wtorek, 30 maja 2017

Rozdział trzydziesty pierwszy

Uchyliłam powieki po normalnej, spokojnej nocy. Dziewczyny jeszcze spały, więc powinno być zbyt wcześnie jak na mnie. Wysunęłam się spod pościeli i zarzuciłam na siebie jakieś wygodne rzeczy. Związałam włosy w kucyka. Ruszyłam na Wielką Salę, może akurat zjem cokolwiek z tego śniadania. Usiadłam na swoim miejscu i rozejrzałam się po Wielkiej Sali. Nie było zbyt wielu ludzi. Ujrzałam jednak Davida. Uśmiechnęłam się do niego, a on wstał wesoło od stołu. Usiadł koło mnie.
-Co tam u ciebie słonko? - spytał wesoło chłopak. Zaśmiałam się nakładając sobie tosty na talerz.
-Bardzo pozytywnie, a u ciebie? - odparłam i przełamałam tosta. Jednak go nie zjem, był obrzydliwy. Zielony, wychodziła z niego najstraszniejsza postać cieczy jaką widziałam od dawna. Odłożyłam to na talerz.
-Naprawdę w porządku, Blaise stwierdził, że musi mi zrobić jakiś prezent na urodziny w piątek. Oczywiście nie potrafił ukryć swojego zachwytu z powodu tego co mi przygotował - powiedział radośnie Krukon. Zaśmiałam się kiwając głową.
-Potrafi trzymać tajemnice jak nikt inny, ale to jest jego słabość - stwierdziłam rozbawiona. Ten również pokiwał głową śmiejąc się. Do Sali wszedł sam zainteresowany. Bardzo zaspany właściciel najlepszego tyłka. Ruszył z uśmiechem w naszą stronę. - To dziwne pytanie, ale czy ty też uważasz, że jego tyłek jest niesamowity? - spytałam dosyć cicho, gdy Zabini szedł w naszą stronę. David spojrzał na mnie poważnym wzrokiem.
-Zdecydowanie się zgadzam - odparł, po czym zaczął się śmiać. Uśmiechnęłam się do przyjaciela, który usiadł z nami. Trzy domy w jednym miejscu.
-Jak życie dzieciaki? - spytał Zabini i pocałował Davida lekko. Usiadł koło nas.
-Naprawdę dobrze, ucinamy sobie tutaj pogawędkę z najcudowniejszą dziewczyną świata - odparł David i złapał Zabiniego za dłoń. Ten uśmiechnął się do mnie, a ja chyba lekko zarumieniłam. Zbyt niesamowici ludzie, zbyt miłe słowa.
-Przestań, to kłamstwo - powiedziałam wesoło, a ten machnął dłonią.
-Całkowita prawda - stwierdził Zabini. Nie mogłam przestać się uśmiechać i chyba rumienić.  Zabini zaczął się uśmiechać lekko rozbawiony. - Dawno cię takiej zawstydzonej nie widziałem - dodał wesoły. Walnęłam go lekko w ramię. Do Sali wszedł mój Weasley. Przeczesał dłonią włosy i spojrzał na nas. Uśmiech rozświetlił jego twarz. Usiadł koło mnie i musnął moje usta swoimi.
-Jakie urocze zgromadzenie, smacznego - powiedział widząc, że David przeżuwa tosta. Ten pokiwał w uśmiechem głową. Fred wyciągnął jakąś dosyć ładną kanapkę z kieszeni. - Może to uda ci się zjeść - powiedział podając ją mi. Odwinęłam folię i ugryzłam. Nic nie wyskoczyło ze środka, żadna dziwna maź nie wypłynęła. Zjadłam ją bardzo szybko.
-Dziękuję, skąd to wziąłeś? - spytałam ze świecącymi oczami przełykając ostatni kęs kanapki.
-Mam znajomości w kuchni - odparł, a ja uśmiechnęłam się radośnie. Zabini wyglądał na przeszczęśliwego.
-My już będziemy iść, masz się dobrze odżywiać skarbie - powiedział Blaise i pocałował mnie w czoło. Oboje wstali z ławy i ruszyli na zajęcia. Ujęłam dłoń Freda i zaczęłam gładzić go po niej. Rozglądnęłam się ponownie po sali. Niewiele znajomych twarzy.Wróciłam wzrokiem do Weasleya. Przyglądał mi się. Upiłam trochę wody ciągle wlepiając w niego wzrok.
-Jesteś niesamowita - mruknął cicho, a ja spuściłam wzrok. To samo powtarzał mi Kroto przy każdym śniadaniu. Westchnęłam lekko.
-Mam nadzieję, że jutro będzie dobrze - powiedziałam spokojnie i wróciłam wzrokiem do chłopaka.Ten pogładził mnie po dłoni.
-Nie powinno cię nic zaskoczyć - odparł równie spokojnie i uśmiechnął się lekko. Pokiwałam głową.
-A jak tam przygotowania do meczu? - spytałam zmieniając temat. Ten jakby lekko się ożywił.
-Dobrze, powinniśmy wygrać z Krukonami, są dobrze przygotowani, ale nie aż tak jak my - odparł z wielkim uśmiechem na twarzy. Zaśmiałam się lekko.
-Z takimi pałkarzami? Nie mają szans - stwierdziłam poważnym tonem. Ten uśmiechnął się rozweselony. - Muszę spadać na zajęcia, nietoperz mi nie wybaczy kolejnego spóźnienia - dodałam i znowu musnęłam jego usta. Szybko ruszyłam do wyjścia. Poszłam szybko do Lochów i wsunęłam ciało do sali, tuż przed tym, jak Snape zamykał drzwi. Uśmiechnęłam się do nauczyciela i usiadłam z tyłu klasy z Deanem Thomasem. Chłopak jednak prawie spał na lekcji. Nawet nie udawał, że mogłaby być jakkolwiek interesująca. Wzruszyłam lekko ramionami i patrzyłam jak Snape się produkował. Kochał ten przedmiot, tylko ton jego głosu był straszny. Zdecydowanie samym głosem mógłby zabić. Podobnie jednak minęła mi reszta lekcji. Po nich poszłam do dormitorium. Nie liczyłam znowu na to, że Fred mi coś przyniesie, a na Sali nie było nic ciekawego. Usiadłam na łóżku i zaczęłam grzebać w szafkach. Wyciągnęłam czarny zeszyt z szafki nocnej. Wypadło z niego zdjęcie mojej mamy i złoty naszyjnik. Na śmierć o nim zapomniałam.
Otworzyłam go i uśmiechnęłam się blado do dziewczynki i kobiety. Założyłam go na siebie i zamknęłam. Położyłam się na łóżku i zaczęłam rozważać najgorsze jutrzejsze scenariusze. Może okaże się, że będą chcieli mnie wplątać w jego śmierć. Jestem w sumie ostatnią, normalną osobą, która powiedzmy to widziała. Może będą kazali mi składać fałszywe dowody. Czy to nie jest karalne?
Hart, to Ministerstwo! Oni mogą wszystko! Nagle drzwi się uchyliły i do środka weszła Hermiona trzymająca Rona za dłoń. Śmiała się wesoło. Jej wzrok utkwił w mojej głupiej minie. Wstałam z łóżka.
-Już nie przeszkadzam - powiedziałam zachowując powagę. Wysunęłam ciało z pokoju, a na mojej twarzy wykwitł wielki uśmiech. Był strasznie chamski. Nawet Hermiona nie jest tak święta.
Zeszłam po schodach i usiadłam w jednym z foteli. Może jednak poczekam na Weasleya. Na drugim fotelu nikogo nie było. Pokój Wspólny był zdecydowanie zbyt spokojny. Ale czego ja mogłam się spodziewać po Gryffonach i to jeszcze w porze obiadowej. Gdybym sama mogła normalnie spożywać posiłki to też by mnie tutaj nie było. Okupowałabym największe półmiski na Wielkiej Sali. Po chwili dosiadł się do mnie Garrett.
-Znowu czekasz, aż ludzie będą wracać? - spytałam wpatrując się w kominek. Ten tylko pokiwał głową. Tym razem mocno skąpił w słowach. Spojrzałam w jego stronę. Pod jego okiem widniała wielki siniak. - Kto ci to zrobił? - dodałam już trochę się martwiąc.
-Nie ważne - mruknął chłopak. Przy jego bladej skórze lekko zakrwawiony siniak odznaczał się dosyć mocno.
-Pójść z tobą do Skrzydła? - spytałam spokojnie, a ten spojrzał w moją stronę. Lekko zaprzeczył głową. Czy to już był syndrom Sztokholmski? Czy właśnie czuję jakiekolwiek uczucia do osoby, do której nie powinnam? Która mnie szpieguje? Znowu zwróciłam głowę w stronę kominka. - Jeśli coś takiego znowu się stanie to mogę ci pomóc - dodałam ciszej.
