryźliwości. Ta pokiwała tylko głową, a ja wstałam. Przeczesałam włosy, zarzuciłam na siebie coś świeżego i wyszłam z dormitorium. Ruszyłam na śniadanie. Nie chciałam o niczym myśleć, ale to dobrze, że Rudzielcowi nic nie jest. Zapowiadał się w miarę miły piątek.
~perspektywa Freda~
Uchyliłem delikatnie powieki. Poraziła mnie biel pomieszczenia. Przetarłem kłykciami oczy i spróbowałem ponownie. W Skrzydle Szpitalnym nie było żywej duszy. Usiadłem na łóżku. Spojrzałem na moje poranione nogi. Teraz przecinały je delikatnie różowe blizny. Będę żyć. Na rękach to samo, na twarzy nie miałem prawie nic. Znaczy się chyba, pani Pomfrey nie wzdrygała się na mój widok, więc może nie jest bardzo źle.
Drzwi do Skrzydła się uchyliły. Miałem nadzieję, że to Hart. Jednak bardzo się nie zawiodłem. Do środka wszedł mój bliźniak. Uśmiechnąłem się, on mniej.
-Cześć, co się stało? - spytałem patrząc na niego zdziwiony. Ten usiadł na jednym z łóżek obok mnie.
-Nic, nic, szkoda mi po prostu, że jutro jest sobota, a ty ze mną nie idziesz do Hogesmeade - odparł nadal smętnie George. Pokiwałem z politowaniem głową, po czym zaśmiałem się wesoło.
-To mi coś najwyżej przyniesiesz - odparłem, a ten pokiwał weselej głową. Poprawiłem się na łóżku - A co tam u Riley? - spytałem układając wygodniej poduszkę za plecami.
-Fred... Jest mi przykro, ale Riley stwierdziła, że nie chce już cię znać - powiedział cichszym głosem, a ja zamarłem. Powoli zwróciłem głowę w jego stronę, moja mina nie wyrażała nic... A przynajmniej nic ciekawego.
-Co? - zdołałem tylko wydukać. Nie mogłem w to uwierzyć. Ona by czegoś takiego nie powiedziała. Prawda? Znaczy się nie znam jej aż tak bardzo... Chyba nie znam jej w ogóle. Czy ona przez ten cały czas mnie okłamywała? Czy to George kłamie? A-Ale...
Już nic nie rozumiałem. Ona była najlepszą osobą, jaką w życiu poznałem. Najbardziej popieprzoną również. To przez blizny, przez jej opiekuna. Przez życie... A jeśli mnie okłamywała? A jeśli wcale nie jest taka niesamowita? A jeśli to ja byłem zaślepiony?
-Fred, nie przejmuj się - powiedział tylko George. Spojrzałem na niego z mordem w oczach.
-Nie przejmuj się? Nie przejmuj? Hart cholernie mi się podoba, a w tym momencie, jeśli to co powiedziałeś to prawda, to właśnie złamała mi serce. Tym mam się nie przejmować? Tym, że powiedziałem jej tak wiele, tak często mi pomagała. Tak często ja jej - prawie się zapowietrzyłem. Zapewne znowu moje włosy miały kolor twarzy i na odwrót. Jak po meczu Quidditcha - UFAŁEM JEJ - krzyknąłem na końcu i nabrałem dużo powietrza w płuca. Mam tego wszystkiego tak bardzo dość. George tylko kiwał głową.
-Muszę już iść na zajęcia - mruknął spokojnie George i wyszedł ze Skrzydła - Przyjdę po ciebie wieczorem - dodał, a ja nawet nie zareagowałem. Zniknął w drzwiach. Wsunąłem się pod kołdrę i zwinąłem w kłębek. Było mi po prostu cholernie przykro.
~perspektywa Riley~ 
 Wyszłam z sali ruszając w stronę transmutacji. Zza rogu wyłonił się George.
-Mam nadzieję, że potrafisz dobrze udawać - mruknął przechodząc obok mnie. Nawet nie chciałam myśleć o co mu może chodzić i przyspieszyłam kroku, aby jak najszybciej dostać się do sali McGonagall. Zajęcia mieliśmy z Puchonami, więc nie musiałam się nawet odzywać. Podzielili nas na pary Puchon-Gryffon. Przypadł mi Ernie Macmillan. McGonagall kazała nam pozamieniać myszy w szereg wymyślnych przedmiotów. 
