wtorek, 29 lipca 2014

Rozdział szósty

Ruszyłam do pokoju wspólnego, by tylko położyć się w swoim łóżku i spać, aż do rana. Niestety chęć przeczytania jakiejś mugolskiej książki mnie przemogła i skierowałam swe kroki do biblioteki. Może mnie tam nie zabiją. Może.
-Dzień dobry - powiedziałam z lekkim uśmiechem patrząc przez chwilę na bibliotekarkę i ruszyłam do mojego ulubionego działu, czyli książki fantazy pełne opowieści o satyrach, bogach, aniołach, magikach, smokach. Chyba najbardziej lubiłam czytać o paskudnych satyrach, lubiłam ich sposób zabijania ofiar. Każde morderstwo wykonane w inny, zmyślny i piękny sposób. Czasem mężczyzna przywiązany do drzewa własnymi jelitami lub kobieta zgwałcona najzwyklejszym wieszakiem na ubrania. To okrutne, ale jakże ładne.
-Uważaj jak łazisz - burknęła jakaś blondynka, w którą weszłam. Rozrzuciła kilka książek wokół siebie i spojrzała na mnie spod byka. - Pozbieraj to - dodała urażona. Zaczęłam się śmiać.
-Jeszcze czego - powiedziałam rozbawiona i otarłam symboliczne łzy śmiechu. Ta spojrzała na mnie zdziwiona i uśmiechnęła się ledwo zauważalnie. Oduśmiechnęłam się wesoło i kiwając głową z politowaniem weszłam między moje ulubione książki. Znaczy się weszłabym, gdyby nie ta dziewczyna.
-Stój - mruknęła łypiąc na mnie oczami już z większym wyszczerzem na twarzy. Jej brązowe oczy patrzyły na mnie radośnie, a dłoń wysunęła się ku mnie. - Jestem Rebekah Bell, a ty? - spytała uprzejmie. Ujęłam jej dłoń i potrząsnęłam nią lekko.
-Riley Hart, tutejszy psychopata - przedstawiłam się poważnym tonem, po czym uśmiechnęłam się tajemniczo. - Jesteś tu nowa? - dodałam już spokojniej. Chyba nawet uśmiechało się jej mnie poznać. To było dosyć miłe. Przynajmniej takie sprawiała wrażenie, bo jeszcze nie uciekła i nie dała mi w ryj za niepozbieranie książek.
-Owszem, nie lubię Hogwartu. Koledzy brata i sam zainteresowany kazali mi tu przyjechać - odparła i lekko posmutniała, ale szybko wróciła do wcześniejszego głupkowatego wyrazu twarzy. Tak, była dziwnym, ale przyzwoitym człowiekiem. To taki pierwszy egzemplarz. No, może trzeci, ale Blaise'a i Zoe nie liczę.
-Ja nie miałam wyboru, mój opiekun zapisał mnie tu w wieku 11 lat twierdząc, że ma mnie serdecznie dość i żebym, jakby to ładnie ująć, spierdalała. Był kochanym człowiekiem - stwierdziłam z uśmiechem, a ta spojrzała na mnie jakby lekko zdziwiona. Przez chwilę się nie odzywała, po czym otworzyła usta.
-Opiekun nie żyje? - spytała, chyba bardziej, żeby się upewnić, niż dowiedzieć. Tylko pokiwałam ładnie głową. - Mój brat również - stwierdziła z delikatnym żalem w głosie, po czym szybko się zreflektowała. - Chyba za dużo powiedziałam - mruknęła cicho i ujmując tylko kilka kartek i dwie książki szybko wyszła z biblioteki. Patrzyłam za nią trochę zmieszana, po czym niepewnie wróciłam do swoich książek nawet nie patrząc na to co zostawiła. Wybrałam dwie książki, jedną z satyrem na okładce, drugą z długowłosym blondynem podpalającym papierosa. Pokazałam je ładnie bibliotekarce, a ona szybko to zanotowała.
