środa, 11 października 2017

Rozdział czterdziesty szósty

Dojadłam swoje śniadanie nie rozmawiając za bardzo z nikim. Nie miałam nic ciekawego do powiedzenia. Wstałam z ławy.
-Czekaj, pójdę z tobą - powiedział spokojnie Fred i również wstał łapiąc tosta. Uśmiechnęłam się do niego.
-Idę tylko po książki - odparłam wesoło. Ten machnął dłonią i ujął moją. Westchnęłam lekko i ruszyłam do wyjścia z sali. Szliśmy spokojnie w stronę Wieży. -Fred? Myślisz, że powinnam to wszystko kontynuować? Tą całą sprawę z Kroto i adopcją - mruknęłam wchodząc po schodach. Ten spojrzał na mnie.
-Ley, czemu masz wątpliwości? - spytał ściskając moją dłoń trochę mocniej. Potarłam dłonią policzek.
-W nocy do snu wdarł mi się Barty. Mówił, że Kroto zabrał mu dziewczynę. To nie jest tak niemożliwe, ale potem powiedział, że to nie on wkopał Kroto. Życzył mu cierpienia, ale nie od razu śmierci. Nie wiem czy mam mu wierzyć w tej sprawie - mruknęłam, a Fred lekko stracił humor.
-Wydaje mi się to mało prawdopodobne. Jest strasznym człowiekiem, więc nie wierzę, że nie mieszał w tym palców - odparł spokojnie i przeczesał dłonią rude włosy. - Poza tym bardzo często ostatnio o nim wspominasz - dodał z delikatną nutą zazdrości w głosie. Przystanęłam i spojrzałam na niego trochę zdziwiona.
-Jesteś o niego zazdrosny? - spytałam dogłębnie zdziwiona. Ja wiem, przyjaźnię się ze Śmierciożercą, ale Zabini nie jest okrutny. Nie zabija.
-Jest wyrachowany. Wie co powiedzieć. Poza tym jest przystojny - mruknął, a ja oniemiałam.
-Jest mordercą. Pieprzonym mordercą! - warknęłam na niego. Byłam cholernie zła. Jak mógł o czymś takim pomyśleć. O tym manipulatorze!
Po chwili spojrzałam nad głowę Freda i nagle moja złość zniknęła. Zobaczyłam delikatnie żarzące się płytki na całych ścianach i suficie. Przełknęłam ciężko ślinę. Ujęłam niepewnie dłoń Weasleya. Ten rozejrzał się i tylko kiwnął głową, że rozumie.
-Jesteś pewna? - spytał cicho, a ja ruszyłam do przodu z zaciętą miną. Nie wiedziałabym nawet co mu odpowiedzieć. Oczywiście, że nie byłam pewna. Nie chciałam znowu przeżywać tego koszmaru. Nie chciałam tam spotkać marnej imitacji Kroto i znowu patrzeć na wyimaginowanego Bartyego. Nikt nie chciałby tam wracać, ale Korytarz nie przyjmuje odmowy. Albo wchodzisz, albo umierasz już na samym początku. My weszliśmy w głąb największej, najbardziej niezbadanej czeluści w całym Hogwarcie. Najśmieszniejsze było, że prawie nikt o tym nie wiedział.
Fred przystanął. Zwróciłam na niego wzrok. Powoli moje płuca też zaczęły się wypełniać gorącym powietrzem. Kiwnęłam głową i obserwowałam jak zsuwa z siebie sweter razem z podkoszulką. Ujął ciuchy w drugą dłoń i spojrzał na mnie. Teraz ja zsunęłam z siebie sweter i trzymałam go drugą ręką. Kiwnęłam głową. Zaczęliśmy iść w stronę coraz bardziej żarzących się kamieni. Ściskałam co jakiś czas dłoń Freda. Moje płuca coraz bardziej przestawały współpracować. Poczułam zapach spalenizny. Odwróciłam się na moment w stronę Weasleya, który z przerażeniem patrzył na podtapiajace się podeszwy jego trampek. Z przodu już widziałam ten biały poblask.