-Chcesz zacząć? - spytał Puchon, ja wzruszyłam ramionami.
-Zacznij - powiedziałam spokojnie, on tylko kiwnął głową i zaczął mamrotać zaklęcia. Szło mu średnio, ale nie tragicznie. Ale nie miał płynnych ruchów ręką - Trzymaj mocniej różdżkę i lżej nią ruszaj - mruknęłam wpatrując się w mysz.Ten pokiwał głową niepewnie, po czym poradził sobie tak dobrze, że nawet McGonagall to zauważyła i pochwaliła jego, nie Granger. Nie chciało mi się w to bawić, więc dosyć szybko pozamieniałam we właściwe rzeczy mysz i odłożyłam różdżkę. Podparłam głowę rękami i spojrzałam w okno.
-Gdzie nauczyłaś się tak władać różdżką? - spytał zdziwiony Ernie. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się blado.
-W domu, opiekun kochał uczyć mnie magii - odparłam spokojnie i znowu wróciłam do lustrowania okna i widoku za nim. Przez chwilę nastała cisza. Czekałam tylko na 'czemu taka jesteś?', 'co się stało?', ale tak bardzo nie chciałam wybuchnąć na niewinnego Erniego.
-Zazdroszczę, mi kazali siedzieć z magią cicho, mimo że byli czystokrwiści. Oni sobie poradzą, ja jeszcze nic nie potrafię... Nie miał mnie kto nauczyć to nie dziwne, że nic nie umiałem - mruknął lekko podirytowany ostatnim zdaniem, a ja spojrzałam na niego. Tego się nie spodziewałam. Uśmiechnęłam się zachęcająco. 
-Jeśli tego wszystkiego co potrafisz nauczyłeś się w szkole to masz mój szacunek - odparłam z lekkim uśmiechem. Ten spojrzał na mnie jakby zawstydzony. 
-Dziękuję - powiedział z uśmiechem i zaczął mówić o różnych zabawnych rzeczach. Ja nie byłam o dziwo gorsza, chociaż mój ton głosu nie wskazywał na chęć do żartów. Mój stan umysłu tym bardziej. 
Po kilku miłych minutach zajęcia się skończyły. Westchnęłam lekko i wyszłam żegnając się z Macmillanem. Ten pokiwał głową wesoło, a ja ruszyłam na kolejne zajęcia. Chyba mam nowego znajomego, który się mnie nie boi. Kolejny powód do dumy. Potem odbyło się bez żadnych ekscesów. Nudno jak zwykle, więc usiadłam po zajęciach szybko na ławie przy stole Gryffońskim. O dziwo patrząc na stół Ślizgoński nie ujrzałam Zabiniego, nawet Malfoya i Bell nie było. Przy Krukońskim siedział David, więc ta opcja odpadała. Szybko skończyłam obiad i pobiegłam do klitki Ślizgonów. W Pokoju Wspólnym świeciło pustkami. Pobiegłam do dormitorium numer 5. Zapukałam kulturalnie i nie czekając na odpowiedź wparowałam do środka... 
Bell i Malfoy jakby przestraszeni spojrzeli w moją stronę. Ich spłoszony wzrok po chwili zatrzymał się na mnie.
-Przepraszam, szukam Zabiniego - powiedziałam z głupim uśmiechem. Bell oduśmiechnęła się, za to Malfoy lekko zaróżowił. 
-W bibliotece siedzi, ma jutro z czegoś poprawkę - odparła Bekah, a ja podziękowałam kiwnięciem głowy i zamknęłam za sobą drzwi. Już spokojnie ruszyłam do wyjścia. Ruszyłam wolniejszym krokiem ku Gryffonom. 
Czemu tak zareagowałam? Może dlatego, że ostatnio jak kogoś zostawiłam to wylądował w Skrzydle Szpitalnym? Może dlatego, że potem jego brat bliźniak zachowywał się jak dupek, ale go rozumiałam, bo ja tak samo nie chciałam krzywdzić tej osoby? Może dlatego, że osoba, która była w Skrzydle ostatnio właśnie wyszła zza zakrętu. Był zmęczony, smutny. Podniósł wzrok, zagryzł wargę. Zamarłam, ale on podszedł do mnie.
-Ley, czy to co mówił George o tobie to prawda? - spytał cicho, prawie płaczliwie. 
-Co mówił? - odparłam cichutko, ten przełknął głośno ślinę.
-Że nie chcesz mnie znać... - powiedział, a jego głos się załamał. Podeszłam do niego i mocno go przytuliłam. 