-Długo wybierasz książki - poskarżyła się lekko patrząc na zegarek, który wskazywał, że od jakichś dobrych kilkunastu minut powinna zamknąć pomieszczenie.
-Przepraszam - powiedziałam skwapliwie, ale uprzejmie. Ta tylko pokiwała głową z lekkim politowaniem, a ja wyszłam z dwoma nabytkami. Poczytam Hermionie przez sen książkę o satyrach, podobno ładny horror. Sny Granger to ocenią, mam nadzieję, że będzie się budzić każdej nocy patrząc czy w nogach łóżka akurat nie przesiaduje mężczyzna w masce z rogami lub ja. Proszę, chcę mieć coś od życia, coś małego. Strach mugolki. Weszłam do pokoju wspólnego i spojrzałam na zapalony kominek. Przy nim siedział Neville i coś bazgrał po pergaminie. Postanowiłam mu nie przeszkadzać i szybko wspięłam się po schodach, po czym runęłam na swoje łóżko w pokoju. Nie przysłuchując się kolejnej rozmowie Brown i Patil zasnęłam nadzwyczaj spokojnie jak na mnie. Obudziłam się za dwadzieścia śniadanie. O dziwo panie z pokoju nadal spały. Zwlekłam się z łóżka i przebierając się przypadkiem walnęłam tyłkiem o podłogę. Zaczęłam zwijać się z bólu, ale moje współlokatorki średnio mi współczuły, gdyż bełkotały, iż mnie nienawidzą i to karygodne budzić je o tak wczesnej porze w sobotę.
-Powinnaś się wstydzić - mruknęła panna Granger przecierając oczy, gdy już usiadła w łóżku. Przeczesała dłonią włosy.
-Więc prawie mi przykro, że was tak haniebnie obudziłam - mruknęłam zgryźliwie, co ona odebrała jako nieudany atak i zaśmiała się głupkowato.
-Powinno - burknęła uspokajając śmiech, tylko wzruszyłam ramionami. Granger niby przypadkiem rzuciła we mnie koszulką. Spojrzałam na nią zirytowana.
-Znowu się podkładasz, a potem drzesz się na mnie, że cię obrażam - mruknęłam powoli tracąc cierpliwość. Ta powtórzyła mój gest i również wzruszyła ramionami. - Jesteś głupią szlamą - wycedziłam przez zęby patrząc ze złością na Granger, a w dormitorium zapadła cisza. Ta wstała z łóżka i wymierzyła we mnie palcem wyraźnie zła.
-A ty jesteś... - urwała, gdyż jej po prostu przerwałam zirytowanym i zdenerwowanym głosem.
-No, kim znowu jestem? Mordercą? Socjopatą? Suką? Nie, wcale nie. Jestem zwykłym kłamcą. Tak mało osób w ogóle orientuje się skąd na moim ciele są te pieprzone blizny. Prawie nikt jednak nie wie, że pojawiają się po tym jak zobaczę czyjąś śmierć. Nie raz każda z was mi się ukazała. Nie raz widziałam wasze wnętrzności walające się pod moimi nogami. A wiesz co było najgorsze? Nie to, że widziałam waszą wyimaginowaną śmierć. Na to gwiżdżę. O wiele bardziej uderzył mnie moment kiedy kazali mi oglądać jak gwałcą, odcinają kończyny, części ciała, bezczeszczą mojego opiekuna. Nie mam rodziców, a przynajmniej matki, bo ojciec ją zabił tuż po tym jak powiedziała mu o mnie, więc mam daleko gdzieś co ty i twoi cudowni rodziciele o mnie myślicie. Poza tym Wybraniec polega na tobie tylko z racji tego, że sam jest debilem, a ty mu we wszystkim pomożesz, gdy zrobi maślane oczka. Za to Weasley po prostu chce cię przelecieć. Tyle - powiedziałam jej w twarz zgrzytając zębami i odetchnęłam głęboko nadal gapiąc się jak mugolka po prostu zbaraniała. Zaśmiałam się trochę szyderczo i ruszyłam ku drzwiom. Miałam dość jej jakiegokolwiek towarzystwa.
