poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Rozdział sześcdziesiąty drugi

Wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Reginald dalej wyrażał wielki zachwyt z powodu całego spotkania. Usiadłam na poprzednim miejscu.
-Właśnie rozmawialiśmy o tym, że i tobie przydałby się Mroczny Znak - przyznał uśmiechnięty Cromwell. Uśmiechnęłam się krążąc wzrokiem między Riddle, a Reginaldem. 
-To jest... Jakiś pomysł - przyznałam kiwając niepewnie głową. Mężczyzna aż podskoczył wesoło. Spojrzał zachwycony na Riddle.
-Mówiłem, że się zgodzi. Trzeba kuć żelazo póki gorące - powiedział z uśmiechem i dotknął mojej dłoni. Zwróciłam na niego wzrok, a dłoń Croucha mocno ścisnęła moje kolano.
-Mam równie dobry pomysł - mruknęłam błyskotliwie. Nagle wszystko przeleciało mi przed oczami. Dokładnie całe życie.
Od dzieciństwa z Kroto, z Zabinim, po pierwszą różdżkę, pierwsze zajęcia w Hogwarcie, pierwsze poznanie Hagrida, umęczoną śmierć Kroto, piękną scenę z Fredem w Skrzydle Szpitalnym, pierwsze wyznanie miłości, a potem po kolei wszystko zaczęło się pieprzyć, aż doszłam do tego momentu, w którym siedzę między moim biologicznym ojcem, przywódczynią Śmierciożerców i jednym z popleczników Voldemorta. Jedno z nich okazało się być dobrym człowiekiem, mimo bycia złem świata. Drugie okazało się być całym złem świata, mimo że uznawałam je za przyjaciela bliskiego mojemu sercu. Trzecie to Reginald, zwykły poplecznik, okrutny ojciec, naiwny idiota.
-Może zrobię Mroczny Znak tuż po tym jak zamieszkam u ciebie, kiedy skończy się rok szkolny? Jako uczczenie odnalezienia rodziny - zaproponowałam wesoło. Zauważyłam zachwyt w oczach Reginalda. Wiedziałam, że trafiłam z tym idealnie w punkt.
-Jaką ja mam mądrą córkę, prawda? - spytał podekscytowany. Barty spojrzał na mnie i uśmiechnął się z uznaniem.
-Bardzo mądrą - stwierdził i znowu zwrócił wzrok ku Riddle i Cromwellowi. Rebekah upiła trochę trunku ze szklaneczki i z uśmiechem spojrzała na mnie.
-Będzie mi cię bardzo miło powitać w naszych szeregach - stwierdziła spokojnie. Jej oczy dalej były zasnute żalem, trochę jakby smutkiem. Jej zewnętrzna osoba nie dawała po sobie poznać co się dzieje w środku. Mimo, że brzydziłam się nią teraz niesamowicie, to tym właśnie mi imponowała. Tym opanowaniem, spokojem, rozmysłem z jakim układała zdania. Krzywdzące, ale niezwykle przemyślane.
-Wrócisz w piątek do Hogwartu, mam nadzieję, że pannie Riddle nie będzie przeszkadzać, jeśli się poznacie bliżej - powiedział pogodnie, a Rebekah spojrzała przez ułamek sekundy na mnie ukazując skrzywioną minę, jak gdyby przepraszała za kolejne słowa, które wypływają z jej ust, i znowu wróciła do Reginalda.
-Z pewnością będą to miłe rozmowy i ciekawa znajomość - przyznała, po czym spojrzała na wielki zegar wiszący na ścianie za Cromwellem. Było późno. - Nie wiedziałam, że to już ta godzina. Muszę niestety was opuścić. A tak dobrze mi się rozmawiało - mruknęła kręcąc głową. Reginald uśmiechnął się do niej.
-Zapraszamy kiedy tylko będziesz chciała - powiedział z uśmiechem. Ta kiwnęła głową z podziękowaniem i wstała od stołu. Reginald i Barty wstali i usiedli. Kulturalnie. - Odprowadzę cię - zaproponował Reginald i ruszył z nią ku wyjściu.
-Mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze w Hogwarcie - powiedziała Rebekah. Pierwszy raz miałam wrażenie, że powiedziała to jak najbardziej prawdziwie. Że faktycznie chciała, żeby do tego spotkania doszło. Spojrzałam na nią.
-Na pewno - przyznałam trochę bezbarwnym głosem. Oboje z Reginaldem zniknęli za drzwiami od jadalni. Wypuściłam powietrze z płuc i przyłożyłam czoło do stołu.
-W piątek wracasz - powiedział cicho Barty kładąc dłoń na moim ramieniu. Uniosłam głowę i spojrzałam na niego. Z moich oczu świeciła pustka.
-Po dzisiejszym wieczorze nie jestem pewna czy faktycznie chcę, czy jeszcze mam siłę - mruknęłam, a ten kiwnął głową. Przetarłam twarz dłońmi. Do jadalni wrócił Reginald, a ja spojrzałam na niego wesoło.
-Tak się cieszę, że się dogadałyście. Zachowywałyście się jakbyście były przyjaciółkami - stwierdził rozanielony. Jeszcze do dzisiejszego południa miał rację, teraz nie mógł się bardziej mylić.
-Ciekawa osoba - odparłam i ziewnęłam. - Pora chyba iść spać. Dziękuję za dzisiaj - powiedziałam wstając od stołu. Reginald kiwnął głową.
-Dobrej nocy w takim razie - prawie wyszczebiotał. Ruszyłam do swojego pokoju po schodach. Usiadłam na łóżku i spojrzałam tępo w odsłonięte okno, za którym rozprzestrzeniała się ciemność. Zsunęłam z siebie sweter i spodnie. Położyłam głowę na poduszce i nawet nie wiem kiedy z moich oczu poleciały łzy. Przy każdej kolejnej uświadamiałam sobie co się właściwie na dole stało.