-Dzięki - mruknął Garrett cicho i wstał. Ruszył po schodach do męskich dormitoriów. Chwilę po tym do Pokoju Wspólnego wkroczył Fred. Uśmiechnęłam się na jego widok, ten podszedł do mnie. Nic nie mówił, tylko zaczął targać mnie do swojego dormitorium. Weszłam do środka, znowu było pusto.
-Fred, możemy porozmawiać? - spytałam cicho i usiadłam na łóżku. Ten usiadł koło mnie.
-Słucham cię - odparł zgodnie z prawdą i uśmiechnął się lekko. Zaczęłam wbijać paznokcie w wewnętrzną stronę moich dłoni.
-Wiem, że kiedyś za ostro zareagowałam. Nadal twierdzę, że miałam powód, ale ten chłopak. Ten co wiedział o mnie dużo, obserwował mnie i tak dalej... Pobili go - mruknęłam i przejechałam dłonią po włosach.
-Mam z tym coś zrobić? - spytał Weasley nie rozumiejąc. Ja sama nie rozumiałam szczerze powiedziawszy.
-Nie wiem, jakoś zrobiło mi się trochę gorzej. Tak smutno. Ja zawsze mam ciebie, Zabiniego, teraz Davida, kiedyś Kroto... On nie i jakoś tak... - westchnęłam i spojrzałam w stronę okna. - Nie wiem - dodałam, a Weasley mnie objął ramieniem.
-Jeśli nie chce pomocy to nie próbuj tego na siłę - powiedział spokojnie, a ja pokiwałam głową. Położyłam głowę na jego ramieniu.
-Czemu zawsze masz rację? - spytałam cicho, a ten zaśmiał się lekko. Spojrzałam na niego, a jego usta dotknęły moich. Wsunęłam jedną dłoń w jego włosy. Ten przyciągnął mnie do siebie. Nasze ciała znowu były tak blisko siebie. Coraz bardziej podobało mi się to uczucie. Wsunął swoje dłonie pod moją koszulkę. Gładził moje plecy. Mimo wszystko był bardzo delikatny. Podsunęłam jego koszulkę w górę. Ten zsunął ją z siebie. Znowu przywarłam do niego. Wylądowałam na łóżku, jego ciało lekko przyciskało moje. Nie miałam mu nic z tego co robił za złe. Był tak niesamowity.
To był zdecydowanie najlepszy sposób na spędzenie popołudnia. Szczególnie, że nikt nie wiedział co przyniesie kolejny dzień. Nikt nie był na to gotowy.
~~~
Ten rozdział moim zdaniem tak mało wnosi... Nie wiedziałam co napisać, ale się starałam, dlatego zapraszam do komentowania i pozdrawiam.

wtorek, 23 maja 2017

Rozdział trzydziesty

Weszliśmy spokojnie do pomieszczenia. Zsunęłam z siebie szatę i usiadłam na jego łóżku. Fred zamknął drzwi i podszedł do mnie z lekkim uśmiechem. Przygryzłam delikatnie wargę. Usiadł obok mnie i przysunął swoją twarz do mojej. Dotknęłam jego ust swoimi i przysunęłam się do niego. Ten położył dłoń na moich plecach. Delikatnie popchnął mnie w stronę łóżka. Położyłam się na nim i wsunęłam dłoń w jego włosy. Nasze ciała znowu były tak blisko. Pogładziłam go po plecach i podsunęłam lekko jego koszulkę do góry. Ten zaśmiał się i ściągnął ją z siebie. Uśmiechnęłam się szeroko. Jego usta znowu dotykały moich. Przesuwałam dłońmi po jego plecach. Jego ręce wsunęły się pod moją koszulkę. Podniosłam ręce, a on zsunął ją ze mnie. Większość blizn była zasklepiona, biała. Niektóre tylko były różowe.
-Wyglądasz pięknie - wyszeptał mi w usta, zaśmiałam się lekko i przysunęłam go jeszcze bliżej siebie. Jego dłonie błądziły po moim brzuchu, żebrach, plecach. Jego usta na moment zjechały na moją szyję. Wsunęłam ponownie dłoń w jego włosy. Nagle drzwi do dormitorium się otwarły. Fred odsunął twarz od mojej szyi, a ja nasunęłam na klatkę piersiową kołdrę.
-Nie przeszkadzamy, prawda? - spytała Johnson wchodząc bezceremonialnie do środka. Za nią wszedł Lee. Jego wzrok był przepraszający, nie chciał do tego dopuścić. Westchnęłam, a Johnson rozsiadła się na łóżku Lee, tuż obok posłania Freda. Weasley ułożył się pod kołdrą, a ja oparłam głowę o jego nagą klatkę piersiową. Objął mnie ramieniem i wsunął dłoń w tylną kieszeń moich spodni. Uśmiechnęłam się do niego lekko i zjechałam swoją dłonią po jego torsie. Zatrzymała się przy jego spodniach. Wsunęłam tylko opuszki palców między jego spodnie, a bokserki. Ujrzałam jego piękny uśmiech. 
-To było bardzo niebezpieczne i lekkomyślne z jej strony. Powinna mieć oczy wokół głowy - mruknął Lee odpowiadając na jakąś anegdotkę Johnson o Katie Bell. Czułam jednak jej wzrok na sobie. Delikatnie musnęłam usta Freda swoimi i zamknęłam oczy układając się wygodniej na jego klatce piersiowej. 
-Pamiętam to, Katie nie powinna wtedy wystawiać głowy poza obręcz. Dostała wtedy tłuczkiem chyba - włączył się Weasley wykręcając lekko głowę w tył. Byle cokolwiek widzieć. Gładził mnie dalej delikatnie.
-Tak, chwilę posiedziała w Skrzydle i już było w porządku - odparł Lee, a Fred zaśmiał się lekko.
-O dziwo Skrzydło nie jest takim strasznym miejscem - stwierdził Weasley i pocałował mnie w czubek głowy. Wtuliłam się w niego jeszcze mocniej nie otwierając oczu.
-W sumie nie było Gryffona z drużyny, który by chociaż raz tam nie był - zaśmiał się Jordan. Fred również zaczął się trząść ze śmiechu. Spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem. 
-Niektórzy po kilka razy - dodał rozbawiony Fred i przysunął mnie jeszcze bliżej siebie. Teraz jak dobrze odwróciłam głowę to widziałam nawet rozwścieczony wzrok Angeliny. Nie był to mój wymarzony widok, więc wróciłam do owalania głowy na jego klatce piersiowej. - Jest w porządku? Wygodnie ci? - spytał z uśmiechem Fred poprawiając się, żeby widzieć oboje Gryffonów. Ułożyłam się wygodnie i pokiwałam głową. Tym razem i ja ich widziałam. 
-Zaraz wrócę - powiedziała Johnson i weszła do łazienki. Lee przybliżył się do nas spokojnie.
-Przepraszam, uparła się - powiedział trochę przepraszająco, ale nadal szeptem. Pokiwałam głową z uśmiechem.
-Nie ma żadnego problemu - stwierdziłam rozbawiona. Ten zaśmiał się i spojrzał na Freda.
-Jeśli mojej dziewczynie to nie przeszkadza to nie masz za co przepraszać - powiedział Weasley, a mój uśmiech się powiększył. Spojrzałam na niego z wielkim uśmiechem, ten zaśmiał się i zwrócił wzrok na Lee.
-No, no, gratuluję - stwierdził wesoło Jordan, a ja spojrzałam w jego stronę szczęśliwsza, niż kiedykolwiek. Tak dawno ktoś nie sprawił mi takiej przyjemności jednym zdaniem. Może akurat to nie będzie mi tak szybko odebrane. Może tym razem będzie przez dłuższy czas dobrze. Dłoń Freda gładziła mnie po moim zabliźnionym brzuchu.
-Kiedy mamy następny mecz? - spytał rozbawiony Fred patrząc na Jordana. Ten faktycznie na moment się zamyślił i wskazał 3 palce.
-Za trzy dni, z Krukonami - odparł wesoło. - Widziałeś ich nowego Ścigającego, na bank jest gejem. Te jego okropne, niezdarne ruchy. Nie wiem co on w ogóle robi w drużynie. Wygramy na pewno - dodał śmiejąc się Lee. Fred nie podzielał jego radości.
-To chłopak Zabiniego - odparł dosyć poważnym głosem. Lee lekko się zapowietrzył i spoważniał w momencie. Usiadłam na łóżku, jednak mój dobry humor lekko wyparował. Złapałam za swoją koszulkę. Założyłam ją szybko.
-Jednak będę się zbierać - powiedziałam wstając z łóżka. Nachyliłam się nad Fredem, musnęłam jego usta i ruszyłam do wyjścia. Lee jeszcze coś bełkotał pod nosem, ja jednak go wcale nie słuchałam. To jednak było trochę zabawne, że na samo nazwisko Zabini zrobiło się gorzej Jordanowi. Jednak średnio mnie to obchodziło. Obraził Davida, którego bardzo szanuję. Nie będę na siłę kogoś zmieniać.
