poniedziałek, 21 lipca 2014

Rozdział piąty

Oczywiście musiała to być jakaś Gryfonka, której imienia nawet nie znałam, a może po prostu znać nie chciałam? Nie jest to w tym momencie ważne, bo zaczęłam się powstrzymywać od śmiechu. To paskudne, ale prawdziwe. O mało co nie wybuchłam wesołym, brzydkim, prześmiewczym śmiechem, uchronił mnie przed tym mocny uścisk Zabiniego. W tym momencie byłam mu cholernie wdzięczna, bardzo chciałam mu podziękować, ale tamta dziewczyna jeszcze rozlewała krew wokół siebie, więc nie miałam kiedy. W sumie fajnie by było, gdyby umarła na zajęciach, albo chociaż prawie się wykrwawiła. Niestety byłby to ostatni dzień Hagrida w szkole, więc nikt dopuścić do tego nie mógł. Gdyby zależało to ode mnie już ludzie by o tym zapomnieli, a ciało dziewczyny leżałoby w pobliskim jeziorku i służyło za trytońską zabawkę. Jej głowa za piłkę, może z rąk zrobili by kije golfowe lub baseballowe? Kto ich wie, ja bym użyła tyłka jako stojaka na rowery, ale chyba oni takowych nie posiadają. Aczkolwiek mogę się mylić.
-Zabini, zanotuj, że trzeba się dowiedzieć czy trytoni jeżdżą rowerami - mruknęłam w szatę Ślizgona, a ten po prostu pogładził mnie po włosach. Lekko westchnął, ale nie powiedział nic złego, nawet się nie zdziwił.
-Może spytasz potem Hagrida - zaproponował cichym głosem i uśmiechnął się lekko. Pokiwałam głową żywiej i wcisnęłam mocniej głowę w przestrzeń między jego ręką, a klatką piersiową. Chyba nawet nie wiedział jak wielką dla mnie jest podporą, kiedyś mu to wynagrodzę. Sowicie, ciekawe ile kosztują ładne panie do towarzystwa. Chciałabym wiedzieć jak się cenią, gdybym wiedziała urządziłabym Blaise'owi ładne przyjęcie urodzinowe. Może byłby zadowolony, kto wie co kryje się pod jego czarną czupryną.
-Koniec zajęć, odwołuję je - powiedział tubalnym głosem olbrzym, a ludzie zaczęli się rozchodzić szeptając między sobą jakieś bzdury i farmazony. Sam Hagrid poczłapał ku dyrektorowi, który w tym momencie powinien szykować mu jakąś długą gadkę lub po prostu będzie improwizował. To do niego podobne, biedny olbrzym.
-Zabini? - mruknęłam i spojrzałam chłopakowi w oczy. Ten tylko kiwnął głową pozwalając mi mówić. - Lubisz jak kobieta jest umalowana podczas seksu czy nie? - spytałam jakby to było najnormalniejszą rzeczą na świecie. Ślizgon zamyślił się lekko i zsunął ze mnie swoje dłonie.
-Chyba postawię na naturalność Hart, byle kobieta była dosyć ładna lub chociaż do przyjęcia - odparł równie spokojnie i uśmiechnął się w pełni usatysfakcjonowany swoją wypowiedzią.
-Niech ci będzie - stwierdziłam z lekkim uśmiechem i złapałam go za dłoń, po czym ruszyłam ku zamkowi ciągnąc go za sobą.
-Mam wielką nadzieję, że nie planujesz jakichś wyskoków w najbliższym czasie i to pytanie zadane było tylko w kontekście czysto-teoretycznym lub do jakiegoś zadania domowego, w którym pytacie o trochę wstydliwe rzeczy ludzi ze Slytherinu, czyli domu rozpusty i jęków rozkoszy - chciał się upewnić idący za mną mężczyzna. Wzruszyłam ramionami uśmiechając się tajemniczo. - Nie dam ci się zeszmacić, nie zasługujesz na to - jęknął zatrzymując mnie i wlepiając mi się w oczy.