Rebekah Bell, moja Bekah była siostrą Voldemorta. Jak mogłam być taka głupia. Teraz nagle to wydaje się takie oczywiste. Mowa węży, świetna z wielu przedmiotów w Hogwarcie, nie mówiła o rodzinie. JAK MOGŁAM BYĆ TAK GŁUPIA? Zasnęłam.
Nie obudził mnie ani Barty, ani Crucio. Uchyliłam powieki i spojrzałam na zegarek. Nagle zaschło mi w gardle. Jeśli dobrze liczyłam śniadanie już się zaczęło. Wstałam z łóżka i wiążąc włosy w biegu zarzuciłam pierwszą lepszą sukienkę. Czemu ten kretyn mnie nie obudził? Zbiegłam po schodach boso i wpadłam do jadalni.
-Przepraszam... - urwałam widząc samego Croucha siedzącego przy stole i spokojnie jedzącego śniadanie. Na mój widok kącik jego ust powędrował nieznacznie w górę. Spojrzałam po sobie i poprawiłam opadnięte ramiączko sukienki.
-Reginald pojechał coś załatwić. Wróci wieczorem i chciał spędzić jutro z tobą - powiedział spokojnie Crouch. Usiadłam koło niego i nałożyłam na talerz jajecznicę.
-Jak dostanę się do Hogwartu? - spytałam smarując bułkę masłem. Ten dopił kawę.
-Pożegnasz się z Reginaldem, a ja się z tobą teleportuję do Hogesmeade. Tam się rozstaniemy. Mam nadzieję, że nie na długo - dodał z lekkim uśmiechem. Przewróciłam oczami i walnęłam go lekko w ramię ze śmiechem. Jednak cieszyłam się, że to Crouch mnie odeskortuje do Hogwartu. Że da mi wolną rękę.
Z kuchni wyszła niska kobieta z piękną twarzą, która zdecydowanie była warta grzechu. Uśmiechnęłam się do niej. Ta oddała uśmiech i zabrała talerze.
-Smakowało? - spytała nieśmiało. Crouch kiwnął przyjaźnie głową.
-Było pyszne - odparłam z uśmiechem. Na jej twarzy wyrósł idealnie skrojony uśmiech. Jakby się z nim urodziła. Nawet zmarszczki miała perfekcyjne. Dokończyła zbieranie talerzy i zniknęła w kuchni. Crouch zaśmiał się pod nosem. - Co? - spytałam zdziwiona. Ten spojrzał na mnie.
-Byłabyś tu idealną gospodynią - przyznał z delikatnym uśmiechem. Westchnęłam i spojrzałam w stronę krzesła Cromwella.
-Nie wytrzymałabym tutaj za długo - przyznałam cicho. Ten kiwnął głową rozumnie. - Ile już tutaj siedzisz? - spytałam patrząc na niego. Ten lekko odetchnął i zwrócił wzrok na obraz za krzesłem Reginalda.
-Od początku roku szkolnego z przerwami - powiedział i znowu spojrzał na mnie. Zmarszczyłam brwi. - To był ciężki rok, chociaż trochę się cieszę, że przez jakiś czas nie muszę siedzieć z Cromwellem sam - dodał, a ja nawet nie pytałam po co tutaj przyjechał. Po co się na to wszystko godził.
-Dla mnie to też był straszny rok. Kroto nie żyje. Bekah okazała się być siostrą Voldemorta. Chłopak Zabiniego jest pieprzonym idiotą. Jeszcze poznałam biologicznego ojca - mruknęłam i spojrzałam na Croucha. - Trochę pasmo porażek - stwierdziłam z lekkim uśmiechem. Ten pokiwał z politowaniem głową.
-Mam coś na to - stwierdził i wyjął spod stołu Ognistą Whisky. Nalał po równo do dwóch szklaneczek. Stuknęłam swoją szklanką o jego.
-Za to, że wytrzymałeś tutaj długo - mruknęłam i uśmiechnęłam się lekko. Ten oduśmiechnął się.
-Za to, że się nie złamałaś - odparł i oboje wypiliśmy za swoje intencje.
Pierwszy raz tutaj poczułam się nawet dobrze. Tak, że nie musiałam narazie uciekać. Że nie chciałam, aż tak bardzo stąd zniknąć. Widziałam tylko te uśmiechnięte brązowe oczy. Jednak byłam w duchu za nie wdzięczna.
~~~
Wracam z kolejnym rozdziałem. Może jeszcze nie jest to koniec, ale powoli się tam zbliżam. 
I bardzo dziękuję mojemu słoneczku Wiktorii, bez której pomocy nie dałabym rady opisać pewnych rzeczy 💕
Dlatego pozdrawiam z Włoch i zapraszam do komentowania.

poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Rozdział sześćdziesiąty pierwszy

~perspektywa Freda~
-Nie ma jej nigdzie, ani w Hogwarcie, ani w Hogesmeade, ani w Zakazanym Lesie. Hagrid by przecież wiedział - mruknąłem okrążając dormitorium po raz siódmy w ciągu ostatnich dwóch minut. Naprawdę cholernie się o nią bałem. Ostatnio jak zniknęła na dłużej to wróciła do Zabiniego, potem trochę do swojego domu. Wtedy martwiłem się równie mocno. Ale to przez sprawę sprzed jej ucieczki. Potrząsnąłem głową. Nie chciałem o tym w ten sposób myśleć.
-Wróci, to duża dziewczynka - odparł spokojnym głosem George leżący na swoim łóżku. Łatwo mu było mówić. Nie znał Ley tak dobrze jak ja. Nie wiedział, że jest postrzelona, bywa głupia, mocno depresyjna. Ale z drugiej strony jest najlepszym człowiekiem, jakiego poznałem w życiu. Nie wie do czego ta mała istota z piwnymi oczami jest zdolna, jeśli sobie coś usra. Drzwi do dormitorium się uchyliły i wszedł Lee z jakąś kopertą w dłoni. 
