środa, 25 czerwca 2014

Rozdział czwarty

Wsunęłam obie stopy pod kołdrę i zanurzyłam się w cudownej miękkości owego zjawiska. Oblizałam lekko wargi. Poczułam metaliczny posmak, ale to zignorowałam zamykając szczelnie oczy. Najwyżej Grangerówna poderżnie mi gardło kiedy będę spać. Szczerze? Nie zdziwiłabym się, gdybym tak właśnie padła. Zabita przez koleżankę z własnego dormitorium. Zarżnięta jak nic nie warte zwierze. Tak jak zabili Kroto.
-Śpij skarbie, nie wolno ci o tym myśleć - szepnął cichutki głos w mojej podświadomości. Pokiwałam delikatnie głową i po prostu zasnęłam. Miałam nadzieję, że tej nocy nic mnie nie zaskoczy. Nadzieja jest matką głupich, a ona kocha swoje dzieci, więc wstałam w jednym kawałku bez śladów działalności mugolki. Rozejrzałam się niepewnie po pomieszczeniu i z krzykiem usiadłam na łóżku. Znajdowałam się w pokoju ze ścianami jak papier, był umazany krwią, a zza 'ścian' sączyły się umęczone jęki i krzyki. Podpełzłam do jednej z nich i delikatnie ją przerwałam zatykając szczelnie usta drugą dłonią.
-Mocniej - jęczała jakaś naga kobieta ze skaczącymi piersiami w takt uderzeń bioder mężczyzny o jej pośladki. Zacisnęłam powieki i przytuliłam kolana.
-Teraz czas na ciebie - ogłosił monotonny głos w mojej głowie.
-Ale ja nie chcę - wyjęczałam cichutko, byłam cholernie zmęczona. Blizny na ciele zaczęły mnie piec, bardzo boleć, krwawić, ropieć, pękać. - Przestań - wrzasnęłam rozpaczliwie, a wszystko wokół znikło. Poczułam delikatny dotyk dłoni na moim ramieniu.
-Riley, wszystko dobrze? - usłyszałam piskliwy głosik Lavender. Pokiwałam raźno głową i wstałam szybko, a ta zatoczyła się do tyły. Zbyt gwałtownie.
-Przepraszam - wymamrotałam patrząc na nią i złapałam szatę oraz parę trampek. Zaciągnęłam za sobą torbę i szybko zbiegłam na dół do pokoju wspólnego. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Spojrzałam na siebie, miałam na sobie to co wczoraj, więc pędem narzuciłam to co zabrałam i zbierając włosy w kucyka wymknęłam się do Skrzydła Szpitalnego. Muszę mu to jakoś wynagrodzić. Gdyby nie ja nie dostałby po głowie. Wpadłam do środka przewracając przy okazji jakąś plastikową butelkę z zielonym płynem.
-Riley, uważaj na to co robisz - burknęła Poppy, po czym stonowała głos i otarła twarz Fredowi.
-Jak Weasley się czuje? - spytałam siadając na sąsiednim łóżku.
-Powoli wraca do zdrowia, ale dopiero za kilka dni odzyska przytomność - odparła spokojnie i zgarnęła mu rude kosmyki z czoła. - George bardzo to przeżywa, ale chyba nie ma do ciebie żalu - dodała ciszej i wstała ze stołka.
-Skrycie na to liczę, chociaż i tak muszę ich obu przeprosić. Narobiłam za dużo kłopotów, a to dopiero drugi dzień szkoły - mruknęłam, a ta tylko pokiwała głową lekko.
-Nie siedź przy nim za długo, masz zaraz początek zajęć - poprosiła pani Pomfrey i wyszła. Ujęłam lekko jego dłoń.
-Cześć Weasley, pamiętasz mnie? To ta sierota co ciągle łazi za Zabinim, mimo że nie jest z jej domu. Albo ten nieudacznik, który rozlał wrzątek na Hermionę na drugim roku. Może pamiętasz, ale akurat to drugie było zabawne, chociaż tego nie planowałam - bełkotałam patrząc na niego. Ten ani drgnął. - Nie wiem czy mnie słyszysz czy nie, ale po prostu chciałam cię tak po ludzku przeprosić -dodałam ciszej i wstałam. Lekko pogładziłam dłonią jego policzek. Ruszyłam ku drzwiom z lepszym humorem i wyszłam na korytarz, który poprowadził mnie prosto na Wielką Salę. Usiadłam koło Nevilla i zaczęłam jeść śniadanie.