-Nie mam zamiaru uprawiać z nikim seksu panikarzu - burknęłam dziugając go palcem w klatkę piersiową. Ten uśmiechnął się wesoło i ruszył pierwszy do zamku. Po chwili znikł gdzieś za rogiem idąc na swoje następne zajęcia wciskając mi palce między żebra na pożegnanie. Westchnęłam lekko i ruszyłam na zajęcia z Krukonami. Nie przepadałam za większością z nich, jakoś nie byli interesującymi postaciami. Nie wszyscy oczywiście, zdażały się takie jednostki jak Michael Corner, Terry Boot czy Zo... Cholera, dawno jej nie widziałam. Pożarło mi krukonkę, mój Szatanie. Pobiegłam pod salę jak na jakichś skrzydłach czy czym tam Diabeł się posługuje i rozejrzałam się rozbawiona z własnej głupoty. Zoe stała odwrócona do mnie plecami i bełkotała o czymś konspiracyjnie z jakimś chłopakiem z jej domu. Podkradłam się do niej od tyłu i wsunęłam ręce na jej ciało, splatając palce na jej osobistym, własnym brzuchu.
-Co do cholery... - urwała, bo zobaczyła moją przerażającą twarz... W sensie uśmiech numer 7 i zaśmiała się wesoło. Ogólnie była dosyć pozytywnym człowiekiem, byle nie włazić jej w drogę nie mając niczego sensownego do obgadania. Może moje przywitanie nie wyszło tak jak sobie je wymarzyłam, bo po chwili runęłyśmy jak długie na posadzce wśród ogólnego zgiełku i ludzkich butów, ale przynajmniej zwróciła na mnie uwagę. - Popierdoliło cię? - spytała wielce rozbawiona moim postępowaniem Krukonka.
-Jeszcze nie, ale chciałam się kulturalnie przywitać. No cóż, wyszło jak zwykle - powiedziałam wesoło i spojrzałam na nią z uśmiechem. Ta zaśmiała się radośnie i usiadła na podłodze. - Co tam u ciebie? Jak tam mąż, dzieci, wnuki? Dawno ich nie widziałam - dodałam patrząc na nią z poziomu podłogi, ta się wyprostowała i przybrała poważny wyraz twarzy.
-Mąż kazał cię pozdrowić, dzieci są zdrowe, a wnuki rosną jak na drożdżach - stwierdziła z wielką powagą, po czym szybko ją straciła i zaczęła się śmiać. Miała trochę tępy, ale ładny śmiech. Po chwili rozbawienie przerwał nam dzwon oznajmujący koniec miłej pogadanki. Westchnęłam lekko i zebrałam się z podłogi z lekką pomocą Zoe. - Ładnie żeś Weasley'a załatwiła - powiedziała patrząc na mnie z lekkim uśmiechem.
-To był całkowity przypadek, George nie ma mi tego za złe. Przynajmniej teraz nie chce mnie zabić podczas wizyt w Skrzydle - stwierdziłam wesoło, a ta pokiwała rozumnie głową, po czym gdzieś odpłynęła myślami. Chyba nie chciałam znać jej myśli. Wolałam moje, takie proste, pełne okrucieństw, krwi i zabijania. Co ja robię ze swoim, psia krew, życiem? Całe dnie myślenia o morderstwach, a mam myśleć o zabójcach Kroto. Mam myśleć o tym parszywym ryju, który wstrzykiwał mi jakieś pierdzielone gówno w żyły. O tamtych mężczyznach, którzy przyciskali swoje członki ociekające ich nasieniem do jego biednej twarzy. Nie powinnam tego rozpamiętywać, ale każdy wymaga, żebym po prostu pamiętała. Jak mogę zapomnieć o człowieku, który mnie wychował? Czy to w ogóle możliwe? Nie wiem i chyba nie chcę się dowiadywać.
-Idziesz? - wyrwał mnie z zamyśleń głos Zoe, pokiwałam tylko głową i ruszyłam za nią do sali. Zajęcia minęły dosyć owocnie, następne też jako tako. Czekałam tylko na obiad, a potem odwiedzę Freda. Może się wreszcie ocknął. Nadzieja matką głupich. Usiadłam więc przy stole Gryfońskim i spojrzałam na sufit. Pokazywał ładne niebo, nie miało na sobie ani jednej chmurki, ani jednego zakłócenia błękitu.
-Nie śpij, bo cię okradną - zaśmiał się Longbottom siadając tuż obok mnie. Wbił mi swoje kościste palce w przestrzenie międzyżebrowe. Prychnęłam lekko na niego i odsunęłam jego dłonie od siebie.
