środa, 23 maja 2018

Epilog

Od tamtych wydarzeń minęło zaledwie kilka lat, jednak ja rozpamiętuję je każdego dnia. Tak wiele się w moim życiu wydarzyło po tym wszystkim. Musieliśmy zaczynać od początku. Kupować dom. Urządzać go bezpiecznie. Mieć wszystko pod kontrolą. Gdy już trochę uspokoiliśmy się i ustatkowaliśmy to sprowadziliśmy Zabinich. Przylecieli tutaj po kryjomu. Nikomu nie mówiąc. Zamieszkaliśmy wszyscy w Nowym Jorku, by mieć blisko z Blaisem do Szkoły Magii Ivermorny. Zmieniliśmy szkołę, życie, środowisko i znajomych. Odcięliśmy się od tamtego świata. Tamtego życia. Nikomu nic nie mówiąc, bez żadnego pożegnania.
Nadszedł dzień moich 21 urodzin. Od dzisiaj legalnie mogłam pić alkohol w Stanach. Uchyliłam powieki i ujrzałam nachylającego się nade mną Zabiniego. Uśmiechnęłam się delikatnie.
-Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin skarbie - powiedział z wesołym uśmiechem. Pocałowałam go delikatnie w nos.
Zabini dalej był tak samo cudownym człowiekiem. Sytuacja z przeprowadzką do innego kraju umocniła naszą więź. Zdecydowanie zakochał się w Nowym Jorku. W tym gwarze, wielkim tłumie ludzi każdego pochodzenia i każdej orientacji.
Był tylko jeden człowiek, dla którego mogłabym z tej zmiany zrezygnować. Ale on został w Anglii. Musiałam go zostawić chroniąc go tym samym. Napisałam mu list. Krótki. Wspomniałam, że Kroto żyje. Że przepraszam, że złamałam obietnicę, że już zawsze będziemy razem nierozłącznie. Że musimy się ukrywać i że niesamowicie go kocham. Fred zaczął wysyłać listy. Masę listów. Odpowiadałam mu w jego urodziny. Zawsze nadmieniałam, że tęsknię, cholernie kocham i pisałam kilka zdań z minionego roku. Szanował to. Przynajmniej taką miałam nadzieję. Codziennie żałowałam, że tamtego dnia nie powiedziałam mu jak bardzo go kocham i jak jest dla mnie ważny. Jednak on wiedział i chyba rozumiał moją decyzję.
-Dziękuję Blaise - odparłam i zwlokłam się z łóżka. - Muszę iść do pracy - stwierdziłam wesoło i podeszłam do szafy. A tak, pracuję w księgarni na rogu najbardziej ruchliwych ulic na Manhattanie. Mieliśmy znaleźć sobie niemagiczne prace, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Na samym początku tylko książki utrzymywały mnie przy życiu, więc gdy tylko zobaczyłam taką ofertę nie myślałam wiele. I tak siedzę już tam piąty rok. Znam tam każdy kąt.
Wyciągnęłam z szafy sweter z wielkim R na piersi. Tylko w urodziny go nosiłam. Żeby nie zapomnieć o niczym. JAKBY TO BYŁO W OGÓLE MOŻLIWE. Wsunęłam się w czarne spodnie i uśmiechnęłam się do Zabiniego. Ten pokiwał głową z politowaniem i podszedł do mnie.
-Prezent ode mnie dostaniesz wieczorem - powiedział wesoło. Uśmiechnęłam się.
-Nie musisz mi nic dawać. Ważne, że dalej jesteś przy mnie - odparłam wesoło. Ten westchnął lekko. Pocałował mnie w czoło.
-I jak tu cię nie kochać. Gdybyś mogła uratowałabyś nawet największego zbrodnialca - powiedział poważnym tonem, po czym uśmiechnął się lekko. - Cholera, przecież ty to zrobiłaś - dodał z westchnięciem. Bartyego z kolei nie widziałam piąty rok. Czasami pisał. Nigdy nie powiedział, że jest bezpiecznie. Za każdym razem kończył list 'Trzymaj się tam jakoś Hart i nie denerwuj za bardzo ludzi'.
-Idę na śniadanie - mruknęłam i ruszyłam na dół łapiąc pierwszą lepszą parę skarpetek. - Poza tym okazał się być porządnym człowiekiem - dodałam na odchodnym. Weszłam do kuchni. Na stole stały naleśniki ze 'Sto lat' z lukru na środku. Przy kuchence stał Kroto w różowym fartuszku.
-Wszystkiego najlepszego kochanie - powiedział wesoło, a ja rozchmurzyłam się. Podeszłam do niego i mocno się w niego wtuliłam. Ten pocałował mnie w czubek głowy. - Jesteś już dorosła - przyznał rozweselony.
-Ale mogę dalej wierzyć w jednorożce? - spytałam odklejając twarz od jego klatki piersiowej i spojrzałam mu w oczy błagalnie. Kroto uśmiechnął się, a w jego oczach pojawiły się łzy.
-Zawsze możesz w nie wierzyć - odparł i pocałował mnie w nos. Przytuliłam się do niego mocno. Od tamtych wydarzeń częściej się przytulamy, dużo rozmawiamy. Zdarzają się też momenty, w których oboje się nienawidzimy, denerwujemy, krzyczymy, płaczemy. Bardzo nam na sobie zależy.
-Muszę biec do pracy, później porozmawiamy - odparłam z uśmiechem całując go w policzek i wybiegłam z domu zgarniając jeszcze z talerza z dwa naleśniki. Weszłam na rower i jadłam śniadanie. O mało nie wjechałam pod jakiś samochód. Jednak nawet to nie potrafiło mnie wybić z dobrego humoru. Dojechałam pod księgarnię i zapięłam tam rower. Weszłam do środka. Przy kasie stał Kyle. Uśmiechnęłam się do niego i podeszłam bliżej.
-Jeszcze 15 minut do twojej zmiany - stwierdził wesoło chłopak. Spojrzałam zdziwiona na zegarek nad nim i na mój.
-Wcale nie - mruknęłam, a na kasie pojawił się mały pakunek. Westchnęłam i uśmiechnęłam się rozbawiona. - Starzeję się - stwierdziłam wesoło.
-Dlatego wszystkiego najlepszego, a to takie małe coś, co ci się może spodobać - odparł wesoło. Ujęłam pakunek i otworzyłam go. W środku był bilet lotniczy. - Co chwilę mówisz jak to bardzo chcesz wrócić do Anglii, chociaż na kilka dni - wyjaśnił znaczenie prezentu. Spojrzałam na niego rozanielonym wzrokiem.
-Kyle, naprawdę nie trzeba było - powiedziałam bardzo wdzięczna. Ten zaśmiał się rozbawiony. - To przebija mój prezent dla ciebie sto razy - dodałam i ujęłam bilet. Termin był za 2 tygodnie.
-Na pewno nie ilością wydanych pieniędzy - przyznał patrząc na elegancki zegarek na jego lewym nadgarstku. Wzniosłam na niego wzrok.
-Zwykły drobiazg - mruknęłam rozbawiona. Dzięki Kroto nie musiałam się martwić pieniędzmi. One nigdy nie grały roli. Zawsze był gotowy na tego typu ucieczki czy wyprawy. - Ale to? Dziękuję - powiedziałam i przytuliłam go mocno.
-Oby ten chłopak w Anglii był tego warty - odparł wesoło. Ja odsunęłam się i spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem.
-Jest - przyznałam pewnym głosem. Ten pokiwał z politowaniem głową i nałożył na siebie sweter. Jego zmiana się skończyła. - Do jutra i jeszcze raz dziękuję - dodałam wesoło, a ten kiwnął głową i wyszedł z księgarni. Schowałam bilet w plecaku i usiadłam z uśmiechem na krześle za kasą.
Przez księgarnię przewinęło się dzisiaj sporo ludzi. Jakiś starszy pan stanął przy kasie z 'Rudym Wariatem'. Uśmiechnęłam się na widok tej książki.
-Poleca ją pani? - spytał widząc moją twarz. Spojrzałam na mężczyznę.
-Owszem, jest niesamowita. Spodoba się panu - przyznałam i zaczęłam pakować książkę do torby. Ten uśmiechnął się wesoło.
-Dziękuję pani bardzo. Miłego dnia - powiedział wesoło i ruszył do drzwi. Odprowadziłam go wzrokiem. W przeszklonych drzwiach mignął mi rudowłosy człowiek o czekoladowych oczach. Nie myśląc wiele pognałam do drzwi. Otworzyłam je na oścież i rozglądnęłam się po ulicy. Jednak wszystko było takie samo jak wcześniej. Gwar i huk pozostały. Hinduscy taksówkarze w żółtych taksówkach właśnie na siebie trąbili. Zaprzeczyłam swoim myślom ruchem głowy. Wróciłam do kasy.
~~~
Wyszłam z księgarni po skończeniu mojej zmiany. Zgarnęłam klucze ze sobą. W koszyku mojego roweru leżała Czekoladowa Żaba. Rozglądnęłam się mocno zdziwiona, ale wsunęłam ją do plecaka i weszłam na rower. Wracając do domu zatrzymałam się jeszcze w cukierni i kupiłam sześć czekoladowych babeczek. Astrid je uwielbia. Postawiłam rower na podjeździe. Jednak nie było tam żadnego samochodu, a dom wyglądał jakby nikogo w nim nie było. A była taka godzina, że już wszyscy powinni wrócić ze swojej pracy. Otwarłam drzwi i ruszyłam do kuchni. Nalałam szklankę soku pomarańczowego. Na stole leżał jakiś liścik. Moje imię było wykaligrafowane zawijasami Zabiniego. Otworzyłam go.