Weszłam do swojego dormitorium. Siedziała tam tylko Brown z jakimś chłopakiem. Uśmiechnęłam się do niej i wyszłam na zewnątrz. Usiadłam na jednej z okiennic na Dziedzińcu. Przetarłam dłońmi twarz. Czemu niektórzy ludzie są tak ograniczeni umysłowo? Zawsze mnie to bawiło, dopóki nie dotyczyło osoby, którą naprawdę szanuję lub bardzo lubię. Nie chciałam tego mówić Blaise'owi, bo jeszcze się zdenerwuje, albo będzie beznadziejnie opiekuńczy, jak to i tak ma w zwyczaju. Nie da się mu nic powiedzieć, bo przecież on wie lepiej. O dziwo zazwyczaj wiedział. Mieszkał z samą matką od 3 lat. Musiał zastąpić jak najszybciej ojca. Przez tak krótki okres czasu dorósł, dojrzał, mocno spoważniał. Najważniejsze jednak jest to, że odkrył prawdziwego siebie.
Wstałam z okiennicy i ruszyłam przed siebie, w stronę jeziora. Słońce powoli zachodziło za horyzontem. Po drodze do jeziora był domek Hagrida. Może mu podziękuję za dzisiaj? Pobiegłam w tamtą stronę i zapukałam do drzwi. Po chwili usłyszałam jakieś tłuczenie się ze środka. Potem drzwi się uchyliły, a w nich pojawiła się włochata głowa półolbrzyma. Uśmiechnęłam się na jego widok.
-Riley, nie spodziewałem się ciebie, ale wchodź, zapraszam - powiedział otwierając drzwi na oścież. Weszłam do środka dziękując kiwnięciem głowy. Usiadłam na jednym ze stołków przy stole.
-Hagridzie, bardzo ci dziękuję, że puściłeś mnie i Zabiniego z lekcji. Bardzo mnie ta godzina podbudowała - powiedziałam szczerze patrząc na niego. Ten pokiwał głową z uśmiechem.
-Nie ma sprawy, każdy dzieciak tutaj jest dla mnie jak przyjaciel, ale ty to chyba już rodzina - odparł wesoło, a mi znowu zrobiło się cieplej na sercu.
-Naprawdę? - spytałam chyba z rozanielonym uśmiechem, bo Hagrid zaśmiał się lekko.
-Naprawdę. Bo z kim ja bym gadał o Kelpiach, rozpoznawał Kuguchary czy wyciągał Chropianki z sierści Psidwaków? - spytał wesoło. Pokiwałam głową rozumnie.
-Chropianki są niby niegroźne, ale czasami tak trudno je usunąć - mruknęłam rozsądnie i pokiwałam głową z politowaniem. Ten uśmiechnął się i podszedł do kuchenki.
-Herbaty? - spytał rozpalając ogień pod wielkim garem wody.
-Jeśli to nie problem - powiedziałam z uśmiechem. Ten machnął dłonią ze śmiechem. - Pomóc ci może w czymś? - dodałam, a ten rozejrzał się.
-Możesz pokroić ciasto, które dostałem od Dumbledore'a - stwierdził, a ja zabrałam się do krojenia. Pachniało pysznie. Dynia z czekoladą. - Całe grono pedagogiczne mówi o twoim wezwaniu do Ministerstwa - dodał zalewając mieszankę ziół w wielkich kubkach.
-Wiem, nagle się obudzili, prawie miesiąc po jego śmierci - mruknęłam kładąc ciasto na talerzyku.
-Pójdziesz? - spytał kładąc kubki na stoliku.
-Mam inny wybór? Może się czegoś nowego dowiem, może tylko będą mi kazać opowiadać o nim. To akurat trudne nie będzie, bo był niesamowitym człowiekiem - odparłam i położyłam ciasto na stoliku. Wzięłam jeden kawałek i wpakowałam go sobie do ust.
-Czego nowego mogłabyś się dowiedzieć? - spytał wrzucając dwa kawałki do ust. Pogryzł je spokojnie. Ja tylko wzruszyłam ramionami.
-Mimo wszystko nie wiedziałam zapewne wielu rzeczy - mruknęłam i popiłam ciasto herbatą.
-Nadal mnie zastanawia co ich tak nagle wzięło - odparł trąc lekko brudnymi z czekolady palcami po brodzie. Wyciągnęłam chusteczkę z kieszeni spodni i podałam mu. - Dziękuję - powiedział Hagrid i wytarł palce.
-Jak wrócę z tego to pogadamy, może mi się coś rozjaśni - mruknęłam i upiłam jeszcze trochę herbaty. Potem zeszliśmy na bardziej przyziemne dla nas tematy, czyli magiczne stwory. Nie chciałam się dołować, skoro znowu miałam rodzinę. Może nie podobną, ale jaką niesamowitą. Wielu by mi tego zazdrościło. Po jakimś czasie Hagrid spojrzał na zegarek.
-O cholibka, jak już późno. Riley, masz jeszcze trochę czasu do godziny patroli, leć, bo Filch nie będzie zadowolony - powiedział z uśmiechem, a ja wstałam.
-Dziękuję jeszcze raz Hagridzie, do zobaczenia na zajęciach - powiedziałam z uśmiechem i ruszyłam do zamku. Szłam spokojnie do Pokoju Wspólnego. Wsunęłam się do środka starając się nie robić za dużo hałasu. Na jednym z foteli spał Fred z moją szatą w dłoni. Podeszłam do niego z lekkim uśmiechem. Nachyliłam się nad nim i dotknęłam ustami jego ust. Ten dopiero po chwili zareagował i oddał pocałunek. Odsunęłam się delikatnie rozbawiona.
-Szukałem cię całe popołudnie - mruknął przecierając oczy. Usiadłam na kawałku fotela.
-Byłam u Hagrida, gadaliśmy o potworach w Zakazanym Lesie - powiedziałam z dumą, a ten objął mnie lekko.
-Przepraszam za Lee - mruknął, a ja pokiwałam głową.
-To nie ty powinieneś przepraszać i nie mnie - odparłam i pogładziłam go po policzku. Ten uśmiechnął się.
-Kamień z serca - stwierdził rozbawiony, a ja walnęłam go w ramię.
-Idź ty już spać Weasley - mruknęłam i roześmiałam się. Ten zrobił urażoną minę. - Pomyślałby kto, że Weasley taki obrażalski - dodałam cmokając z udawanym niezadowoleniem. Ten westchnął i spojrzał na mnie. Po chwili się uśmiechnął.
-Ty też idź spać, wyśpij się - powiedział spokojnie. Przysunęłam się do niego i znowu musnęłam jego usta swoimi.
-Dobrej nocy - odparłam wstając. Ujęłam swoją szatę. Ten zaśmiał się wesoło i również wstał. - Do jutra - powiedziałam i ruszyłam po schodach na górę. Weszłam po cichu do dormitorium i ulokowałam się w mojej zimnej pościeli. W sumie w rozrachunku ten dzień nie był tak tragiczny.
~~~
Maturki mi się skończyły, nie wiem co robić z życiem, wraca wena, może bezsensowna, może nic nie wnosząca... Jednak zachęcam do komentowania i pozdrawiam.

wtorek, 16 maja 2017

Rozdział dwudziesty dziewiąty

Przesiedziałam nad listem do końca zajęć. Potem po usłyszeniu o końcu lekcji wstałam i ruszyłam na następną lekcję. Po chwili poczułam dłoń na moim ramieniu. Ta sama dłoń moment po tym oplotła moje palce. Zatrzymałam się.
-Ley, co ci się stało? - powiedział cichym głosem Blaise. Uśmiechnęłam się do niego lekko.
-Nic wielkiego, źle spałam - odparłam trochę bardziej wesoło. Ten pokiwał z politowaniem głową.
-Wyglądasz strasznie, idziemy do Hagrida, może uda mi się go przekonać, by nas zwolnił z lekcji, to doprowadzę cię chociaż do porządku - dodał i zaczął targać mnie na błonia. Nie chciało mi się nawet mu zaprzeczać. Przekonywać go, że ten pomysł jest poroniony. Na błoniach już stał Hagrid, jeszcze bez nikogo. Zabini zostawił mnie na jednym z pieńków. Usiadłam i zaczęłam patrzeć na pasące się w oddali testrele. Uśmiechnęłam się na ich widok. Są takie piękne. Podszedł do mnie Ślizgon. - Hagrid się zgodził, mówił, że już kiedyś rozmawialiście o Memortkach, to mi opowiesz - stwierdził i zaczął mnie prowadzić w stronę zamku.
-Czemu ci tak zależy, żebym wyglądała po ludzku? - spytałam ściskając jego dłoń. Ten uśmiechnął się lekko.
-Bo im lepiej się czujesz zewnętrznie, tym lżej ci będzie wewnętrznie - odparł z pełnym przekonaniem. Weszliśmy do Pokoju Wspólnego Gryffonów. Cisza była przejmująca. Ruszyliśmy do mojego dormitorium. Zrzuciłam szatę na swoje łóżko.