-Możesz mnie dotykać gdzie chcesz, wszędzie, byleś zostawił te pierdzielone żebra - wyjęczałam patrząc na niego. Ten spojrzał na mnie z obrzydliwym uśmiechem.
-Wszędzie? - spytał obleśnie słodkim głosem. Pokiwałam tylko twierdząco głową, ale chyba na tym skończyła się jego udawana pedofilia. - Nie mów tego nikomu więcej, ktoś może to perfidnie wykorzystać - dodał pouczając mnie. Roześmiałam się weszło i cmoknęłam go w policzek.
-Dzięki za troskę, ale będę wierna ochronie ze strony Ślizgona - powiedziałam z uśmiechem i ujęłam jakiegoś kurczaka. Wstałam, po czym spokojnie ruszyłam ku wyjściu. Skierowałam swoje kroki ku Skrzydłu Szpitalnemu i gdzieś po drodze wyczarowałam ze dwa opakowania Czekoladowych Żab, a nóż widelec się obudzi. Kto go tam w sumie wie, to Weasley.
-Też do niego idziesz? - usłyszałam głos za sobą. Należał do kopii młodzieńca leżącego w Szpitalnym. Przystanęłam i spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem.
-Niestety mam u niego spory dług, powoli próbuję go spłacać - odparłam spokojnym głosem, a ten zaśmiał się lekko, jakby to był sprośny żart, którego nieprzystoi opowiadać w towarzystwie. Wlazłam do pomieszczenia i usadowiłam się na surowym krześle sprowadzonym z mugolskiego świata. Plastik rozplenił swoje korzenie nawet tu.
-Może nie powinienem pytać, ale skąd masz tyle blizn? - spytał patrząc na moje ręce, nogi, szyję, twarz... Cholibka, gdzie ja ich nie miałam? Po chwili milczenia i układania sobie tego w głowie przemówiłam cichym i niepewnym głosem.
-Mam wizje, w nich giną wszyscy, których znam, nie znam, lubię, nie lubię i Hermiona. Bez nich czuję się jak narkoman podczas pierwszych dni na detoxie. Nie potrafię bez nich żyć, są wielką częścią mnie, są paskudne, ale mimo to kocham je. Pojawiają się od dawna, bardzo dawna. Po każdej wizji moje ciało pokrywa się nowymi bliznami, małymi, dużymi, rozmiar tu nie jest ważny. Nie wiem jednak od czego jest to uzależnione - szepnęłam i spuściłam głowę w dół wgapiając wzrok w powyginane palce. Ten nie miał pojęcia co może mi powiedzieć. Był cholernie bezradny, nie dziwię mu się wcale. Nie chciałam współczucia, miałam to gdzieś. Po prostu, jak spytał to już wie. Dotknęłam niepewnie dłoni Freda i pogładziłam go palcem po wierzchu.
-Gówno ci to da, ale cholernie mi przykro - mruknął cicho George, a ja tylko pokiwałam głową.
-Faktycznie gówno dało - mruknęłam próbując przybrać zabawny ton głosu, było to trudne przy tak częstym falowaniu mojego gardła. Wyszło bardziej, jakbym zaraz miała ryknąć płaczem. Nie zrobię tego. Nie zrobię tego. On nie zobaczy moich łez. On śpi, on niczego nie zobaczy idiotko. - Ale dziękuję - dodałam w przypływie dobrych manier. Ależ ja kulturalna, niczym dama dworu, tyle, że zaćpana do granic możliwości. Nie ważne.
-Proszę cię bardzo - mruknął, a ja podsunęłam mu pod nos jedną z Czekoladowych Żab. Delikatnie przymknęłam powieki i uśmiechnęłam się pewnie trochę psychicznie. To aż nadto normalne.
-Lepiej, żebym mu się nie pokazywała jak się obudzi - stwierdziłam i wstałam przybierając normalny wyraz twarzy, po czym ruszyłam do drzwi.
-Szerokiej drogi i dzięki za Żabę - mruknął, a ja pokiwałam głową i zamknęłam za sobą drzwi. Spojrzałam delikatnie rozbawiona w sufit i zaczęłam się śmiać z własnego debilizmu. Najłatwiej jest się śmiać z samego siebie, to ładne i miłe przeżycie, nieprawdaż?