'Ley, kochanie, twój prezent urodzinowy jest w naszym pokoju.
Kocham cię i jeszcze raz wszystkiego najlepszego.
Twój Blaise.'
Wzruszyłam lekko ramionami i ruszyłam z kartką na górę. Nigdzie nic się nie świeciło. Tylko z mojego pokoju był widoczny lekki odblask, jakby świece? Uchyliłam delikatnie drzwi i wsunęłam ciało do środka.
Zamarłam.
Na łóżku siedział krótko ścięty rudowłosy mężczyzna w czarnej koszulce. Gdy podniósł głowę czekoladowy kolor jego oczu prawie mnie sparaliżował. Na mojej twarzy wykwitł nieśmiały uśmiech.
Fred wstał z łóżka i ruszył w moją stronę. Również powoli posuwałam stopami w jego kierunku. Nie odwróciłam głowy ani razu. Czułam, że gdybym to zrobiła to Fred by zniknął. Po chwili odległość między naszymi ciałami zmniejszyła się do minimum.
-Bardzo tęskniłem - wybełkotał cichutko, a ja wtuliłam się w niego mocno. Ten objął mnie swoimi ramionami. Zacisnęłam mocno powieki i uśmiechnęłam się delikatnie. Westchnęłam głęboko i spojrzałam w górę. Nasz wzrok znowu się spotkał. Po chwili to samo zrobiły nasze usta. Poczułam jego uśmiech na swoich wargach. Ten podniósł mnie, a moje nogi oplotły się wokół jego bioder. Zaniósł mnie aż do łóżka. Położył delikatnie.
-Tak bardzo mi cię brakowało - wyszeptałam, gdy jego usta dotknęły mojej szyi. Ten spojrzał na mnie znowu tym samym wzrokiem. Przepełnionym miłością i nadzieją.
~~~
Usiedliśmy do kolacji. Na stole stała lasagne. To musiała być robota Kroto.
-Miło cię wreszcie poznać Fredzie. Ley opowiadała o tobie tyle dobrych rzeczy - powiedział wesoło siwy mężczyzna. Fred spojrzał na niego z uśmiechem.
-O panu też się wielu niesamowitych rzeczy nasłuchałem. Żadnej złej - przyznał Weasley, a Kroto zaśmiał się. Dawno nie czułam się tak szczęśliwa.
-Jaki pan? Mów mi Kroto - poprosił podając mu dłoń. Fred ujął ją z uśmiechem.
-Z wielką chęcią - odparł radośnie i wszyscy zaczęliśmy jeść. Lasagne była jedną z najlepszych, które jadłam. Wtedy przypomniałam sobie o czymś. Przełknęłam kęs jedzenia.
-Dzisiaj dostałam od Kyle'a z pracy bilet do Anglii na za dwa tygodnie. Nie wiem ile Fred zostaje, ale czy byłaby jakakolwiek możliwość, żebym skorzystała z tego biletu? - spytałam i zaczęłam krążyć wzrokiem między Kroto, a Astrid. Ci spojrzeli na siebie. Nie wyglądali na szczególnie zadowolonych z tego pytania.
-Tylko jeśli Fred poleci z tobą. Nie ma innej opcji. Jeszcze nie jest wystarczająco bezpiecznie, ale wierzę, że we dwoje nic wam się nie stanie - powiedział poważnym tonem Kroto. Kiwnęłam głową i zwróciłam swój wzrok na Freda.
-Ze mną nie ma problemu. Tylko przebukuję swój bilet na ten sam samolot i damy sobie radę - potwierdził spokojnie, a na twarzy Kroto widać było trochę spokoju. Po tym uśmiechnął się wesoło.
~~~
Stanęliśmy przed bramkami na lotnisku. Wszyscy przyjechali nas odwieźć. Bagaż już odprawiliśmy. Spojrzałam na moją pozlepianą rodzinę.
-Masz na siebie uważać w tej Anglii i szybko wracać - powiedziała Astrid i mocno mnie przytuliła. Potem spojrzała na Freda. - A ty masz jej pilnować, żeby jej głupie rzeczy nie przyszły do głowy - dodała, a Fred zaśmiał się.
-Będę tego pilnować - powiedział radośnie, a ta przytuliła i jego z uśmiechem. Spojrzałam na Blaise'a i mocno się w niego wtuliłam. Ten pogładził mnie po plecach delikatnie i pocałował w czoło.
-Nie łaź po jakiś dziwnych ulicach sama, nie rozmawiaj z nieznajomymi i pamiętaj, że cholernie cię kocham - powiedział poważnym tonem, a ja prychnęłam lekko rozbawiona. Pocałowałam go w policzek.
-Ja ciebie też kocham - odparłam i jeszcze raz go przytuliłam. Odsunęłam się delikatnie i spojrzałam w stronę Kroto.
-Przytulisz starego opiekuna? - spytał, a ja zaśmiałam się. Wtuliłam się w niego mocno.
-Będę za tobą bardzo tęsknić - odparłam w jego klatkę piersiową.
-Przecież nie rozstajemy się na wieczność - stwierdził rozbawiony, a ja odsunęłam się od niego.
-Wiem, ale nie lubię rozstań - powiedziałam wesoło. Ten kiwnął głową. Było prawie tak samo jak przy ostatnim pożegnaniu. Ruszyliśmy z Fredem ku bramkom. Pomachałam im jeszcze tuż po kontroli bagażu podręcznego.
Wtedy jeszcze niczego nie wiedziałam, niczego się nie spodziewałam.
~~~
Weszłam do Nory spokojnie. Była aż dziwnie przenikająca cisza. Położyłam bluzę na jednym z foteli w salonie i weszłam do kuchni. Siedziała tam Molly razem z bliźniakami i Ronem. Molly miała łzy w oczach. Wszyscy wlepiali wzrok w gazetę na stole.
-Co się stało? - spytałam cicho. Każde z nich spojrzało na mnie. Fred odwrócił Proroka Codziennego tak, żebym widziała tytuł. 'Bomba wysadziła dom czarodziei w Nowym Jorku. 3 ofiary śmiertelne.' A pod spodem zdjęcie mojego domu.
W momencie zrobiło mi się ciemno przed oczami.
Później pamiętam tylko urywki. Przeraźliwy krzyk, byłam prawie pewna, że należał do mnie. Płacz, a wręcz szloch. Nagle znalazłam się na górze w pokoju Freda. Siedziałam w kącie i po prostu wrzeszczałam. Nie potrafiłam się uspokoić. Ramiona Freda mocno objęły mnie. To miało nie pomóc jeszcze przez następne 2 godziny. Prawie całkowicie straciłam głos.
Patrzyłam tępo w okno leżąc w łóżku pod kołdrą. Fred leżał tuż koło mnie i gładził mnie po ramieniu. Co jakiś czas całował to w skroń, to w czubek głowy. Po moich policzkach dalej spływały łzy. Nie byłam świadoma, że mam w swoim ciele tak wiele płynów. Ja też powinnam tam być. Zginąć razem z nimi. Zostać w tym zdetonowanym domu. Siedzieć razem z nimi w tej trwodze. Zginąć!
Ale jestem tutaj. Nie czuję nic poza wyrzutami sumienia. Nie chcę czuć nic więcej poza nimi. Nie jestem gotowa na tak przejmujący smutek. Nikt nigdy nie powinien być na to gotowy.
~~~
Pierwsze dni tuż po masakrze były najgorsze. Kupiliśmy bilety do Nowego Jorku, tylko żeby pojechać na ich pogrzeb. Żeby wszystko było jak należy. Leciałam na byle jakich antydepresantach. Wyglądałam jak prawdziwy wrak człowieka. To cud, że w ogóle wpuścili mnie na pokład samolotu. Ale pogrzeb pamiętam bardzo dokładnie. Piękna ceremonia. Miałam wygłosić mowę, w połowie głos mi się załamał. Przy chwili, gdy wspominałam jak Blaise przyszedł do mnie i powiedział mi pierwszy raz o zabiciu człowieka. Kilka lat później Fred przyznał, że wraz z łamiącym się głosem słyszał łamiące się serce. Nie dałam rady dokończyć mowy.
Przyszło wtedy tak wielu ludzi, którzy przez te wszystkie lata nawet się nie odzywali, albo zabijali innych. Jedna rozmowa wryła mi się bardzo mocno w pamięć. To było po pogrzebie jak już wszyscy złożyli mi kondolencje, a Fredowi kazałam wracać do domu. Musiałam go przekonywać, że potem przejście się dobrze mi zrobi i że cmentarz nie jest tak daleko od hotelu, w którym się zatrzymaliśmy. Wreszcie odpuścił i pocałował mnie w czoło. Potem ruszył do hotelu, a ja zostałam sama przed trzema grobami, na których wyryte były tak dobrze znane mi imiona. Dalej nie potrafiłam uwierzyć, że o nie są tylko literki, że pod nimi spoczywają ludzie, których tak kocham. Ktoś usiadł koło mnie na ławce i dotknął mojej dłoni.
-Zapewniałeś, że kiedyś się zobaczymy. Szkoda, że w takich okolicznościach - powiedziałam cicho i spojrzałam w jego stronę. Widziałam wielki smutek w jego brązowych oczach. Posiwiał lekko, ale dalej został tak przystojny, jak tego dnia w dworze Cromwella. Ten ścisnął lekko moją dłoń.