-Prze... - usłyszałam tylko urywek, po czym trzasnęłam drzwiami. To dziwne, że jej nie lubię? Jakoś tak z natury nie przepadam za przemądrzałymi osobami, cholernie mnie irytują. Chyba wiele osób też tak ma. Mam taką nadzieję. Swoje kroki skierowałam ku Wielkiej Sali, w której miałam zamiar zjeść ładnie i kulturalnie śniadanie. Z tego może nawet się wywiążę, bo nie chcę się już denerwować, to tylko podsyca moją chorą wyobraźnię. Usiadłam na ławie Gryfonów i rozglądnęłam się po powoli zapełniającym się pomieszczeniu. Zaczęłam nucić sobie pod nosem najnowszy hit Fatalnych Jędz, mimo naciąganego brzmienia instrumentów strasznie wpada w ucho, może dlatego ich lubię? Nie ważne, obok rozsiadł się Malfoy i spojrzał na mnie badawczo.
-Widziałaś Zabiniego? - spytał nie witając się wcale. Spojrzałam na niego spod byka.
-Cześć Draco, ciebie również miło widzieć. U mnie dobrze, dzięki, że pytasz, a jak tam u ciebie? - spytałam i zrobiłam krótką przerwę. - Serio? Więc zazdroszczę takiego rozwoju spraw, to interesujące, opowiadaj dalej - poprosiłam i ugryzłam tosta.
-Wybacz - mruknął zmieszany, a ja roześmiałam się lekko. Pokiwałam z politowaniem głową.
-Nie widziałam go, ostatnio wczoraj - stwierdziłam z uśmiechem, a ten westchnął lekko. - On chyba woli dziewczyny, przynajmniej tak mówił, więc nie wiem po co jest ci tak pilnie potrzebny - dodałam, a ten burknął coś pod nosem zezując na mnie delikatnie zły. Wzruszyłam ramionami i dojadłam tosta.
-Jest mi po prostu potrzebny - mruknął i wstał od stołu. - Jak go zobaczysz to przekaż mu, że go szukałem - dodał patrząc na mnie, a ja kiwnęłam potakująco głową. Po chwili widziałam tylko same mięśnie wędrujące w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Przełknęłam jedzenie, po czym sięgnęłam po kubek z czerwoną breją. Dotknęłam jej końcem języka, poczułam metaliczny posmak i wypiłam dwa łyki krwi. Uśmiechnęłam się wesoło i rozglądnęłam po okolicznych trupach. Niektórzy gapili się na mnie swoimi pustymi oczodołami, innym wyciekały z nich gałki oczne. Podobno są słodkie w smaku, przynajmniej tak mówił Kroto. Skąd on wiedział nie zdradził, ale czasami się go po prostu bałam. Pomachałam do jednej z marnych imitacji Eddiego z okładek mugolskiej grupy metalowej. Pogładziłam lekko moje włosy i spojrzałam na dłoń. Była lekko żółta i pachniała olejem. Spojrzałam w górę, a z sufitu sączył się tłuszcz przybitych tam ludzi, którym rozkrojono brzuchy i powoli go odprowadzano. Westchnęłam lekko. Czego to człowiek nie zrobi, żeby być piękny?
-Zrobi wszystko - podszepnął mi jakiś umęczony głosik z sufitu, roześmiałam się radośnie.
-Faktycznie, dziękuję - powiedziałam rozbawiona i starłam z czoła trochę tłuszczu. Jeden z Eddich w tym momencie usiadł tuż obok mnie.
-Riley, jesteś mi potrzebna - powiedział próbując nie roześmiać się z mojego wyglądu.
-To wcale nie jest zabawne - powiedziałam lekko oburzona i założyłam ręce na piersiach. Ten ściągnął wystające mięśnie ku podbródkowi i starł krew wypływającą z jego półotwartych ust. Uśmiechnęłam się lekko na ten, o losie, lekko ludzki gest.