-To był wypadek czy specjalnie znokautowałaś Freda? - spytał nie mając wcale złych zamiarów i chociaż tak też wyszło to byłam zdania, że wiedział co powiedzieć, ale źle zęby złożył.
-Całkowity przypadek, nie miałam pojęcia, że kamyk może kogoś tak mocno ugodzić w czerep - odparłam spokojnie i spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem. Ten pokiwał niepewnie głową.
-Masz bliznę pod żuchwą, biłaś się z kimś? - spytał przejawiając najmniejszą troskę o mnie. Zaprzeczyłam spokojnie ruchem głowy.
-Powinieneś raczej spytać o to Alice - mruknęłam wskazując nożem na śmiejącą się sztucznie z żartów Simona dziewczynę.
-Co z nią? - odparł pytaniem zdziwiony Longbottom. Ujęłam tosta z czekoladą w dłoń i wstałam.
-Domyśl się skarbie - mruknęłam klepiąc go lekko po policzku i odeszłam w stronę lochów. Czekały na mnie cudowne eliksiry z najdziwniejszym profesorem jakiego dane mi było poznać. Usiadłam spokojnie pod salą i zagłębiłam się w jakiejś ciekawej mugolskiej książce.
-Panno Hart - usłyszałam chrząknięcie nad sobą. Zwróciłam w tamtą stronę wzrok, nade mną stał Lupin. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
-Słucham panie profesorze? - spytałam uprzejmie i wstałam. Ten podał mi jakiś podniszczony, zamknięty list. - Dziękuję - mruknęłam trochę oniemiała, a ten odszedł w ciszy. Obróciłam list w palcach kilkakrotnie, ale nadal widniało na nim tylko moje imię, nazwisko i adres. Żadnego nadawcy, żadnego znaczka, żadnej pieczęci, nic. Rozdarłam delikatnie papier i wyjęłam bardzo ostrożnie list. Otworzyłam lekko pożółkły papier i zaczęłam rozszyfrowywać nabazgrane na szybko hieroglify.
'Kochana Riley.
Wiem, że to nie czas i nie miejsce, ale kiedy będziesz czytać ten list mnie już zapewne nie będzie. Pozwolili mi 'wypełnić moją ostatnią wolę' i przekazać ci ten list w nienaruszonym stanie. Nie jestem wcale pewien czy dotrzymają danego słowa, szczerze w to wątpię. Odszedłem od tematu, mam ci jedno do powiedzenia. Twój ojciec się odnalazł, ale mam wielką nadzieję, że nie poznasz go, ani on ciebie. Nie widział cię jeszcze nigdy, nie miał o tobie bladego pojęcia. Ostatnio powiedziała mu o tobie twoja biologiczna matka, zabił ją z zimną krwią. Nie miał żadnych skrupułów. Wiedział doskonale co robi. Nie znam jego imienia i nazwiska, tyle razy je zmieniał. Ostatnim jakie pamiętam było Bon Crover. Jeśli kiedykolwiek ktokolwiek powie ci, że jest twoim biologicznym ojcem musisz biec przed siebie, nie oglądać się na niego. Nie wolno ci potwierdzić, nie wolno ci nic innego zrobić, inaczej on cię zabije.
Pamiętaj o tym, kiedy będziesz wspominać mnie. Kiedy go poznasz.
Twój Kroto.'

Przeczytałam ten list jeszcze kilka razy nadal nic z niego nie rozumiejąc. Kroto całe życie mi wmawiał, że moi biologiczni rodzice nie żyją, ale byli dobrymi ludźmi. Nagle mój ojciec, powiedzmy Bon zabił moją matkę. Gorzej, niż cholerna patologia. Szybko schowałam list do kieszeni wewnętrznej szaty i weszłam do otwartej klasy jako ostatnia. Nie potrafiłam się wcale skupić na żadnych zajęciach, myliłam zaklęcia, wrzucałam do wywarów złe składniki. Nie wiedziałam co robię.
-Ley, co ty wyprawiasz? - spytał wreszcie Blaise stając tuż obok mnie na jednej z przerw. Spojrzałam mu w oczy ze smutkiem.
-Kroto kłamał - szepnęłam cichutko, a ten objął mnie lekko ramieniem.
-Może po prostu cię chronił - odparł cicho i pocałował mnie delikatnie w skroń. Wzniosłam na niego wzrok z wyrzutem, ale pokiwałam rozumnie głową.
-Był bardzo mądrym człowiekiem - szepnęłam cichutko, a ten przytaknął ruchem głowy.