-Wiedziałem, że Kroto żyje od samego początku. Cały czas mówił tylko o tobie. Nigdy nie przyznał, że cokolwiek go boli, że czegokolwiek potrzebuje. Stwierdziłem, że muszę odnaleźć osobę, o której on tak pięknie mówi. Starałem się, bardzo się starałem znaleźć z tobą wspólny język. Różnie wychodziło. Jeszcze zdarzało ci się mi to utrudniać głupimi rzeczami. Chciałem wreszcie ci o tym powiedzieć, ale nie mogłem, bo Śmierciożercy, by cię skrzywdzili, a bardziej, niż ich bałem się Kroto i jego zapewnień, że jeśli coś ci się stanie będziemy błagać o śmierć - wybełkotał patrząc prosto w moje oczy. Zachowywałam spokój na twarzy. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ja jednak po prostu mocno go przytuliłam. Ten zaczął gładzić mnie po plecach delikatnie. Oparłam czoło o jego ramię.
-Nawet nie wiesz jak jestem ci wdzięczna za to wszystko co zrobiłeś - wyszeptałam cicho wznosząc głowę, by spojrzeć mu głęboko w oczy. Crouch pokiwał głową lekko, objął mnie ramieniem i znowu ujął moją dłoń. Splotłam nasze palce, a głowę oparłam na jego ramieniu. I tak siedzieliśmy jeszcze długi czas. Nie padło między nami żadne słowo. Nie były potrzebne. Wszystko zostało już powiedziane i wyjaśnione. Albo może żadne słowa nie były w stanie wyrazić jak cholernie go podziwiam za jego czyn. Potem wstałam, spojrzałam na Croucha.
-Podrzucić cię do hotelu? - spytał również wstając. Tylko kiwnęłam twierdząco głową, a ten podwiózł mnie do Freda. Spojrzałam na niego tuż przy wychodzeniu z pojazdu.
-Dziękuję. Jeśli kiedyś będziesz gdzieś w pobliżu to wpadnij do mnie. Czy tu, czy do Anglii. Nigdy nie spłacę tego długu wdzięczności, ale chociaż się postaram być dobrym gospodarzem - przyznałam cicho, a ten pogładził mnie po policzku.
-Weasley to ma jednak wielkie szczęście - powiedział spokojnie, a ja pocałowałam go w nos, a potem oba policzki. - Do następnego spotkania Ley. Uważaj na siebie - dodał, a ja wysiadłam z jego samochodu i poszłam do pokoju hotelowego. Kiedy mówiłam Weasleyowi o tym wszystkim nie był zły czy rozgoryczony. Czułam od niego wdzięczność dla Croucha za wszystko. Zmądrzał, albo zaczął mi po prostu ufać w sprawie Bartyego. 
~~~
Znowu nadszedł ten dzień w roku. Kolejna rocznica ich śmierci. Stałam w kuchni opierając dłonie o biały, marmurowy blat. Drżącą dłonią sięgnęłam po pomarańczowe pudełko, które stało na szafce na wysokości moich oczu. Otworzyłam je i wysypałam na dłoń dwa razy większą dawkę leków, niż zwykle. Zaczęłam powoli je popijać. Najpierw pierwszą, potem drugą i tak samo kolejne cztery. Odurzy mnie to wystarczająco mocno, żeby moja rodzina nie musiała się mną dzisiaj martwić.
-Obiad - zawołałam kładąc na stole lasagne. Z góry zszedł roześmiany rudowłosy mężczyzna. Jego włosy powoli zaczynały siwieć, ale dopiero od niedawna. Nie stracił przez to swojego vigoru, ani szczęścia w oczach. Podszedł do mnie i pocałował w szyję delikatnie.
-Wzięłaś leki? - spytał cichutko, a ja tylko kiwnęłam głową i odwróciłam się do niego twarzą. - Z roku na rok idzie ci to coraz lepiej - wyszeptał kładąc dłonie na moich policzkach. Dotknęłam jego dłoni swoimi i zamknęłam oczy.
-Poradzisz sobie sam? - mruknęłam szeptem i uchyliłam powieki. Ten musnął moje usta delikatnie i pokiwał głową twierdząco. Do kuchni wbiegły dwie małe rudowłose postacie. Fred spojrzał na nie rozweselony.
-Siadajcie - powiedział wesoło rudy mężczyzna, a dzieciaki usiadły przy stole. Ten usiadł miedzy nimi. Spojrzałam na nich z bladym uśmiechem. Ruszyłam na górę po schodach.
-Mama z nami dzisiaj nie je? - spytała dziewczynka lekko zdziwionym głosem. Oczami wyobraźni widziałam Freda ze skonsternowanym wzrokiem i spokojem na twarzy. Stoickim spokojem. Przystanęłam w połowie schodów.
-Nie jest głodna, ale jutro zje z nami, dobrze Moonee? - odparł kojącym tonem mężczyzna. Pewnie pogładził dziewczynkę po głowie delikatnie.
-Znowu jest dzień rodziny z Nowego Jorku? - spytał cicho bystry jedenastolatek. Nie chciałam słyszeć odpowiedzi, więc po prostu weszłam do sypialni i położyłam się na łóżku. Starałam się zamknąć oczy i po prostu zasnąć. Jednak łzy same pociekły po moich policzkach. Tak bardzo nie chciałam krzywdzić własnej rodziny. Dzieciaki były jednak bardzo bystre. Starałam się zachowywać normalnie w takie dni jak ten. Chodziłam na wiele terapii, do najlepszych z najlepszych. Mój smutek nie zmniejszył się nawet o ułamek. Dalej pewna część mojego serca była martwa. Mimo że potrafiłam go coraz bardziej kontrolować to gdy przychodziła rocznica nie miałam siły. Potrafiłam tylko rozpaczać nad ich strasznym losem. To wszystko kosztem moich dzieci i męża. Brałam sprawdzone antydepresanty, by wyciąć smutek z życia na te kilka dni. Zazwyczaj pomagały, wtedy bawiłam się z dziećmi, żartowałam, biegałam. Cieszyłam się rodziną. Byłam dobrą matką i żoną. Zdarzały się jednak także takie dni jak ten, w których smutek przejmował nade mną górę i nawet tabletki zawodziły. Fred nauczył się co robić. Zawsze odsyłał mnie do pokoju. Kiedy trzeba było był przy mnie. Nie wyobrażam sobie lepszego wsparcia, niż on.
~~~
Stanęliśmy we czwórkę między peronami 9 i 10 na stacji King's Cross. Mała Moonee stała uwieszona na ręce Freda i z niecierpliwością przebierała nogami. Podeszłam do Jamesa i pogładziłam go po głowie.
-Musisz przejść przez tę ścianę, nie bój się - powiedziałam łagodnym głosem. Chciał coś powiedzieć, ale po chwili zamknął usta. Tylko uśmiechnął się blado i ruszył ku ścianie. Kiedy już był blisko zacisnął oczy. Nie słysząc, ani nie czując zderzenia ze ścianą uchylił powieki. Na stacji był wielki gwar, mnóstwo ludzi. Podeszliśmy w stronę Hogwart Expressu. James wydawał się być zafascynowany tym co widzi.
-Mamo, tu jest świetnie - przyznał rozglądając się. Uśmiechnęłam się. Zdecydowanie pamiętałam tę fascynację za pierwszym razem. Tyle nowych rzeczy, taki ogrom ludzi.
-Uwierz mi, że jeszcze nic nie widziałeś - przyznałam wesoło. Ten spojrzał na mnie z zaciekawieniem w oczach. Widziałam wielu starych uczniów Hogwartu wśród rodziców. Uśmiechałam się czasami do niektórych. Fred odnalazł w tłumie swojego bliźniaka i jego żonę Katie. Ich najstarszy syn Oliver był w wieku Jamesa. Przytuliłam George'a lekko.
-Dawno się nie widzieliśmy - przyznałam wesoło, a ten kiwnął głową. Jego żona trzymała na rękach dwu, może trzylatkę. Miała brązowe włosy i niebieskie oczy, którymi rejestrowała wszystko co się działo wokół.
-Tak wyszło, że nie było czasu się spotkać. Musimy to nadrobić - stwierdził radośnie George. Oboje z Fredem przytaknęliśmy na ten pomysł. Przerwał nam jednak przeciągły gwizd pociągu. Nachyliłam się nad Jamesem.
-Mamo, a jeśli trafię do Slytherinu? - spytał cicho. Pogładziłam go po policzku delikatnie. 
-Slytherin będzie dumny posiadać ciebie w swoich szeregach. Ze Slytherinu był wujek Blaise, który był najmężniejszym i najbardziej niesamowitym człowiekiem jakiego znałam - przyznałam, a James wyglądał jakby się przekonywał.
-Ale zaraz po tacie, prawda? - dodał, a ja uśmiechnęłam się wesoło i spojrzałam na Freda, który razem z Moonee przyglądał się naszej rozmowie. Nasze oczy się spotkały. 
-Zaraz po tacie - odparłam pewnym tonem, przez co i na mojej, i na Freda twarzy wykwitł wielki uśmiech. Znowu zwróciłam wzrok na syna i pocałowałam go w czoło. - Uważaj na siebie i pozdrów wujka Neville'a - dodałam, a ten kiwnął głową. Przytulił mnie mocno i podszedł do Freda. Pożegnał się z tatą. James wszedł chwilę po tym do pociągu. Odnalazłam go wzrokiem i pomachałam widząc, że postawił już kufer na półce. Fred objął mnie w pasie.
-Poradzi sobie - stwierdził opierając brodę o moją głowę. Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się lekko. Wiedziałam o tym, James był cholernie inteligentnym dzieckiem i wiedział czego chce. 
