niedziela, 20 maja 2018

Rozdział sześćdziesiąty piąty

Wyszłam z Wielkiej Sali i ruszyłam spokojnie na górę po schodach do Pokoju Wspólnego Gryffonów. Poprawiłam swój czarny sweter idąc wgłąb długiego korytarza. Nagle zatrzymałam się na moment. Płytki na ścianach zaczynały się robić czerwone od gorąca. Czułam ciepło przez gumę na podeszwach butów. Oczy rozszerzyły mi się z przerażenia. Oddech od razu zrobił mi się dziwnie płytki, mimo że nie było mi wcale gorąco. Zacisnęłam powieki i zagryzłam usta. Gdy poczułam metaliczny smak w ustach uchyliłam powieki i ruszyłam spokojnie do przodu. W moim wnętrzu wszystko się powoli zaczynało gotować, jednak na zewnątrz nie chciałam dawać Korytarzowi przewagi. Powoli czułam, że zabiera mi dech w piersiach wszechogarniające gorąco. Nie chciałam przystawać i zsuwać swetra. Podsunęłam go delikatnie do góry i związałam z przodu. Podwinęłam rękawy dalej idąc do przodu.
Podeszwy trampek pod wpływem gorących kamieni na ziemi zaczęły się po prostu topić. Jeszcze nigdy nie było tutaj tak gorąco. Tak cholernie parno. Poczułam spływającą strużkę potu na lewej skroni. Westchnęłam głęboko i zakrztusiłam się wrzącym powietrzem. Zgięłam się wpół łapiąc oddech łapczywie. Aż przymknęłam oczy zanim wróciłam do pozycji stojącej.
Powoli w oddali zaczęło mi się rysować  białe wejście do kolejnego pokoju. Zaczęłam biec. Nie przejmowałam się brakiem oddechu tuż przy przejściu. Wpadłam w nie z wielkim impetem prawie nie tracąc rąk z powodu poparzeń.
Upadłam na podłogę i przytuliłam się do jej zimnej struktury. Zaczęłam wyrównywać swój oddech. Dlaczego dzisiaj wszystko było gorsze? Bardziej piekło? Czemu miałam przeczucie, że coś okropnego się dzisiaj stanie? 
Podniosłam się na ramionach i rozejrzałam wokół. W jednym rogu pokoju, gdzie kiedyś znalazłam Bartyego wciąż tkwiły odłamki rozwalonej ściany. Usiadłam na podłodze i zaczęłam oglądać swoje ciało. Ręce były po prostu bardziej czerwone, niż zazwyczaj. Opuściłam sweter na brzuch i odwinęłam rękawy. Twarzy nawet nie chciałam sprawdzać. Tylko poprawiłam włosy i wstałam. Podeszłam do wyrwy w ścianie i przeszłam przez nią. Stanęłam na stercie śmieci w szarym pokoju. Widziałam solidne drzwi na ścianie najgłębiej w pomieszczeniu. Moje ciało jeszcze się kłóciło samo ze sobą czy na pewno chce tam iść. Moje nogi już jednak tam poszły. Położyłam dłoń na klamce i wciągnęłam mocno powietrze. Przekręciłam gałkę. O dziwo, drzwi otworzyły się bez większego problemu. 
Uchyliłam je na tyle, bym mogła wcisnąć ciało i weszłam do kolejnego pomieszczenia. Ogarnęła mnie ciemność. Tylko kilka lamp, jakby pochodni było przyczepionych do ścian w niektórych miejscach. Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam bardzo powoli do przodu. Im głębiej wchodziłam, tym bardziej mi się to wydawało lochami czy więzieniem. Korytarz rozwidlał się w dwie strony. Z lewej usłyszałam kroki, więc zostałam tam gdzie jestem i przykleiłam się do ściany tak mocno jak potrafiłam. Cieszyłam się tylko z tego, że było tu nieziemsko ciemno. Jakiś mężczyzna przeszedł korytarzem i ruszył dalej. Poznałam ten chód i charakterystyczną fryzurę.
-Barty? - spytałam najciszej jak potrafiłam. Mimo to słychać mnie było dość w dobrze w obszarze, w którym stałam. Mężczyzna, aż podskoczył przestraszony i odwrócił się do mnie z różdżką w dłoni. Patrzyłam na niego ze zdziwieniem na twarzy. Jak zrozumiał, że to ja opuścił różdżkę.