-Biegniemy - wyszeptałam, a echo zrobiło efekt za mnie. Zaczęliśmy biec najszybciej jak potrafiliśmy. Przestałam myśleć o narastającym gorącu w moich płucach. Chwilę po tym cisnęliśmy się przez wąski korytarz do białego pokoju. Już czułam, że tak szybko jak ostatnio z tego nie wyjdziemy. Upadłam na podłogę już w pokoju. Była zimna, cudownie koiła moje poparzone ciało. Fred usiadł koło mnie i położył dłoń na moim ramieniu.
-Jak się czujesz? - spytał cicho. Westchnęłam głęboko i wstałam z podłogi. Usiadłam koło niego. Rozglądnęłam się wokół siebie. Niewiele się od ostatniego razu zmieniło. Nadal nie było żadnych drzwi.
-Dobrze, trochę piecze, a ty? - odparłam i spojrzałam na niego. Ten wzruszył lekko ramionami. Miał poparzony brzuch lekko i lewe ramię. Ja tylko wewnętrzne strony dłoni i trochę łopatki. Nic wielkiego.
W sali rozległ się ogromny huk, jak wtedy w domu. Zerwałam się na równe nogi. Zobaczyłam wielką dziurę w ścianie za nami i usłyszałam przerażający krzyk. Rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Nie krzyczałam ani ja, ani Fred. Oderwany kawałek ściany przyciskał kogoś do ziemi. Widziałam tylko dłoń. Najprawdopodobniej należała do białego mężczyzny. Podbiegłam tam.
-Pomóż mi - wybełkotałam błagalnie w stronę Weasleya. Ten wstał z posadzki i podpełzł do mnie w wielkim szoku. Zaczęliśmy zrzucać kawałki gruzu. Niektóre były wielkie. Człowiek przykryty nimi dalej krzyczał, chociaż słabł na sile. Okropny widok. Wreszcie odkopałam jego głowę. Była mocno zakrwawiona i zadziwiająco znajoma.
-Crouch? - spytał zaskoczony Weasley i aż się odsunął. Moim pierwszym odruchem było skrzywienie się, ale kontynuowałam odgruzowywanie go. Nie ważne czy jest prawdziwy czy nie. Pierwszy raz czułam do niego jakąkolwiek sympatię, jeśli tak to można nazwać. Może to była jednak czysta empatia. - Ley, a jeśli to jest kolejna sztuczka Korytarza? - mruknął cichutko Weasley. Spojrzałam na niego zmęczonymi oczami.
-Przynajmniej nie będę miała nikogo na sumieniu - wybełkotałam szeptem i wysunęłam Bartyego spod gruzów. Jego klatka piersiowa poruszała się nierówno. - Czy to czym był kiedyś Kroto w tym pomieszczeniu miało prawdziwą krew? Oddychało? - spytałam cicho wyciągając różdżkę z kieszeni.
-Nie wiem, nie sprawdzaliśmy tego. Ale Kroto wyglądał bardziej jak hologram, niż prawdziwy człowiek - powiedział Fred. Pokiwałam głową i uniosłam różdżkę nad Croucha.
-Ferula - mruknęłam, a jego ręka pokryła się bandażem. - Episkey - dodałam i usłyszałam chrupnięcie w jego nosie. Zawył z bólu. Zacisnęłam szczęki mocno. Nie chciałam pokazywać, że mnie też to boli. Że widzę krzywdę nawet tak złego człowieka.
-Ley, tam dalej jest jakiś pokój - powiedział cicho Fred. Spojrzałam na niego. Stał przy wyrwie w ścianie. Westchnęłam delikatnie. Znowu wróciłam wzrokiem na Croucha.