-Co mam robić kapitanie? - spytałam patrząc na niego, ten tylko się uśmiechnął.
-Idź się umyć, ja ogarnę resztę - odparł, a ja pokiwałam głową i zrobiłam co kazał. Weszłam do łazienki, zrzuciłam ciuchy i weszłam pod prysznic. Puściłam ciepłą wodę i zaczęłam się myć. Najgorszej mi szło z ranami na wewnętrznych stronach dłoni. Do łazienki wszedł Blaise. - Przepiorę ci sweter - powiedział zabierając go z kupki ciuchów. Puścił wodę i zaczął faktycznie go ogarniać.
-Jak skończysz to zobacz do kieszeni w szacie - mruknęłam płucząc włosy. Ten coś wybełkotał pod nosem i chyba wysuszył sweter jakimś zaklęciem. Wyszedł z łazienki przymykając drzwi. Wyszłam spod prysznica i zobaczyłam świeże rzeczy. Wsunęłam się w bieliznę i spodnie. Weszłam do dormitorium susząc ręcznikiem włosy.
-Pójdziesz? - spytał Zabini trzymając list w dłoni. Pokiwałam twierdząco głową.
-Nie zaszkodzi, a może pomóc - stwierdziłam i wysuszyłam włosy różdżką. Przeczesałam je i usiadłam koło Blaise'a. Podał mi sweter, który założyłam na siebie spokojnie.
-Ciekawe dlaczego dopiero teraz o tym sobie przypomnieli - mruknął i oddał mi list. Wzruszyłam ramionami.
-Lepiej późno, niż wcale - powiedziałam spokojnie i uśmiechnęłam się lekko.
-Spytam McGonagall i Snape'a to może ci potowarzyszę, żebyś nie została tam sama - powiedział i spojrzał na mnie. Pokiwałam spokojnie głową. Zapadła między nami cisza, oboje uśmiechaliśmy się do siebie.
-Poza tym dziękuję, faktycznie trochę lepiej się czuję - dodałam ciszej i pocałowałam go w policzek. Ten zaśmiał się wesoło.
-Mówiłem - stwierdził rozbawiony i zaczął się śmiać. Jego śmiech był tak zaraźliwy, że i ja zaczęłam się śmiać. Zdecydowanie nie wiedziałam z czego się śmiejemy. Dlaczego w ogóle zaczęliśmy? Oparłam się ramieniem o jego udo i ścisnęłam brzuch, który zaczął boleć. Blaise przestawał powoli się śmiać, jego też rozbolał brzuch. Usiadłam normalniej i uśmiechnęłam się do niego.
-Kocham cię - stwierdziłam w pełni przekonana znaczenia tych słów.
-Ja ciebie bardziej - odparł z uśmiechem Zabini. Wstał z łóżka i podał mi dłoń. - Idziemy? - spytał, a ja tylko pokiwałam głową. Splotłam jego palce z moimi i spokojnie poszliśmy na kolejną lekcję. Tym razem były to eliksiry. Ostatnie zajęcia ze Ślizgonami dzisiejszego dnia. Akurat teraz Snape miał otwartą salę. Nikogo nie było.
-Hart, Zabini! Gryffindorowi i Slytherinowi odejmuję po 5 punktów za niechodzenie na lekcje - mruknął zauważając nas. Blaise wszedł do sali.
-Dobrze panie profesorze, tylko mam do pana profesora pytanie - podałam Snape'owi list z Ministerstwa. - Czy mógłbym towarzyszyć Riley w wyprawie do Ministerstwa? - spytał patrząc na niego. Ten wzniósł wzrok znad kartki.
-Bardzo potrzebny ci jest tam Zabini? - spytał Snape zwracając wzrok ku mnie. Pokiwałam głową ochoczo. - Masz wolne od 11 w środę - powiedział spokojnie, a ja uśmiechnęłam się.
-Dziękujemy bardzo panie profesorze - odparłam wesoło i usiadłam w jednej z ławek z tyłu. Koło mnie usiadł Zabini. Po chwili do sali zaczęli wchodzić inni uczniowie. Nawet udało mi się uśmiechnąć lekko do Malfoy'a i Bell. Oduśmiechnęli się przeuroczo.
-Pasują do siebie - skwitował Zabini, a ja pokiwałam głową. Uśmiechnęłam się do niego lekko. Zaczęła się lekcja, dzisiaj mówiliśmy o Veritaserum. Po raz kolejny.
Zajęcia minęły dość szybko. Kolejne również, nawet nie spostrzegłam kiedy szłam wraz z Blaisem i Davidem na obiad. Śmialiśmy się z żartu Krukona o Mandragorach. Weszliśmy rozbawieni na Wielką Salę. Pożegnałam się życząc smacznego z chłopakami i usiadłam przy mojej ławie na ulubionym miejscu. Jedzenie nadal nie wydawało się zjadliwe. Wypiłam trochę wody i zaczęłam jeść batonika z kieszeni. Po chwili usiedli koło mnie bliźniacy. Uśmiechnęłam się do obu.
-Wyglądasz ślicznie - powiedział jeden z nich całując mnie w czoło lekko.
-Jak się czujesz? - spytał drugi nakładając na talerz kurczaka.
-Dosyć dobrze, a przynajmniej lepiej, niż rano - odparłam z uśmiechem. Ten pokiwa głową, a pierwszy splótł moją dłoń ze swoją.
-Co chciała McGonagall? - spytał z uśmiechem. Wyciągnęłam z kieszeni szaty list i podałam mu żując. Ten otworzył go i przeczytał. - Pójść z tobą? - dodał patrząc na mnie.
-Blaise ze mną idzie. Umówili się ze Snapem, że się zwalnia o 11 - powiedziałam z uśmiechem. Ten go nie oddał zbytnio.
-Czemu nie powiedziałaś mi o tym wcześniej? - spytał lekko zawiedziony. Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Jesteś zły, że idę z Zabinim? - mruknęłam delikatnie urażona. Zapadła wymowna cisza. - Przepraszam, że jego spotkałam pierwszego - dodałam trochę zirytowana. Patrzyłam na niego przewiercając go wzrokiem.
-Jestem zły, że dowiaduję się po fakcie - odparł po chwili, równie zirytowanym tonem. Przewróciłam oczami i znowu wróciłam wzrokiem ku niemu.- Przestań - burknął.
-Dobrze - wzruszyłam ramionami i puściłam jego dłoń. - Wedle życzenia - dodałam i wstałam. Ruszyłam ku wyjściu z Wielkiej Sali. Kiedy przekroczyłam próg moja twarz znowu była równie zmęczona jak rano. Przejechałam dłonią po twarzy i uśmiechnęłam się lekko. Weszłam do Pokoju Wspólnego Gryffonów i rozsiadłam się na fotelu.
-Gorszy dzień? - spytał Garrett z drugiego siedzenia. Spojrzałam na niego.
-Tak - mruknęłam już ignorując fakt, że ostatnio przyznał mi się do tego, że mnie obserwuje. Szczerze miałam to w tym momencie gdzieś. - Czemu nie było cię na obiedzie? - dodałam wpatrując się w kominek.
-Przychodzę na końcu, bo nie chcę mi się rozmawiać z ludźmi - powiedział spokojnie i przeczesał dłonią włosy.
-Rozumiem, zazdroszczę podejścia - mruknęłam, a ten zaśmiał się lekko.
-Nienawiści do ludzi i nie potrafienia się z nimi porozumieć? - spytał rozbawiony. Spojrzałam na niego i nawet się delikatnie uśmiechnęłam.
-No może tego nie, ale wiesz o co mi chodzi - powiedziałam spokojniej. Ten pokiwał głową. Do Pokoju Wspólnego zaczęli wchodzić ludzie. Ten wstał z fotela.
-Miło się gadało, teraz lecę coś zjeść. A tobie mam nadzieję, że się ułoży - powiedział na odchodnym i wyszedł. Pokiwałam głową lekko i przymknęłam oczy. Ktoś dotknął mojego ramienia. Uchyliłam powieki i ujrzałam rudzielca.
-Przepraszam - mruknął, a ja pokiwałam głową lekko. - Nie powinienem się denerwować, po prostu zrobiło mi się trochę przykro - dodał i usiadł na kawałku fotela.
-Ja również przepraszam, powinnam ci powiedzieć wcześniej - odparłam patrząc na niego. Uśmiechnął się lekko.
-Nie ma sprawy - odparł i pogładził mnie po policzku. Przygryzłam lekko wargę. Jego twarz nachyliła się nad moją.
-Wszyscy na nas patrzą - powiedziałam cicho, ale tak naprawdę widziałam tylko twarz Johnson rozmawiającą z Jordanem. Zrobiło mi się trochę przykro.
-Przeszkadza ci to? - spytał cicho, a ja zaprzeczyłam ruchem głowy. Jego wargi delikatnie dotknęły moich. Odsunęłam się delikatnie.