~~~
Dziwny rozdział, trochę pisany po przeczytaniu dzieł Ćwieka. Może dlatego skropiony dziwnym i trochę bardziej wysublimowanym dowcipem? Kto go tam wie, mimo to dziękuję za wcześniejsze komentarze i rozdział dedykuję Klaudii, której postać tym razem obrała inne tory. Nie miało wyjść tak radośnie, ale kto się nie uśmiechnie do dwóch kretynek obściskujących się na korytarzu? c:
Pozdrawiam z Nowego Jorku.

5 komentarzy:

  1. Podoba mi się :)
    Zapraszam do mnie, blog jest po angielsku, ale myślę, że to nie sprawi problemów ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurwa jego mać. Jebany internet. Spalić gówno na stosie. Po co to komu? Życie zatruwa. jprdl......
    Spokojnie Bogdan, spokojnie.... Tylko usunęło ci komentarz. Długi komentarz...
    One more time!
    Sooł.. pozbierałam/łem (nie wiem już jak pisać. mówię ostatnio do sb Bogdan, a piszę jak kobieta. losie... jesteś za bardzo wpływowym człowiekiem Karolu) się już po ujrzeniu nieznanego mi mężczyzny w samych bokserkach, poskromiłam/łem swoją bujną wyobraźnię, ogarnęłam/ogarnąłem dupę i postanowiłam/łem napisać komentarz (:
    Blaise'a lubiłam/łem zawsze, choć pasował mi on do takich kochanych przez społeczeństwo skurwieli :3 No nic. Podobał mi się pomysł o wyprawieniu Ślizgonowi takich kreatywnych urodzin :3
    Dobrz.. Dalej. Ryknęłam/Ryknąłem śmiechem na cały pokój w momencie gdy wspominałeś o tyłku jako stojaku na rower. Mama spojrzała na mnie jak na kretyna ♥Bogdan♥
    Freddie jak zwykle kretyńsko, ale za to jest kochany.
    Wiesz, że kocham blizny i nie jest dla mnie zdziwieniem, że Hart je ma tak samo jak ty nie byłeś zdziwiony tabletkami u mnie ;)
    Dobra. Nie wiem co mam jeszcze napisać. Dodam komentarz zanim mi go usuną..
    Pozdrawiam, całuję, życzę weny i czekam na nn.
    ~Bogdan tu był.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hahahahaha szkoda ze jednak nie umarla. Krwawienie to takie dziwne zjawosko którego czasemnie da sie zatrzymac... powiadasz stojak na rowery.. ciekawe ciekawe.. powiedzialabym ze oryginalne ; p zabini taki wspanialy... fajny facet. Nevill... od tej strony go nie znalam hahahaha xpp fajnie ze tak odwiedza Weasley w skrzydle chociaz jest nieprzytomny... niezle go pierdolnal ten kamyczek xpp wizje jak narkotyk i blizny jako pamiatki... brzmi niezle... nie no... wspolczuje ale taki los ;d.
    Ide dalej

    OdpowiedzUsuń
  5. No więc... czemu żaba z dużej?
    Dziękuję za dedykację, polubiłam Zoe. Nawet patrz ci los, oddaje mnie. Znaczy mam nadzieje, ale z taki ze mnie optymista...
    Na początek... tak trochę opis tego co stało się z owa Gryfonką byłby wskazany! Nie żeby to było dziwne i niepewne xD.
    Co do Bleise'a... to co on do cholery tam robi, skoro w poprzedni rozdziale było, iż idzie na inne zajęcia?
    Z tymi rowerami wygrałaś system.
    Hagrida zawsze lubiłam.
    Psychodeliczne wizje, po których zostają blizny powiadasz... czekam na rozwój akcji. Lub będzie ten rozwój, bo za niedługo go dalej przeczytam. George... tak, świetny George. Dziwi mnie tylko, że nie miał tego za złe Riley. Gdyby ktoś pierdzielnął moją bliźniaczkę w taki stan to bym zamordowała lub crucio rzuciła. Słodki Neville. Ten skryty pedofil. Pamiętaj, że każdy w środku trochę jest zboczeńcem, ale się ukrywają. Longbottom czas na pana.
    Rozdział urokliwy.

    OdpowiedzUsuń