czwartek, 3 maja 2018

Rozdział sześćdziesiąty trzeci

Postawiłam pustą szklaneczkę przed sobą. Barty szybko dolał mi jeszcze, a ja tylko się uśmiechnęłam.
-Jakieś plany na dzisiaj? Żeby zabić czas? - spytałam ujmując ponownie szklaneczkę. Ten ujął swoją resztę Ognistej Whisky.
-Mogę ci pokazać ogród, bo tutaj jest piękny. Możemy pojechać do miasta, na jakiegoś bilarda czy coś. A możemy też dalej pić i czekać na obiad, a potem na kolację - stwierdził z uśmiechem. Upiłam trochę trunku. Rozglądnęłam się po jadalni. Jej czystość dalej była oszałamiająca.
-Może ogród i alkohol? - spytałam wracając wzrokiem na Croucha. Jego usta rozświetliły się w ślicznym uśmiechu. Już kiedyś zauważyłam, że Crouch jest niesamowicie przystojny, ale z tym uśmiechem i radością w brązowych oczach wyglądał genialnie. Nie dziwię się, że w tamtym barze wszystkie kobiety lgnęły do niego. On zna swój urok, jest świadomy swojego wyglądu i potrafi to wykorzystać. Może w zabijaniu nie jest mu to jednak specjalnie potrzebne.
Barty ruszył przodem kolejnymi korytarzami, których nie znałam tutaj, z butelką Ognistej w dłoni. Wydawało się to wręcz nierealne. Chodzenie po posiadłości Reginalda z alkoholem, bez żadnego stresu.
Szliśmy pięknym ogrodem wypełnionym zadbaną zielenią i kolorowymi kwiatami. Mijaliśmy od żywopłotów z krzewów róż, przez polany pełne wrzosów, aż po strzeliste wierzby płaczące. Zdecydowanie byłam zakochana w tym krajobrazie. Barty uchylił lekko jakieś kwiatki ukazując pod dłonią przejście wgłąb ogrodu. Przepuścił mnie w progu. Gdy weszłam zaparło mi dech w piersiach. Dawno nie widziałam czegoś piękniejszego. Na środku widoczne było małe jeziorko, bardziej oczko wodne. Wokół rozchodziły się krzewy, głównie dzikiej róży, a na środku leżał lekko zniszczony koc.
-Często tu przychodzę, gdy nie chce mi się słuchać Reginalda - przyznał widząc mój zdziwiony wzrok zezujący na koc. Kiwnęłam głową, ja naprawdę dziwiłam się, jakim cudem on tutaj aż tyle przeżył. Aż tyle udało mu się wytrzymać. Byłam pełna podziwu. Podeszłam do oczka wodnego.
-Są tu ryby? - spytałam, jakby to było najważniejsze pytanie dzisiejszego dnia. Ten uśmiechnął się lekko i kiwnął twierdząco głową.
-Ale tylko kilka i są malutkie - powiedział z uśmiechem. Weszłam po kostki do oczka wodnego i zaśmiałam się lekko kiedy woda chlapnęła po moich łydkach. - Wybacz - mruknął Crouch z różdżką w dłoni. Spojrzałam na niego i chlusnęłam wodą w jego stronę. Jego koszula szybko zaabsorbowała wodę i przykleiła mu się do ciała. Zaśmiałam się wesoło. A ten zrobił udawaną złą minę i ruszył w moja stronę. 
-Ślicznie wyglądasz - przyznałam rozbawiona. Ten westchnął i chlusnął wodą w moją stronę. Dół sukienki od razu stał się mokry. Otworzyłam usta zaskoczona jego śmiałością i tak zaczęło się chlapanie jak małe dzieci w brodziku. Po kilku takich machnięciach dłońmi oboje byliśmy przemoczeni do suchej nitki, ale na naszych twarzach widoczne były ogromne uśmiechy. 
-Hart, ty zdecydowanie masz dalej 5 lat - powiedział wesoło Crouch. Kiwnęłam głową i usiadłam na starym kocu.
-Kiedykolwiek w to wątpiłeś? - spytałam okrywając się nim lekko. Wiatr zaczął oziębiać moje ramiona. Spojrzałam w stronę jeziorka.
-Będzie ci przeszkadzać, jak zdejmę koszulę? - mruknął spokojnie Barty. Zwróciłam na niego wzrok. Wzruszyłam lekko ramionami i znowu spojrzałam na jeziorko.
-Przyznaję, że jest tu przepięknie - wymamrotałam zamykając na moment oczy. Wciągnęłam do płuc zapach młodych róż. Uchyliłam powieki. - Chcesz trochę koca? - dodałam patrząc na gęsią skórkę na jego ramionach. Ten usiadł blisko mnie, a ja narzuciłam na jego plecy trochę materiału. 