-Nie powinniśmy się widywać, krzywdzę cię, nie zaprzeczaj - powiedziałam w jego koszulę. Odsunęłam się zanim zdążył zareagować - Zawsze masz we mnie oparcie, obietnica z Korytarzem nadal istnieje, jednak poza tym to nie ma sensu, ciągle lądujesz w Skrzydle przeze mnie. Za bardzo cię szanuję - dodałam i pogładziłam go po policzku. Po czym rzuciłam się biegiem w stronę Dziedzińca. Nie płakałam, dobrze zrobiłam. Dobiegłam na świeże powietrze zziajana. Usiadłam na zimnej okiennicy i spojrzałam na zachodzące słońce. 
Dobrze zrobiłam, bardzo dobrze... 
~~~
No, także ten. Rozdział kolejny napisany. Trochę szybko mi idzie, ale jakoś specjalnie mi to nie przeszkadza. Bardziej się wdrożyłam w to wszystko znowu. Mam chęć do pisania.
Więc zapraszam do komentowania i pozdrawiam c:

wtorek, 14 marca 2017

Rozdział dwudziesty pierwszy

Ujrzałam prawie nieżywego, krwawiącego rudzielca. Upadłam koło niego na kolana. Zaczęłam bełkotać nad nim zaklęcia uzdrawiające. Był prawie nieprzytomny. Jego ciało powoli zaczęło się zasklepiać. Byle tylko go zaprowadzić do Skrzydła.
-Fred, nie umieraj - mruczałam co moment, próbowałam wstrzymać łzy. Pomogłam mu wstać - Uda ci się iść? - spytałam cichutko opierając go na swoich ramionach. Pokiwał głową delikatnie. Ruszyłam w stronę Skrzydła Szpitalnego. Droga naprawdę się dłużyła, a ja powoli traciłam siły. Wreszcie ujrzałam drzwi, które chciałam. Uchyliłam je nogą i położyłam Freda na pierwszym wolnym łóżku. Ułożyłam go normalnie i pobiegłam po panią Pomfrey. Ta spojrzała na mnie siedząc za biurkiem.
-Co się stało? - spytała widząc moje lekko zakrwawione ubrania. 
-Proszę iść za mną - poprosiłam zmęczonym głosem. Ta pokiwała głową i wstała. Wróciłam z nią do sali. Podbiegła szybko do Freda. Zaczęła go badać - Co mu się stało? - spytała z lekkim przerażeniem w głosie. Nic nie odpowiedziałam. Usiadłam na krześle obok i ścisnęłam jego dłoń delikatnie. Patrzyłam na jego poruszającą się nieregularnie klatkę piersiową. Powoli tracił przytomność. Pielęgniarka widząc moje roztrzęsienie nie pytała więcej o nic. Polała jego rany jakimiś specyfikami. Spokojnie go opatrzyła czystymi bandażami. Sprawdziła czy będzie dobrze. Stwierdziła, że powinno być i wyszła z sali. 
Spojrzałam na Freda i pogładziłam go po dłoni, którą nadal trzymałam.
-Przepraszam - wybełkotałam i wstałam idąc na zajęcia. Coś musiało wpaść mi do oka, bo po policzku spłynęła pojedyncza łza. Najpierw powiem George'owi. Potem pójdę na zajęcia. Powinien wiedzieć.
Mieli pierwsze eliksiry, to jedyny plus nauczenia się kawałka ich planu zajęć. Zeszłam truchtem do podziemi. Zapukałam do wielkich wrót i wsunęłam głowę do sali. Potem całą siebie.
-Dzień dobry panie profesorze, czy mogłabym na chwilę prosić George'a Weasleya? - spytałam zachowując spokój. Snape tylko kiwnął głową, nie pytając o powód. Widział moje zakrwawione lekko ciuchy. George wstał i wyszedł z sali ze mną. Ten zlustrował mnie zdziwiony.
-Gdzie Fred? - spytał poważnym tonem. Ja zagryzłam wargę. Spojrzałam mu w oczy.
-Pamiętasz, jak kiedyś mówił ci o tym dziwnym Korytarzu? Ciepłe ściany, gorące kafelki i tak dalej? - spytałam, ten tylko kiwnął potakująco głową - Byłam z nim w Korytarzu kilka razy. Obiecaliśmy sobie, że nie będziemy tam chodzić oddzielnie. Korytarz jednak uważa inaczej. A raczej to co w nim żyje... - ściszyłam głos, trochę mi drgał. Starałam się jak najbardziej zachować powagę - Fred został skrzywdzony, jest w Skrzydle Szpitalnym - dodałam niewyraźnym głosem. Ten spojrzał na mnie i westchnął.
