poniedziałek, 14 maja 2018

Rozdział sześćdziesiąty czwarty

Uchyliłam powieki i ujrzałam zaciekawione czekoladowe oczy Freda wpatrujące się we mnie. Uśmiechnęłam się lekko i położyłam dłoń na jego policzku.
-Jak się spało? - spytał cicho. Przetarłam oczy lekko. Ziewnęłam.
-Cudownie - przyznałam szeptem. Ten uśmiechnął się lekko i nachylił twarz nad moją. Jego usta musnęły moje. Wsunęłam dłoń w jego włosy. Ten odsunął się lekko i położył dłoń na moich żebrach.
-Opowiesz mi o wszystkim co się działo, kiedy cię nie było? - spytał cicho. Kiwnęłam głową twierdząco i położyłam głowę na jego ramieniu, tak żeby dobrze go widzieć.
-Zaczęło się jak siedziałam w barze w Hogesmeade czekając na ciebie. Wszedł jakiś mężczyzna łudząco podobny do Croucha. Spojrzał na mnie i bezgłośnie kazał mi uciekać. Tamtego dnia dostałam już list z ostrzeżeniem, że pewien okropny człowiek mnie szuka, więc zaczęłam biec tuż po wyjściu oknem w łazience w stronę Hogwartu. Złapali mnie pod Zakazanym Lasem. Był tam Crouch i mój biologiczny ojciec, Reginald Cromwell - urwałam, żeby poprawić włosy. Na twarzy Freda malowało się zaskoczenie pomieszane z lekkim obrzydzeniem. Moja twarz nie wyrażała żadnej emocji. - Teleportowali mnie do dworu Cromwella. Barty zaprowadził mnie do pokoju i kazał przyjść na obiad czy kolację. Nie pamiętam, wtedy wszystko działo się szybko. Zasnęłam, więc obudził mnie Crucio - moim ciałem lekko wstrząsnęło z obrzydzeniem. Fred uchylił usta w jeszcze większym zdziwieniu i wykrzywił je z obrzydzenia. - Potem zemdlałam na trzy dni. Jak wstałam Crouch wytłumaczył mi wszystko. Że Reginald długo mnie szukał, że do tej pory Kroto udawało się mnie chronić, że to Cromwell jest odpowiedzialny za śmierć Kroto. No i że muszę z nim porozmawiać, przekonać go do siebie, bo chciał zostawić mnie w dworze i zrobić ze mnie Śmierciożercę. Zeszłam na śniadanie i tak zaczął się teatrzyk. Kiedy pierwszy raz powiedziałam do niego tato, złamał się i dał mi wrócić do Hogwartu z wielkim uśmiechem. Potem mieliśmy się przygotować na spotkanie siostry Voldemorta - urwałam i przysunęłam twarz do jego twarzy. Położyłam dłoń na jego policzku. - Jak się dowiesz kto to to masz być cicho. Nie możesz nikomu powiedzieć - wymamrotałam. Ten kiwnął zaskoczony głową.- Obiecaj - szepnęłam cicho.
-Obiecuję - odparł równie cicho, dalej średnio radząc sobie z wiadomościami usłyszanymi do tej pory.
-Siostrą Voldemorta jest Rebekah Bell - wymamrotałam cichutko. Jego źrenice się rozszerzyły.
-Kto? - wycedził przez zęby, a ja spuściłam na moment głowę. Odetchnęłam, dalej nie potrafiłam przetrawić tej informacji. Znowu spojrzałam na niego.
-Barty poprosił mnie, żeby Mroczny Znak przełożyć przynajmniej miesiąc. Okazuje się, że całe zło świata nie jest tak okropne jak bliska przyjaciółka - mruknęłam zgryźliwie. Ten kiwnął lekko głową. - Udało się, a wczoraj nie było Reginalda, więc Crouch mnie odprowadził do Hogesmeade. Tak jestem tutaj - dodałam cicho. Fred wydawał się tak przerażony wszystkim co usłyszał, że aż ścisnął mnie mocniej, by przytulić mnie do siebie. Uśmiechnęłam się do niego blado. W jego ramionach poczułam się bardzo dobrze. Znowu bezpiecznie. Pogładził mnie lekko po plecach. 