-Potrzebuję znaleźć swoje prawdziwe ciało i ty wiesz jak ono mogło wyglądać - stwierdził wysyłając do mojej głowy obraz odwróconego tyłem młodzieńca w zielonej bluzie z kapturem zakrywającej jego włosy i tył czaszki.
-Niestety nie wiem kt... - urwałam, bo owy młodzieniec odwrócił się do mnie twarzą. Szybko wstałam z dotychczasowego miejsca i ruszyłam w stronę drzwi. Oczywiście nie było mi dane spokojne podejście do nich. Po chwili musiałam się przedzierać do nich odrzucając od siebie kolejne trupy. Po wielu trudach i kilku głowach odłączonych od gnijących ciał wydostałam się z Wielkiej Sali. Pobiegłam na górę po schodach mając wielką nadzieję, że nie jest jeszcze dla niego za późno. Wpadłam błyskawicznie do środka i dopadłam jego ciała. Było całe, powoli budziło się z dosyć długiego snu.
-Jestem zawsze do twoich usług - odezwał się szyderczo w mojej głowie tamten głos i wszystko wróciło do normy. Wokół pojawiła się oślepiająca biel, więc tylko usiadłam na łóżku obok i patrzyłam jak chłopak trze oczy kłykciami, po tej czynności spojrzał na mnie zdziwiony, ale nadal zmęczony.
-Witaj w świecie żywych - mruknęłam cicho i uśmiechnęłam się nieśmiało. Ten odpowiedział mi tym samym i spojrzał w sufit. To dobrze, że wreszcie wstał. Tutaj nie powinno mu nic grozić. Chyba nie powinno.
~~~
Także ten, zabrałam się za ten rozdział trochę wcześniej, niż planowałam. Może nawet nie jest najgorszy, ale ten ostatni fragment wyszedł mi za bardzo ckliwy. Chociaż słuchając Pendulum w wykonaniu Pearl Jamu nie da się inaczej, przepraszam.
Nie ważne, dedykuję ten rozdział Wiktorii, nie mam żadnych tłumaczeń, bo gdzieś na początku tego rozdziału zrozumiała o co mi chodzi c:
Nic nie obiecuję, pozdrawiam i dziękuję.
Do tego powiem, że komentarze byłyby mile widziane, gdyż to motywuje do pracy.
Amen.

poniedziałek, 21 lipca 2014

Rozdział piąty

Oczywiście musiała to być jakaś Gryfonka, której imienia nawet nie znałam, a może po prostu znać nie chciałam? Nie jest to w tym momencie ważne, bo zaczęłam się powstrzymywać od śmiechu. To paskudne, ale prawdziwe. O mało co nie wybuchłam wesołym, brzydkim, prześmiewczym śmiechem, uchronił mnie przed tym mocny uścisk Zabiniego. W tym momencie byłam mu cholernie wdzięczna, bardzo chciałam mu podziękować, ale tamta dziewczyna jeszcze rozlewała krew wokół siebie, więc nie miałam kiedy. W sumie fajnie by było, gdyby umarła na zajęciach, albo chociaż prawie się wykrwawiła. Niestety byłby to ostatni dzień Hagrida w szkole, więc nikt dopuścić do tego nie mógł. Gdyby zależało to ode mnie już ludzie by o tym zapomnieli, a ciało dziewczyny leżałoby w pobliskim jeziorku i służyło za trytońską zabawkę. Jej głowa za piłkę, może z rąk zrobili by kije golfowe lub baseballowe? Kto ich wie, ja bym użyła tyłka jako stojaka na rowery, ale chyba oni takowych nie posiadają. Aczkolwiek mogę się mylić.
-Zabini, zanotuj, że trzeba się dowiedzieć czy trytoni jeżdżą rowerami - mruknęłam w szatę Ślizgona, a ten po prostu pogładził mnie po włosach. Lekko westchnął, ale nie powiedział nic złego, nawet się nie zdziwił.
