niedziela, 18 maja 2014

Rozdział drugi


Po chwili na podłodze wylądowało jakieś dymiące nie wiadomo co i zaczęło nas zaczadzać. Wrzask Zabiniego przedarł się przez kłęby kurzu.
-Zamknij się debilu - ryknęłam i zakryłam usta i nos dłonią. Drugą złapałam kufer, który zaczęłam targać ku wyjściu. Stanęłam na korytarzu mając nadzieję, że Blaise wyjdzie z tego cało. Trochę się pomyliłam, nikt nie wyszedł z przedziału. Miałam ochotę wleźć tam za nim, jednak ktoś, kogo twarzy nie widziałam zaczął ciągnąć mnie ku wyjściu.
-Rusz się - usłyszałam jego ładny i śpiewy głos. Nie miałam nawet szansy by go zobaczyć, bo dym zakrył mi pole widzenia.
-K-Kim jesteś? - wybełkotałam, ale ten ktoś mnie nie słyszał. Zagłuszył mnie kolejny wybuch z tego samego przedziału. - Zabini - ryknęłam i próbowałam się wyrwać owemu osobnikowi. Przynajmniej próbowałam, bo był za silny jak na moje możliwości.
-Nigdzie nie pójdziesz - zakomunikował mi ostro i wyciągnął z wagonu.
-Ale tam jest Blaise, bez niego nigdzie nie pójdę - burknęłam nie patrząc na niego, tylko między kłęby dymu. Jak zwykle nie było to rozsądne posunięcie, gdyż mgła szczypała w oczy.
-Do niego też ci nie pozwolę - mruknął mój wybawiciel, a ja spojrzałam mu w oczy. Tylko one były widoczne w tym kłębowisku ludzkich dusz i śmieci. Świeciły brązowym blaskiem i napawały mnie cudowną empatią, takim genialnym uczuciem, że są na ziemi jeszcze dobrzy ludzie. Delikatnie dotknęłam jego policzka nadal wgapiając mu się w oczy.
-Dziękuję - wybełkotałam, a ten pokiwał głową i zniknął we mgle zostawiając moją dłoń uniesioną do góry. Przestałam zwracać na ludzi uciekających w popłochu uwagę. Przez moment nawet przestałam cokolwiek czuć. Z pociągu wypadło jakieś ciało. Spojrzałam w tamtą stronę.
-Hart, nawet mi nie pomogłaś - wybełkotała bezkształtna masa na podłodze. Podeszłam do niego oszołomiona całkowicie.
-J-Ja... Bardzo przepraszam... - szepnęłam podając mu dłoń. Zabini podniósł się z podłogi i upaćkał mi dłoń swoją krwią.
-Co ci się stało? - spytał patrząc na krwawiącą ranę na dłoni, po czym zaklął cicho. Ja bezwiednie wyjęłam różdżkę i wybełkotałam nad jego dłonią Ferula i Enervate. Rana szybko się zmniejszyła i zabandażowała. - Ley - burknął wiedząc, że nienawidzę tego skrótu.
-W tym problem, że sama nie wiem i nie nazywaj mnie tak - burknęłam patrząc na niego i po chwili zwróciłam wzrok w niebo. - Wstawaj, trzeba się zbierać - dodałam i podniosłam się z ziemi. Przywołałam kufer z pociągu machnięciem dłoni i ruszyłam spokojnym krokiem ku zamkowi. Wreszcie poczuję się jak w domu. Wreszcie może będzie lepiej. Za to po nocach będzie mi się śnił Kroto i jego niewolnicza śmierć. Przejechałam palcami po moich żebrach z lewej strony. Pojawiły się na nich nowe wybrzuszenia.
-Kolejne blizny? - spytał Zabini pojawiając się obok mnie nie wiadomo skąd.
-Jakbyś przy tym był – mruknęłam niezadowolona i spojrzałam na niego. – Dlaczego akurat u mnie na skórze się pojawiają? To jest coś jak karma? Czekaj, co ja pieprzę, to się pojawia po zobaczeniu śmierci na jawie lub w śnie – jęknęłam i zaczęłam wchodzić po schodach do środka.