-Dzięki - powiedział z lekkim uśmiechem. Kiwnęłam głową.
-Czemu zostałeś Śmierciożercą? - spytałam cicho. Crouch spojrzał daleko w przód, za jeziorko.
-Całe życie mój ojciec bardzo namawiał, żebym dużo się uczył, chciał mnie dyscyplinować. Matka za to rozpieszczała mnie jak mogła, mimo że nie byłem synem, jakiego sobie wymarzyła. Zdałem dwanaście Owutemów i to był jeden z nielicznych razów, kiedy widziałem zalążek dumy na twarzy mojego ojca. Potem spodobała mi się perspektywa bezkarnego zabijania, należenia do pewnej organizacji. Do bycia Śmierciożercą. Tuż po skończeniu Hogwartu trafiłem w ich ramiona, przygarnęli mnie, nauczyli Czarnej Magii. Zapoznali z wszystkim, byłem im bardzo posłuszny. Dalej jestem. Potem pojawił się Reginald i ty - powiedział i spojrzał na mnie. - I tak jestem tutaj. Po prostu jestem - dodał i uśmiechnął się lekko. Pokiwałam głową. - A ty? Skąd pojawiłaś się u Kroto? - spytał spokojnie. Westchnęłam lekko i położyłam dłonie na kolanach.
-Są dwie wersje. Moja i Ministerstwa. Według mojej, Reginald zabił moją matkę tuż po tym jak dowiedział się, że oddała dziecko Kroto. Adoptował mnie. Wychowywał. Gdzieś znalazłam w domu akt adopcji. Wiadomo co się z nim potem stało. Według Ministerstwa Kroto miał obsesję na moim punkcie. Śledził moją mamę i wreszcie udało mu się mnie porwać. Tak do niego trafiłam. Potem mnie wychował i tak dalej - mruknęłam i przetarłam dłońmi twarz. - Są pytania, które bardzo chciałabym mu zadać, ale teraz jest to niemożliwe - dodałam ciszej i spojrzałam na Croucha. Uśmiechnęłam się blado. Ten kiwnął głową, a zza krzaków wyłoniła się kucharka z naszym obiadem.
-Pan Cromwell przesyła list. Smacznego - powiedziała z uśmiechem. Oduśmiechnęłam się do niej i zabrałam talerz.
-Dziękuję - powiedziałam zabierając również list. Ta kiwnęła głową i ruszyła do domu. Rozerwałam kopertę i wyciągnęłam list. - Droga Riley. Nie dam rady wrócić wcześniej, niż za tydzień. Nie chcę, abyś zawalała naukę w Hogwarcie. Wróć dzisiaj, Crouch cię odprowadzi. Pozdrawiam, Reginald Cromwell - wymamrotałam i automatycznie na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Barty trochę się skrzywił.
-Chcesz już się zbierać? - spytał, a ja zaprzeczyłam głową. Odłożyłam list. Ujęłam talerz.
-Odprowadzisz mnie przed patrolem Prefektów? - odparłam z lekkim uśmiechem. Ten kiwnął weselej głową. Też nie chciałabym tu sama zostać. Zaczęłam jeść spaghetti. Umilkliśmy na moment, aby zjeść idealnie przyrządzony obiad. 
-Oboje mieliśmy trochę spieprzonych rzeczy w życiu - przyznał Barty po skończeniu obiadu. Rozglądnęłam się po ogrodzie.
-Zdecydowanie za dużo było takich chwil w obu przypadkach - przyznałam , a ten kiwnął głową. Uśmiechnęłam się do niego lekko. Otworzyłam butelkę Ognistej i upiłam dwa łyki. Podałam mu spokojnie. Ten również wychylił z niej kilka łyków.
-Patrząc na to z lepszej strony teraz nie będzie Reginalda z tydzień, więc nikt nie będzie mi narzekał na wszystko - powiedział weselszym tonem Crouch. Zaśmiałam się radośnie.
-Chyba rzadko patrzysz na życie z tej lepszej strony - stwierdziłam rozbawiona. Ten wzruszył ramionami z wesołym uśmiechem. I tak minął nam czas aż do kolacji. Śmialiśmy się, dalej chlapaliśmy się jak małe dzieciaki. Zapominaliśmy o troskach. Ale z tyłu głowy dalej tęskniłam za Hogwartem, za Fredem.
-Idź się przebrać i zaraz będziemy iść - powiedział Barty niosąc puste talerze z kolacji do domu. Kiwnęłam głową.
-Ty też, żebyś mi się nie pochorował - poprosiłam i ruszyłam na górę. Zrzuciłam w pokoju sukienkę i zastąpiłam ją cieplejszym swetrem i czarnymi spodniami. Zebrałam włosy w kucyka. Uśmiechnęłam się do odbicia w lustrze i zeszłam na dół. Przy wejściu stał już Crouch przebrany w inną, ale suchą czarną koszulę. Podeszłam do niego.