-Przyszło do ciebie na kolacji - powiedział podając mi świstek papieru. Kiwnąłem głową w podziękowaniu i otworzyłem list. Od razu rzuciły mi się w oczy zawijasy Ley. Serce podskoczyło mi do przełyku, aż musiałem usiąść z przejęcia. Zacząłem czytać. 
'Drogi Fredzie,
Przepraszam, że mnie nie ma w Hogwarcie. Że tak nagle zniknęłam. Za niedługo wrócę, muszę poukładać sobie kilka rzeczy. Nie martw się o mnie, nie panikuj.
Wszystko opowiem ci jak wrócę.
Bardzo cię kocham, Ley'
Przeczytałem każde słowo jeszcze z pięć razy. Żadne słowo z niego wcale mnie nie pocieszyło, a wręcz odwrotnie, trochę rozzłościło. Znowu robi coś na swoja rękę, potem będzie tego żałować, albo zasłaniać się tym, że mogła uratować tak wiele żyć. Nie musiała zgrywać bohatera. Spojrzałem znad listu na George'a. Ten patrzył na mnie uważnie.
-Od Ley? - spytał, a ja tylko kiwnąłem głową. - Powinieneś powiedzieć o tym Zabiniemu. Przy obiedzie pytał się mnie czy czegoś nie wiem - dodał bliźniak. Wstałem z łóżka.
-Zaraz wracam - mruknąłem i ruszyłem na dół po schodach. W Pokoju Wspólnym było kilkoro ludzi. Nie zwróciłem na nich najmniejszej uwagi. Zbiegłem po schodach przeskakując po kilka stopni naraz. Bardzo szybko znalazłem się przy wejściu do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Jakaś grupka chłopaków właśnie wchodziła do środka. Wsunąłem się za nimi. Mimo chamskich spojrzeń pognałem na górę do dormitorium Zabiniego. Zapukałem do drzwi.
-Proszę - usłyszałem ze środka. Pociągnąłem za klamkę i wszedłem do środka. Na łóżku leżał Zabini ze swoim chłopakiem, Davidem. Oboje spojrzeli w moją stronę bez większego zażenowania. 
-Przepraszam, że przeszkadzam, ale Ley wysłała list i pewnie chciałbyś go przeczytać - stwierdziłem i podszedłem bez oporów do łóżka. Podałem mu świstek. Zabini patrzył na mnie zaskoczony, ale szybko zabrał mi kawałek papieru z ręki. Zaczął czytać, a ja w tym czasie nie potrafiłem ustać. Zacząłem wędrować po ich dormitorium. 
-W co ona się tym razem wpakowała - wybełkotał zmęczonym głosem Blaise. Spojrzałem na niego zeszklonymi oczami. Nie chciałem, żeby stało jej się coś złego. Już i tak cholernie dużo wycierpiała. 
-Znowu Hart jest ważniejsza ode mnie? - spytał czerwony na twarzy David. Oboje spojrzeliśmy na niego z niedowierzaniem. Jeszcze nigdy nie byłem tak bliski uderzenia kogoś za głupie pytanie. Był tak blisko mnie, mojej zaciśniętej pięści.
-Słucham? - wymamrotał Blaise nie do końca rozumiejąc sens jego słów. David mimo to gotował się już bardzo wyraźnie. Wstał z łóżka i zaczął machać rękami łażąc po pokoju.
-Ona zawsze jest ważniejsza. Zawsze. Nawet jak jesteś pijany to pytasz o nią. Gdzie jest. Co się z nią dzieje. Ja się dla ciebie nie liczę. Miała się od ciebie trzymać z daleka - warknął na Zabiniego. Ten siedział oszołomiony. Ja aż usiadłem z wrażenia. Oboje patrzyliśmy po nim zbaraniali. 
-Słucham? - powtórzył się Blaise już bardziej protekcjonalnym głosem. - To dlatego tak się odsunęła ode mnie? To wszystko twoja robota? - dodał już krzycząc. Wymierzył wskazującym palcem w Davida wstając z łóżka. - Powinieneś już iść - powiedział głosem tak zimnym, że aż przeszły mnie ciarki. David umilkł trawiąc te trzy słowa. Po czym zebrał swoje ubrania i wyszedł z dormitorium z uniesioną głową. Zabini usiadł na łóżku i spuścił głowę w dół oddychając głęboko. Byłem w stanie patrzeć tylko w ścianę na przeciwko mnie tępym wzrokiem. Nie do końca wiedziałem co się właściwie stało.
~perspektywa Riley~
Po mojej głowie błąkały się w tym momencie najgorsze przekleństwa, jakie istniały. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Nie mogłam w to uwierzyć. Oparłam dłoń o futrynę. Było mi strasznie słabo. Słowa zamarły mi w gardle.
-Powinnaś wejść, Cromwell cię oczekuje - wybełkotałam niewyraźnie. Rebekah wyglądała jakby chciała coś powiedzieć, ale chyba stwierdziła, że to bez sensu. Że nieważne co powie i tak niewiele to da. Odetchnęłam głęboko i zamknęłam drzwi. Spojrzałam na nią.
-Nie wiedziałam, że tu będziesz - powiedziała spokojniejszym głosem, niż mój. Kiwnęłam głową, jakby wszystko było w porządku. Nie chciałam o tym myśleć na razie. Znowu oberwę od Reginalda za pierwsze lepsze gówno. Naprawdę nie chce za coś takiego. Za dowiedzenie się, że osoba, którą uznawałam za tak ważną dla mnie, okazała się jednym ze Śmierciożerców... Nie, gorzej, ich przywódczynią. A jednak Blaise miał rację, za żadne skarby świata nie chciałam się dowiadywać, że Rebekah była siostrą Voldemorta. Doszłam do jadalni. Bell... Riddle przybrała poważny wyraz twarzy, a ja zdobyłam się na blady uśmiech. Usiadłam koło Bartyego.