-To bez sensu – zawtórował mi Blaise, więc spojrzałam na niego jak na debila. – No co? – spytał patrząc na mnie. Wzruszyłam delikatnie ramionami i zostawiłam kufer przed wejściem do Wielkiej Sali. Wlazłam do niej dość dumnie, by nie wzbudzać żadnych podejrzeń. Oglądnęłam się jeszcze za Ślizgonem i usiadłam na swoim miejscu na końcu ławy Gryfońskiej. Na mównicę wstąpił Dumbledore.
-Drodzy uczniowie i drogie uczennice, mam zaszczyt powitać was w kolejnym roku edukacji w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart – powiedział głośno, a wszyscy zaczęli go oklaskiwać i entuzjastycznie podchodzić do kolejnego roku. – Jak wiecie, naszą tradycją jest również powitanie nowych uczniów i przydzielenie ich do domów – dodał wesoło i przyniósł Tiarę Przydziału. Ta zaczęła śpiewać swoją coroczną pieśń.
Lat temu tysiąc z górą,
Gdy jeszcze nowa byłam,
Założycieli tej szkoły
Przyjaźń szczera łączyła.
Jeden im cel przyświecał
I jedno mieli pragnienie,
By swą wiedzę przekazać
Przyszłym pokoleniom.
"Razem będziemy budować!
Wiedzy pochodnię nieść!
Razem będziemy nauczać
I wspólne życie wieść".
Gdzie szukać takiej zgody
 
I tak głębokiej przyjaźni: 
Czworo myślących zgodnie 
I nie znających waśni. 
Gryffindor i Slytherin 
zgadzali się nawet w snach. 
I zawsze widziano razem 
Ravenclaw i Hufflepuff.'

Znałam to prawie na pamięć, historia jest zawsze ta sama, a wartości do domów odpowiednio przypasowane. Może to i dobrze, że się nie zmieniają, prawda? Spojrzałam na dzieci i przetarłam oczy. Zrobiłam to ponownie, ale nawet po tym zabiegu widziałam dzieci wykrwawiające się na śmierć z ranami postrzałowymi i wielkimi ubytkami w ciele. Jęknęłam z bólu w skroniach. Nienawidzę, gdy krzywdzi się dzieci, jest to niegodne człowieka. Zacisnęłam mocno powieki i wcisnęłam palce w skronie najmocniej jak potrafiłam.
-Rusz się – rozległ się tamten piękny głos w głowie.
-A-Ale… Nie potrafię – wyszeptałam zaciskając zęby z bólu. Jego dłoń czy cokolwiek innego wylądowała na moim ramieniu i delikatnie mnie po nim pogładziła.
-Jesteś zdolna do większych rzeczy – bełkotał ten sam głos już trochę podirytowany.
-Oczywiście, chyba tylko do czynienia zła i gapienia się jak idiotka na pojawiające się blizny - burknęłam, po czym zawyłam z bólu. Jego niematerialne dłonie owiały moje skronie i cierpienie powoli się kończyło.
-Blizny cię określają, a ty tego nie doceniasz - szepnął już cicho głos. Westchnęłam głęboko i zamrugałam powiekami. Znowu byłam w Wielkiej Sali. Tym razem wśród wiwatów nikt się mną nie przejął.
-Brawo, jesteśmy dumni - wołali bliźniacy Weasley wstając z krzeseł, gdy kolejny Gryfon schodził ze stołka Tiary. Po chwili jeden z nich spojrzał na mnie rozbawiony, a jego uśmiech był zaskakująco przyjazny. Szybko i ja zaczęłam klaskać dłońmi, by okazać swój entuzjazm, a ten odwrócił wzrok wesoły. Chłopiec usiadł tuż za mną zawstydzony.
-To jest brat Lee Jordana, podobno jest taki jak brat, też lubi rozwałki i całą resztę psot - poinformowała mnie Granger. Spojrzałam na nią z głupa.