-Powiedz mi, dlaczego zawsze mu się coś dzieje z twojego powodu? Pośrednio czy bezpośrednio? - spytał załamującym się głosem. Wbiłam wzrok w dłonie - Hart, bardzo cię szanuję, ale poproszę cię o jedno. Nie zbliżaj się do niego, nie wciągaj go w swoje dziwne schizy. Krzywdzisz go - wybełkotał, a ja tylko pokiwałam głową - Na pewno go to zaboli, ale wierzę, że będzie lepiej - wymamrotał i wrócił do sali. Zostawił mnie na środku korytarza ze wzrokiem błądzącym po podłodze. Po chwili dopiero przybrałam sztuczny uśmiech na twarzy i ruszyłam w stronę Dormitorium. Wsunęłam się do Pokoju Wspólnego i szybko pobiegłam po nowe rzeczy. Zarzuciłam jakiś sweter na siebie, tylko koszulka była lekko zakrwawiona. Rzuciłam ją pod łóżko. Tam leżał również sweter Freda. Wyciągnęłam go, ładnie poskładałam i wsadziłam na samo dno szafy. Szybko wybiegłam od Gryffonów i ruszyłam na kolejną lekcję. Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami. Jeszcze nikogo nie było, trwała wcześniejsza lekcja. Uśmiechnęłam się wesoło do Hagrida.
-Cześć Riley, co tak wcześnie? - spytał wesoło, a ja wzruszyłam zabawnie ramionami.
-Zaspałam na pierwsze zajęcia, pan Binns nie chciałby mnie na ostatnich 10 minutach, to przyszłam do ciebie - odparłam radośnie. Może trochę przesadziłam z tym wyszczerzem na twarzy. Ten tylko pokiwał głową.
-Dzisiaj będziemy rozmawiać o Niuchaczach, widziałaś kiedyś jednego? - spytał z uśmiechem, a ja zaprzeczyłam głową.
-Sporo o nich czytałam, ale nigdy nie widziałam jednego - odparłam, a ten ruszył do swojego domu i pokiwał ręką, bym poszła za nim. Potruchtałam jego śladem. Weszłam do domu, a ten pokazał dłonią w stronę szafki nad zlewem. Spojrzałam tam i ujrzałam to urocze zwierzątko. Czarna poczwara podobna do mugolskiego kreta z ryjkiem w kształcie dzioba kaczki. Był mniej więcej wielkości małej, ale grubej świnki - Jest śliczny - powiedziałam cichutko i uśmiechnęłam się wesoło. Od razu rozpuściło mi się serce. Hagrid wziął go na dłonie i położył na moich. Pogładziłam go po głowie.
-Nazywa się Shen - odparł wesoło i również pogładził go po głowie. Po chwili ludzie zaczęli przychodzić na Błonia. Wyszłam z Shenem na zewnątrz. Ujrzałam Zabiniego. Uśmiechnęłam się w miarę wesoło. Ten podszedł do mnie, a Hagrid zaczął wykład.
-Cześć Hart, co tam u ciebie? - spytał z uśmiechem, usiadłam na jednym z pieńków. Przesunęłam się, żeby Zabini usiadł swoim przystojnym tyłkiem na nim. Podałam Shena Hagridowi.
-Źle - mruknęłam cicho i spojrzałam z uśmiechem na Niuchacza - Fred jest w Skrzydle. Coś go zaatakowało w Korytarzu. George kazał mi się do Freda nie zbliżać - dodałam szeptem dalej obserwując wesołego Niuchacza, był trochę śpiący. Zabini na moment zamilkł.
-Dlaczego? - spytał wreszcie - Przecież to nie twoja wina, prawda? - dodał cichutko. Spojrzałam na niego z bólem w oczach. Ten ścisnął lekko moją dłoń i zwrócił wzrok na olbrzyma.
-George twierdzi, że wszystko zaczęło się jak mnie poznał. Że to co się mu dzieje jest bezpośrednim lub pośrednim skutkiem poznania mnie - mruknęłam i pociągnęłam nosem lekko. Wytarłam go rękawem i uśmiechnęłam się w stronę Shena.