-Rebekah, jak miło cię widzieć - powiedział z uśmiechem mój ojciec i podał jej dłoń. Ta ujęła ją i kiwnęła głową. - Już pewnie zdążyłaś poznać moją córkę, Riley - dodał naprawdę szczęśliwy. Mój wzrok i Riddle się spotkały. Uśmiechnęłam się przyjaźnie, na co ona zareagowała bladym uśmiechem.
Moje wnętrzności chciały się wydostać na zewnątrz.
-Miło cię poznać - powiedziałam starając się jak najbardziej ukryć swój żal. Nie wiem czy przez zachwyt, czy po prostu dobrze to ukrywałam, ale Reginald wydawał się niczego nie wyłapywać. Riddle kiwnęła głową.
-Kojarzycie się? Obie chodziłyście do Hogwartu - powiedział wesoło Cromwell. Kiwnęłam twierdząco głową.
-Gdzieś na korytarzach, może zdarzyło nam się porozmawiać - przyznała Riddle, ale zwróciła głowę ku Reginaldowi. Westchnęłam lekko.
Śniadanie podeszło mi do gardła.
-Co jest skarbie? - spytał Reginald lekko zaniepokojony. Spojrzałam w jego stronę z lekkim uśmiechem.
-Po prostu jestem trochę zmęczona, ale z chęcią porozmawiam z siostrą Voldemorta. Z chęcią bym posłuchała kilku ciekawych historii - dodałam patrząc na Riddle z uśmiechem. Przełknęłam ślinę. - Słyszałam, że kilkoro uczniów również jest Śmierciożercami. Sami chcieli dołączyć do Armii Voldemorta? Może nie mieli wyboru? Ale gdzieżby, na pewno chcieli sami - powiedziałam starając się nie brzmieć zgryźliwie. Nawet uśmiechnęłam się przyjaźnie na końcu. Riddle nałożyła trochę jedzenia na widelec i wsunęła go do ust. Jej twarz nie wyrażała dokładnie nic, tylko w oczach tlił się płomyk żalu, że w ten sposób się dowiedziałam. Może, że w ogóle się dowiedziałam? Może wtedy bym wcale jej nie obwiniała? Na pewno bym tego nie robiła. Miałam ją za dobrego człowieka.
Przełknęłam resztki śniadania.
-Jeśli nalegasz - powiedziała po upiciu łyka Ognistej Whisky stojącej przed nią. - Ale ostatnio nie robiłam nic ciekawego. Wszystko piszą w Proroku Codziennym. Ja się tylko nie zgadzam ze stwierdzeniem okrutni czy okropni - dodała z uśmiechem. Reginald zaśmiał się, jak z najlepszego żartu.
-Rebekah może nie jest największa, ale to na pewno najpotężniejsza czarownica tych czasów - przyznał z uśmiechem. - Wszyscy Śmierciożercy cieszą się, że jest naszą przywódczynią.
Z każdym jego słowem czułam, że potrzebuję coraz więcej powietrza, by moje płuca nie pękły wpół. Zupełnie jak w Korytarzu.
-Czy mogę was na moment przeprosić? - spytałam z uśmiechem wstając od stołu. Reginald kiwnął głową i zajął się żywą rozmową z Rebekah. Jedyne co do mnie docierało jak wychodziłam to moje imię i 'Mroczny Znak'. Nie chciałam dołączać się do tej okropnej rozmowy. Poszłam do pierwszej lepszej łazienki. Zwymiotowałam do toalety wszystko co zalegało mi w żołądku. Otarłam twarz papierem i skuliłam się w kącie łazienki. Schowałam twarz w dłonie.
-Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa... - mamrotałam wciskając paznokcie w wewnętrzne strony dłoni. Jak mogłam być taka głupia i tego nie zauważyć. Jak mogłam w to wszystko wierzyć. Jestem najgłupszym stworzeniem chodzącym po Ziemi. Do łazienki ktoś zapukał.
-Riley, Reginald kazał mi pójść po ciebie. Martwi się - wymamrotał zza drzwi Barty.
-Jest otwarte - wybełkotałam dalej kryjąc twarz w dłoniach. Crouch otworzył drzwi. Ja nawet nie uniosłam wzroku. Nie miałam siły. Usłyszałam zamykanie drzwi. Junior usiadł koło mnie i położył dłoń na moim ramieniu.
-Wiem, że to ciężkie dla ciebie, ale musisz tam wrócić. Właśnie omawiają, gdzie umieścić twój Mroczny Znak. Musisz porozmawiać z Reginaldem. Odłożyć to na jak najdłuższy czas. Przynajmniej z miesiąc. Do wtedy powinno wszystko się wyjaśnić - mruknął spokojnie. Spojrzałam na niego z żalem w oczach.
-Przyjaźniłam się z siostrą Voldemorta, rozumiesz? I nic nie zauważyłam. Miałeś rację, jestem głupia. Kompletnie głupia - wybełkotałam, a te westchnął lekko. Położył dłonie na moich ramionach.
-Hart, teraz rozstrzygają się losy kilkorga ludzi. Jeśli ty będziesz mieć znak to wszystko się posypie. Nigdy nie będzie dobrze - powiedział patrząc mi w oczy.
-Crouch, dlaczego cały czas powtarzasz, że będzie dobrze? - spytałam cicho. Ten westchnął i wstał z podłogi. Podał mi dłoń. Ujęłam ją lekko.
-Po prostu raz mi zaufaj - odparł, a ja kiwnęłam głową. Z nowym nastawieniem znowu stawiłam się w jadalni.
-Na czym skończyliśmy? - spytałam z uśmiechem.