-Ale ja cię o nic nie pytałam - mruknęłam spokojnie i wyciągnęłam dłoń ku jedzeniu. Ta zaperzyła się lekko i miałam nadzieję, że już się nie odezwie. Tak, jak to mówią, nadzieja matką głupich, a każda matka kocha swoje dzieci. Może nawet za bardzo.
~~~ 
Kolejny krótki rozdział, nie mam weny na dłuższe. Przepraszam również za tak długi czas oczekiwania na to coś. Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze, które się pojawiły w rozdziale pierwszym i pragnę zadedykować ten rozdział Lili, Zgredkowej, Klaudii i Wiktorii :)

poniedziałek, 5 maja 2014

Rozdział pierwszy

Obudził mnie krzyk, który powoli przeradzał się w głośno wypowiadane słowa, które irytowały. Zamachnęłam się mocno, a krzyk ucichł. Zwinęłam się na łóżku i próbowałam spać dalej.
-Czy ciebie już do końca pokurwiło? - warknął jakiś facet i wbił mi palce w przestrzenie międzyżebrowe. Otworzyłam szybko oczy.
-Czego chcesz? - burknęłam zaspana patrząc na rozczochranego mężczyznę. Ten uśmiechnął się chamsko, przeszedł mnie delikatny dreszcz rządzy mordu.
-Trzeba wreszcie wstać moja najukochańsza - zaśmiał się i wyszedł z mojego pokoju skacząc jak mały zajączek. Jego długie włosy zniknęły w drzwiach.
-Idź do diabła - ryknęłam za nim i nakryłam się ponownie kołdrą. Jak można być tak cholernie nieodpowiedzialnym opiekunem? Jak można być zarazem najukochańszym mężczyzną na świecie i takim tępym facetem? Trzeba być Kroto.
Spuściłam z lekkim ociąganiem się nogi na podłogę. Wyszurałam nogami trasę pod samą szafę i zaczęłam wyciągać z niej ciuchy z zamiarem zapakowania ich do kufra. Tylko tego mi brakowało, chodzenie do szkoły z tymi debilami. Uwielbiam Hogwart, ale ludzie potrafią ranić jak nic innego. Ich nieprzemyślane czyny i spontanicznie wypowiedziane słowa sprawiały, że wizje stawały się częstsze i coraz bardziej dotkliwsze. Coraz częściej widziałam w nich osoby, które są mi bliskie. Osoby, które chciałabym poznać bliżej. Osoby, które mogę nazwać przyjaciółmi, co nieczęsto się zdarzało, nie w moim przypadku.
-Stoisz przed tą szafą i składasz jej modły? - dosłyszałam prześmiewczy ton Kroto. Długie, siwe włosy spływały mu po ramionach. Bystre, zielone oczy wpatrywały się we mnie, a zmarszczone kąciki oczu zwiastowały jego wielkie rozbawienie.
-Tak, składam jej modły inteligencie - burknęłam, a ten podszedł do mnie wesoły.
-Przytulisz starego opiekuna? - spytał rozbawiony i rozłożył ręce. Szybko się w niego wtuliłam.
-Będę za tobą bardzo tęsknić - szepnęłam w jego klatkę piersiową, a ten pogłaskał mnie po plecach.
-Nie rozstajemy się na wieczność - stwierdził z uśmiechem całując mnie w czubek głowy. Spojrzałam mu w oczy.
-Wiem, ale nie lubię rozstań - stwierdziłam z delikatnym uśmiechem. Ten musnął ustami mój policzek.