-Nie jest jego niańką. Zobaczysz jak będzie jak Fred dojdzie do siebie - powiedział spokojniej i pogładził mnie po ramieniu. Zaprzeczyłam ruchem głowy lekko.
-Nie chcę go krzywdzić, nie powinnam. George ma rację - dodałam cichutko, a ten pokiwał przecząco głową.
-Po obiedzie idziemy na długi spacer - zadecydował Zabini, a ja tylko przytaknęłam cichutko. Od tamtej pory nie gadałam już nic. Wpatrywałam się w szczęśliwego Niuchacza. Był przecudowny. Jednak ta lekcja za szybko się skończyła. Musieliśmy iść na kolejną... I następną. Dosyć szybko zajęcia minęły. Znowu byłam na Wielkiej Sali. Obserwował mnie George z lekko czerwonymi oczami. Nie usiadłam tam gdzie zwykle. Zostały tam dwa wolne miejsca. Usiadłam na końcu stołu, ale chociaż widziałam stamtąd Blaise'a. Ten uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco i wysłał z trzy buziaki.
Nienawidziłam go za to, że tak bardzo go kochałam i tak bardzo dobrze potrafił mi poprawić humor. Wystawiłam mu język i dojadłam obiad. Cały Gryffoński stół huczał od plotek o Fredzie. Nie chciałam się w to włączać, a nikt nie był na tyle głupi, by mnie o to pytać. Jeszcze bym nos odgryzła.
Wstałam od stołu i ruszyłam w stronę wyjścia, połowa oczu w Wielkiej Sali obserwowała każdy mój ruch. Jedne jednak patrzyły bezlitośnie, a były tak podobne do oczu skrzywdzonego. Zabini również wstał i potruchtał za mną. Zrównał ze mną krok. Wyszliśmy z zamku i zaczęliśmy iść w stronę błoni. Po chwili ciszy usiedliśmy na skraju jeziora.
-Co tam u Davida? - spytałam z uśmiechem i spojrzałam na jezioro. Zabini uśmiechnął się lekko.
-Zadziwiająco dobrze - odparł z radością w głosie. Ja uśmiechnęłam się w jego stronę.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę - stwierdziłam wesoło. Ten pokiwał głową z politowaniem.
-Mówiłaś mi to tyle razy, że się zastanawiam czy to ja się bardziej z tego cieszę, czy ty - zaśmiał się, ale po chwili spoważniał lekko - Zdecydowanie ja - dodał i znowu się roześmiał. Tym razem z akompaniamentem mojego śmiechu.
-Cóż, nie moja wina, że tak dobrze się dogadujecie - stwierdziłam dosyć racjonalnie, a on tylko walnął mnie delikatnie w ramię. Po tym uspokoił się lekko.
-Jak to się stało? - spytał ciszej, mnie stać było tylko na wzruszenie ramionami - Nigdy Korytarz aż tak was nie krzywdził. Nie pozbawiał przytomności - dodał równie cicho. Wyciągnęłam z kieszeni pozaginaną kartkę. Bazgroły Freda. Podałam ją Zabiniemu - Demagorgon? - spytał cicho, był trochę zdziwiony.
-To jego Fred widział wczoraj rano, miał poranioną łydkę. Dzisiaj wylądował w Skrzydle po tym jak się znowu zapuścił do Korytarza. Nie ma innego sensownego wytłumaczenia - mruknęłam cichutko - Wysysa energię, chce śmierci ludzi... Może to zabiło murarza w Korytarzu, nie rozgrzane do czerwoności płytki... - głośno myślałam. Zabini nic nie mówił, prawie się nie ruszał. Za to w mojej głowie rodziły i umierały teorie na temat Korytarza.
Jedno było pewne, Korytarz nie lubi jak zapuszczasz się tam sam. Demagorgon myśli inaczej.
-Co zamierzasz zrobić z Fredem? - spytał spokojnie Blaise. Wzruszyłam ramionami.
-On wybierze czy chce mnie widzieć czy już nie. Dostosuję się, ale o Korytarzu musi wiedzieć. O wszystkim, nawet jakbym musiała przemycać mu wiadomości w kurczaku obiadowym - mruknęłam już spokojnie, a Zabini lekko prychnął. Uśmiechnęłam się lekko władczo, delikatnie psychopatycznie.
-Gdybyś tylko potrzebowała pomocy to od razu szukaj mnie i ci pomogę - odparł z delikatnym uśmiechem. Pocałowałam Zabiniego w policzek.