-Nie martw się o niego, jest w lepszym miejscu. Teraz ty jesteś ważniejsza i masz się przyłożyć do zajęć, bo następnym razem wejdę do sali i ci nakopię w środku zajęć - powiedział z lekkim rozbawieniem.
-Dzięki - odparłam tylko i zaśmiałam się radośniej.
-Idę na historię magii - ogłosił wszystkim i ruszył do profesora Beans'a. Pokiwałam głową ochoczo i potruchtałam na ulubioną Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami. Hagrid już stał przy stadku hipogryfów. Ukłoniłam się im z uśmiechem, a te odkłoniły się mi.
-Witaj Hagridzie - powiedziałam wesoło, a ten spojrzał na mnie.
-Witaj Riley, jak ci się podobają? - spytał równie radośnie. Podeszłam do hipogryfów o delikatnie pogładziłam jednego po głowie.
-Są piękne, zawsze były i będą - odparłam z uśmiechem i cmoknęłam jednego z nich w czoło. Ten uszczypnął mnie lekko w ramię dziobem i położył łeb na moim ramieniu. Przytuliłam go mocno.
-Chyba Ravges cię lubi - stwierdził wesoło, a ja tylko pokiwałam głową. Na błonie schodzili się inni uczniowie i co odważniejsi kłaniali się zwierzętom, po czym podchodzili do nich. Jednak zawsze musi znaleźć się jakiś zidiociały kretyn, który wystraszy jednego z hipogryfów. Tak też było i tym razem.
~~~
Kolejny krótki, cholera jasna, obiecuję, że zabiorę się za tego bloga, gdy tylko będę miała chwilę czasu.
Mimo to może nie jest on jakiś najgorszy, gdyż jakieś tam komentarze zawsze są.
Więc serdecznie dziękuję c:

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Rozdział trzeci

Hermiona spojrzała na mnie urażona.
-Przecież twoja postawa jest iście Ślizgońska - burknęła i miałam nadzieję, że na tym skończy. - Jesteś okropna, obrzydliwa, pusta, głupia, pyszna, dumna, mam cię dość - dodała wstając i wymierzając we mnie palcem, jakby mi groziła.
-Uspokój się Granger - mruknęłam oschle i wzięła tosta w dłoń. - Też nie mam zamiaru siedzieć z tobą dłużej. Nienawidzę przemądrzałych mugolek - burknęłam i wstałam. Na sali panowała cisza, słychać było tylko kroki moich stóp na posadzce. Ruszyłam ku Wieży Astronomicznej mając nadzieję na spotkanie kogoś miłego. O dziwo, tak też się stało. Siedziała tam Alice.
-Dawno cię tu nie było - stwierdziła z lekkim uśmiechem, a ja usiadłam obok niej. Spojrzałam przed siebie.
-Pierwszy dzień, a ludzie już zdążyli mnie zirytować - powiedziałam spokojnie i strzeliłam kośćmi w palcach. Ta pokiwała lekko głową.
-Rozumiem cię, dlatego nawet tam nie szłam - stwierdziła delikatnie się uśmiechając - Może kiedyś ludzie się zmienią, ale wtedy już nas nie będzie - dodała i poprawiła niebieską koszulkę. Zaśmiałam się wesoło.
-Czyli nie tylko ja czekam, aż wszyscy umrą. Razem ze mną zapewne. Nie potrafię usiedzieć na dupie, gdy komuś dla mnie ważnemu dzieje się krzywda - mruknęłam z uśmiechem i rzuciłam najbliższym kamieniem z wieży. Mam nadzieję, że ktoś dostanie nim w łeb.
-Riley? Muszę już iść - wybełkotała dziewczyna, a ja spojrzałam na nią. Jej morskie oczy wgapiały się we mnie. W jej źrenicach widać było lekkoe przerażenie.
-Ej, Alice, co jest? - spytałam zdziwiona, a ta spuściła głowę w dół, by zakryć swój strach. Wstałam i ujęłam lekko jej dłoń. - Znowu Simon? - szepnęłam, a ona pokiwała delikatnie głową. Jej ramię wyglądało źle, było pełne siniaków. Zagryzłam lekko wargę i wyciągnęłam różdżkę. Uniosłam ją lekko i wybełkotałam zaklęcia uzdrawiające. Sińce delikatnie się zmniejszyły, ale nie znikły.