Pociąg ruszył. Pomachałam jeszcze raz Jamesowi. Hogwart Express zniknął za zakrętem. Ruszyliśmy powoli ku wyjściu z Peronu 9 i 3/4. Przeszłam przez ścianę. Rozgladnęłam się po peronie i ujrzałam pod ścianą przystojnego mężczyznę, którego włosy były przyprószone siwizną, co wcale nie ujmowało mu uroku. Spojrzałam na Freda.
-Idź, spotkamy się w domu - powiedział z lekkim uśmiechem i pocałował mnie w czoło. Kiwnęłam głową i ruszyłam do Croucha. Ten spojrzał na mnie, a jego kąciki ust uniosły się w górę. Rozłożył lekko ramiona. Wtuliłam się w starego przyjaciela.
-Wiedziałem, że cię tu spotkam - powiedział spokojnie i pogładził mnie po plecach. Odsunęłam się od niego.
-Co tu robisz? - spytałam patrząc na niego wesoło. Ten westchnął lekko i spojrzał w dal. Moment potem zwrócił wzrok na mnie.
-Chodźmy na Ognistą - poprosił, a ja kiwnęłam głową.
~~~
Śmiałam się z żartu Croucha. Ten uśmiechał się wesoło. Nagle spoważniał i dotknął mojej dłoni.
-Jeszcze nie powiedziałem ci, czemu cię szukałem - stwierdził. Kiwnęłam głową i położyłam swoją dłoń na jego. Crouch spojrzał mi w oczy. - Jutro wykonują na mnie pocałunek Dementora. Dopadli mnie wreszcie i powiedzieli, że mam ostatnią wolę przed śmiercią. Stwierdziłem, że spotkam się z najważniejszą osobą w moim życiu - dodał, a po moich policzkach popłynęły gorzkie łzy. Nagle po raz kolejny mój świat runął. Crouch spuścił głowę w dół.
-Nie. Ty musisz uciekać. Gdziekolwiek, pomogę ci. Ja i Fred ci pomożemy. Nie umrzesz jutro. Nie możesz - wymamrotałam na jednym wdechu. Spojrzałam mu w oczy. - Nie zostawiaj mnie tu samej - dodałam błagalnym tonem. Był ostatnią osobą, która łączyła mnie bezpośrednio z tragedią. Kolejną osobą, która zginie niepotrzebnie. Ten ujął moje dłonie w swoje i pocałował je lekko.
-Riley, ja już nie chcę uciekać. Zapłacę za wszystko co zrobiłem. Powinienem umrzeć - dodał trzymając moje dłonie blisko twarzy. Skrzywiłam się i zaprzeczyłam ruchem głowy. Ten jeszcze raz pocałował moje ściśnięte kłykcie. 
-Nie możesz - wyszeptałam płaczliwym tonem. Barty oparł na moment czoło o nasze splecione dłonie. Wrócił wzrokiem do mnie.
-Riley, od samego początku kiedy cię spotkałem czułem, że nie jesteś zwykłą osobą. U Zabinich zlałaś mnie całkowicie, a niewiele kobiet w owym czasie to robiło. Wtedy musiałaś mnie nienawidzić. Potem wziąłem sobie za cel przekonać cię do siebie siłą czy po dobroci. Sama wiesz jak poszło. Ale mimo mojego bycia chujem ty mi pomogłaś, tam w Korytarzu. Nie patrzyłaś na to, że możesz za to oberwać, że będą cię podejrzewać o poplecznictwo. Miałaś to gdzieś. Codziennie przynosiłaś mi jedzenie, mimo że nie musiałaś. Potem trochę oboje spieprzyliśmy, ty przez te listy, ja przez nie wytłumaczenie ci niczego. No i przyszedł Reginald. Nawet nie wiesz jak dobrze wspominam tamten dzień w ogrodzie z Ognistą w dłoni. W paszczy lwa byłaś tak radosna, tak spokojna. Taka piękna. Już wtedy wiedziałem, że nie spotkam nikogo lepszego w życiu, niż ty. Spotkanie Kroto tylko mnie w tym utwierdziło. Wiedziałem, że zrobiłbym dla ciebie wiele. Dlatego się odsunąłem. Nie wiedziałem, że inni poplecznicy ich zabiją. Nie mogłem nic zrobić. Przyparli mnie do muru. Ponoć przestałem krzyczeć dopiero, gdy zapewnili mnie, że jesteś bezpieczna. Potem wiele mi kazali. Byłem im posłuszny. Czasami urywałem się, żeby do was przyjechać. Zawsze witałaś mnie z otwartymi ramionami. Nie mogłem być bardziej szczęśliwy w życiu. Nigdy nie byłem szczęśliwszy. Zmieniłaś mnie Hart - wymamrotał, a ja już otwarcie ryczałam przy stoliku. Crouch nigdy nie nazwał mnie nazwiskiem Freda. Zawsze byłam dla niego Riley Hart.
-Barty, proszę - wymamrotałam cicho, a ten tylko pocałował jeszcze raz moje ściśnięte dłonie.
-Muszę już iść, zamówię ci taksówkę - powiedział cicho. Wstał i objął mnie ramieniem. Poddałam się mu i wyszłam z nim z lokalu. Nie potrafiłam o niczym myśleć. Dzisiaj miał być jeden z lepszych dni w życiu. Moje dzieci właśnie jadą do Hogwartu. Z drugiej strony Azkaban skazał kolejnego człowieka na śmierć z ust Dementora. Wyszliśmy na zewnątrz. Odsunęłam się od Bartyego i spojrzałam na niego ocierając łzy.
-Nie przekonam cię? - wymamrotałam cicho. Ten zaprzeczył ruchem głowy. Otworzył drzwi do taksówki. Przytuliłam go ostatni raz. Pogładził mnie po plecach. Zamknęłam oczy na moment. Odsunęłam się, ale już nie płakałam.. Teraz czułam tylko przejmującą pustkę. Weszłam do samochodu. Barty powiedział taksówkarzowi gdzie jechać. Od razu zapłacił. Uchyliłam okno. Ten nachylił się lekko. Położył dłonie na oprawie okna.
-Cholernie miło było cię poznać, dziękuję - powiedział z lekkim uśmiechem. Oduśmiechnęłam się blado kładąc dłonie na jego policzkach.
-Dziękuję za wszystko co kiedykolwiek dla mnie zrobiłeś - powiedziałam cicho i musnęłam jego usta swoimi. Ten oddał delikatnie pocałunek i odsunął się.
-Nawet nie wiem co ci powiedzieć teraz. Jedyne co mi przychodzi na myśl, to to, że cię kocham - mruknął, a ja uśmiechnęłam się delikatnie.
-Byłeś cudownym człowiekiem, mimo okrutnych początków. Ja ciebie też kocham - odparłam cicho. Ten zaśmiał się lekko. Odsunął się od samochodu.
-Proszę się upewnić, że doszła do domu - poprosił taksówkarza. Ten kiwnął głową i zaczęliśmy jechać. Pomachałam z otwartego okna i spojrzałam w przód. Mężczyzna próbował jakoś zainicjować rozmowę. Nie rozróżniałam słów. Nie chciałam. Nie obchodził mnie wcale. Gdy tylko zobaczyłam dom i samochód się zatrzymał, wyszłam.
-Do widzenia, dziękuję - wymamrotałam i ruszyłam do domu.
Otworzyłam drzwi. Weszłam do środka. Zamknęłam drzwi. Położyłam klucze na stole. Ruszyłam na górę w całkowitej ciemności. Weszłam do sypialni. Zrzuciłam z siebie ubrania i w samej bieliźnie weszłam do łóżka, w którym spał Fred. Wsunęłam się koło niego. Ten obudził się na moment i przytulił mnie do siebie.
-Jak tam spotkanie? - spytał zaspanym tonem. Ja położyłam głowę na jego klatce piersiowej.
-Crouch jutro zostanie pocałowany przez Dementora - wymamrotałam ledwo słyszalnie. Ten przytulił mnie mocniej do siebie. Kiwnął głową sennie.
-Jutro o tym porozmawiamy - wymamrotał cicho. Wymruczałam zgodę i po chwili usłyszałam jego głęboki oddech. Jakoś radziłam sobie do tej pory z tym wszystkim. Teraz tylko kilka razy w roku miałam załamanie. Zazwyczaj w okresie, kiedy następowała rocznica ich śmierci. Teraz znowu będę musiała się przekonać, że warto żyć. Bo warto. Dla Moonee czy dla Jamesa. Oczywiście dla Freda.
Nie wiedziałam kompletnie co robić. Byłam bezsilnym człowiekiem. Bezsensownym człowiekiem.
W końcu jestem tylko człowiekiem, prawda?
~~~
Jest w tym epilogu tak nieskończenie wiele wątków pokończonych czy zaczętych. Jest bardzo chaotyczny, dokładnie taki jak wyobrażałam sobie życie Riley. Jest w nim zupełnie wszystko i kompletnie nic.
Ah, dziękuję wszystkim razem i każdemu z osobna. Trudno będzie mi się rozstać z postacią Riley. Jak z każdą własną kreacją.
Ale i tak dziękuję. ZA WSZYSTKO.