-Może trochę - powiedziałam cicho, a ten zaśmiał się lekko i wstał z fotela. - Zabrałam ci w końcu ten list z Ministerstwa? - spytałam chwytając jego dłoń. Ten wyciągnął z kieszeni spodni list. Zabrałam go i wsunęłam sobie w kieszeń w szacie. Ruszyliśmy do jego dormitorium.
Może jednak nie będzie to taki straszny dzień jak myślałam.
~~~
Jednak matura mnie męczy i muszę się na czymś wyżyć. Dlatego nagle mam wenę.
Znaczy się dla mnie to dobrze, więc zapraszam do komentowania i pozdrawiam.

piątek, 12 maja 2017

Rozdział dwudziesty ósmy

Uchyliłam powieki i ujrzałam przebudzonego Freda. Uśmiechnęłam się delikatnie. Pogładziłam go po twarzy dłonią. Jego twarz rozświetlił uśmiech.
-Wyglądasz tak niewinnie jak śpisz - powiedział cichutko, ale usłyszałam go bardzo wyraźnie, był niesamowicie blisko.
-Był tutaj ktokolwiek odkąd nie śpisz? - spytałam cicho. Ten zaprzeczył ruchem głowy. Przysunęłam się jeszcze bliżej do niego. Jego nos dotykał mojego nosa.
-Jeśli ten chłopak spróbuje cię skrzywdzić, nawet jak o tym pomyśli to tylko mi to mów. Nie dopuszczę do tego - wyszeptał patrząc mi w oczy. Uśmiechnęłam się delikatnie, ale wesoło. Musnęłam jego usta swoimi. Powoli, spokojnie. Tym razem sama tego chciałam. Potrzebowałam tego typu uczucia. Potrzebowałam Weasleya. Fred nie był zachłanny, spokojnie gładził mnie po plecach. Sprawiał wrażenie jakby właśnie jadł najlepszy posiłek w swoim życiu. Tym razem nic tego nie wymusiło. Nie było tu iluzji Kroto, czy nie chciałam się uwolnić od męczącej wizji. Fred miał bardzo delikatne usta. Oboje zachowywaliśmy się jak szczeniaki. Bez składu, bardzo powoli. Bez przesadzania. Pierwsza się odsunęłam, chociaż tak bardzo tego nie chciałam. Spojrzałam mu głęboko w oczy. Widziałam w nich tylko radość.
-Dziękuję - wyszeptałam i wtuliłam się w niego mocno. Ten pocałował mnie w czoło. Brakowało mi tej bliskości.
-Jeszcze nic nie zrobiłem, nie masz za co dziękować - wybełkotał z lekkim uśmiechem. Spojrzałam na niego.
-Dziękuję ci za to, że jesteś - szepnęłam bardzo cicho, ledwo słyszalnie. Nawet nie spostrzegłam jak jego usta znowu dotknęły moich. Był delikatny, ale bardziej pewny, niż chwilę wcześniej. Wsunęłam dłoń w jego włosy. Ten oparł swoje dłonie na moich biodrach. Między nami było tak niewiele miejsca. Drugą dłoń położyłam na jego karku. Jego wargi coraz zachłanniej wciskały się w moje. Starałam się nie być mu dłużna. Wtedy drzwi do dormitorium uchyliły się. Szybko odskoczyliśmy od siebie. Spojrzałam na zaskoczoną Lavender.
-Przepraszam - powiedziała lekko czerwona na twarzy. Zabrała jakąś książkę i wyszła. Złapałam kontakt wzrokowy z Fredem i oboje ryknęliśmy gromkim śmiechem.
-Widziałaś jej skonsternowaną twarz? - spytał rozbawiony Fred obejmując mnie ramieniem. Pokiwałam równie wesoło głową. Weasley oparł się o ścianę, a ja o niego. Spojrzałam mu w oczy z uśmiechem.
-Od teraz będzie to działało w ten sposób? - spytałam cicho z lekkim uśmiechem.
-O ile ci to pasuje to tak - odparł równie cicho Weasley. Przygryzłam lekko wargę.
-Jak najbardziej mi pasuje - odparłam wesoło. Ten zaśmiał się. Do dormitorium weszła Granger gadająca z Patil. Spojrzała na nas, od razu zgromiła wzrokiem. Nawet mi się głupio nie zrobiło.
-To ja się może będę zbierał, bo jutro zaczynam eliksirami - powiedział z uśmiechem i wstał z łóżka. Pocałował mnie w czoło ostatni raz. Wyszedł z pokoju, a ja wpakowałam się pod kołdrę całym ciałem.
Pierwszy raz szłam naprawdę szczęśliwa spać. Pierwszy raz nie obchodziło mnie zdanie Granger. Pierwszy raz było mi wszystko jedno co się stanie. Jednego byłam pewna, za niedługo wszystko się spieprzy równie szybko.
Ponoć zasnęłam, ale znowu miały powrócić koszmary. Jedne z najgorszego typu koszmary.
-Wstawaj marna imitacjo człowieka - ktoś warczał mi na ucho. Uchyliłam powieki. Wokół było tak ciemno, że nie widziałam twarzy człowieka, który na mnie krzyczał. Chwilę po tym stwierdziłam, że może dobrze, bo nie chciałam widzieć tego zwyrodnialca. Jeszcze umysł podsunął by mi oblicze kogoś, kogo chociaż szanuję i jak bym potem tej osobie patrzyła w oczy?
-Czego? - ryknęłam przecierając oczy. Zdecydowanie nic mi to nie dało. Ktoś złapał mnie za rękę. Mocno ścisnął. Jęknęłam.
-Idiotka - warknął głos. Odbił się po wszystkich ścianach. Usłyszała go każda, nawet najmniejsza komórka mojego ciała. Zacisnęłam powieki. Wstałam, postać zaczęła targać moje włosy w dół.
-Przestań - wybełkotałam. Od razu dostałam w twarz.
-Jak się bawisz? - spytał ktoś szeptem w moje ucho.Wsunął dłonie pod moją koszulkę. Zaczął dotykać wszystkiego czego się dało. - Mówiłem, że tego ci nie odpuszczę - wybełkotał niskim głosem. Zacisnęłam mocno wargi. Nie chciałam się odezwać. Nie chciałam dawać mu satysfakcji, że powoli mnie niszczy. Mimo że robił to doskonale. 
Ściany zaczęły wypowiadać moje imię. Budząc się słyszałam jeszcze tylko okrutny śmiech postaci. Uchyliłam powieki i ujrzałam nad sobą Lavender. Gładziła mnie po głowie bełkocząc moje imię. 
-Już jest wszystko dobrze - powiedziała cichutko. - Zaczęłaś krzyczeć - dodała, a ja tylko pokiwałam głową. 
-Przepraszam - wyszeptałam cichutko, a ona pogładziła mnie po głowie jeszcze raz. Otarła rękawem twarz. 
-Poradzisz sobie? - spytała odwracając moją poduszkę na suchą stronę. Tamta była cała mokra od mojego płaczu. Wypłakałam więcej, niż przez całe życie. Spojrzałam na Brown i pokiwałam twierdząco głową. Ta wstała i położyła się na swoim łóżku. Zamknęłam oczy i znowu zasnęłam. Rano byłam wrakiem człowieka. Przeczesałam tylko włosy, narzuciłam sweter Weasleya i zeszłam na śniadanie. Widziałam w lustrze tylko podkrążone, czerwone oczy. 
Usiadłam koło mojego rudzielca i uśmiechnęłam się do niego szczerze. Ten oduśmiechnął się lekko.
-Źle spałaś? - spytał łapiąc mnie za dłoń. Pokiwałam głową i spojrzałam na jedzenie. Tym razem postawili jeszcze wodę prócz soku dyniowego. Oszukałam swój żołądek wlewając w siebie pół litra wody na raz, że niby cokolwiek zjadłam. Smakowała jak wino gorszego sortu. Akurat to wcale mi nie przeszkadzało. Wyciągnęłam batonika i zaczęłam bez żadnej pasji go przeżuwać. Fred rozmawiał z Lee o Quidditchu cały czas głaszcząc mnie po suchej dłoni. Wyglądałam jak ćpun odsunięty od narkotyków. 
Jordan powiedział Fredowi, że zobaczą się na eliksirach i poszedł. Podobnie jak połowa ludzi. Jeszcze niektórzy szli po książki do dormitoriów. Położyłam głowę na ramieniu Freda.
-Lavender mnie budziła w środku nocy, bo krzyczałam - wybełkotałam, a ten pogładził mnie po plecach lekko.
-Nie powinienem wtedy wychodzić - powiedział cicho i pocałował mnie w czoło. Przetarł oczy palcami. Sprawiałam mu tyle kłopotu. Moje głupie słabości niszczyły nie tylko mnie, ale i jego. Może lepiej, by było gdyby mnie nie było. Gdyby on był z Johnson. Byłby szczęśliwy, ona wniebowzięta. Nikt nie byłby skrzywdzony przeze mnie.