-Próbowałam - szepnęła cicho naciągając na ramię kurtkę, a ja wsunęłam różdżkę za pasek spodni. - Muszę już naprawdę iść - dodała cicho, a ja pokiwałam głową. Ta zbiegła szybko z Wieży. Rozłożyłam się na wznak na podłodze i spojrzałam w niebo. Gdzie tu sprawiedliwość? Chłopak bije dziewczynę, która nigdy nie próbowała go uderzyć. Ona go kochała, a on miał to gdzieś. Typowy schemat, irytujący szczegół, cholerny wyrzutek społeczeństwa wciągnięty pod skrzydła jej serduszka. Trochę połatane, ale to może i dobrze. Tylko ludzie, który mieli choć raz złamane serduszko kochają bardziej. To może i nie ma...
-To ona - usłyszałam ryk kogoś ze schodów. - To ona rzucała tym cholernym kamieniem - warczał brązowowłosy chłopak z Hufflepuffu. Był rok starszy i bardzo zły. Spojrzałam na niego ogłupiała.
-O czym ty do jasnej kurwy mówisz? - burknęłam przewrażliwiona, a ten zgromił mnie wzrokiem.
-Fred dostał tym kamieniem i leży nieprzytomny w Skrzydle Szpitalnym - mruknął zły chłopak, a mnie zatkało. Nie chciałam, żeby to się spełniło tak dokładnie. Nie wiem, w którym momencie zaczęłam zbiegać ze schodów na dół, ale zrozumiałam to dopiero po bliższym kontakcie z drzwiami. Otworzyłam je trochę nerwowo i ruszyłam szybkim krokiem do Skrzydła. Weszłam do pomieszczenia i ujrzałam rudawą czuprynę leżącą na jednym z łóżek. Podeszłam do niego i usiadłam obok.
-F-Fred?! - jęknęłam cicho, po czym ujęłam lekko jego dłoń. Ten się nie ruszył. - Przepraszam - wybełkotałam i wstałam z krzesła nie wiedząc co jeszcze dodać. W drodze do drzwi staranował mnie George, który biegł do bliźniaka. Westchnęłam ciężko i wyszłam. Przede mną rozlewała się dolina pełna krwi. Chodziłam po wyrwanych jelitach. Uśmiechnęłam się gorzko.
-Witaj najdroższa - powiedział mężczyzna na końcu korytarza. Był przystojny, a krótko przystrzyżona głowa dodawała mu uroku. - Jak się czujesz? - spytał podchodząc do mnie wesoło. Jego oczy rozbłysły radością.
-Kim jesteś? - spytałam cicho, a jego twarz zaczęła się zmieniać. Zatrzymała się, a w moich oczach stanęły łzy. - M-Mogę cię przytulić? - spytałam cichutko, a ten pokiwał głową. Przytuliłam się do marnej imitacji Kroto. Ten pogładził mnie po głowie, a wokół ściany rozlały się krwią.
-Tęsknię za tobą - szepnął 'Kroto'. Jedno z serduszek jakiegoś zwierzatka zaczęło się wspinać po mojej nodze. Strząsnęłam je, a po nim wspinały się inne. Zaczęły grzebać mnie żywcem; upadłam.
-Pomóż - jęknęłam, a noga 'Kroto' przycisnęła moją szyję. Zacisnęłam powieki mocno i poczułam telepanie mnie za ramiona.
-Riley, wstawaj - burknął Snape klęcząc obok mnie. Jego oczy ilustrowały lekkie przerażenie.
-J-Ja... Przepraszam - szepnęłam i przytuliłam jego ręlę mocno. - Niech pan nie odchodzi - dodałam cichutko, a ten rozsiadł się obok mnie. Zamknęłam oczy opierając czoło o jego ramię.
-Tylko nie płacz - poprosił trochę mniej drętwym głosem. Po prostu pokiwałam delikatnie głową w odpowiedzi. Ten lekko pogładził mnie po włosach, bardzo niepewnie i drżącą dłonią. Spojrzałam na niego już spokojniejsza.
-Dziękuję - mruknęłam cicho i wstałam. Podałam mu dłoń, a ten wstał i odchrząknął.
-Uważaj na siebie - poprosił spokojniejszym głosem i odszedł w swoją stronę. Ruszyłam ku pokojowi wspólnemu, miałam dość wrażeń jak na jeden dzień.
***
Kolejny krótki rozdział, który możliwe, że zjebałam, ale musi zostać, bo srałam nad nim na matematyce. Cholerny koniec roku, będzie dobrze. Zrobiłam co w mojej mocy, tututu.