niedziela, 20 maja 2018

Rozdział sześćdziesiąty piąty

Wyszłam z Wielkiej Sali i ruszyłam spokojnie na górę po schodach do Pokoju Wspólnego Gryffonów. Poprawiłam swój czarny sweter idąc wgłąb długiego korytarza. Nagle zatrzymałam się na moment. Płytki na ścianach zaczynały się robić czerwone od gorąca. Czułam ciepło przez gumę na podeszwach butów. Oczy rozszerzyły mi się z przerażenia. Oddech od razu zrobił mi się dziwnie płytki, mimo że nie było mi wcale gorąco. Zacisnęłam powieki i zagryzłam usta. Gdy poczułam metaliczny smak w ustach uchyliłam powieki i ruszyłam spokojnie do przodu. W moim wnętrzu wszystko się powoli zaczynało gotować, jednak na zewnątrz nie chciałam dawać Korytarzowi przewagi. Powoli czułam, że zabiera mi dech w piersiach wszechogarniające gorąco. Nie chciałam przystawać i zsuwać swetra. Podsunęłam go delikatnie do góry i związałam z przodu. Podwinęłam rękawy dalej idąc do przodu.
Podeszwy trampek pod wpływem gorących kamieni na ziemi zaczęły się po prostu topić. Jeszcze nigdy nie było tutaj tak gorąco. Tak cholernie parno. Poczułam spływającą strużkę potu na lewej skroni. Westchnęłam głęboko i zakrztusiłam się wrzącym powietrzem. Zgięłam się wpół łapiąc oddech łapczywie. Aż przymknęłam oczy zanim wróciłam do pozycji stojącej.
Powoli w oddali zaczęło mi się rysować  białe wejście do kolejnego pokoju. Zaczęłam biec. Nie przejmowałam się brakiem oddechu tuż przy przejściu. Wpadłam w nie z wielkim impetem prawie nie tracąc rąk z powodu poparzeń.
Upadłam na podłogę i przytuliłam się do jej zimnej struktury. Zaczęłam wyrównywać swój oddech. Dlaczego dzisiaj wszystko było gorsze? Bardziej piekło? Czemu miałam przeczucie, że coś okropnego się dzisiaj stanie? 
Podniosłam się na ramionach i rozejrzałam wokół. W jednym rogu pokoju, gdzie kiedyś znalazłam Bartyego wciąż tkwiły odłamki rozwalonej ściany. Usiadłam na podłodze i zaczęłam oglądać swoje ciało. Ręce były po prostu bardziej czerwone, niż zazwyczaj. Opuściłam sweter na brzuch i odwinęłam rękawy. Twarzy nawet nie chciałam sprawdzać. Tylko poprawiłam włosy i wstałam. Podeszłam do wyrwy w ścianie i przeszłam przez nią. Stanęłam na stercie śmieci w szarym pokoju. Widziałam solidne drzwi na ścianie najgłębiej w pomieszczeniu. Moje ciało jeszcze się kłóciło samo ze sobą czy na pewno chce tam iść. Moje nogi już jednak tam poszły. Położyłam dłoń na klamce i wciągnęłam mocno powietrze. Przekręciłam gałkę. O dziwo, drzwi otworzyły się bez większego problemu. 
Uchyliłam je na tyle, bym mogła wcisnąć ciało i weszłam do kolejnego pomieszczenia. Ogarnęła mnie ciemność. Tylko kilka lamp, jakby pochodni było przyczepionych do ścian w niektórych miejscach. Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam bardzo powoli do przodu. Im głębiej wchodziłam, tym bardziej mi się to wydawało lochami czy więzieniem. Korytarz rozwidlał się w dwie strony. Z lewej usłyszałam kroki, więc zostałam tam gdzie jestem i przykleiłam się do ściany tak mocno jak potrafiłam. Cieszyłam się tylko z tego, że było tu nieziemsko ciemno. Jakiś mężczyzna przeszedł korytarzem i ruszył dalej. Poznałam ten chód i charakterystyczną fryzurę.
-Barty? - spytałam najciszej jak potrafiłam. Mimo to słychać mnie było dość w dobrze w obszarze, w którym stałam. Mężczyzna, aż podskoczył przestraszony i odwrócił się do mnie z różdżką w dłoni. Patrzyłam na niego ze zdziwieniem na twarzy. Jak zrozumiał, że to ja opuścił różdżkę.
-Hart, jak ja się cieszę, że to ja na ciebie tutaj pierwszy wpadłem - powiedział szeptem z ulgą w głosie i mocno mnie przytulił. Byłam jeszcze bardziej skołowana i zdziwiona, niż wcześniej. Odsunął się ode mnie i objął mnie ramieniem. Zaczął gdzieś prowadzić co chwilę się rozglądając. - Muszę ci coś pokazać, a ty musisz mi pomóc coś zrobić - dodał równie cicho. Ja nawet nie próbowałam zaprzeczać. W tym momencie nie znałam nawet swojego imienia. Ten szedł cicho, ale szybko. Przechodziliśmy koło wielu zakratowanych pomieszczeń, co jeszcze bardziej utwierdzało mnie w założeniu, że to więzienie lub lochy. 
-Gdzie jesteśmy? - spytałam, gdy pierwsza fala szoku minęła i odzyskałam zdolność sklecenia najprostszych zdań. Ten spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem. Wyglądał teraz tak dobrze, zdrowo i niesamowicie. 
-Lochy Lestrangów. Zaraz będziesz mi dziękować, że tu jesteś - powiedział nie zatrzymując się nawet na moment. Pokiwałam z ufnością głową. Nagle z lewej usłyszeliśmy kroki. Crouch wcisnął mnie w boczny korytarz i nałożył na mnie swój płaszcz. Skuliłam się pod ścianą. Głosy dwóch osobników coraz bardziej się zbliżały i miałam wrażenie, że jednego znam. 
-Cześć Crouch, jak ci idzie obchód? - spytał jeden z nich. Od razu przed oczami stanęły mi błękitne przenikliwe oczy i blond kucyk. Yaxley. 
-Jeszcze kilka cel mi zostało do przeglądnięcia, a u was? - odparł jakby nigdy nic Crouch. Słyszałam nawet lekki uśmiech w jego głosie. Jakby prześmiewczo się do nich odzywał, ale w tak zamaskowany sposób, że nie było im dane tego zauważyć.
-Poza kilkoma szlamami, które znowu się darły po naszej wizycie, to nic ciekawego - stwierdził spokojnym głosem Corban. Ten drugi nawet się nie odezwał. 
-Powodzenia dalej w takim razie, potem się spotkamy na górze w lepszych okolicznościach - dodał Barty, a tamci ruszyli dalej korytarzem. Poczułam jak Barty zsuwa ze mnie swój płaszcz. Uniosłam wzrok w górę. Ten podał mi dłoń, a ja wstałam. Widziałam w jego oczach pokłady dobra. Nie wiem czym były spowodowane. Dlaczego tak się z tego wszystkiego cieszył.  Z tej całej sytuacji.
-Daleko jeszcze? - spytałam cichutko, a ten znowu objął mnie ramieniem. Nie opierałam się. Czułam się trochę bezpieczniej, chociaż Crouch dalej mógł ze mną zrobić co tylko chciał, a ja bym nawet nie wiedziała jak do tego doszło. Ten zaprzeczył ruchem głowy i po minucie marszu zatrzymał się przy jednej z cel.
-Hart - powiedział i położył dłonie na moich ramionach. Spojrzałam mu w oczy. - Masz być najciszej jak tylko potrafisz. Macie tylko chwilę, żeby się ogarnąć. Potem wyprowadzę was stąd, ale cały czas musisz współpracować, bo sam sobie nie dam rady. Bez ciebie to wszystko się posypie. Tylko ciebie będzie słuchał - dodał poważnym tonem. Nie rozumiałam o co mu chodzi, ale pokiwałam głową. Zsunął dłonie z moich ramion i otworzył zamek celi. W środku siedział jakiś wciśnięty w kąt mężczyzna. Siwe długie włosy spływały mu po plecach okrytych brudną, kiedyś zapewne białą, teraz ciemno szarą koszulą. Nie widziałam jego twarzy. Spojrzałam na Croucha, który uchylił już lekko kraty. Mężczyzna lekko się poruszył, ale nadal skrywał twarz. Barty kiwnął głową próbując mnie zmotywować od wejścia. Nie wiedziałam czy to jakaś pułapka, czy mam mu wierzyć. Weszłam do środka i kucnęłam koło mężczyzny. Cela nie była wielka. Zaledwie marne posłanie sklecone z siana i jakiegoś worka oraz coś na kształt metalowego stolika. Położyłam dłoń na ramieniu mężczyzny.
-Odejdź - wybełkotał cichutko mężczyzna. Głos ugrzązł mi w gardle, a serce zaczęło mocniej łomotać w piersiach. Znałam ten głos. Znałam te włosy. Znałam tą umęczoną powłokę.
-Kroto - wyszeptałam płaczliwym tonem. Ten odwrócił się w moją stronę. Ujrzałam zaskoczone zielone oczy. Przytulił mnie mocno do siebie. Prawie zmiażdżył moje żebra. Nawet nie wiem kiedy po moich policzkach poleciał wodospad łez. 
-Riley. Moja słodka Riley. Moje najcudowniejsze kochanie - bełkotał cichutko mężczyzna w moje ramię mocząc je swoimi łzami. Zamknęłam oczy wtulając się w niego. Nawet nie wiedziałam co mam myśleć. Mój umysł odleciał właśnie do krainy rozkoszy. Tak strasznie cieszyłam się, że to Kroto. Że on żyje. Że jest przy mnie.
-Nawet nie wiesz jak cholernie tęskniłam - wyszeptałam płaczliwym głosem w jego kościste ramię. Ten nie odpowiedział tylko przycisnął mnie mocniej do siebie. Usłyszałam ciche chrząknięcie. Spojrzałam znad ramienia Kroto na Bartyego.