~~~
Trochę mi zabrał ten rozdział, naprawdę nie wiedziałam jak go poprowadzić. Niewiele wyjaśnia, a jednak strasznie dużo komplikuje. Ah, pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Rozdział sześćdziesiąty

-Słyszałem, że jesteś w Gryffindorze - powiedział podnosząc do ust kawałek kanapki. Spojrzałam na niego i kiwnęłam spokojnie głową. Zmarszczył brwi, wyraźnie nie był zbyt zadowolony. Nie mogłam jednak nic zrobić. Tiara Przydziału zostaje nałożona na głowę ucznia tylko raz w życiu. Nie ma od tego odstępstw, prawda? Przy postępującej ciszy zaczęłam lekko się niepokoić, że jednak jest sposób, bym nagle znalazła się w innym domu.
-Mimo to i tak mogę być świetną wtyką w Hogwarcie. Znam wielu Ślizgonów i udałoby mi się bez problemu wniknąć w ich środowisko i-
-Nie, nie o to chodzi. Po prostu to może się im wszystkim wydać dziwne, że spędzasz więcej czasu ze Ślizgonami, niż Gryffonami. Nie chcemy wzbudzać podejrzeń, szczególnie w tak ważnej kwestii - mruczał pod nosem Reginald. Ja westchnęłam lekko i spojrzałam na niego błagalnie.
-Ale tato - wybełkotałam. Nagle cały świat zamarł. Wzrok Reginalda poszybował w moją stronę. Jego twarz wyrażała dogłębne zdziwienie, długie zmarszczki wokół ust ułożyły się w kształt litery o. W zielonych oczach dalej czaiło się niedowierzanie. Spojrzałam na Bartyego. Wyglądał dokładnie tak samo. Tylko kolor oczu się nie zgadzał. Każda ekspresja na ich twarzy, lekko uniesione nerwy twarzy. Takie same.
JAK TAKIE COŚ PRZESZŁO MI PRZEZ GARDŁO?!
-Riley - wyszeptał z przejęciem Reginald. W jego oczach zaskoczenie zastąpiła teraz łamana miłość z wszechogarniającym złem. Wydobywało się z każdej komórki jego ciała. Tylko teraz nie wiedziałam co dokładnie się wydobywało. Czy miłość, czy zło? Obie opcje były przerażające.
Reginald dotknął mojej dłoni swojej lekko i pogładził ją kciukiem. Zachował się dokładnie tak jak Kroto, gdy tylko miałam jakiś problem. Wtedy kiedy siadaliśmy przy stole w białej, trochę zbyt sterylnej kuchni.
Chciałam uciec. Zapaść się pod ziemię. Umrzeć najszybciej jak się da. Jednak twarz Reginalda po chwili zaczęła wyrażać ekstazę. Albo coś bardzo blisko tego.
-Teraz już wierzę, że uda ci się wszystko dobrze zrobić, nawet gdy będziesz wśród Gryffońskich śmieci - powiedział dumny z siebie. Uśmiechnęłam się bardzo blado, wydaje mi się, że ledwo widocznie. W głowie krążyło mi tylko, że jeśli słychać byłoby dźwięk łamanego serca, moje zdołałoby ogłuszyć ludzi w obrębie dwudziestu pięciu kilometrów. Przynajmniej.
-Dziękuję za to zaufanie - odparłam spokojnym tonem. Wewnątrz krzyczałam.
-Za to proponuję, żebyście mnie podwieźli do Lestrange'ów, a potem zrobili sobie dzień wolny, aż do kolacji. Barty zawiezie cię, gdzie tylko zechcesz. Pieniędzmi nie musisz się wcale przejmować. Służba przygotuje wszystko na przyjście Rebeki Riddle, rodzonej siostry Voldemorta - powiedział wyniosłym tonem. Był coraz dumniejszy ze swojego postępowania. Ze swoich słów. ZE MNIE! Wstał od stołu. - Teraz zbierzmy się i możemy ruszać - przyznał wesoło. Ja kiwnęłam głowa niezgrabnie i wstałam od stołu. Spojrzałam na Bartyego, który mimo zamkniętych już ust dalej przedstawiał wielkie zaskoczenie na twarzy. Nawet nie próbował tego ukryć. Reginald ruszył ku drzwiom wyjściowym, a Crouch zarobił w żebra lekko z mojego łokcia. Ten otrząsnął się. Spojrzał na mnie i już miał wygłaszać swoją opinię. Przyłożyłam palec do swoich ust i wróciłam wzrokiem do Reginalda. Widziałam jego satysfakcję, gdy otwierał drzwi przed nami.
-Kto kieruje? - spytał Crouch, gdy już trochę doszedł do siebie. Reginald podał mu kluczyki do stacyjki i z uśmiechem wsiadł na przednie siedzenie pasażera. Usiadłam z tyłu lekko przestraszona, jak wielką przyjemność zrobiło mu jedno, tak straszne, ale normalne słowo. Za kierownicą usiadł Crouch. Ruszył spokojnie drogą prowadzącą do wyjazdu z posesji. Przez całą drogę Reginald opowiadał o tym, jak bardzo chciał mieć córkę. Jak cholernie za mną tęsknił, mimo że widział mnie przed porwaniem może raz.
Często padało imię Kroto okraszone obraźliwym określeniem, jak pieprzony, szlama czy zachwytem z powodu jego śmierci. Z każdym takim razem paznokcie mocniej wbijały się we wnętrze moich dłoni, a Barty spoglądał przez ułamek sekundy w lusterko, by sprawdzić czy jeszcze się trzymam. Chyba dobrze udawałam, bo mimo wyrywanych wnętrzności jakoś dojechaliśmy do Lestrengów. Reginald otworzył drzwi swoje, potem moje.
-Siadasz z przodu? - spytał, gdy słońce padło na moją twarz. Kiwnęłam głową z lekkim uśmiechem i wstałam. Ten objął mnie na moment ramieniem i ruszył szczęśliwy ku wielkiemu Dworowi. Usiadłam z przodu i schowałam twarz w dłoniach pochylając się ku moim kolanom.