-Hart, jak ja się cieszę, że to ja na ciebie tutaj pierwszy wpadłem - powiedział szeptem z ulgą w głosie i mocno mnie przytulił. Byłam jeszcze bardziej skołowana i zdziwiona, niż wcześniej. Odsunął się ode mnie i objął mnie ramieniem. Zaczął gdzieś prowadzić co chwilę się rozglądając. - Muszę ci coś pokazać, a ty musisz mi pomóc coś zrobić - dodał równie cicho. Ja nawet nie próbowałam zaprzeczać. W tym momencie nie znałam nawet swojego imienia. Ten szedł cicho, ale szybko. Przechodziliśmy koło wielu zakratowanych pomieszczeń, co jeszcze bardziej utwierdzało mnie w założeniu, że to więzienie lub lochy. 
-Gdzie jesteśmy? - spytałam, gdy pierwsza fala szoku minęła i odzyskałam zdolność sklecenia najprostszych zdań. Ten spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem. Wyglądał teraz tak dobrze, zdrowo i niesamowicie. 
-Lochy Lestrangów. Zaraz będziesz mi dziękować, że tu jesteś - powiedział nie zatrzymując się nawet na moment. Pokiwałam z ufnością głową. Nagle z lewej usłyszeliśmy kroki. Crouch wcisnął mnie w boczny korytarz i nałożył na mnie swój płaszcz. Skuliłam się pod ścianą. Głosy dwóch osobników coraz bardziej się zbliżały i miałam wrażenie, że jednego znam. 
-Cześć Crouch, jak ci idzie obchód? - spytał jeden z nich. Od razu przed oczami stanęły mi błękitne przenikliwe oczy i blond kucyk. Yaxley. 
-Jeszcze kilka cel mi zostało do przeglądnięcia, a u was? - odparł jakby nigdy nic Crouch. Słyszałam nawet lekki uśmiech w jego głosie. Jakby prześmiewczo się do nich odzywał, ale w tak zamaskowany sposób, że nie było im dane tego zauważyć.
-Poza kilkoma szlamami, które znowu się darły po naszej wizycie, to nic ciekawego - stwierdził spokojnym głosem Corban. Ten drugi nawet się nie odezwał. 
-Powodzenia dalej w takim razie, potem się spotkamy na górze w lepszych okolicznościach - dodał Barty, a tamci ruszyli dalej korytarzem. Poczułam jak Barty zsuwa ze mnie swój płaszcz. Uniosłam wzrok w górę. Ten podał mi dłoń, a ja wstałam. Widziałam w jego oczach pokłady dobra. Nie wiem czym były spowodowane. Dlaczego tak się z tego wszystkiego cieszył.  Z tej całej sytuacji.
-Daleko jeszcze? - spytałam cichutko, a ten znowu objął mnie ramieniem. Nie opierałam się. Czułam się trochę bezpieczniej, chociaż Crouch dalej mógł ze mną zrobić co tylko chciał, a ja bym nawet nie wiedziała jak do tego doszło. Ten zaprzeczył ruchem głowy i po minucie marszu zatrzymał się przy jednej z cel.
-Hart - powiedział i położył dłonie na moich ramionach. Spojrzałam mu w oczy. - Masz być najciszej jak tylko potrafisz. Macie tylko chwilę, żeby się ogarnąć. Potem wyprowadzę was stąd, ale cały czas musisz współpracować, bo sam sobie nie dam rady. Bez ciebie to wszystko się posypie. Tylko ciebie będzie słuchał - dodał poważnym tonem. Nie rozumiałam o co mu chodzi, ale pokiwałam głową. Zsunął dłonie z moich ramion i otworzył zamek celi. W środku siedział jakiś wciśnięty w kąt mężczyzna. Siwe długie włosy spływały mu po plecach okrytych brudną, kiedyś zapewne białą, teraz ciemno szarą koszulą. Nie widziałam jego twarzy. Spojrzałam na Croucha, który uchylił już lekko kraty. Mężczyzna lekko się poruszył, ale nadal skrywał twarz. Barty kiwnął głową próbując mnie zmotywować od wejścia. Nie wiedziałam czy to jakaś pułapka, czy mam mu wierzyć. Weszłam do środka i kucnęłam koło mężczyzny. Cela nie była wielka. Zaledwie marne posłanie sklecone z siana i jakiegoś worka oraz coś na kształt metalowego stolika. Położyłam dłoń na ramieniu mężczyzny.