-Kocham cię - powiedziałam z uśmiechem. Ten wyszczerzył się do mnie.
-Ja ciebie bardziej - odparł równie wesoło. Spojrzeliśmy w stronę jeziora, tym razem w wesołych humorach. Zobaczę jak to wszystko się potoczy. Może nie będzie aż tak wielką tragedią?
~~~
 W tydzień kolejny rozdział, idę na rekord xd A tak serio, to po prostu matura męczy, a to dobrze odpręża umysł.
Zachęcam do komentowania i pozdrawiam.

niedziela, 5 marca 2017

Rozdział dwudziesty

Kilka godzin później zostałam na fotelu ja wraz z Fredem. George właśnie wchodził po schodach na górę, a drugi bliźniak przysypiał na fotelu.
-Weasley - mruknęłam szturchając go lekko, ten otworzył oczy gwałtownie, ale po tym uśmiechnął się lekko.
-Co tam Hart? - spytał z szelmowskim uśmiechem.
-Czemu nie było cię dzisiaj na śniadaniu? - odparłam pytaniem na pytanie, a jemu lekko mina zrzedła. Przysunęłam się bliżej do niego. Ten nachylił się powoli nade mną. Spuścił wzrok na stopy. Ujęłam jego dłoń - Co się stało? - wyszeptałam cicho. Ten drugą dłonią podniósł lekko nogawkę u lewej nogi. Przez jego łydkę przebiegały już lekko podleczone zaklęciem leczniczym rany. Już nie krwawiły, niektóre niechlujnie związał bandażem.
-Byłem rano w Korytarzu. Pochłonął mnie, poprowadził w jedną z wielu ślepych uliczek. Wielka, prawie czarna poczwara... - powiedział cicho, a jego głos się załamywał dosyć mocno.
-Potrafiłbyś to narysować? - spytałam równie cichutko, a ten spojrzał mi w oczy z bólem i pokiwa głową. Dałam mu kawałek pergaminu i pióro. Zaczął coś kreślić drżącą dłonią po papierze.
Dwie głowy, lekko małpie rysy, łuski, paskudność wylewała się z pergaminu. Nad wyraz spokojny. Weasley podsunął mi to pod nos i znowu spuścił wzrok. Demogorgon... TO BYŁ DEMOGORGON!
-Mogę zostać z tobą na noc, jeśli chcesz - wybełkotałam cichutko, a ten spojrzał na mnie i pokiwał delikatnie głową. Wstałam z fotela i wyciągnęłam ku niemu dłoń. Ten również wstał i zaczął iść ku swojemu dormitorium. Szłam spokojnie za nim. Uchylił delikatnie drzwi. Całe dormitorium spało. Zsunęłam spodnie najciszej jak potrafiłam i wsunęłam się pod kołdrę. Weasley wcisnął się tuż za mnie i poczułam jego dłonie na żebrach. Odwróciłam się do niego twarzą. Widziałam tylko lekki zarys jego głowy. Pogładziłam go po policzku delikatnie - Jeśli tylko coś się stanie to od razu mi mów - poprosiłam szeptem i przycisnęłam delikatnie usta do jego brody. Potem znowu się odwróciłam od niego, a on mnie objął rękami.
W tym momencie w mojej głowie ukazał się obraz przystojnego, starego mężczyzny. Maska Śmierciożercy. Delikatny dotyk jego dłoni na mojej. Nienawiść ustępuje zadziwieniu. Później znowu jest nienawiść, jednak już nie tak okropna.
-Hart, dziękuję - powiedział cicho Weasley, a ja pokiwałam głową delikatnie. Pogładziłam go po dłoni i zamknęłam oczy.
-Nie ma za co, przyjaciół zawsze próbuję chronić - odparłam cichutko, a ten pocałował mnie w tył głowy delikatnie. Odwróciłam się do niego twarzą ponownie. Dotknęłam opuszkami palców jego ust - Jesteś pięknym człowiekiem. Jakim cudem zadajesz się z tak złym człowiekiem jak ja? - spytałam szeptem, a on pogładził mnie po policzku.
-Jesteś najbardziej niesamowitym człowiekiem jakiego zdołałem poznać - powiedział cichutko przytulając mnie mocniej. Prychnęłam lekko i po raz kolejny zamknęłam oczy.