-Chodźm... - urwał w pół słowa, a raczej przerwał mu huk z pokoju obok. Obydwoje spojrzęliśmy w tamtą stronę. W ścianie ukazała się wielka dziura, którą trudno by było ukryć. Sufit zaczął powoli pękać, więc Kroto złapał mnie za rękę i ruszył biegiem przed siebie. Gnałam za nim przestraszona co chwila się odwracając. - Riley, do cholery jasnej, biegnij - warknął mężczyzna, po czym oślepiło mnie jasne światło. Uchyliłam delikatnie oczy dopiero, gdy ono znikło. Byłam przypięta pasami do jakiegoś łóżka, a w moje ręce i nogi powbijali igły. Co gorsze miałam na sobie tylko luźną koszulę, która została poszarpana i rozwalona w kilku miejscach. Chciałam krzyczeć jednak jakaś magiczna siła stwierdziła, że ma mnie w swoich szponach i nie potrafiłam się odezwać. Pierwszy raz miałam dość ciszy. Pierwszy raz odczułam dlaczego Kroto tego tak nie lubił. Próbowałam ruszyć nogą, ale i tym razem nie mogłam. Rozglądnęłam się względnie po pomieszczeniu, a mój wzrok skupiło lustro weneckie. Za nim rozgrywały się rzeczy tak paskudne, że chciałoby się ryczeć i zarżnąć oprawców od ręki. Widniał tam obraz orgii, gwałtu, molestowania. To co widziałam było straszne. Kobiety z wypalonymi 'szlama' na pośladkach wiły się w agonii pod nagimi Śmierciożercami. Zacisnęłam powieki.
-Nie podoba ci się to? - spytał jakiś głos za mną. Był zaskakująco miękki i cholernie uwodzicielski.
-Nnn... - wybełkotałam i przygryzłam wargę z bólu. Ten podszedł do mnie i delikatnie pogładził mnie po policzku. Jego twarz była zamazana, włosy mieniły się we wszystkich kolorach tęczy. Zamknęłam oczy zmęczona.
-Kochanie, teraz będzie najlepsza część - powiedział rozbawiony mężczyzna i otworzył mi na siłę oczy.
Patrzyłam tępo na zgon tych kobiet, kiedy dostrzegłam mężczyznę. Na środku leżał nagi, zwinięty, zakrwawiony, przerażony facet. Od razu zrobiło mi się go szkoda. Po jego plecach smagnął wielki bicz odrywając mu kawałek skóry wraz z krwią. Topór zaczął powoli odrąbywać mu palce, raz u nogi, raz u ręki. Jego stopy zaczęły krwawić od ciągłych pociągnięć nożem. Wiele przyjemności sprawiało oprawcom gwałcenie owego mężczyzny. Co chwilę na sali rozlegał się wesoły jazgot, gdy jeden z mężczyzn zanurzał się w facecie po same biodra. Krzyk ofiary był przejmujący. Rozrywało go to od środka, a on, sparaliżowany, nie mógł nic zrobić. Wtedy to zobaczyłam, jego twarz spojrzała na mnie błagalnie, jakby nie było tego lustra.
-Kroto - ryknęłam odzyskując mowę i zwinęłam się z bólu jak najmocniej potrafiłam. Nienawidzę was, dodałam w myślach płacząc. Nie chciałam patrzeć na jego śmierć, ale mężczyzna zapiął pas na moim czole i szybko wstrzyknął mi jakieś gówno w żyły. Otwarłam szeroko oczy z przerażenia. Chłopak tracił wszystko co miał na sobie, w sobie, koło siebie, ale nadal żył. Jego części ciała latały po całym pokoju. Zginął w męczarniach, a ja nie mogłam nic zrobić. Oprawca wysunął się z mężczyzny rozbawiony i dotknął jego pokaleczonej twarzy swoim przyrodzeniem. Opiekun skrzywił się delikatnie, nie mógł nic zrobić. Wreszcie po rozczłonkowaniu Kroto dali mu spokój. Jedynie ostatni kat obsikał mu twarz śmiejąc się radośnie.  Moje sflaczałe ciało chciało go przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, zapewnić, że kocha.
-Podobało ci się przedstawienie, prawda? - spytał wesoło oprawca i wsunął dłoń pod moją koszulę. Już nic nie czułam, całe moje wnętrze rozsadzał ból, nie obchodziło mnie co robi. Leżałam tam z otwartymi w niemym przestrachu oczami i ustami, a po moich policzkach ciekły gorzkie łzy. Jego dłonie błądziły po moich piersiach i brzuchu. Nie było w tym nic dziwnego, ale po chwili owy mężczyzna dał sobie spokój z obmacywaniem mnie. - Następnym razem to nadrobię - stwierdził spokojnie i wyszedł z sali. Zostałam tam sama, sama ze swoim sumieniem ukrytym gdzieś w odmętach piekielnych. Powieki stawały się coraz cięższe, aż w końcu zmógł mnie przeklęty sen. Obudził mnie turkot kół pociągu. Uchyliłam delikatnie powieki i spojrzałam wokół.
