środa, 12 sierpnia 2015

Rozdział dwunasty

W dłoni trzymałam piękny, złoty wisiorek z dwoma zdjęciami. Jedno przedstawiało jakąś małą dziewczynkę, zapewne mnie, a drugie kobietę z wcześniejszego listu. Moją matkę, nadal była piękna, może nawet piękniejsza. Uśmiechnęłam się delikatnie do fotografii i założyłam to na szyję. Nie poczułam żadnego ukłucia w serduszku, a raczej lekki spokój. Czy to nie dziwne?
Rozglądnęłam się po ludziach przy stole. Nikt na mnie nie patrzył, więc wstałam i zabierając tosta wyszłam z Wielkiej Sali. Szłam spokojnie, może zbyt dostojnie jak na osobę w moim wieku, ale mój cel tego wymagał. Zabini się chyba ucieszy, kiedy zobaczy co dostałam, prawda? Zamiatałam więc nogami w jego kierunku, wiedziałam, gdzie może siedzieć. Na Dziedzińcu Głównym bajeruje jakąś laskę, która i tak potem mu nie da się nawet dotknąć. Zawsze tak się kończy, potem tego żałuje. Za szybko ponoszą go emocje, ale walczyć potrafi jak nikt inny. Zadziwiająco ujrzałam go z daleka z kimś w objęciach. Aż przystanęłam z wrażenia. Nie potrafiłam wyartykułować żadnego słowa. Uciekłam, zachowałam się jak rasowy tchórz, ale niektóre sytuacje tego wymagają. Nie wiedziałam kompletnie jak się zachować. Nigdy nie przypuszczałam, że Zabini jest... A może jednak nie jest. Może tylko podpuszcza kolejną osobę, ale dlaczego miał by to teraz robić? Tyle pytań kołatało mi się w głowie, że nawet nie zauważyłam, iż ktoś biegł, a raczej uciekał prosto na mnie. Dziewczęce ciało mocno wpadło w moje powalając je na podłogę. Spojrzałam osobie w twarz i jedyne co ujrzałam to zielone przestraszone oczy, po czym przepraszając gęsto ruszyła szybko i zniknęła za rogiem. Patrzyłam na miejsce skąd biegła, by zobaczyć napastnika, jednak takowy się nie pojawił. Wyszedł stamtąd tylko rudowłosy Fred uśmiechnięty od ucha do ucha. Zwróciłam na niego wzrok trochę nierozumnie, a ten wtedy spojrzał na mnie. Jego uśmiech zmalał, ale zamienił się jakby w delikatną troskę. Chłopak podbiegł do mnie.
-Riley, nic ci nie jest? - spytał łagodnie i podał mi dłoń. Ujęłam ją, bo cóż innego mogłam zrobić. Podciągnął mnie w górę. Patrzyłam na niego natrętnie chcąc odpowiedzi na pytanie, które zaraz miało zabrzmieć.
-Widziałeś tamtą dziewczynę? Ktoś ją gonił. Był koło ciebie ktoś? Mógł uciekać - wytrajkotałam patrząc na niego i mocno gestykulując. Ten patrzył na mnie jak na kretyna, lekko zburaczałam na twarzy. - Czyli nie - westchnęłam delikatnie. Ten potwierdził głową delikatnie. Ale ta dziewczyna, te oczy, to sugerowało, że się czegoś boi.
-Wszystko w porządku? - spytał spokojniej, z mniejszą troską. Wlepiałam wzrok w jego oczy, o dziwo wydały mi się bardzo znajome, tak jakbym juz je gdzieś widziała. Nie chodzi mi o Hogwart, a coś ważniejszego, mroczniejszego i bardziej nienormalnego, niż zazwyczaj. W pewien sposób mnie to przerażało, a z drugiej zaskakiwało.
-Tak, przepraszam – powiedziałam cicho lekko skruszona i uśmiechnęłam się delikatnie. Ten oduśmiechnął się, a po mojej głowie krążyły tylko prośby, by nie zamienił się w kupkę chodzących kości czy aby jego skóra nie stała się woskiem. Bardzo, bardzo o to proszę.
-Odprowadzić cię do pokoju? – spytał wspaniałomyślnie Fred. Pokiwałam ochoczo głową i w milczeniu ruszyliśmy ku Grubej Damie. Nie było to milczenie niezręczne, przynajmniej nie tak bardzo. Niektórym na pewno by przeszkadzało, dla mnie było bardzo miłe. Nie zadręczaliśmy się niepotrzebnymi pytaniami. Rudzielec od czasu do czasu uśmiechał się lekko, ja oduśmiechałam się miło. – Czemu tak się gryziesz z Hermioną? – spytał idąc po schodach.
-Po prostu, uważa mnie za złą osobę godną Slytherinu, chociaż sama widziałam jak pożera wzrokiem Malfoya, kiedy czasami siedzi na trybunach, gdy drużyny Quidditcha ćwiczą. Jakby miała chorobę dwubiegunową, z jednej strony jest taka, a z drugiej całkowicie sobie przeczy. Jest przemądrzała, poza tym szkoda mi Rona, jeśli kiedykolwiek z nią będzie. Granger będzie mu zrzędzić cały czas, chociaż ostatnio okazała mi serce… Nadal jest zła, ale ta dwubiegunowość czasami stawia ją na pozycji człowieka – mruknęłam spokojnie wspinając się w górę. Fred kiwał głową lekko.