-Gdzie jedziemy? - mruknął Crouch wyjeżdżając z posesji Lestrengów. Podniosłam głowę ze zmęczonym wyrazem twarzy. Spojrzałam na mężczyznę.
-Zawieź mnie gdzieś, gdzie mogę wysłać bezpiecznie list, tak żeby nie przeszedł przez ręce Śmierciożerców - odparłam poważnym tonem. Ten kiwnął głową i skręcił w lewo.
-Riley, dalej nie wiem jakim cudem przeszło ci przez gardło słowo z czasu śniadania - mruknął rozglądając się po drodze. Spojrzałam na niego.
-Barty, ja sama nie wiem - wymamrotałam odchylając głowę do tyłu. Palcem znalazłam otwieranie okna. Uchyliłam je, a wiatr owiał moją twarz. Przymknęłam oczy. - Wiem tylko że wracam do Hogwartu. Do Freda - dodałam ciszej. Barty położył dłoń na moim kolanie i pogładził je przez moment.
-Będzie dobrze i tym razem jestem tego pewien - przyznał cicho i zabrał dłoń. Skręciliśmy na jakiejś mniejszej uliczce w prawo. Spojrzałam na niego.
-Od jakiegoś czasu jesteś tego bardziej, niż pewien. Co ty kombinujesz? - spytałam cicho. Ten uśmiechnął się blado. na moment zwrócił wzrok na mnie.
-Dowiesz się w swoim czasie, ale uwierz mi, to będzie jeden z najlepszych dni w twoim życiu - przyznał i skierował oczy na drogę. Westchnęłam lekko kręcąc z politowaniem głową. Wjechaliśmy na jakiś parking przed podrzędnym barem. - Tu jest na tyle bezpiecznie, że nie będziesz musiała się przejmować Śmierciożercami - dodał i otworzył drzwi. Bar wydawał się stary i bardzo zaniedbany. Wyszłam z pojazdu i zamknęłam drzwi. Ruszyłam śladem Croucha, który powoli zbliżał się do baru. Weszliśmy przez skrzypiące drzwi. Croucha od razu obległy tamtejsze kobiety, na których widok humor się poprawił mężczyźnie.
-Powiedz mi gdzie mogę napisać list, a ty się baw - powiedziałam spokojnie. Barty machnął ręką w stronę baru. Ruszyłam ku młodemu chłopakowi za barem, który wycierał właśnie szklankę. - Cześć, przychodzę tutaj z polecenia Bartyego. Mówił, że mogłabym wysłać stąd list do znajomego - powiedziałam spokojnie. Ten spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko.
-Powiedz mu, że jeśli nie ureguluje rachunku nici z przysług - wymamrotał najsłodszym głosem jaki słyszałam. Pogrzebałam w kieszeni spodni i położyłam na ladzie garść Galeonów.
-Wystarczy? - spytałam trochę zmęczonym głosem. Ten spojrzał na pieniądze, a potem na mnie. Był dogłębnie zaskoczony moim zachowaniem. Sama byłam nim zdziwiona, jednak zdeterminowanie do wysłania listu przezwyciężyło maniery. Chłopak kiwnął głową i wyciągnął spod lady pergamin i pióro. - Dziękuję - mruknęłam i zabrałam to do pierwszego lepszego wolnego stolika. Zaczęłam kreślić szlaczki na papierze. Co jakiś czas spoglądał na mnie barman wielkimi oczami, a gdy go na tym łapałam uciekał wzrokiem do stolika starszych panów. Zgięłam list i podeszłam do baru.
-Gdzie to wysłać? - spytał stawiając przede mną Ognistą Whisky. Uśmiechnęłam się lekko. Upiłam łyk. Alkohol rozlał się po moim gardle łagodnie je szczypiąc od środka.
-Fred Weasley, Hogwart - powiedziałam z błogim uśmiechem na twarzy. Ten kiwnął i zniknął na moment za drewnianymi drzwiami. Dopiłam trunek ze szklanki i odszukałam wzrokiem Bartyego, który właśnie bajerował ładną blondynkę. Gdyby nie to, że za niedługo mieliśmy się zbierać, to wylądowałby z nią w łóżku. A wyglądała na dobrą w te sprawy. Mężczyzna wrócił z zaplecza.
-Wysłane, podać coś jeszcze? - spytał nachylając się nade mną. Spojrzałam w jego stronę. Wskazałam dłonią na stolik Croucha.
-Pięć szklaneczek Whisky tam - powiedziałam, po czym zwróciłam dłoń na ladę. - Dwie tutaj - dodałam, a ten kiwnął głową. Tak minęła kolejna godzina. Blondynka usilnie starała się zaprowadzić Croucha na górę. Nie dziwiłam się jej wcale. Patrząc na niego, naprawdę nie miałam wątpliwości, że może się podobać kobietom. Jednak on cały czas jej odmawiał, droczył się z nią. Wymawiał się mną, o losie, nazywając mnie młodszą siostrą. Nie ważne, że nie byliśmy w jakikolwiek sposób spokrewnieni. Patrzyłam na to nie kryjąc rozbawienia. Ten wreszcie wstał od stołu i złożył na ustach blondynki pocałunek, którego zapewne nie zapomni jeszcze przez kilka miesięcy. Westchnęłam i wstałam od baru. Ten podszedł do mnie.
-Dopisz mi to do rachunku - powiedział Crouch w stronę barmana. Ten spojrzał na niego, potem wskazał na mnie kciukiem.
-Mała wszystko uregulowała. Już nie jesteś dłużny nic - odparł z uśmiechem barman i położył czystą szklankę na szafce za nim. Crouch spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. Ruszyliśmy w stronę pojazdu.
-Nie musiałaś tego robić - przyznał otwierając mi drzwi. Wsiadłam do środka i zamknęłam drzwi. Zaraz po mnie wsiadł Crouch. Spojrzałam w jego stronę.