-Masz swoje życie, swoje problemy. Nie musisz się zawsze mną zajmować - wyszeptałam patrząc na swoje dłonie. Zaczęłam wbijać paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni. Zaczynało powoli piec.
-Kocham z tobą przebywać, nie ważne czy potrzebujesz rozwiązania problemu, czy to ja go potrzebuję - odparł spokojnie. Wbiłam paznokcie za mocno. Zaczęła mi podchodzić krew w miejsca gdzie je wciskałam. Schowałam dłonie w sweter, byle tylko ich nie zauważył. Już miałam coś powiedzieć, kiedy naszą rozmowę przerwała profesor McGonagall.
-Riley Hart? - spytała, a ja odsunęłam się do Weasleya i pokiwałam twierdząco głową. - Mogę cię prosić do mojego gabinetu? - dodała, a ja wstałam z ławy. Nawet się nie żegnałam. Poszłam za nią spokojnie.
-Jeśli coś się stało złego, to to tym razem naprawdę nie ja. Nie mam teraz siły na robienie kawałów - powiedziałam idąc za nią. Ta zaprzeczyła głową.
-Nie o to chodzi - odparła otwierając drzwi do swojego gabinetu. Weszłam po krętych schodach i usiadłam na jednym z foteli przygotowanych dla gości. - Riley, wiemy, że twój opiekun Kroto Hart nie żyje. Przyszło pismo z Ministerstwa Magii w jego sprawie. Wszczęli postępowanie. Dochodzą kto mógłby go skrzywdzić i jesteś jedynym świadkiem całego zajścia, którego udało im się zidentyfikować. Chcą abyś stawiła się na przesłuchanie w środę - powiedziała podając mi list opatrzony pieczęcią Ministerstwa.
'Do panny Riley Hart,
Wszczęliśmy postępowanie w sprawie śmierci panny opiekuna, Kroto Hart. 
Upraszamy o przybycie na przesłuchanie w jego sprawie 
w środę o godzinie 12:30 w sali Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów. 
Z poważaniem Korneliusz Knot'
-Dobrze pani profesor, wszystko rozumiem. Mogę w takim razie uzyskać wolne tamtego dnia, by doprowadzić się do porządku? Jak się tam dostanę? - spytałam patrząc na nią coraz bardziej spokojnie.
-Proszkiem Fiuu i tak, porozmawiam z nauczycielami i dadzą ci dzień wolnego - odparła dobrodusznie i równie podobnie się uśmiechnęła. Pokiwałam głową.
-Mogę już iść na historię magii? - spytałam, a ona pokiwała głową. Wsunęłam list do swojej szaty. Wyszłam tymi samymi drzwiami, którymi tutaj weszłam. Idąc korytarzami w stronę sali po moich policzkach leciały bezsensowne łzy. Nic nie dadzą, będę wyglądać tysiąc razy gorzej, o ile jeszcze jest to możliwe. Ale były samowolne. Niczym prawdziwa, niezależna kobieta.
Otarłam je rękawem swetra, zapukałam do sali. Usłyszałam ciche 'proszę'.
-Przepraszam za spóźnienie, byłam u profesor McGonagall - powiedziałam patrząc na wykładowcę. On tylko pokiwał głową, a ja poszłam na sam koniec sali. Widziałam wzrok całej klasy, najbardziej jednak bolał mnie zawiedziony wzrok należący do pewnego przystojnego, czarnego mężczyzny z domu Węża. Zakryłam twarz dłońmi opatulonymi swetrem. Starałam się ominąć plamki krwi powstałe z mojego masochizmu.
Wyciągnęłam papier z Ministerstwa i czytałam go tak wiele razy, że znałam każdy zawijas w imieniu Kroto. Każdą kropkę po każdym zdaniu. Tak strasznie nie chcę tam iść.
~~~
Wracam tak straaasznie szybko (aż dziwne). Ten rozdział miał być taki dziwny. Prawdziwy, normalny pocałunek chciałam wprowadzić właśnie w rozdziale 28 i już dawno, dawno temu o tym myślałam. Ta liczba po prostu dobrze mi się kojarzy.
Pozdrawiam, mam nadzieję, że nie zniechęcam tym introwertyzmem i marazmem Riley nikogo. Zachęcam do komentowania.

wtorek, 9 maja 2017

Rozdział dwudziesty siódmy

Rozglądnęłam się po Wielkiej Sali. Ślizgoni dumnie prezentowali się z Rebekah i Malfoyem uśmiechającym się uroczo do Bell, na czele. Puchoni średnio się prezentowali, mimo że nic do nich nie miałam. Rozglądnęłam się ponownie po Ślizgonach. Tylko gdzie był mój przystojny przyjaciel?
-Pasują do siebie - przyznałam spokojnie i dalej się rozglądałam. U Krukonów David wlepiał wzrok w jakąś dziewczynę naprzeciw niego. Byli zajęci żywą rozmową.
-Kto? - spytał Weasley z pełnymi ustami. Do Sali wszedł człowiek z najlepszym tyłkiem świata. Uśmiechnęłam się pod nosem. Jeden problem z głowy.
-Bell i Malfoy - odparłam i teraz ze spokojem zwróciłam wzrok na Freda. Ten pokiwał głową przytakując mi i uśmiechnął się uroczo. W moim brzuchu zaburczało na tyle cicho, że Weasley się nie obruszył, ale na tyle głośno, że poczułam potrzebę zjedzenia czegokolwiek. - Idę do dormitorium, skończ obiad i potem się zobaczymy najwyżej - powiedziałam całując Freda w czoło i roztrzepałam mu czuprynę wstając. Ten nie protestował. Ruszyłam do wyjścia. Ślamazarnie szłam po korytarzach. Wtem zza jednego z rogów ujrzałam całe zło świata.
Kolana mi zmiękły. Ujrzał mnie.
-Kogo moje oczy widzą? - powiedział pół szeptem i uśmiechnął się delikatnie. Przechyliłam lekko głowę. Tylko na tyle mnie było stać, bo nogi zdecydowanie wrosły mi w ziemię.
-Yaxley - wyszeptałam spokojnym głosem. Jego wargi delikatnie drgnęły. Czyżby miał znowu coś od Kroto? Ostatnio największe zło świata przyniosło najlepsze wiadomości.
-Dzisiaj nie jestem tutaj z twojego powodu, jednak na pewno jeszcze kiedyś się spotkamy - powiedział i przechodząc koło mnie musnął moje czoło prawie niewyczuwalnie swoimi wargami. Poszedł dalej, po chwili zniknął za zakrętem jeszcze ostatni raz na mnie zerkając.
Stałam na środku korytarza jeszcze przez krótką chwilę. Tak bardzo żałowałam, że nie miał nic dla mnie. Tak bardzo chciałam znowu przeczytać coś od Kroto. Zrobiłabym za to wszystko.
Nogi powlokły mnie do Pokoju Wspólnego Gryffonów. Głód przeszedł dosyć szybko. Usiadłam na jednym z foteli przed kominkiem i spokojnie patrzyłam w ogień. Jakiś chłopak siedział na fotelu obok. Nie obchodził mnie kompletnie.
-Coś się stało? - spytał głębokim głosem. Starał się zagadać. Zwróciłam na moment na niego wzrok. Jego jasnoniebieskie oczy śledziły każdy mój ruch.
-Nie - mruknęłam lekko łamiącym się głosem. Odchrząknęłam i znowu spojrzałam na ogień. Ten nie ustępował.
-Nie wierzę ci - powiedział spokojnie i zamknął książkę.
-Nie musisz, nawet się nie znamy - mruknęłam przymykając oczy.
-Ciekawisz mnie. Te wszystkie blizny. Chodzenie do biblioteki po księgi zakazane. Częsta ucieczka. Zadawanie się ze złymi mocami - odparł, a ja uchyliłam powieki i spojrzałam na niego.
-Śledzisz mnie? - spytałam cichym głosem. Nie wiedziałam co miałam w tej chwili zrobić. To mnie przerosło. Przez jeden krótki moment wydawałam się tak bezbronna.
-Obserwuję - poprawił mnie bardzo cierpliwie. Mój wzrok wyrażał jak największe zdziwienie. - Nie mogę utrzymać przy sobie przyjaciół, to chociaż obserwuję ludzi - dodał. Ja nawet nie próbowałam się odzywać. Nie chciałam wiedzieć nic więcej. Poczekam na Freda, mimo wszystko nie chcę być niegrzeczna.  - W ogóle jestem Garrett - powiedział prowadząc dalej monolog. - Nie staram się siebie usprawiedliwiać. Wiem, że nie powinienem tego robić, ale wszyscy są tutaj tacy sami. Tylko ty się czymś odznaczasz. Czasami krzyczysz na powietrze, czasami przestajesz nagle jeść. Nawet plujesz jedzeniem. Jakby było złe, niedobre, zepsute. Jesteś bardzo ciekawą osobą - stwierdził. Ja siedziałam tam ze wzrokiem wpatrzonym w kominek. Lekko zwinięta na fotelu. Przerażona.