-Mogłem cię stracić - wymamrotał cicho. Spojrzałam na niego. Zaprzeczyłam ruchem głowy.
-Nawet tak nie mów. Sam wiesz jak trudno jest się mnie pozbyć. Chyba jeszcze nikomu się to nie udało - wyszeptałam, a Fred zaśmiał się tylko lekko. Zmarszczki w kącikach jego ust były tak cudownie ułożone, że mogłabym na nie patrzeć cały dzień. Zbliżyłam swoje usta do jego i musnęłam je delikatnie. Poczułam uśmiech jego ust na swoich. Położył dłonie na moich biodrach i przycisnął mnie do siebie. Położyłam dłonie na jego klatce piersiowej.
-Czyli jednak się znalazła - usłyszałam rozbawiony, ale i zaspany głod George'a z innego łóżka. Pocałowałam Freda jeszcze raz i spojrzałam w stronę drugiego chłopaka.
-Ledwo, bo ledwo, ale dałam radę - przyznałam ze śmiechem. Kołdra na brzuchu George'a zaczęła się trząść od jego śmiechu.
-Nawet nie wiesz jak Fred się martwił - powiedział spokojniejszym głosem, a mi się w momencie zrobiło cieplutko w środku. Spojrzałam na Freda. Ten wzruszył lekko ramionami.
-Może trochę, masz różne dziwne pomysły -stwierdził z uśmiechem. Kiwnęłam racjonalnie głową i zaczęłam podnosić się do siadu. Dłonie Freda oplotły mój brzuch.
-Idziemy na śniadanie? - spytałam gładząc go po kłykciach. Ten jęknął lekko, ale też zaczął się podnosić z łóżka. Uśmiechnęłam się lekko i podeszłam do drzwi. Fred dołączył do mnie zaraz po zapięciu do końca spodni i wygładzeniu ciemnej koszulki. Ujął lekko moją dłoń i zaczęliśmy spokojnie iść do Wielkiej Sali. Była dosyć wczesna pora, więc niewielu ludzi jadło już śniadanie. Usiadłam na swoim stałym miejscu i nie minęła chwila, jak długie, smukłe dłonie oplotły moje ciało. Jego perfumy od razu wcisnęły się w moje nozdrza. Znałam je doskonale.
-Jak mogłaś mnie tak zostawić? - jęknął mężczyzna obłapiający moje ciało. Spojrzałam na Zabiniego z lekkim uśmiechem. Wstałam z ławki i mocno się do niego przytuliłam. Ten pogładził mnie po plecach. - Nawet nie wiesz jak się cieszę, że tutaj jesteś - przyznał wesoło. Uśmiechnęłam się weselej.
-Jeśli to porównywalne z tym jak ja się cieszę, że wróciłam to musi być potężna radość - stwierdziłam radośnie. Ten pokiwał głową lekko.
-Czemu właściwie cię nie było? - spytał siadając na ławie. Usiadłam koło niego plecami do Freda. Ten zaczął rozmawiać z Katie Bell o kolejnym meczu. Wydawał się cieszyć z każdej wypowiedzianej literki. Zaś ja nachyliłam się nad Zabinim.
-Wiem kim jest mój biologiczny ojciec i poznałam siostrę Voldemorta - wyszeptałam patrząc na niego spokojnie. Oczy Blaise'a od razu się rozszerzyły.
-Gdzie ty byłaś? - wymamrotał zaskoczony. Lekko wzruszyłam ramionami. - To kim on jest? - dodał dalej oszołomionym głosem.
-Reginald Cromwell - na każdą literkę twarz sama mi się wykrzywiała. Widziałam na twarzy Blaise obrzydzenie zmieszane ze smutkiem. To była okropna mieszanina, szczególnie na tak ładnej twarzy jak jego. 