-Riley, nareszcie wstałaś - stwierdził wesoło Zabini, a ja spojrzałam na niego jak na kretyna.
-Blaise? Jak ja się tu znalazłam? - wybełkotałam przestraszona i usiadłam niepewnie opierając się o kanapę.
-Nie wiem, gdy szukałem miejsca już tu spałaś, to źle? - odparł pytaniem na pytanie. Przysunęłam się do chłopaka dosyć blisko i spojrzałam mu w oczy.
-On nie żyje - szepnęłam z żalem w oczach, po czym przeszedł mnie dreszcz.
-Kroto? - spytał cichutko Zabini. Całe szczęście z niego wyparowało. Pokiwałam niepewnie głową i położyłam ją na ramieniu chłopaka. Miałam już tego dość.
-Dziękuję, że jesteś - szepnęłam, a w drzwiach pojawił się jakiś debil z młodszego roku i zaczął się śmiać. Coś w jego oczach zwiastowało złe zamiary. Nie myliłam się.
~~~
Krótki rozdział, trochę dziwny, ale przynajmniej coś jest. Mam nadzieję, że nikogo nie zawiodłam nim. Dziękuję za wszystkie komentarze, pisze mi się z nimi o niebo lepiej :)

piątek, 2 maja 2014

PROLOG

Czasami chciałabym być normalnym, zdrowym człowiekiem, a potem przypominam sobie, że takie osoby nie mają racji bytu.
W mojej podświadomości kotłują się tępe wyobrażenia diabłów, inferna, wszystkiego co złe. Tak nie powinno być.
Kroto zawsze twierdził, że powinnam mieć więcej empatii w sobie. Powinnam współczuć ludziom ich krzywd. Powinnam nie być zwykłą suką. Powinnam coś czuć. Teraz nie ma go ze mną. Odszedł. Umarł. Znienawidził życie. Wącha kwiatki od dołu. ZABILI GO. ZARŻNĘLI JAK ZWIERZĘ. Uniosłam się, przepraszam.
Przetarłam delikatnie twarz i wrócilam do myśli o zamordowaniu wszystkich winnych tej tragedii. Nie rozumiem jak można być takim wielkim idiotą i zabić kogoś poprzez przebicie jego szyi nożem. To nie godne człowieka. To godne zwierzęcia. Tak nie powinno być
Mam dość. Blizny znowu się pojawiają. Kurde.
Jestem specyficznym człowiekiem i czasami chcę krzywdy innych. To nie jest wcale okrutne. To wcale nie jest głupie. Patrząc na socjopatów, psychopatów, gwałcicieli, pedofili i całą resztę osób spod latarni w płaszczach taki pomysł nie był najgorszy.
Widziałam jak go zabijali. Przypięta do aparatury nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam wyjść i ich powstrzymać. Oni po prostu go zajebali. Chyba nie wiedzieli co robią. Nie wiedzieli, że ja ich rozpoznam. Nawet po wstrzyknięciu tego gówna w moje żyły. Nie, po prostu nie.
Pewnie zastanawiasz się kim jestem, co? Kim jest ta cholerna wariatka bełkocząca o krwi i morderstwach. Jak zwykle moja kultura bardzo dobrze czuje się, ale poza mną. Jestem Riley, po prostu Riley. Poznasz mnie kiedyś. Może nawet opowiem ci o moich chorych myślach. Byłabym wdzięczna, gdybyś posłuchał. Zgadzasz się? Oh, to bardzo dobrze. Już myślałam, że będę musiała dłużej cię przekonywać. Teraz możesz już iść, teraz możesz po prostu czekać. Czekaj.
~~~
Krótki, treściwy, nigdy nie pisałam prologów. Przepraszam, jeśli go spierdoliłam.