-Barty, słyszysz mnie? - spytałam cicho. Ten uchylił powieki i spojrzał na mnie. Pokiwał głową delikatnie. Skrzywił się mocno. Nie potrzebowałam więcej. - Zaraz przyjdę po ciebie. Zabierzemy cię stąd - dodałam cichutko. Podłożyłam mu pod głowę mój sweter i wstałam z podłogi. Podeszłam do Weasleya. Spojrzałam przez dziurę w ścianie. W pokoju było jasno, ale bardzo szaro. Dużo śmieci leżało na podłodze, tak jakby ten pokój nie należał do Korytarza. Nie był przemyślany. Był efektem ubocznym. Czymś co nie powinno istnieć. Jednak na końcu były drzwi. - Musimy tu wrócić - powiedziałam cicho i odsunęłam się od dziury.
-Jakim cudem odpadło aż tyle ściany? - spytał Fred dotykając kantów dziury. - To nie mógł być wypadek. Ktoś to zrobił specjalnie - dodał i spojrzał na mnie. Podeszłam do Bartyego. Klęknęłam koło niego.
-Spytamy go jak trochę wyzdrowieje - odparłam spokojnie. Zamarłam. - Tylko gdzie ma wyzdrowieć? - dodałam i odwróciłam się w stronę Freda.
-Twoje i moje dormitorium odpadają. Skrzydło Szpitalne też - mruknął pomagając Crouchowi wstać. Przerzucił sobie jego rękę przez ramię.
-Pokój Życzeń? - spytałam zakładając swój sweter. Ujęłam w drugą dłoń sweter Freda. Weasley pokiwał głową i ruszyliśmy ku wyjściu. Wzięłam drugą rękę Croucha na swoje ramię. Wyszliśmy dosyć szybko z Korytarza. Fred dalej szedł bez swetra, ale korytarzami, których pół Hogwartu nie znało. Weszliśmy na siódme piętro. Posadziłam Croucha pod ścianą. Fred otworzył Pokój Życzeń. W środku był mały pokój. Weaseley pomógł Bartyemu wpakować się na łóżko. Na stoliku obok łóżka leżała woda. Polałam nią rękaw swetra i zaczęłam zmywać krew z twarzy Bartyego.
-Ktoś go musi zbadać - powiedział Weasley stając za mną. Zakrzepnięta krew była dosyć trudna do zmycia.
-Nie będziemy tutaj nikogo prowadzać. Siedział w Azkabanie, wszyscy go od razu odeślą - odparłam spokojnie. Fred westchnął lekko.
-Ley, musimy komuś o nim powiedzieć. Nie ważne czy jest mordercą czy nie - mruknął, a ja spojrzałam na niego zaskoczona. - Przygniotła go ściana - dodał spokojnie. Westchnęłam lekko i przetarłam twarz dłońmi.
-Kto? - spytałam cicho, a ten tylko wzruszył ramionami. Był tak samo bezsilny jak ja. Gdyby tylko dało się go przetransportować do Świętego Munga. Nienawidziłam tego człowieka za całe zło jakie chciał wyrządzić lub wyrządził. Jednak w tym momencie coś we mnie drgnęło. Patrząc na to co z niego teraz było nie widziałam tych okropieństw. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że ta bezbronna kupa mięśni mogła zrobić coś złego. - Hagrid może nam pomóc - dodałam podwijając zakrwawiony rękaw swetra. Twarz Croucha wyglądała nadal źle, ale przynajmniej nie było na niej zakrzepów.
-Pomoże? - spytał Fred kładąc dłoń na moim ramieniu. Położyłam swoja rękę na jego dłoni. Spojrzałam mu w oczy.
-Zawsze pomaga - odparłam poważnym tonem.
~~~
Trochę mi się zebrało z dodaniem tego rozdziału. Może mocno pojechałam pod koniec, ale tak wyszło. Zapraszam jednak do komentowania i pozdrawiam.