-Ty robisz dla mnie sporo, to chociaż tym się odpłaciłam - mruknęłam racjonalnie. Ten pokiwał głową z politowaniem. - Bracie - dodałam rozbawionym głosem. Ten szturchnął mnie lekko w ramię i ruszyliśmy ku dworowi Cromwella. Gdy dojechaliśmy przygotowania na powitanie panny Riddle jeszcze trwały. Wszystkim dyrygował Reginald.
-Cieszę się, że jesteście. Zaraz ma być - powiedział z przejęciem w głosie. Kiwnęłam głową lekko i ujęłam szklaneczkę z wodą. Nie zdążyłam nawet wypić łyka, gdyż rozległo się pukanie do drzwi. Nikt nie zrywał się do nich.
-Otworzę - mruknęłam cicho i wstałam od prawie zastawionego stołu. Reginald kiwnął głową, a ja ruszyłam ku drzwiom. Przeszłam przez długi korytarz do pięknych drzwi. Złapałam za klamkę i pociągnęłam drzwi w swoją stronę. Moim oczom ukazała się tak dobrze znana mi osoba.
-Rebekah?
-Riley?
~~~
Wracam z kolejnym rozdziałem, miałam na niego kilka pomysłów, w końcu wybrałam ten. Także zapraszam do komentowania i pozdrawiam.

sobota, 7 kwietnia 2018

Rozdział pięćdziesiąty dziewiąty

Z drzwi za Reginaldem wyszła jakaś kobieta. Zaczęła podchodzić do nas i nakładać nam na talerze jedzenie z półmisków stojących przed nami. Uśmiechnęłam się blado do niej.
-Dziękuję - powiedziałam, gdy skończyła nakładać mi jedzenie. Kobieta spojrzała na mnie przerażona. Mężczyzna prychnął.
-Nie spoufalaj się ze służbą - ryknął Reginald. Spuściłam głowę w dół i kiwnęłam głową udając ogładę. Będzie trudniej, niż sądziłam.
-Dobrze - mruknęłam cicho i podniosłam wzrok na niego. Ten siedział już opanowany i ujął widelec do ręki. Znowu na jego twarz wstąpił uśmiech.
-Cieszę się, że tu jesteś - powiedział pewnym tonem i zostawił mi chwilę na odpowiedź. Nie doczekał się jej. - Szkoda, że od samego początku nie siedzisz ze mną, tylko ten zdrajca cię porwał - dodał mniej przyjaznym tonem. Ujął kieliszek wypełniony bordowym płynem. Uniósł go lekko. - Wznoszę toast za to, że moja córka wróciła do domu i za to, że nie ma już mężczyzny imieniem Kroto - dodał, a Crouch szturchnął mnie lekko, bym i ja ujęła kieliszek.
-Również się cieszę, że tu jestem - wycedziłam przez zęby i uśmiechnęłam się dość wiarygodnie ujmując własny kieliszek. Upiłam kilka łyków wytrawnego wina z naczynia. Przyniosło mi to lekką ulgę.
-Reginaldzie, wydaje mi się, że możesz jej wyjawić jutrzejszą niespodziankę - powiedział spokojnie Crouch, na co mężczyzna kiwnął głową. Uśmiechnął się i nachylił się w moją stronę. Jakby to była informacja poufna.
-Jutro przyjdzie do nas na kolację sama siostra Voldemorta. Będziesz mogła z nią porozmawiać, oczywiście zachowując wielki szacunek. Wiedziałaś, że chodzi do Hogwartu z tymi szlamami? - spytał rozbawiony. Uśmiechnęłam się do niego blado.
-Wiedziałam o tym, coś mi się obiło o uszy - przyznałam cicho. Ten kiwnął głową patrząc na mnie uważniej. Odchrząknęłam. - Myślałam o tym trochę. Zauważyłeś, że prawie każdy Śmierciożerca ma wtyki w Hogwarcie? Jak nie przez swoje dzieci, jak Malfoyowie, to przez jakiekolwiek inne źródła. Moim zdaniem nie zawsze warto takim rzeczom wierzyć, bo to informacje z drugiej, a nawet trzeciej ręki - mruknęłam i sprawdziłam czy na twarzy Reginalda pojawiło się zainteresowanie. Nie myliłam się. Był zaintrygowany.
-Co sugerujesz kochana? - spytał spokojnym, bystrym głosem. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie. Czułam, że zaczynam się rozkręcać w tej rozmowie. Musiałam ją tylko dobrze wywarzyć, żeby cokolwiek przeszło.
-Proponuję, abym była twoim łącznikiem między Hogwartem, a domem - powiedziałam, a przy 'domu' rozglądnęłam się, jakbym już tutaj przynależała. Jakby to było moje miejsce na Ziemi.
JAK MI TO PRZESZŁO PRZEZ GARDŁO?!
-Riley - mruknął poważnie Reginald i wyciągnął swoją dłoń ku mojej. Delikatnie objął moją dłoń swoimi. Spojrzał mi w oczy. - Tak bardzo nie chcę cię znowu tracić na tak długi czas - stwierdził i wypuścił powietrze z płuc. - Ale mówisz cholernie sensownie. Napawasz mnie dumą, dlatego przemyślę tą propozycję i dam ci znać - dodał lekko zmartwiony, ale bardzo podekscytowany. Uśmiechnęłam się lekko. - Jaką ja mam mądrą córkę, prawda Barty? - spytał wesoło i spojrzał na brązowowłosego Śmierciożercę.
-Bardzo mądrą - przyznał spokojnie i lekko się do mnie uśmiechnął Crouch. Kiwnął głową z lekkim uznaniem, że dałam mu do myślenia z Hogwartem. Nawet była szansa, że tam wrócę.