-Nie chcę wam przerywać rodzinnego odnalezienia, ale za pięć minut znowu będzie parol wszystkich cel. Nie powinno was już wtedy ty być - powiedział spokojnie. Kiwnęłam głową i spojrzałam na Kroto.
-Jesteś w stanie wstać? - spytałam cicho. Ten spojrzał na mnie wzrokiem wypełnionym miłością. Uśmiechnął się blado.
-Dla ciebie wszystko - wyszeptał i zaczął się podnosić. Zarzuciłam jego rękę na moje ramię i wyszłam z nim z celi. Crouch zamknął za nami celę i zaczął nas prowadzić dosyć szybkim krokiem. Nie mogłam myśleć o niczym innym, jak o wyjściu stąd i cieszeniu się Kroto. Doszliśmy do jakichś schodów. Crouch przyłożył palec do ust i zaczął prowadzić nas w górę. Nie wydaliśmy z siebie nawet jęknięcia. Weszliśmy do jakiegoś małego pokoju. Widać było, że nikt tutaj już nie wchodzi. Było tam jakieś krzesło. Posadziłam na nim Kroto. Spojrzałam na Croucha.
-Tutaj macie wszystko co potrzebne - powiedział podając mi jakąś torebkę. - Za trzy godziny macie lot do Nowego Jorku, nie spóźnijcie się. Tam musicie sobie jakoś poradzić. Wierzę, że dacie radę, bo najgorsze mamy już za sobą. Będę pisać czasami i wszystko wezmę na siebie. Może kiedyś wpadnę zobaczyć jak wam idzie i zapewnić, że w końcu jest bezpiecznie - wypluł z siebie nieskładnie słowa, a ja po prostu go przytuliłam bardzo mocno. Ten pogładził mnie po plecach lekko. Odsunęłam się.
-Barty, tylko powiedz mi jedno - powiedziałam cicho, a ten spojrzał mi w oczy. - Dlaczego? - spytałam równie cicho. Ten uśmiechnął się i wzruszył lekko ramionami.
-Sam się zastanawiam. Może przejaw dobroci, może jednak trochę cię lubię Hart. A może po prostu mniej mnie wkurwiałaś, niż ktokolwiek inny na ziemi - stwierdził wesoło. Ja tylko pokręciłam głową lekko. 
-Dziękuję - wybełkotałam i wpiłam się w jego usta na jeden krótki moment. Wydawało mi się to w tamtej chwili odpowiednie do sytuacji. Ten oddał pocałunek i puścił mnie.
-Kiedyś się jeszcze zobaczymy - powiedział spokojnie, a ja złapałam Kroto za dłoń i ze łzami szczęścia w oczach teleportowałam się do domu. Tam szybko wsunęłam go pod prysznic. Sama zaczęłam jak najszybciej pakować nasze rzeczy w dwie walizki. Trochę ubrań, kilka kosmetyków. Nic wielkiego, byle tylko przeżyć. W drzwiach stanął owinięty ręcznikiem zmęczony i wychudzony Kroto. Uśmiechnęłam się do niego z ulgą. 
-Tu masz ubrania, zaraz musimy wyjeżdżać - powiedziałam cicho i podałam mu koszulę, spodnie i bieliznę. Ten przytulił mnie jeszcze raz mocno do siebie.
-Gdybym tylko mógł, to bym nigdy cię już nie puścił - wyszeptał cichutko. Znowu zaczęły mi lecieć łzy po policzkach. Nie mogliśmy tak stać w nieskończoność. Trzeba było się zbierać. Z bólem odsunęłam się od niego.
-Jak będziemy bezpieczniejsi porozmawiamy na spokojnie, dobrze? - spytałam patrząc mu w oczy. Ten kiwną głową i zaczął się przebierać. Dopakowałam najważniejsze rzeczy i zadzwoniłam po taksówkę. Nie mogliśmy ryzykować ruszeniem się naszym pojazdem. Kilka minut później stała już na podjeździe. Kroto wpakował nasze walizki do bagażnika. Usiedliśmy spokojnie na tylnych siedzeniach. Mężczyzna ujął moją dłoń w swoje.
-Gdzie? - spytał taksówkarz znudzonym głosem. Spojrzałam na bilety.
-Londyn City, lotnisko - powiedziałam spokojnie. Ten kiwnął głową i już jechaliśmy ku lotnisku. Spojrzałam z uśmiechem na Kroto. Ten gładził kciukami moją dłoń. Położyłam głowę na jego ramieniu.
-Od teraz będzie tylko lepiej - wyszeptał mi na ucho. Pokiwałam głowa twierdząco i przymknęłam oczy, bo dalej nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Miałam tyle pytań. Tak wiele podejrzeń. Nagle tylu sprzymierzeńców.
Dojeżdżając do lotniska czułam, że tutaj jest początek czegoś nowego. Czegoś lepszego. Czegoś z kimś ważnym u boku. Wiedziałam, że tam gdzie jedziemy czeka nas tylko szczęście, bo jesteśmy tam razem. 
Riley i Kroto, razem. Tak jak powinno być od samego początku.
~~~
Od dłuższego czasu ten rozdział był i planowany i napisany. O dziwo, naprawdę podoba mi się tego typu zwieńczenie historii tuż przed epilogiem. Wydaje mi się, że sporo rzeczy zostało wyjaśnione.
Ah, pozdrawiam, zapraszam do komentowania i widzimy się przy epilogu.

poniedziałek, 14 maja 2018

Rozdział sześćdziesiąty czwarty

Uchyliłam powieki i ujrzałam zaciekawione czekoladowe oczy Freda wpatrujące się we mnie. Uśmiechnęłam się lekko i położyłam dłoń na jego policzku.
-Jak się spało? - spytał cicho. Przetarłam oczy lekko. Ziewnęłam.
-Cudownie - przyznałam szeptem. Ten uśmiechnął się lekko i nachylił twarz nad moją. Jego usta musnęły moje. Wsunęłam dłoń w jego włosy. Ten odsunął się lekko i położył dłoń na moich żebrach.
-Opowiesz mi o wszystkim co się działo, kiedy cię nie było? - spytał cicho. Kiwnęłam głową twierdząco i położyłam głowę na jego ramieniu, tak żeby dobrze go widzieć.
-Zaczęło się jak siedziałam w barze w Hogesmeade czekając na ciebie. Wszedł jakiś mężczyzna łudząco podobny do Croucha. Spojrzał na mnie i bezgłośnie kazał mi uciekać. Tamtego dnia dostałam już list z ostrzeżeniem, że pewien okropny człowiek mnie szuka, więc zaczęłam biec tuż po wyjściu oknem w łazience w stronę Hogwartu. Złapali mnie pod Zakazanym Lasem. Był tam Crouch i mój biologiczny ojciec, Reginald Cromwell - urwałam, żeby poprawić włosy. Na twarzy Freda malowało się zaskoczenie pomieszane z lekkim obrzydzeniem. Moja twarz nie wyrażała żadnej emocji. - Teleportowali mnie do dworu Cromwella. Barty zaprowadził mnie do pokoju i kazał przyjść na obiad czy kolację. Nie pamiętam, wtedy wszystko działo się szybko. Zasnęłam, więc obudził mnie Crucio - moim ciałem lekko wstrząsnęło z obrzydzeniem. Fred uchylił usta w jeszcze większym zdziwieniu i wykrzywił je z obrzydzenia. - Potem zemdlałam na trzy dni. Jak wstałam Crouch wytłumaczył mi wszystko. Że Reginald długo mnie szukał, że do tej pory Kroto udawało się mnie chronić, że to Cromwell jest odpowiedzialny za śmierć Kroto. No i że muszę z nim porozmawiać, przekonać go do siebie, bo chciał zostawić mnie w dworze i zrobić ze mnie Śmierciożercę. Zeszłam na śniadanie i tak zaczął się teatrzyk. Kiedy pierwszy raz powiedziałam do niego tato, złamał się i dał mi wrócić do Hogwartu z wielkim uśmiechem. Potem mieliśmy się przygotować na spotkanie siostry Voldemorta - urwałam i przysunęłam twarz do jego twarzy. Położyłam dłoń na jego policzku. - Jak się dowiesz kto to to masz być cicho. Nie możesz nikomu powiedzieć - wymamrotałam. Ten kiwnął zaskoczony głową.- Obiecaj - szepnęłam cicho.
-Obiecuję - odparł równie cicho, dalej średnio radząc sobie z wiadomościami usłyszanymi do tej pory.
-Siostrą Voldemorta jest Rebekah Bell - wymamrotałam cichutko. Jego źrenice się rozszerzyły.
-Kto? - wycedził przez zęby, a ja spuściłam na moment głowę. Odetchnęłam, dalej nie potrafiłam przetrawić tej informacji. Znowu spojrzałam na niego.
-Barty poprosił mnie, żeby Mroczny Znak przełożyć przynajmniej miesiąc. Okazuje się, że całe zło świata nie jest tak okropne jak bliska przyjaciółka - mruknęłam zgryźliwie. Ten kiwnął lekko głową. - Udało się, a wczoraj nie było Reginalda, więc Crouch mnie odprowadził do Hogesmeade. Tak jestem tutaj - dodałam cicho. Fred wydawał się tak przerażony wszystkim co usłyszał, że aż ścisnął mnie mocniej, by przytulić mnie do siebie. Uśmiechnęłam się do niego blado. W jego ramionach poczułam się bardzo dobrze. Znowu bezpiecznie. Pogładził mnie lekko po plecach. 
-Mogłem cię stracić - wymamrotał cicho. Spojrzałam na niego. Zaprzeczyłam ruchem głowy.