-Dobrej nocy dobry człowieku - mruknęłam w jego koszulkę. Ten pokiwał głową. Szybko zasnęłam. Wstałam jak dopiero świtało. Spojrzałam na Weasleya. Nadal spał, wyglądał jak szczęśliwe, niewinne dziecko. Wszyscy inni w dormitorium też spali. Wysunęłam się spod kołdry. Założyłam spodnie i ruszyłam cicho do drzwi. Wyszłam z jego dormitorium i ruszyłam do swojego. Weszłam cichutko do środka. W moim łóżku leżał Ron... Machnęłam tylko ręką i podeszłam do niego. Szturchnęłam go lekko w ramię, a ten uchylił oko.
-Przesuń się - wyszeptałam, ten się delikatnie przesunął. Znowu wsunęłam się pod kołdrę i zasnęłam. Obudził mnie poirytowany głos Granger.
-RON! - warczała, a rudy aż usiadł na łóżku przestraszony. Przekręciłam się na drugi bok i nasunęłam poduszkę na głowę - Co ty robisz z Hart w łóżku? - dowarczała dalej.
-Spokój Granger - wymruczałam spod poduszki - Wróciłam nad ranem od Freda, a w moim łóżku spał Ron. Chciałam spać dalej, to mi się przesunął. Żadnych podtekstów - dodałam spokojnie i przykryłam się bardziej kołdrą.
-Hermiona, nie gniewaj się na mnie. Sama kazałaś mi się wynosić ze swojego łóżka, a jak spytałem o łóżko Riley to machnęłaś na to dłonią i zasnęłaś - odparł ziewając Weasley. Uśmiechnęłam się pod poduszką, a Ron wstał. Podniosłam na moment poduszkę tylko po to, aby zobaczyć czerwoną twarz Hermiony. Nie mogłam być szczęśliwsza. Jej twarz była bardziej czerwona, niż Freda po rozgrywce Quidditcha, a akurat to było bardzo trudno pobić.
-Musimy iść - wycedziła tylko przez zęby i szybko przeczesując dłonią włosy wyszła z dormitorium trzaskając drzwiami.
-Powodzenia - mruknęłam w stronę Weasleya, nim zniknął za drzwiami. Ten tylko spojrzał na mnie i kiwnął głową dziękując.
-Dawno nie widziałam jej takiej zdenerwowanej - mruknęła lekko rozbawiona Brown. Usiadłam na łóżku i przeciągnęłam się.
-Możliwe, lubię doprowadzać ją do szewskiej pasji, nawet niespecjalnie - powiedziałam wesoło i wstałam z łóżka. Lavender wysłała mi wesołe spojrzenie i sama zaczęła się zbierać na zajęcia. Przebrałam się, w miarę ogarnęłam i ruszyłam z plecakiem na Wielką Salę na śniadanie. Usiadłam koło rudzielca. Wzięłam tosta na talerz. Zaczęłam wszystko robić dość machinalnie.
-Cześć Riley, chciałem ci podziękować - powiedział w pewnym momencie Fred. Ugryzłam tosta i spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem. Przeżułam gryz.
-Zrobiłeś dla mnie dokładnie to samo, nie ma za co. Jeśli tylko coś podobnego się stanie nie wahaj się mi powiedzieć - odparłam wesoło i upiłam łyka soku dyniowego - Postaram się wtedy pomóc jak najlepiej potrafię - dodałam i pogładziłam go dłonią po policzku.
-Przyjaciół nigdy nie zostawiasz w potrzebie, prawda? - spytał z uśmiechem, a ja tylko pokiwałam głową.
Nigdy nie zostawiłam Kroto kiedy potrzebował mnie. Zawsze jak tylko trzeba było byłam przy nim, tak jak on przy mnie. Był moją jedyną słabością. Większą, niż chęć spokoju. Większą, niż poznanie prawdy. Nawet większą, niż rudzielec. Ale chyba tego akurat Fred nie chciał wiedzieć. To był jedyny sekret, którego nie powinnam mu zdradzać. Powiedziałam mu o bliznach, o schizach, ale nadal nic nie wiedział o Kroto. Nic. Kompletnie. Chyba nie ufałam mu jeszcze na tyle. Chyba nikomu nigdy aż tak nie zaufam...
-Nigdy - odparłam gryząc po raz kolejny tosta. Ten uśmiechnął się wesoło, a śniadanie dokończyliśmy we względnej ciszy, przerywanej co jakiś czas spojrzeniem i delikatnym uśmiechem na obu twarzach. Wyglądało to jak tajemny kod dwojga kochanków, ale znaczyło o wiele więcej.