-Ciekawa teoria – stwierdził patrząc przed siebie. Dźgnęłam go w ramię.
-To nie jest żadna teoria, to fakty – mruknęłam przystając. Spojrzałam na niego lekko zła, ten zwrócił wzrok na mnie. Pokiwał lekko głową, z której skóra zaczęła schodzić płatami. Powoli, warstwa po warstwie. Potem przyszedł czas za mięśnie i krew. Ta lała się litrami po jego ciele. Było to okropne zjawisko, ale patrzyłam na nie z lekko przymrużonymi oczami.
-Podoba ci się? – spytała kupka mięśni. Nie potrafiłam na to nawet odpowiedzieć, moje szczęki zacisnęły się za mocno, niczym szczękościsk. – To przykre, nie możesz się nawet ruszyć. Jesteś cała moja – mruknął cicho obchodząc mnie powoli. Muskał swoją dłonią moje ciało. Nogi jakby wrosły mi w ziemię. Zacisnęłam powieki, nie chciałam więcej przeżywać. Nagle usłyszałam odgłosy niby jakiejś maszyny, a jednak jakby ludzkiej.
-ZOSTAW! – ryknęła czarna kupka żelaza. Może to i rasistowskie, że musiała być czarna, ale koszmary nie wybierają. Westchnęłam zmęczona, na moim ciele pojawi się jeszcze więcej blizn, a potem znowu będą pytania.
Kto ci to zrobił? ~ To na pewno ci Ślizgoni. ~ Co powiedzą na to twoi rodzice? ~ Puszczasz się?
Nikogo to nie powinno interesować, a jednak każdy pyta. To całkowicie bez sensu, zazwyczaj nie rozumiem ludzi. Pogładziłam poczwarę przede mną po odpadającej twarzy i pocałowałam ją mocno. Szybko się odsunęłam i ruszyłam przed siebie pędząc do jedynego bezpiecznego miejsca bez głupich koszmarów.
Własnego dormitorium.
Byle dobiec, byle dobiec.
Tak, zwycięstwo.
Dopadłam dłonią klamki i otworzyłam drzwi na oścież. Zahaczyłam nogą o próg i wyrżnęłam jak długa, ale wcale się tym nie przejmowałam.
-Witajcie – powiedziałam spokojnie do współlokatorek i zamknęłam za sobą drzwi. Usiadłam jakby nigdy nic nad swoimi książkami i zaczęłam pisać zadanie z eliksirów.
-Co masz w drugim? – pierwsza odezwała się panna Brown pisząc coś swym różowym długopisem.
-35 – odparłam spokojnie. Czyż to nie cudowny wieczór? Taki normalny, nie ma morderców, krwi, śmierci. Spojrzałam na nią. – Dziękuję – mruknęłam patrząc na Lavender i uśmiechnęłam się lekko.
-Nie wiem za co Hart, ale proszę cię bardzo – odparła wesoło dziewczyna. W sumie nie jest taka zła i tępa, jaką ją sobie do tej pory wyobrażałam. To cudowne.
-Masz ochotę na piwo kremowe? – spytałam z uśmiechem, a tej aż zaświeciły się oczy. Wyciągnęłam dwie butelki spod łóżka i podałam jej jedną.  – Doceń – dodałam radośnie i zaczęłam pić kończąc zadanie domowe.
-Docenię – zapewniła blondynka wesoło. Była ogólna sielanka, nie było odchodzącej skóry. Po jakiejś godzinie usłyszałam jej ciche oddychanie. Zasnęła.
-Dobrej nocy Brown – mruknęłam i zapakowałam nogi pod kołdrę. Ostatni raz przyglądnęłam się zdjęciom w naszyjniku i ja również zasnęłam.
Obudził mnie ogólny harmider. Była sobota, dzień Hogsmeade. Wstałam rześka, ożywiona. Zaczęłam się ubierać w byle co. Jakaś czerwona koszulka, pierwsze spodenki, które udało mi się znaleźć. Rozczesałam włosy, wpakowałam dwa galeony do kieszeni i ruszyłam na dół. Odpisy miałam do końca roku. Kroto nie zapomniał wszystkich wypełnić. Spojrzałam na grupkę uczniów, byli wśród nich nowi, którzy wyglądali na przerażonych.
-Nie bójcie się – mruknęłam do jednego z nich wesoło, a ten nawet lekko się uśmiechnął. Stanęłam koło mojego rocznika, a obok mnie pojawił się Zabini.
-Cześć Riley – zaśmiał się wesoło i rozglądnął się po ludziach. Wyglądał po prostu przystojnie. Inaczej nie potrafię tego określić.
-Cześć Blaise – odparłam radośnie i wsunęłam dłoń pod jego ramię. Ten uśmiechnął się do mnie. – Idziemy na Ognistą czy lepiej nie? – dodałam ciszej i uważniej. Patrzyłam na jego świecące się oczy.
-Możemy iść, ale nam nie sprzedadzą – przyznał cicho, po czym uśmiechnął się głupio. Zawsze się tak kretyńsko uśmiechał, gdy miał plan. Zazwyczaj ten plan kończył się fiaskiem, zapewne i ten pójdzie się jebać, ale takie są uroki planów Zabiniego.

~~~
Nie było mnie baaaardzo długo. Nie czułam wcale weny, chociaż początek tego rozdziału miałam napisany od stycznia. Do napisania tego nakłonił mnie owy komentarz. Nie będę nic obiecywać, więc tylko przeproszę i podziękuję.