-Nawet tak nie mów. Sam wiesz jak trudno jest się mnie pozbyć. Chyba jeszcze nikomu się to nie udało - wyszeptałam, a Fred zaśmiał się tylko lekko. Zmarszczki w kącikach jego ust były tak cudownie ułożone, że mogłabym na nie patrzeć cały dzień. Zbliżyłam swoje usta do jego i musnęłam je delikatnie. Poczułam uśmiech jego ust na swoich. Położył dłonie na moich biodrach i przycisnął mnie do siebie. Położyłam dłonie na jego klatce piersiowej.
-Czyli jednak się znalazła - usłyszałam rozbawiony, ale i zaspany głod George'a z innego łóżka. Pocałowałam Freda jeszcze raz i spojrzałam w stronę drugiego chłopaka.
-Ledwo, bo ledwo, ale dałam radę - przyznałam ze śmiechem. Kołdra na brzuchu George'a zaczęła się trząść od jego śmiechu.
-Nawet nie wiesz jak Fred się martwił - powiedział spokojniejszym głosem, a mi się w momencie zrobiło cieplutko w środku. Spojrzałam na Freda. Ten wzruszył lekko ramionami.
-Może trochę, masz różne dziwne pomysły -stwierdził z uśmiechem. Kiwnęłam racjonalnie głową i zaczęłam podnosić się do siadu. Dłonie Freda oplotły mój brzuch.
-Idziemy na śniadanie? - spytałam gładząc go po kłykciach. Ten jęknął lekko, ale też zaczął się podnosić z łóżka. Uśmiechnęłam się lekko i podeszłam do drzwi. Fred dołączył do mnie zaraz po zapięciu do końca spodni i wygładzeniu ciemnej koszulki. Ujął lekko moją dłoń i zaczęliśmy spokojnie iść do Wielkiej Sali. Była dosyć wczesna pora, więc niewielu ludzi jadło już śniadanie. Usiadłam na swoim stałym miejscu i nie minęła chwila, jak długie, smukłe dłonie oplotły moje ciało. Jego perfumy od razu wcisnęły się w moje nozdrza. Znałam je doskonale.
-Jak mogłaś mnie tak zostawić? - jęknął mężczyzna obłapiający moje ciało. Spojrzałam na Zabiniego z lekkim uśmiechem. Wstałam z ławki i mocno się do niego przytuliłam. Ten pogładził mnie po plecach. - Nawet nie wiesz jak się cieszę, że tutaj jesteś - przyznał wesoło. Uśmiechnęłam się weselej.
-Jeśli to porównywalne z tym jak ja się cieszę, że wróciłam to musi być potężna radość - stwierdziłam radośnie. Ten pokiwał głową lekko.
-Czemu właściwie cię nie było? - spytał siadając na ławie. Usiadłam koło niego plecami do Freda. Ten zaczął rozmawiać z Katie Bell o kolejnym meczu. Wydawał się cieszyć z każdej wypowiedzianej literki. Zaś ja nachyliłam się nad Zabinim.
-Wiem kim jest mój biologiczny ojciec i poznałam siostrę Voldemorta - wyszeptałam patrząc na niego spokojnie. Oczy Blaise'a od razu się rozszerzyły.
-Gdzie ty byłaś? - wymamrotał zaskoczony. Lekko wzruszyłam ramionami. - To kim on jest? - dodał dalej oszołomionym głosem.
-Reginald Cromwell - na każdą literkę twarz sama mi się wykrzywiała. Widziałam na twarzy Blaise obrzydzenie zmieszane ze smutkiem. To była okropna mieszanina, szczególnie na tak ładnej twarzy jak jego. 
-Bezwzględny chuj. Zachowuje się jakby był lepszy od samego Voldemorta - odparł z obrzydzeniem. Kiwnęłam głową. Przyznam, że zauważyłam takie zapędy na jego twarzy. Nie wyglądał w żadnym przypadku przyjaźnie. Blaise położył dłonie na moich dłoniach. - A ja myślałem, że najgorsze co mogło się stać to sprawa z Davidem - dodał spokojniej. Tym razem ja spojrzałam na niego zaskoczona. Wiedział? - Dlaczego mi nic nie powiedziałaś o tym? - spytał lekko zawiedzionym głosem.
-Widziałam jak szczęśliwy jesteś przy nim. Nie chciałam tego psuć swoją osobą. Może po prostu za bardzo cię kocham - stwierdziłam patrząc na niego. Twarz Zabinie rozświetlił lekki uśmiech.
-Ja ciebie też bardzo kocham - przyznał gładząc mnie po dłoni. Wreszcie poczułam się jak w domu. Tak niesamowicie dobrze.
Nawet nie wiem kiedy minął prawie miesiąc od tych wydarzeń. Fred był jeszcze bardziej pomocny i kochany, o ile to było możliwe. Właśnie dojadaliśmy śniadanie na Wielkiej Sali.
-Mówię ci, Molly bez problemu zgodzi się, żebyś został u mnie przez jakiś czas na wakacjach. Jesteś dużym chłopcem - zaśmiałam się wesoło patrząc na rudzielca.
-Masz dar przekonywania - przyznał rozbawiony Fred. Uśmiechnęłam się radośnie.
-Wiem - stwierdziłam i nachyliłam się nad nim lekko. Musnęłam swoimi ustami jego delikatnie. Ten położył dłoń na moim policzku. Odsunęłam się. - Lecę robić zadanie z transmutacji - powiedziałam spokojnie.
-Bardzo cię kocham. Mam nadzieję, że nie rozdzielą nas żadne okropne rzeczy - wyszeptał Fred. Uśmiechnęłam się lekko.
-Masz moje słowo - wymamrotałam i wstałam z ławy. 
Wtedy jeszcze nic nie wiedziałam. Jeszcze nie byłam świadoma jak wiele rzeczy może zmienić się w moim życiu. Jak wiele obietnic mogę zerwać, a ile nowych zawrzeć.
~~~
Wracam z nowym rozdziałem. Wcześniejsza wersja mi się usunęła i trochę umarłam w środku, ale z dwojga złego tę wersję wolę o wiele bardziej. Także zapraszam do komentowania i pozdrawiam.

czwartek, 3 maja 2018

Rozdział sześćdziesiąty trzeci

Postawiłam pustą szklaneczkę przed sobą. Barty szybko dolał mi jeszcze, a ja tylko się uśmiechnęłam.
-Jakieś plany na dzisiaj? Żeby zabić czas? - spytałam ujmując ponownie szklaneczkę. Ten ujął swoją resztę Ognistej Whisky.
-Mogę ci pokazać ogród, bo tutaj jest piękny. Możemy pojechać do miasta, na jakiegoś bilarda czy coś. A możemy też dalej pić i czekać na obiad, a potem na kolację - stwierdził z uśmiechem. Upiłam trochę trunku. Rozglądnęłam się po jadalni. Jej czystość dalej była oszałamiająca.
-Może ogród i alkohol? - spytałam wracając wzrokiem na Croucha. Jego usta rozświetliły się w ślicznym uśmiechu. Już kiedyś zauważyłam, że Crouch jest niesamowicie przystojny, ale z tym uśmiechem i radością w brązowych oczach wyglądał genialnie. Nie dziwię się, że w tamtym barze wszystkie kobiety lgnęły do niego. On zna swój urok, jest świadomy swojego wyglądu i potrafi to wykorzystać. Może w zabijaniu nie jest mu to jednak specjalnie potrzebne.
Barty ruszył przodem kolejnymi korytarzami, których nie znałam tutaj, z butelką Ognistej w dłoni. Wydawało się to wręcz nierealne. Chodzenie po posiadłości Reginalda z alkoholem, bez żadnego stresu.
Szliśmy pięknym ogrodem wypełnionym zadbaną zielenią i kolorowymi kwiatami. Mijaliśmy od żywopłotów z krzewów róż, przez polany pełne wrzosów, aż po strzeliste wierzby płaczące. Zdecydowanie byłam zakochana w tym krajobrazie. Barty uchylił lekko jakieś kwiatki ukazując pod dłonią przejście wgłąb ogrodu. Przepuścił mnie w progu. Gdy weszłam zaparło mi dech w piersiach. Dawno nie widziałam czegoś piękniejszego. Na środku widoczne było małe jeziorko, bardziej oczko wodne. Wokół rozchodziły się krzewy, głównie dzikiej róży, a na środku leżał lekko zniszczony koc.
-Często tu przychodzę, gdy nie chce mi się słuchać Reginalda - przyznał widząc mój zdziwiony wzrok zezujący na koc. Kiwnęłam głową, ja naprawdę dziwiłam się, jakim cudem on tutaj aż tyle przeżył. Aż tyle udało mu się wytrzymać. Byłam pełna podziwu. Podeszłam do oczka wodnego.
-Są tu ryby? - spytałam, jakby to było najważniejsze pytanie dzisiejszego dnia. Ten uśmiechnął się lekko i kiwnął twierdząco głową.
-Ale tylko kilka i są malutkie - powiedział z uśmiechem. Weszłam po kostki do oczka wodnego i zaśmiałam się lekko kiedy woda chlapnęła po moich łydkach. - Wybacz - mruknął Crouch z różdżką w dłoni. Spojrzałam na niego i chlusnęłam wodą w jego stronę. Jego koszula szybko zaabsorbowała wodę i przykleiła mu się do ciała. Zaśmiałam się wesoło. A ten zrobił udawaną złą minę i ruszył w moja stronę. 