-Hart, lecę na zajęcia. Nie chodź Korytarzem beze mnie - powiedział Fred wstając z ławki i przeczesał mi dłonią włosy. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się lekko.
-Jeśli tylko nie zginiesz w Korytarzu beze mnie to obiecuję - odparłam spokojnym głosem, a on prychnął zabawnie i ruszył do wyjścia. Westchnęłam głęboko, gdy zniknął w drzwiach Wielkiej Sali.
Czułam na sobie przewiercający mnie wskroś wzrok Angeliny. Nie obchodziło mnie to. Obrona przed Czarną Magią czekały.
Ruszyłam do sali Obrony, profesor Remus Lupin spojrzał na mnie swoim wesołym wzrokiem, nawet lekko się uśmiechnął kiedy przekroczyłam próg jego sali.
-Witam, witam, kogóż to moje oczy widzą? - powiedział wesoło, a ja skinęłam mu uprzejmie bełkocząc 'dzień dobry' i usiadłam na jednym z wolnych miejsc. Tak, zajęcia już się zaczęły. Nie dane mi było nawet spytać o czym dzisiaj mówimy, jak profesor Lupin wywołał mnie na środek. Stanęłam koło wielkiej szafy.
-Co mam robić? - spytałam kiedy profesor Lupin stanął koło mnie.
-Czy wiesz czym jest Bogin? - spytał, ja tylko kiwnęłam głową - W tej szafie jest jeden z nich. Potrafisz powiedzieć jakiego zaklęcia użyć, aby go znowu wpakować do pułapki? - spytał ponownie.
-Riddikulus - odparłam i spojrzałam na nauczyciela, on tylko pokiwał głową i klasnął w dłonie wesoło. Potem rzeczy działy się szybko. Stanęłam przed szafą. Lupin ją otworzył. Wylazł stamtąd ktoś, mężczyzna. Miał błędny wzrok. Wrzeszczał, że mnie zabije, że nie jestem godna być jego dzieckiem. Szybko rzuciłam zaklęcie. Zniknął.
W klasie zapadła cisza. Nawet sam Lupin spuścił wzrok. Słychać było tylko nerwowe szuranie niektórych butów.
-Mogę usiąść? - spytałam, a profesor tylko kiwnął głową. Siadłam na swoim miejscu. Do końca wszystkich zajęć dnia dzisiejszego nie odezwałam się do nikogo. Tylko z Nevillem zamieniłam kilka słów. Bardziej grzeczności. Pochwalił mi się postępami z Alice.
Znowu znalazłam się na Wielkiej Sali. Znowu rozmawiałam z Nevillem o bzdurach. Znowu uwielbiałam tego człowieka tak mocno, że nie mógł sobie tego wyobrazić. Jednak nie było Weasleya.To do niego niepodobne. Opuszczać dwa posiłki w przeciągu 2 dni. Coś się musiało stać. Nie było go już bite pół godziny, a kończył zajęcia wtedy kiedy ja.
-Gdzie Fred? - spytał wreszcie Longbottom również zauważając jego brak. Wzruszyłam ramionami.
-Zaraz przyjdę - powiedziałam przewidując najgorsze i wstałam. Ruszyłam szybkim krokiem do wyjścia. Puściłam się biegiem ku Wieży Gryffidoru. Jeśli nie ma go u siebie to jest... Nawet nie chciałam tego sobie wyobrażać. Dopadłam Pokoju Wspólnego.
Fotele: puste. Dormitorium: puste. Moje dormitorium: puste.
Wybiegłam ponownie, biegłam w stronę mniej uczęszczanych korytarzy. Nagle zatrzymałam się. Usłyszałam cichy jęk. Od strony jęku zza rogu rozlewała się mała strużka krwi. Zaczęłam cichutko stąpać w tamtą stronę. Wyciągnęłam różdżkę i mierzyłam w zbliżający się, jeszcze nie widziany obiekt.
Proszę, tylko, żeby żył. Resztę uda mi się ogarnąć. Nie pragnę wiele, prawda?
PRAWDA!
~~~
No cóż, ten rozdział dość szybko wyszedł. Myślałam, że zejdzie mi dłużej. Jestem średnio zadowolona. Trochę potrzymam w napięciu czytelników. Zawsze sprawiało mi to radość.
Jak co rozdział, zachęcam do komentowania. Pozdrawiam.