-Odejdź - wybełkotał cichutko mężczyzna. Głos ugrzązł mi w gardle, a serce zaczęło mocniej łomotać w piersiach. Znałam ten głos. Znałam te włosy. Znałam tą umęczoną powłokę.
-Kroto - wyszeptałam płaczliwym tonem. Ten odwrócił się w moją stronę. Ujrzałam zaskoczone zielone oczy. Przytulił mnie mocno do siebie. Prawie zmiażdżył moje żebra. Nawet nie wiem kiedy po moich policzkach poleciał wodospad łez. 
-Riley. Moja słodka Riley. Moje najcudowniejsze kochanie - bełkotał cichutko mężczyzna w moje ramię mocząc je swoimi łzami. Zamknęłam oczy wtulając się w niego. Nawet nie wiedziałam co mam myśleć. Mój umysł odleciał właśnie do krainy rozkoszy. Tak strasznie cieszyłam się, że to Kroto. Że on żyje. Że jest przy mnie.
-Nawet nie wiesz jak cholernie tęskniłam - wyszeptałam płaczliwym głosem w jego kościste ramię. Ten nie odpowiedział tylko przycisnął mnie mocniej do siebie. Usłyszałam ciche chrząknięcie. Spojrzałam znad ramienia Kroto na Bartyego.
-Nie chcę wam przerywać rodzinnego odnalezienia, ale za pięć minut znowu będzie parol wszystkich cel. Nie powinno was już wtedy ty być - powiedział spokojnie. Kiwnęłam głową i spojrzałam na Kroto.
-Jesteś w stanie wstać? - spytałam cicho. Ten spojrzał na mnie wzrokiem wypełnionym miłością. Uśmiechnął się blado.
-Dla ciebie wszystko - wyszeptał i zaczął się podnosić. Zarzuciłam jego rękę na moje ramię i wyszłam z nim z celi. Crouch zamknął za nami celę i zaczął nas prowadzić dosyć szybkim krokiem. Nie mogłam myśleć o niczym innym, jak o wyjściu stąd i cieszeniu się Kroto. Doszliśmy do jakichś schodów. Crouch przyłożył palec do ust i zaczął prowadzić nas w górę. Nie wydaliśmy z siebie nawet jęknięcia. Weszliśmy do jakiegoś małego pokoju. Widać było, że nikt tutaj już nie wchodzi. Było tam jakieś krzesło. Posadziłam na nim Kroto. Spojrzałam na Croucha.
-Tutaj macie wszystko co potrzebne - powiedział podając mi jakąś torebkę. - Za trzy godziny macie lot do Nowego Jorku, nie spóźnijcie się. Tam musicie sobie jakoś poradzić. Wierzę, że dacie radę, bo najgorsze mamy już za sobą. Będę pisać czasami i wszystko wezmę na siebie. Może kiedyś wpadnę zobaczyć jak wam idzie i zapewnić, że w końcu jest bezpiecznie - wypluł z siebie nieskładnie słowa, a ja po prostu go przytuliłam bardzo mocno. Ten pogładził mnie po plecach lekko. Odsunęłam się.
-Barty, tylko powiedz mi jedno - powiedziałam cicho, a ten spojrzał mi w oczy. - Dlaczego? - spytałam równie cicho. Ten uśmiechnął się i wzruszył lekko ramionami.
-Sam się zastanawiam. Może przejaw dobroci, może jednak trochę cię lubię Hart. A może po prostu mniej mnie wkurwiałaś, niż ktokolwiek inny na ziemi - stwierdził wesoło. Ja tylko pokręciłam głową lekko. 
-Dziękuję - wybełkotałam i wpiłam się w jego usta na jeden krótki moment. Wydawało mi się to w tamtej chwili odpowiednie do sytuacji. Ten oddał pocałunek i puścił mnie.