-Może spytasz potem Hagrida - zaproponował cichym głosem i uśmiechnął się lekko. Pokiwałam głową żywiej i wcisnęłam mocniej głowę w przestrzeń między jego ręką, a klatką piersiową. Chyba nawet nie wiedział jak wielką dla mnie jest podporą, kiedyś mu to wynagrodzę. Sowicie, ciekawe ile kosztują ładne panie do towarzystwa. Chciałabym wiedzieć jak się cenią, gdybym wiedziała urządziłabym Blaise'owi ładne przyjęcie urodzinowe. Może byłby zadowolony, kto wie co kryje się pod jego czarną czupryną.
-Koniec zajęć, odwołuję je - powiedział tubalnym głosem olbrzym, a ludzie zaczęli się rozchodzić szeptając między sobą jakieś bzdury i farmazony. Sam Hagrid poczłapał ku dyrektorowi, który w tym momencie powinien szykować mu jakąś długą gadkę lub po prostu będzie improwizował. To do niego podobne, biedny olbrzym.
-Zabini? - mruknęłam i spojrzałam chłopakowi w oczy. Ten tylko kiwnął głową pozwalając mi mówić. - Lubisz jak kobieta jest umalowana podczas seksu czy nie? - spytałam jakby to było najnormalniejszą rzeczą na świecie. Ślizgon zamyślił się lekko i zsunął ze mnie swoje dłonie.
-Chyba postawię na naturalność Hart, byle kobieta była dosyć ładna lub chociaż do przyjęcia - odparł równie spokojnie i uśmiechnął się w pełni usatysfakcjonowany swoją wypowiedzią.
-Niech ci będzie - stwierdziłam z lekkim uśmiechem i złapałam go za dłoń, po czym ruszyłam ku zamkowi ciągnąc go za sobą.
-Mam wielką nadzieję, że nie planujesz jakichś wyskoków w najbliższym czasie i to pytanie zadane było tylko w kontekście czysto-teoretycznym lub do jakiegoś zadania domowego, w którym pytacie o trochę wstydliwe rzeczy ludzi ze Slytherinu, czyli domu rozpusty i jęków rozkoszy - chciał się upewnić idący za mną mężczyzna. Wzruszyłam ramionami uśmiechając się tajemniczo. - Nie dam ci się zeszmacić, nie zasługujesz na to - jęknął zatrzymując mnie i wlepiając mi się w oczy.
-Nie mam zamiaru uprawiać z nikim seksu panikarzu - burknęłam dziugając go palcem w klatkę piersiową. Ten uśmiechnął się wesoło i ruszył pierwszy do zamku. Po chwili znikł gdzieś za rogiem idąc na swoje następne zajęcia wciskając mi palce między żebra na pożegnanie. Westchnęłam lekko i ruszyłam na zajęcia z Krukonami. Nie przepadałam za większością z nich, jakoś nie byli interesującymi postaciami. Nie wszyscy oczywiście, zdażały się takie jednostki jak Michael Corner, Terry Boot czy Zo... Cholera, dawno jej nie widziałam. Pożarło mi krukonkę, mój Szatanie. Pobiegłam pod salę jak na jakichś skrzydłach czy czym tam Diabeł się posługuje i rozejrzałam się rozbawiona z własnej głupoty. Zoe stała odwrócona do mnie plecami i bełkotała o czymś konspiracyjnie z jakimś chłopakiem z jej domu. Podkradłam się do niej od tyłu i wsunęłam ręce na jej ciało, splatając palce na jej osobistym, własnym brzuchu.
-Co do cholery... - urwała, bo zobaczyła moją przerażającą twarz... W sensie uśmiech numer 7 i zaśmiała się wesoło. Ogólnie była dosyć pozytywnym człowiekiem, byle nie włazić jej w drogę nie mając niczego sensownego do obgadania. Może moje przywitanie nie wyszło tak jak sobie je wymarzyłam, bo po chwili runęłyśmy jak długie na posadzce wśród ogólnego zgiełku i ludzkich butów, ale przynajmniej zwróciła na mnie uwagę. - Popierdoliło cię? - spytała wielce rozbawiona moim postępowaniem Krukonka.