Po kilku minutach ciszy do Pokoju Wspólnego wszedł roześmiany Fred z Georgem. Ten drugi nawet się uśmiechnął na mój widok. Oduśmiechnęłam się.
-Potem pogadamy - powiedział wesoło George i poszedł na górę.
-Może idźmy za jego przykładem - powiedziałam spokojnie patrząc na Freda z lekkim uśmiechem. Ten usiadł na kawałku fotela. Spojrzałam mu w oczy i wyszeptałam najciszej jak potrafiłam 'proszę'. Ten pokiwał głową i złapał moją dłoń. Ruszyliśmy do mojego dormitorium.
-Powiesz mi tam co się dzieje? - spytał cichutko Fred, ja tylko pokiwałam delikatnie głową. Weszliśmy spokojnie po schodach. Wsunęłam głowę w szparę między drzwiami, a futryną. Nikogo nie było. Usiadłam na swoim łóżku i spojrzałam na Weasley'a. Ten usiadł koło mnie i objął ramieniem.
-Widziałeś tego chłopaka na dole? - spytałam cicho i rozglądnęłam się konspiracyjnie. Ten pokiwał głową delikatnie. - Mówił, że jestem ciekawym człowiekiem, że mnie obserwuje. Wiedział o uciekaniu, siedzeniu w bibliotece z zakazanymi księgami... - dodałam, a Weasley się lekko uśmiechnął.
-Też myślę, że jesteś ciekawa - powiedział gładząc mnie po plecach. Wstałam gwałtownie.
-Nie o to chodzi. On mnie obserwuje. Przygląda mi się, a ja nawet go nie znam - prawie krzyknęłam mu w twarz. 
-Spokojnie, może po prostu za mocno zareagowałaś na to - odparł, jego zdaniem, rozumnym głosem. Westchnęłam i usiadłam na podłodze.
-Zaczynam się bać - prawie wyszeptałam. Ten wstał z łóżka i usiadł koło mnie obejmując mnie ramieniem. Położyłam głowę na jego ramieniu.
-Nie bój się, nic ci nie zrobi - mruknął w moje włosy. Pokiwałam dosyć niepewnie głową. Nie wierzyłam mu. Mimo że nie powinnam się dziwić, że to zlekceważył to jednak nie zrobiło mi się przez to jakoś specjalnie lepiej. Nie miałam mu tego jednak za złe. 
Wysunęłam się z jego objęć i wyciągnęłam z szafki kilka batoników. Położyłam dwa na udzie Freda, a sama odpakowałam jeden ze swoich i zaczęłam jeść. Mój żołądek stwierdził, że jednak mnie kocha. Chociaż trochę. Potem będzie znowu umierał. Fred również jadł batonika i patrzył na mnie z lekkim smutkiem.
-Co jest? - spytałam przełykając gryz. Ten w momencie przybrał wesoły wyraz twarzy.
-Nic, nic, smacznego - odparł dosyć wesoło. Uśmiechnęłam się lekko.
-Dziękuję - odparłam i zmięłam papierek. - Będziemy tutaj siedzieć czy idziemy gdzieś? - spytałam spokojnie chowając śmiecia pod łóżko.
-Ja bym się położył - stwierdził Weasley i wstał. Wskazałam na swoje łóżko. Wpakował się tam szybko radośnie, a ja położyłam się przed nim. Jego dłonie objęły moje ciało. Nie widział mojej twarzy. Lekko posmutniałam gładząc go po ręce. Nie wiedziałam kompletnie co zrobić z tamtym chłopakiem. Usłyszałam głęboki oddech śpiącego Freda. Wysunęłam się spod jego dłoni i przykryłam go kołdrą. Otworzyłam szafę i wsunęłam w spodnie książkę z działu zakazane. Nie chciałam jej czytać. Nie chciałam nikogo znienawidzić.
Moje nogi zaczęły prowadzić mnie w stronę biblioteki. Weszłam do środka i podeszłam do biurka. Wsunęłam książkę pod biurko i znowu ruszyłam na poszukiwanie jakichś lekkich książek. W alejkach prawie nikogo nie było. Prócz jednej prawie wsysającej się w siebie pary.
Weszłam w dział o zaklęciach, transmutacji. Poszukałam jakiejś książki i zaczęłam przeglądać to bez większego celu.
Zamienianie much w szczury. Zamienianie szczurów w kije. Zamienianie kijów w żaby. To było tak bezsensowne. Jednak chciałam coś sprawdzić. Mimo że znałam to wszystko wpadło mi do głowy, żeby znaleźć zaklęcie, które mogłoby kogoś lokalizować. Potem pogadam z Fredem, by pożyczył mi Mapę Huncwotów. O ile nie oddał jej Potterowi znowu. Może akurat ma ją. Do tej samej alejki co ja weszła Rebekah. Uśmiechnęłam się na jej widok.
-Cześć - powiedziała cichym, ale wesołym głosem. - Co czytasz? - spytała z uśmiechem.
-Szukam zaklęć ochronnych, a ty? - odparłam równie wesoło patrząc na nią z poziomu podłogi, na której siedziałam. Ta kucnęła szukając czegoś na niższych półkach.
-Udaję, że wiem co robię. Poza tym chcę zrobić zadanie na Eliksiry - powiedziała i uśmiechnęła się zwracając wzrok na chwilę na mnie. Pokiwałam głową ze zrozumieniem. - Możesz mi powiedzieć, gdzie znajdę jakąś naprawdę dobrą książkę o eliksirach? - dodała trochę zafrasowana. Rozglądnęłam się i wyciągnęłam z przeciwnej półki sporej wielkości tomisko ze złotymi literami na grzbiecie.
-Tu jest sporo informacji, co, gdzie, jak i po co - odparłam z uśmiechem i podałam jej księgę.Ta spojrzała na mnie z wdzięcznością i ruszyła do wyjścia dziękując po drodze. Czemu wszyscy Ślizgoni nie mogą być tacy?
Westchnęłam i zapisując najważniejsze zaklęcia na jakimś skrawku pergaminu ruszyłam do Wieży Gryffonów. Mam nadzieję, że Weasley jeszcze śpi. Wsunęłam się do Pokoju Wspólnego, tam uderzył mnie wzrok chłopaka z fotela. Spokojnym krokiem doszłam do schodów i dopiero tam rzuciłam się pędem na górę. Weszłam do dormitorium. Był tam tylko śpiący Fred. Wsunęłam się pod jego ramię ponownie, tym razem patrząc na niego i również zasnęłam.
~~~
Wracam dosyć szybko, trochę bezsensowny rozdział, ale zapraszam do komentowania i pozdrawiam.

poniedziałek, 1 maja 2017

Rozdział dwudziesty szósty

Patrzyłam w przestrzeń odpowiadając na kolejne pytania George'a.
-Kocham Quidditcha, a wasza ostatnia wygrana była bardzo imponująca - przyznałam spokojnym głosem. Ten tylko lekko się uśmiechnął i przełknął tosta.
-W sumie nic by nam nie wychodziło, gdyby Angelina nie była naszym kapitanem. Bardzo motywuje nas wszystkich do walki, ale i z drugiej strony Harry robi dobrą robotę. Poza tym trzeba przyznać, że z Fredem się dopełniamy jako pałkarze - dodał i z dumą poklepał się po piersi.
-Angelina faktycznie ma świetne techniki motywujące - stwierdziłam przypominając sobie jej wyskok na korytarzu z Fredem. Prychnęłam lekko pod nosem, ale udałam, że to było chrząknięcie i spojrzałam na Weasley'a. - Jesteście świetni - dodałam z uśmiechem.
-Dziękuję, mamy wielką szansę na wygranie tegorocznego Pucharu Domów - stwierdził równie dumnym głosem. Uśmiechnęłam się tylko, a na salę wszedł lekko zaspany jeszcze Fred. Usiadł koło mnie.
-Dzień dobry - powiedział wesołym tonem. Zwróciłam wzrok na niego i również się uśmiechnęłam.
-Dzień dobry, właśnie rozmawiamy o waszych wysokich rokowaniach w Quidditchu - powiedziałam radośnie. Ten zaśmiał się nakładając sobie na talerz obrzydliwe tosty.
-No to macie naprawdę sporo do obgadania - powiedział skromnym głosem i uśmiechnął się gryząc tosta. Zaśmiałam się lekko i znowu spojrzałam na George'a. Jego twarz lekko ostudziła mój śmiech. Położyłam dłonie na swoich udach i uśmiechnęłam się lekko.
-Jesteście naprawdę niesamowitymi pałkarzami - przyznałam ze sporą dozą respektu.
-Czemu nie jesz? - spytał Fred patrząc na ugryzionego tosta i niedopity sok. Dotknął mojej dłoni swoją. Splótł nasze palce.