-Bezwzględny chuj. Zachowuje się jakby był lepszy od samego Voldemorta - odparł z obrzydzeniem. Kiwnęłam głową. Przyznam, że zauważyłam takie zapędy na jego twarzy. Nie wyglądał w żadnym przypadku przyjaźnie. Blaise położył dłonie na moich dłoniach. - A ja myślałem, że najgorsze co mogło się stać to sprawa z Davidem - dodał spokojniej. Tym razem ja spojrzałam na niego zaskoczona. Wiedział? - Dlaczego mi nic nie powiedziałaś o tym? - spytał lekko zawiedzionym głosem.
-Widziałam jak szczęśliwy jesteś przy nim. Nie chciałam tego psuć swoją osobą. Może po prostu za bardzo cię kocham - stwierdziłam patrząc na niego. Twarz Zabinie rozświetlił lekki uśmiech.
-Ja ciebie też bardzo kocham - przyznał gładząc mnie po dłoni. Wreszcie poczułam się jak w domu. Tak niesamowicie dobrze.
Nawet nie wiem kiedy minął prawie miesiąc od tych wydarzeń. Fred był jeszcze bardziej pomocny i kochany, o ile to było możliwe. Właśnie dojadaliśmy śniadanie na Wielkiej Sali.
-Mówię ci, Molly bez problemu zgodzi się, żebyś został u mnie przez jakiś czas na wakacjach. Jesteś dużym chłopcem - zaśmiałam się wesoło patrząc na rudzielca.
-Masz dar przekonywania - przyznał rozbawiony Fred. Uśmiechnęłam się radośnie.
-Wiem - stwierdziłam i nachyliłam się nad nim lekko. Musnęłam swoimi ustami jego delikatnie. Ten położył dłoń na moim policzku. Odsunęłam się. - Lecę robić zadanie z transmutacji - powiedziałam spokojnie.
-Bardzo cię kocham. Mam nadzieję, że nie rozdzielą nas żadne okropne rzeczy - wyszeptał Fred. Uśmiechnęłam się lekko.
-Masz moje słowo - wymamrotałam i wstałam z ławy. 
Wtedy jeszcze nic nie wiedziałam. Jeszcze nie byłam świadoma jak wiele rzeczy może zmienić się w moim życiu. Jak wiele obietnic mogę zerwać, a ile nowych zawrzeć.
~~~
Wracam z nowym rozdziałem. Wcześniejsza wersja mi się usunęła i trochę umarłam w środku, ale z dwojga złego tę wersję wolę o wiele bardziej. Także zapraszam do komentowania i pozdrawiam.

1 komentarz:

  1. Oh to dlatego tak długo czekałam na ten rozdział... Przeszło mi przez myśl, że mogę cię rozgrzeszyć... Jednak był on za krótki! Dlaczego tak mnie karasz ;-;
    Dobra, do rzeczy.
    NIE. MOGĘ. Z. TEGO. JAKIM. CZŁOWIEKIEM. JEST. FRED. Sposób w jaki reagował na wszystkie okropne rzeczy, które spotkały Hart w domu Cromwella.. Nic chyba mnie bardziej nie rozbroiło jak tekst George'a, że Fred bardzo się martwił. Urocze ♥
    Jeszcze powitanie z Blaisem.. Kochany. Stawia przyjaźń z Ley ponad miłością do Davida. Piękne jest to, że nie zaślepił go związek, a rzeczywiście dostrzegł problem i zareagował tak stanowczo. Skarb nie przyjaciel.
    Naprawdę, ja również poczułam się na miejscu Riley jak w domu. Tak przyjazna atmosfera c:
    Szczerze mówiąc to jak już padły słowa 'Mam nadzieję, że nie rozdzielą nas żadne okropne rzeczy' to już wiedziałam, że to początek jakiś dymów.
    Czekam na to z jednej strony z niecierpliwością, ale z drugiej mam świadomość, że wszystko powoli zmierza ku końcowi. Meh co panie zrobisz..
    Pisz szybciutko, kocham bardzo c:
    T

    OdpowiedzUsuń