-Chyba już czas iść spać. Crouch cię odprowadzi do pokoju - powiedział z uśmiechem i wstał z fotela. Z dumą wypisaną na twarzy ruszył w stronę kuchni. Zniknął za drzwiami, a ja wypuściłam spokojnie powietrze z płuc i przybrałam obojętny wyraz twarzy.
-Jesteś zmęczona? - spytał Barty, a ja zaprzeczyłam ruchem głowy. Ten uśmiechnął się do mnie lekko i podstawił mi swoje ramię. Ujęłam je i ruszyłam za nim. Zaczął prowadzić mnie schodami na górę, potem zamiast do mojego pokoju poszliśmy jeszcze dalej w górę. Barty przepuścił mnie dopiero przed wielkimi mahoniowymi drzwiami.
Weszłam na mały taras z pięknym widokiem na las i cudownie rozciągające się niebo. Stały na nim dwa wiklinowe fotele z czarnymi, puszystymi poduszkami na sobie.
-Ten taras Reginald wybudował dla ciebie. Stwierdził, że może ci się spodobać - mruknął spokojnie, a ja usiadłam na jednym z foteli.
-Nie wydaje mi się, że cokolwiek mnie do niego przekona - wymamrotałam cicho. Ten kiwnął lekko głową i usiadł koło mnie. Spojrzał w niebo.
-Znasz się na gwiazdach? - spytał głośniej, jakby zdania wypowiedzianego przeze mnie nie było. Oparłam się o oparcie i spojrzałam w niebo. Wyciągnęłam dłoń przed siebie. Kojarzyłam kilka konstelacji.
-To nad nami, to spore, to Andromeda, widać ją tylko na półkuli północnej - mruknęłam kreśląc w powietrzu kształt gwiazdozbioru. Barty kiwnął głową. Rozglądnęłam się i skierowałam dłoń w inną stronę. - To jest Droga Mleczna, a tam w jej środku Kasjopeja - dodałam, a Crouch spojrzał na mnie.
-Tęsknisz za Kroto? - spytał ledwo słyszalnie. Ruszyłam dłonią ponownie i pokazałam inny kształt. Wciągnęłam powietrze.
-To jest gwiazdozbiór Smoka. Kroto zawsze mówił, że gdy tylko coś złego się będzie działo, a jego nie będzie w pobliżu, to Smok będzie mnie chronił przed wszelkim złem. Jak byłam mniejsza to w to bardzo wierzyłam, miałam wrażenie, że to co mówi to prawda - wymamrotałam pod nosem. Ten kiwnął lekko głową. Spojrzałam w stronę Croucha i opuściłam dłoń. - Teraz wiem, że to gówno prawda, ale cholernie za nim tęsknię - przyznałam szeptem. Spuściłam głowę w dół.
-Powinnaś pójść już spać - stwierdził cicho. Kiwnęłam głową i ostatni raz spojrzałam na Konstelację Smoka. Wyszliśmy z tarasu i ruszyliśmy w dół korytarzem. Podprowadził mnie pod mój pokój.
-Obudzisz mnie jutro na śniadanie? - spytałam spokojnie, a ten kiwnął twierdząco głową. Weszłam do pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Zsunęłam z siebie rzeczy i weszłam pod kołdrę. Miałam tylko nadzieję, że nic mi się nie przyśni. Że tej nocy będę miała całkowity spokój.
O dziwo, tak właśnie się stało. Rano poczułam tylko dłonie Bartyego na ramionach.
-Riley, za pół godziny śniadanie - mamrotał trochę zaspany nade mną. Uchyliłam powieki i spojrzałam na niego. Uśmiechnęłam się lekko. Ten dotknął dłonią mojego policzka i przejechał palcami po mojej szyi. - Weasley ma tak dużo szczęścia - wybełkotał i odsunął się ode mnie.
-Zaraz będę schodzić, tylko się ogarnę - stwierdziłam siadając na łóżku. Przetarłam kłykciami oczy, a Crouch zniknął w drzwiach. Wstałam z łóżka i podeszłam do szafy. Wyciągnęłam czarne spodnie i czarny sweter. Nałożyłam to na siebie i przed lustrem ułożyłam jakoś w miarę sensownie włosy. Byle tylko nie odstawały na wszystkie możliwe strony. Ruszyłam na dół do jadalni, w której już siedział Crouch, ale nie było jeszcze Reginalda. Usiadłam na swoim wczorajszym miejscu.
-O której ma się zjawić siostra Voldemorta? - spytałam spokojnie patrząc w stronę Bartyego. Ten odłożył kubek, który dzierżył w dłoni na stół.
-W porze kolacji, czyli w sumie kiedy tylko będzie chciała - odparł, a ja kiwnęłam głową. Do jadalni wszedł Reginald w skowronkach.
-Dzień dobry - powiedział z uśmiechem siadając na swoim miejscu. Kiwnęłam mu głową z lekkim uśmiechem. - Od dawna tak dobrze jak dzisiaj nie spałem - przyznał z uśmiechem. - I powiem ci, że myślałem nad tym co powiedziałaś wczoraj. Wiesz co? Zgadzam się - dodał rozweselonym głosem. Pierwszy raz w tym domu uśmiechnęłam się bez cienia fałszu.
-Naprawdę? - spytałam wesoło. Ten kiwnął twierdząco głową. - Nawet nie wiesz jak się cieszę - dodałam radośnie. Ten zaśmiał się i podsunął mi świeże bułki pod talerz. Ujęłam jedną z nich. Kiwnęłam głową w podziękowaniu.
Dzisiaj byłam gotowa na spotkanie całego zła świata, skoro już z dwójką z nich siedziałam i w spokoju jadłam śniadanie. Nic nie mogło zepsuć tego dnia. Przynajmniej tak mi się w tamtym momencie wydawało.
~~~
Wrzucam kolejny, mi się dosyć podoba. Trochę we mnie kwitł, dlatego zapraszam do komentowania i pozdrawiam.