-Kiedyś się jeszcze zobaczymy - powiedział spokojnie, a ja złapałam Kroto za dłoń i ze łzami szczęścia w oczach teleportowałam się do domu. Tam szybko wsunęłam go pod prysznic. Sama zaczęłam jak najszybciej pakować nasze rzeczy w dwie walizki. Trochę ubrań, kilka kosmetyków. Nic wielkiego, byle tylko przeżyć. W drzwiach stanął owinięty ręcznikiem zmęczony i wychudzony Kroto. Uśmiechnęłam się do niego z ulgą. 
-Tu masz ubrania, zaraz musimy wyjeżdżać - powiedziałam cicho i podałam mu koszulę, spodnie i bieliznę. Ten przytulił mnie jeszcze raz mocno do siebie.
-Gdybym tylko mógł, to bym nigdy cię już nie puścił - wyszeptał cichutko. Znowu zaczęły mi lecieć łzy po policzkach. Nie mogliśmy tak stać w nieskończoność. Trzeba było się zbierać. Z bólem odsunęłam się od niego.
-Jak będziemy bezpieczniejsi porozmawiamy na spokojnie, dobrze? - spytałam patrząc mu w oczy. Ten kiwną głową i zaczął się przebierać. Dopakowałam najważniejsze rzeczy i zadzwoniłam po taksówkę. Nie mogliśmy ryzykować ruszeniem się naszym pojazdem. Kilka minut później stała już na podjeździe. Kroto wpakował nasze walizki do bagażnika. Usiedliśmy spokojnie na tylnych siedzeniach. Mężczyzna ujął moją dłoń w swoje.
-Gdzie? - spytał taksówkarz znudzonym głosem. Spojrzałam na bilety.
-Londyn City, lotnisko - powiedziałam spokojnie. Ten kiwnął głową i już jechaliśmy ku lotnisku. Spojrzałam z uśmiechem na Kroto. Ten gładził kciukami moją dłoń. Położyłam głowę na jego ramieniu.
-Od teraz będzie tylko lepiej - wyszeptał mi na ucho. Pokiwałam głowa twierdząco i przymknęłam oczy, bo dalej nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Miałam tyle pytań. Tak wiele podejrzeń. Nagle tylu sprzymierzeńców.
Dojeżdżając do lotniska czułam, że tutaj jest początek czegoś nowego. Czegoś lepszego. Czegoś z kimś ważnym u boku. Wiedziałam, że tam gdzie jedziemy czeka nas tylko szczęście, bo jesteśmy tam razem. 
Riley i Kroto, razem. Tak jak powinno być od samego początku.
~~~
Od dłuższego czasu ten rozdział był i planowany i napisany. O dziwo, naprawdę podoba mi się tego typu zwieńczenie historii tuż przed epilogiem. Wydaje mi się, że sporo rzeczy zostało wyjaśnione.
Ah, pozdrawiam, zapraszam do komentowania i widzimy się przy epilogu.

1 komentarz:

  1. O MATKO
    ...
    AAAAAAA Kroto ♥
    Tego to się nie spodziewałam! Aj!
    Ten Korytarz jest jakiś nienormalny XD Jednak tym razem pod tym dobrym kątem. Za każdym razem w sumie niesamowicie ranił, ale nie da się ukryć, że za każdym razem Ley wynosiła z niego coś poniekąd dobrego. A to zbliżyła się do Freda, a to uratowała Croucha, a to spotkała jej wyzwoliciela ♥
    Prawie płakałam razem z Riley, gdy doszło do spotkania z Kroto. Piękny moment, ślicznie opisany.
    I DOCZEKAŁAM SIĘ POCAŁUNKU! (Wiesz, że kocham Freda, ale ta historia z Barty'm nie mogła skończyć się tak w szczerym polu i dziękuję za ten moment ♥)
    Nie chcę czytać następnego rozdziału... Bo wiem, że będzie nim epilog, że ta historia dobiegnie do końca... Ehh..
    Jednak cieszę się, że tak umęczona życiem istotka znalazła nareszcie spokój i ukojenie. Jedną miłość odnalazła, a drugą odzyskała. I to mnie pociesza c:
    Pozdrawiam cieplutko
    T

    OdpowiedzUsuń