-Ślicznie wyglądasz - przyznałam rozbawiona. Ten westchnął i chlusnął wodą w moją stronę. Dół sukienki od razu stał się mokry. Otworzyłam usta zaskoczona jego śmiałością i tak zaczęło się chlapanie jak małe dzieci w brodziku. Po kilku takich machnięciach dłońmi oboje byliśmy przemoczeni do suchej nitki, ale na naszych twarzach widoczne były ogromne uśmiechy. 
-Hart, ty zdecydowanie masz dalej 5 lat - powiedział wesoło Crouch. Kiwnęłam głową i usiadłam na starym kocu.
-Kiedykolwiek w to wątpiłeś? - spytałam okrywając się nim lekko. Wiatr zaczął oziębiać moje ramiona. Spojrzałam w stronę jeziorka.
-Będzie ci przeszkadzać, jak zdejmę koszulę? - mruknął spokojnie Barty. Zwróciłam na niego wzrok. Wzruszyłam lekko ramionami i znowu spojrzałam na jeziorko.
-Przyznaję, że jest tu przepięknie - wymamrotałam zamykając na moment oczy. Wciągnęłam do płuc zapach młodych róż. Uchyliłam powieki. - Chcesz trochę koca? - dodałam patrząc na gęsią skórkę na jego ramionach. Ten usiadł blisko mnie, a ja narzuciłam na jego plecy trochę materiału. 
-Dzięki - powiedział z lekkim uśmiechem. Kiwnęłam głową.
-Czemu zostałeś Śmierciożercą? - spytałam cicho. Crouch spojrzał daleko w przód, za jeziorko.
-Całe życie mój ojciec bardzo namawiał, żebym dużo się uczył, chciał mnie dyscyplinować. Matka za to rozpieszczała mnie jak mogła, mimo że nie byłem synem, jakiego sobie wymarzyła. Zdałem dwanaście Owutemów i to był jeden z nielicznych razów, kiedy widziałem zalążek dumy na twarzy mojego ojca. Potem spodobała mi się perspektywa bezkarnego zabijania, należenia do pewnej organizacji. Do bycia Śmierciożercą. Tuż po skończeniu Hogwartu trafiłem w ich ramiona, przygarnęli mnie, nauczyli Czarnej Magii. Zapoznali z wszystkim, byłem im bardzo posłuszny. Dalej jestem. Potem pojawił się Reginald i ty - powiedział i spojrzał na mnie. - I tak jestem tutaj. Po prostu jestem - dodał i uśmiechnął się lekko. Pokiwałam głową. - A ty? Skąd pojawiłaś się u Kroto? - spytał spokojnie. Westchnęłam lekko i położyłam dłonie na kolanach.
-Są dwie wersje. Moja i Ministerstwa. Według mojej, Reginald zabił moją matkę tuż po tym jak dowiedział się, że oddała dziecko Kroto. Adoptował mnie. Wychowywał. Gdzieś znalazłam w domu akt adopcji. Wiadomo co się z nim potem stało. Według Ministerstwa Kroto miał obsesję na moim punkcie. Śledził moją mamę i wreszcie udało mu się mnie porwać. Tak do niego trafiłam. Potem mnie wychował i tak dalej - mruknęłam i przetarłam dłońmi twarz. - Są pytania, które bardzo chciałabym mu zadać, ale teraz jest to niemożliwe - dodałam ciszej i spojrzałam na Croucha. Uśmiechnęłam się blado. Ten kiwnął głową, a zza krzaków wyłoniła się kucharka z naszym obiadem.
-Pan Cromwell przesyła list. Smacznego - powiedziała z uśmiechem. Oduśmiechnęłam się do niej i zabrałam talerz.
-Dziękuję - powiedziałam zabierając również list. Ta kiwnęła głową i ruszyła do domu. Rozerwałam kopertę i wyciągnęłam list. - Droga Riley. Nie dam rady wrócić wcześniej, niż za tydzień. Nie chcę, abyś zawalała naukę w Hogwarcie. Wróć dzisiaj, Crouch cię odprowadzi. Pozdrawiam, Reginald Cromwell - wymamrotałam i automatycznie na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Barty trochę się skrzywił.
-Chcesz już się zbierać? - spytał, a ja zaprzeczyłam głową. Odłożyłam list. Ujęłam talerz.
-Odprowadzisz mnie przed patrolem Prefektów? - odparłam z lekkim uśmiechem. Ten kiwnął weselej głową. Też nie chciałabym tu sama zostać. Zaczęłam jeść spaghetti. Umilkliśmy na moment, aby zjeść idealnie przyrządzony obiad. 
-Oboje mieliśmy trochę spieprzonych rzeczy w życiu - przyznał Barty po skończeniu obiadu. Rozglądnęłam się po ogrodzie.
-Zdecydowanie za dużo było takich chwil w obu przypadkach - przyznałam , a ten kiwnął głową. Uśmiechnęłam się do niego lekko. Otworzyłam butelkę Ognistej i upiłam dwa łyki. Podałam mu spokojnie. Ten również wychylił z niej kilka łyków.
-Patrząc na to z lepszej strony teraz nie będzie Reginalda z tydzień, więc nikt nie będzie mi narzekał na wszystko - powiedział weselszym tonem Crouch. Zaśmiałam się radośnie.
-Chyba rzadko patrzysz na życie z tej lepszej strony - stwierdziłam rozbawiona. Ten wzruszył ramionami z wesołym uśmiechem. I tak minął nam czas aż do kolacji. Śmialiśmy się, dalej chlapaliśmy się jak małe dzieciaki. Zapominaliśmy o troskach. Ale z tyłu głowy dalej tęskniłam za Hogwartem, za Fredem.
-Idź się przebrać i zaraz będziemy iść - powiedział Barty niosąc puste talerze z kolacji do domu. Kiwnęłam głową.
-Ty też, żebyś mi się nie pochorował - poprosiłam i ruszyłam na górę. Zrzuciłam w pokoju sukienkę i zastąpiłam ją cieplejszym swetrem i czarnymi spodniami. Zebrałam włosy w kucyka. Uśmiechnęłam się do odbicia w lustrze i zeszłam na dół. Przy wejściu stał już Crouch przebrany w inną, ale suchą czarną koszulę. Podeszłam do niego.
-Jesteś gotowa? - spytał chwytając mnie za dłoń. Kiwnęłam ochoczo głową. Dawno nie byłam bardziej gotowa. Crouch zamknął oczy, a ja poczułam pociągnięcie w okolicy pępka. Gdy uchyliłam powieki znajdowaliśmy się przy jednym z barów na początku Hogesmeade. Spojrzałam na Bartyego.
-Dziękuję, mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy - powiedziałam i pogładziłam go po policzku. Ten na moment dotknął mojej dłoni.
-Ja również - odparł i zniknął w kłębach czarnej mgły. Westchnęłam głęboko i zaczęłam rozglądać się, gdzie dokładnie jestem. Droga stąd do zamku zajmie mi powolnym tempem dokładnie szesnaście minut. Do ciszy nocnej pozostało siedem minut. Adrenalina pozwoliła mi na przebiegnięcie tego dystansu w cztery. Z wielkim uśmiechem zaczęłam biec w stronę Hogwartu. Minęłam ocieniony most dzielący Hogwart i Hogesmeade. Przebiegłam skrajem Zakazanego Lasu i po chwili wpadłam na dziedziniec. Nie czując zmęczenia pognałam na górę po schodach. Prefekci Gryffindoru właśnie wychodzili na patrol. Uśmiechnęłam się do nich i wsunęłam do Pokoju Wspólnego, nim Gruba Dama zamknęła przejście.
Wylądowałam w pustym Pokoju Wspólnym, tylko na jednym z foteli siedział, a raczej spał rudzielec. Na jego kolanach leżał pergamin i pióro. Uśmiechnęłam się wesoło na ten widok. Podeszłam tam i zwinęłam pergamin. Położyłam go razem z piórem na fotelu obok i usiadłam na kolanach mężczyzny. Ten mechanicznie mnie objął. Położyłam głowę na zgięciu między jego ramieniem, a szyją. Zamknęłam oczy. Poczułam lekkie poruszenie.
-Riley? - wychrypiał moje imię tak dobrze znany mi głos. Uchyliłam powieki i spojrzałam na niego radośnie. Widziałam, że chciał się gniewać, ale iskrzące oczy mu na to nie pozwalały. Zdecydowanie za dużo miał w sobie w tym momencie radości.
-Tęskniłam - przyznałam cicho, a ten zaśmiał się z lekkim politowaniem. Nachyliłam się nad nim i delikatnie musnęłam jego usta swoimi. Ten objął mnie mocniej. Odsunęłam się. - Idziemy na górę? Jutro ci wszystko opowiem. Jest dużo do opowiadania, ale jutro - poprosiłam. Ten tylko kiwnął głową. Sięgnął dłonią do drugiego fotela i położył na moich kolanach pergamin i pióro. Spojrzałam na niego zdziwiona, a ten założył sobie moje dłonie na ramiona. Splotłam je na jego karku. Fred wziął mnie na ręce i zaczął spokojnie iść na górę. To był tylko tydzień, a ja czułam jakbym nie widziała go z rok. Upajałam się jego dotykiem. Uchylił drzwi do dormitorium. Chłopaki spali w swoich łóżkach. Weasley położył mnie na swoim. Wsunęłam się pod kołdrę, a on tuż za mną. Przytulił mnie ciasno do siebie. Zasnęłam z wielkim uśmiechem na twarzy. To jednak był dobry dzień.
~~~
Wracam z kolejnym rozdziałem. Szczerze dosyć mi się podoba, bo trochę łamie konwencję postaci Croucha. Ah, pozdrawiam z drogi do Polski i zapraszam do komentowania.