-Nie jestem głodna - powiedziałam spokojnie i uśmiechnęłam się blado. Ten pokiwał głową z niedowierzaniem.
-O czym gadaliśmy? Jak to rozwalimy Krukonów w następnym meczu? - spytał radośniej Fred i przybił piątkę z równie wesołym George'm. Druga dłoń Freda gładziła mnie po mojej. Byłam pewna jednego, nie odpuści sobie pytania co mi się stało, dopóki się nie złamię i mu nie powiem.
-Dobra, ja lecę na szlaban u Snape'a. Stwierdził, że szlaban w niedzielę o tak bezsensownie wczesnej porze będzie najlepszą karą na jaką go tylko stać -mruknął George i poszedł z uśmiechem. Wyszedł dosyć szybko z sali.
-Co jest? - spytał Fred, a ja spojrzałam na niego.
-Nic, kolejne przywidzenia, po prostu były zbyt obrzydliwe, żeby cokolwiek zjeść - powiedziałam spokojnie, a ten pokiwał głową i uśmiechnął się delikatnie.
-Mam fasolki u siebie, to też może być pożywne śniadanie - powiedział wesoło i zachęcająco. Uśmiechnęłam się szerzej i pogładziłam go po policzku.
-Czemu jeszcze tu siedzimy? - spytałam w momencie, kiedy Fred zaczął się nade mną nachylać. Mimo że byliśmy ze sobą bardzo blisko, nie byłam na ten prawdziwy, niewymuszony sytuacją pocałunek gotowa. Po prostu, akurat to chyba szanuje. Wstałam z ławy i nadal trzymając go za dłoń zaczęłam ruszać ku wyjściu. Ten szedł koło mnie spokojnie gładząc moją dłoń.
-Pogadamy o tym później? - spytał cicho Fred. Ja nie do końca wiedząc o co mu chodzi tylko pokiwałam głową lekko. Starałam się być normalnym człowiekiem. Starałam się go nie odstraszać, mimo że im więcej czasu z nim spędzałam tym on podchodził bliżej, mniej się bał. 
Weszliśmy do Pokoju Wspólnego. Usiadłam na jednym z foteli, on na drugim. Oparłam się. Fred spojrzał na mnie.
-Czy teraz już jest później? - spytał cicho gładząc mnie po ręce. Spojrzałam na niego.
-Pytaj o co chcesz, ale nie zawsze uzyskasz ode mnie odpowiedź - odparłam spokojnym szeptem. Ten pokiwał głową.
-Czemu twój opiekun jest dla ciebie tak bardzo ważny? - spytał cicho, a ja spojrzałam w ogień. Oblizałam wargi i wbiłam paznokcie jednej ręki w fotel.
-On... Był moim opiekunem od samego początku. Od kiedy pamiętam każdą chwilę spędzałam z nim, jak tylko byliśmy w domu. Dom był wielki, ale byliśmy tam tylko my. Często zapraszał jakieś koleżanki, żebym mogła się pobawić z ich dzieciakami. Jak teraz o tym myślę to on po prostu je pieprzył i spławiał. Zazwyczaj nie wracały. Nie miałam warunków do zawiązywania przyjaźni, więc bardzo wolno się przed ludźmi otwierałam. Kroto od jakiegoś 7 roku życia zaczął uczyć mnie kontroli magii, którą zaczęłam demolować mu dom... Nam dom - powiedziałam cicho wzdychając i uśmiechnęłam się bardzo delikatnie, ledwie zauważalnie. - Każdego dnia powtarzał mi, że jestem niesamowita. Stworzona do wielkich celów. Co rano siadaliśmy przy śniadaniu. Co wieczór śpiewał mi do snu. Zawsze tym rozczulał kobiety, które do niego przychodziły. Nigdy nie pozwalał im na coś więcej. Raz opowiedział mi o jednej kobiecie, którą kochał. Spędzali ze sobą wszystkie wolne chwile. Nazywała się Claire. Byli ze sobą bardzo krótko, ale na tyle długo, by kochać się bardziej, niż sobie kiedykolwiek wyobrażałam. Niestety umarła na gruźlicę. Umarła w dzień moich narodzin. Kroto całe życie był pewien, że jej dusza mogła być kawałkiem mojej. Wierzył w reinkarnację. Poza tym dużo czytał, dużo opowiadał. Był inteligenty, nigdy nie okazywał zakłopotania. Wiedział o moich pojawiających się bliznach. Przy każdej mojej robił jedną w ścianie nad swoim łóżkiem. Kiedy skończyłam 12 lat zabrakło mu ściany - zatrzymałam się na chwilę i spojrzałam w ogień. - Potem umarł, umęczony, zbesztany, zapomniany. Za każdym razem kiedy dane mi jest zobaczyć jego podobiznę mam nadzieję, że to wszystko było zwykłą fatamorganą. Że nic takiego się nie stało. Że on nadal żyje. Że jak skończę ten rok to będę miała gdzie pojechać. Kroto otworzy mi drzwi do pięknego, srebrnego samochodu i pojedziemy do domu. Usiądziemy przy kolacji. Jeszcze raz usłyszę jego śmiech. Jeszcze milion razy. Dlatego zawsze staram się do niego podejść, do jego okrutnych podobizn. Żeby się pożegnać, żeby znowu poczuć jego dłonie przytulające mnie do siebie. Żeby znowu usłyszeć, że jestem czegoś warta - dodałam i spojrzałam na Freda. Ten przysunął dłoń do mojej twarzy i starł z niej rękawem łzy. Nawet ich nie poczułam. Po prostu leciały ciurkiem.
-Kiedy mówił, że jesteś niesamowita, miał rację - powiedział cicho Fred, a ja podniosłam wzrok na niego. Przygryzłam wargę.
-Fred? - mruknęłam cicho, a ten pokiwał rozumnie głową. - Może to zostać między nami? - spytałam jeszcze ciszej, ten tylko skinął głową i pogładził mnie po ręce ponownie.
-Za chwilę mamy trening Quidditcha, pójdziesz ze mną? - spytał spokojnie. Wytarłam twarz rękawami swojej bluzy.
-Z chęcią - odparłam z lekkim uśmiechem. Wstaliśmy z foteli i ruszyliśmy na boisko. Temu wszystkiemu przysłuchiwała się jeszcze jedna, z pozoru nic nie znacząca postać, która nagle zyskała zbyt dużą dawkę informacji.
Szybko znaleźliśmy się na Boisku. Ruszyłam na trybuny i zaczęłam się wszystkiemu przyglądać z góry. Niesamowity widok na wszystko, brak wielkiego zgiełku, brak zbiegowisk. Cisza przerywana tylko głosem Angeliny Johnson, trochę zasapanej. Patrzyłam jak Fred się skupia na jej słowach. Jak Bell energicznie kiwa głową. Jak Harry, twierdząc, że nikt go nie widzi rozgląda się po boisku wcale nie słuchając kapitana.
Na boisko wbiega zmęczony George. Właśnie skończył szlaban u nietoperza, albo powołał się na rozgrywki. Spokojnie rozkładam się na ławce kładąc złożoną bluzę pod głowę. Zamknęłam oczy. Jednak chyba udało mi się zasnąć. Na dwie godziny po obudzeniu...
-Ley - ktoś wymruczał mi rozbawionym głosem nad głową. Uchyliłam lekko powieki i ujrzałam rozbawioną drużynę Gryffońską. Usiadłam i przeciągnęłam się lekko.
-Świetny trening, podziwiam wasze przygotowanie - powiedziałam wesoło i założyłam bluzę na ramiona. Fred usiadł koło mnie i walnął mnie lekko w ramię.
-Aż tak nudni jesteśmy? - spytał rozbawiony. Zaprzeczyłam ruchem głowy i spojrzałam na czerwone ze zmęczenia twarze zawodników. Byli już obmyci, ogarnięci, gotowi do ruszenia na obiad.
-Nie, po prostu zmęczenie mnie dopadło. Idźcie na obiad, na pewno jesteście głodni - powiedziałam z uśmiechem, a większość drużyny faktycznie mnie posłuchała. Został tylko Fred. Przeczesałam dłonią włosy. - Idziemy? - spytałam spokojnie. Ten z uśmiechem pokiwał głową i poszliśmy w ślad za resztą drużyny.
Usiadłam przy stole Gryffońskim i starałam się normalnie patrzeć na kolejne robaki wychodzące z talerzy. Weasley przyglądał mi się zajadając się zgniłym kawałkiem mięsa.
-Znowu nie jesz? - spytał zdziwiony i popił krwistym napojem.
-Znowu widzę to czego ty nie jesteś w stanie dostrzec - odparłam i uśmiechnęłam się gorzko. Może tak skończę? Może zagłodzą mnie na śmierć. W sumie to dosyć prosty motyw. Jedno było pewne, długo tak nie wytrzymam.
~~~
Znowu wracam, ten rozdział jest trochę bez sensu, jednak wyjaśnia sprawę słabości.
Zapraszam do komentowania i pozdrawiam.