-Jesteś gotowa? - spytał chwytając mnie za dłoń. Kiwnęłam ochoczo głową. Dawno nie byłam bardziej gotowa. Crouch zamknął oczy, a ja poczułam pociągnięcie w okolicy pępka. Gdy uchyliłam powieki znajdowaliśmy się przy jednym z barów na początku Hogesmeade. Spojrzałam na Bartyego.
-Dziękuję, mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy - powiedziałam i pogładziłam go po policzku. Ten na moment dotknął mojej dłoni.
-Ja również - odparł i zniknął w kłębach czarnej mgły. Westchnęłam głęboko i zaczęłam rozglądać się, gdzie dokładnie jestem. Droga stąd do zamku zajmie mi powolnym tempem dokładnie szesnaście minut. Do ciszy nocnej pozostało siedem minut. Adrenalina pozwoliła mi na przebiegnięcie tego dystansu w cztery. Z wielkim uśmiechem zaczęłam biec w stronę Hogwartu. Minęłam ocieniony most dzielący Hogwart i Hogesmeade. Przebiegłam skrajem Zakazanego Lasu i po chwili wpadłam na dziedziniec. Nie czując zmęczenia pognałam na górę po schodach. Prefekci Gryffindoru właśnie wychodzili na patrol. Uśmiechnęłam się do nich i wsunęłam do Pokoju Wspólnego, nim Gruba Dama zamknęła przejście.
Wylądowałam w pustym Pokoju Wspólnym, tylko na jednym z foteli siedział, a raczej spał rudzielec. Na jego kolanach leżał pergamin i pióro. Uśmiechnęłam się wesoło na ten widok. Podeszłam tam i zwinęłam pergamin. Położyłam go razem z piórem na fotelu obok i usiadłam na kolanach mężczyzny. Ten mechanicznie mnie objął. Położyłam głowę na zgięciu między jego ramieniem, a szyją. Zamknęłam oczy. Poczułam lekkie poruszenie.
-Riley? - wychrypiał moje imię tak dobrze znany mi głos. Uchyliłam powieki i spojrzałam na niego radośnie. Widziałam, że chciał się gniewać, ale iskrzące oczy mu na to nie pozwalały. Zdecydowanie za dużo miał w sobie w tym momencie radości.
-Tęskniłam - przyznałam cicho, a ten zaśmiał się z lekkim politowaniem. Nachyliłam się nad nim i delikatnie musnęłam jego usta swoimi. Ten objął mnie mocniej. Odsunęłam się. - Idziemy na górę? Jutro ci wszystko opowiem. Jest dużo do opowiadania, ale jutro - poprosiłam. Ten tylko kiwnął głową. Sięgnął dłonią do drugiego fotela i położył na moich kolanach pergamin i pióro. Spojrzałam na niego zdziwiona, a ten założył sobie moje dłonie na ramiona. Splotłam je na jego karku. Fred wziął mnie na ręce i zaczął spokojnie iść na górę. To był tylko tydzień, a ja czułam jakbym nie widziała go z rok. Upajałam się jego dotykiem. Uchylił drzwi do dormitorium. Chłopaki spali w swoich łóżkach. Weasley położył mnie na swoim. Wsunęłam się pod kołdrę, a on tuż za mną. Przytulił mnie ciasno do siebie. Zasnęłam z wielkim uśmiechem na twarzy. To jednak był dobry dzień.
~~~
Wracam z kolejnym rozdziałem. Szczerze dosyć mi się podoba, bo trochę łamie konwencję postaci Croucha. Ah, pozdrawiam z drogi do Polski i zapraszam do komentowania.

1 komentarz:

  1. Oj bardzo ją łamie 💕 Crouch to definitywnie jedna z moich ulubionych postaci. Bardzo się cieszę, że wprowadziłaś go do tego opowiadania aż w takim stopniu c:
    Bardzo przyjemny rozdział, spokojny. Zdziwił mnie brak Cromwella. Ale chyba był potrzebny. Właśnie żeby przedstawić Barty’iego w innym świetle. Jednak przyznam się szczerze, że spodziewałam się innego pożegnania ;) Liczyłam na równie intensywne pożegnanie jak powitanie z Fredem. Well, miałam widać inną wizje xD
    Oh i to spotkanie z rudzielcem ❤️ Niby tak niewiele minęło odkąd się ostatni raz widzieli, ale faktycznie, wydaje się że minęły lata. Świetnie że są znowu razem. Osobno żadne z nich nie może byc szczęśliwe. Hart i Weasley dopełniają się wręcz idealnie 💕
    Jedź spokojnie, pisz dalej bo czekam z niecierpliwością no i pozdrawiam cieplutko c:
    T

    OdpowiedzUsuń