-Jeszcze nie, ale chciałam się kulturalnie przywitać. No cóż, wyszło jak zwykle - powiedziałam wesoło i spojrzałam na nią z uśmiechem. Ta zaśmiała się radośnie i usiadła na podłodze. - Co tam u ciebie? Jak tam mąż, dzieci, wnuki? Dawno ich nie widziałam - dodałam patrząc na nią z poziomu podłogi, ta się wyprostowała i przybrała poważny wyraz twarzy.
-Mąż kazał cię pozdrowić, dzieci są zdrowe, a wnuki rosną jak na drożdżach - stwierdziła z wielką powagą, po czym szybko ją straciła i zaczęła się śmiać. Miała trochę tępy, ale ładny śmiech. Po chwili rozbawienie przerwał nam dzwon oznajmujący koniec miłej pogadanki. Westchnęłam lekko i zebrałam się z podłogi z lekką pomocą Zoe. - Ładnie żeś Weasley'a załatwiła - powiedziała patrząc na mnie z lekkim uśmiechem.
-To był całkowity przypadek, George nie ma mi tego za złe. Przynajmniej teraz nie chce mnie zabić podczas wizyt w Skrzydle - stwierdziłam wesoło, a ta pokiwała rozumnie głową, po czym gdzieś odpłynęła myślami. Chyba nie chciałam znać jej myśli. Wolałam moje, takie proste, pełne okrucieństw, krwi i zabijania. Co ja robię ze swoim, psia krew, życiem? Całe dnie myślenia o morderstwach, a mam myśleć o zabójcach Kroto. Mam myśleć o tym parszywym ryju, który wstrzykiwał mi jakieś pierdzielone gówno w żyły. O tamtych mężczyznach, którzy przyciskali swoje członki ociekające ich nasieniem do jego biednej twarzy. Nie powinnam tego rozpamiętywać, ale każdy wymaga, żebym po prostu pamiętała. Jak mogę zapomnieć o człowieku, który mnie wychował? Czy to w ogóle możliwe? Nie wiem i chyba nie chcę się dowiadywać.
-Idziesz? - wyrwał mnie z zamyśleń głos Zoe, pokiwałam tylko głową i ruszyłam za nią do sali. Zajęcia minęły dosyć owocnie, następne też jako tako. Czekałam tylko na obiad, a potem odwiedzę Freda. Może się wreszcie ocknął. Nadzieja matką głupich. Usiadłam więc przy stole Gryfońskim i spojrzałam na sufit. Pokazywał ładne niebo, nie miało na sobie ani jednej chmurki, ani jednego zakłócenia błękitu.
-Nie śpij, bo cię okradną - zaśmiał się Longbottom siadając tuż obok mnie. Wbił mi swoje kościste palce w przestrzenie międzyżebrowe. Prychnęłam lekko na niego i odsunęłam jego dłonie od siebie.
-Możesz mnie dotykać gdzie chcesz, wszędzie, byleś zostawił te pierdzielone żebra - wyjęczałam patrząc na niego. Ten spojrzał na mnie z obrzydliwym uśmiechem.
-Wszędzie? - spytał obleśnie słodkim głosem. Pokiwałam tylko twierdząco głową, ale chyba na tym skończyła się jego udawana pedofilia. - Nie mów tego nikomu więcej, ktoś może to perfidnie wykorzystać - dodał pouczając mnie. Roześmiałam się weszło i cmoknęłam go w policzek.
-Dzięki za troskę, ale będę wierna ochronie ze strony Ślizgona - powiedziałam z uśmiechem i ujęłam jakiegoś kurczaka. Wstałam, po czym spokojnie ruszyłam ku wyjściu. Skierowałam swoje kroki ku Skrzydłu Szpitalnemu i gdzieś po drodze wyczarowałam ze dwa opakowania Czekoladowych Żab, a nóż widelec się obudzi. Kto go tam w sumie wie, to Weasley.
-Też do niego idziesz? - usłyszałam głos za sobą. Należał do kopii młodzieńca leżącego w Szpitalnym. Przystanęłam i spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem.
-Niestety mam u niego spory dług, powoli próbuję go spłacać - odparłam spokojnym głosem, a ten zaśmiał się lekko, jakby to był sprośny żart, którego nieprzystoi opowiadać w towarzystwie. Wlazłam do pomieszczenia i usadowiłam się na surowym krześle sprowadzonym z mugolskiego świata. Plastik rozplenił swoje korzenie nawet tu.
-Może nie powinienem pytać, ale skąd masz tyle blizn? - spytał patrząc na moje ręce, nogi, szyję, twarz... Cholibka, gdzie ja ich nie miałam? Po chwili milczenia i układania sobie tego w głowie przemówiłam cichym i niepewnym głosem.
-Mam wizje, w nich giną wszyscy, których znam, nie znam, lubię, nie lubię i Hermiona. Bez nich czuję się jak narkoman podczas pierwszych dni na detoxie. Nie potrafię bez nich żyć, są wielką częścią mnie, są paskudne, ale mimo to kocham je. Pojawiają się od dawna, bardzo dawna. Po każdej wizji moje ciało pokrywa się nowymi bliznami, małymi, dużymi, rozmiar tu nie jest ważny. Nie wiem jednak od czego jest to uzależnione - szepnęłam i spuściłam głowę w dół wgapiając wzrok w powyginane palce. Ten nie miał pojęcia co może mi powiedzieć. Był cholernie bezradny, nie dziwię mu się wcale. Nie chciałam współczucia, miałam to gdzieś. Po prostu, jak spytał to już wie. Dotknęłam niepewnie dłoni Freda i pogładziłam go palcem po wierzchu.
-Gówno ci to da, ale cholernie mi przykro - mruknął cicho George, a ja tylko pokiwałam głową.
-Faktycznie gówno dało - mruknęłam próbując przybrać zabawny ton głosu, było to trudne przy tak częstym falowaniu mojego gardła. Wyszło bardziej, jakbym zaraz miała ryknąć płaczem. Nie zrobię tego. Nie zrobię tego. On nie zobaczy moich łez. On śpi, on niczego nie zobaczy idiotko. - Ale dziękuję - dodałam w przypływie dobrych manier. Ależ ja kulturalna, niczym dama dworu, tyle, że zaćpana do granic możliwości. Nie ważne.
-Proszę cię bardzo - mruknął, a ja podsunęłam mu pod nos jedną z Czekoladowych Żab. Delikatnie przymknęłam powieki i uśmiechnęłam się pewnie trochę psychicznie. To aż nadto normalne.
-Lepiej, żebym mu się nie pokazywała jak się obudzi - stwierdziłam i wstałam przybierając normalny wyraz twarzy, po czym ruszyłam do drzwi.
-Szerokiej drogi i dzięki za Żabę - mruknął, a ja pokiwałam głową i zamknęłam za sobą drzwi. Spojrzałam delikatnie rozbawiona w sufit i zaczęłam się śmiać z własnego debilizmu. Najłatwiej jest się śmiać z samego siebie, to ładne i miłe przeżycie, nieprawdaż?
~~~
Dziwny rozdział, trochę pisany po przeczytaniu dzieł Ćwieka. Może dlatego skropiony dziwnym i trochę bardziej wysublimowanym dowcipem? Kto go tam wie, mimo to dziękuję za wcześniejsze komentarze i rozdział dedykuję Klaudii, której postać tym razem obrała inne tory. Nie miało wyjść tak radośnie, ale kto się nie uśmiechnie do dwóch kretynek obściskujących się na korytarzu? c:
Pozdrawiam z Nowego Jorku.