niedziela, 30 lipca 2017

Rozdział czterdziesty pierwszy

Drzwi wejściowe zgrzytnęły pod wpływem otwarcia kluczem. Spojrzałam na Zabiniego z lekkim uśmiechem. Ten pocałował mnie w czoło.
-Idę zagrzać mamie obiad - powiedział z uśmiechem, a ja pokiwałam głową. Jego przystojny tyłek zniknął w kuchni. Za to do jadalni weszła równie piękna istota. Jakim cudem oni są tak genetycznie idealni? Zabiniemu ulegnie każda istota ludzka, tak samo Astrid. Czułam, że przed urodzeniem stałam w złej kolejce. Astrid obdarzyła mnie uśmiechem i usiadła koło mnie.
-Jak tam było w pracy? - spytałam wesoło. Ta westchnęła lekko i machnęła dłonią.
-Szkoda gadać. Masa papierów, kolejne mordy na mugolach - mruknęła trochę zmęczonym głosem. Zabini wszedł do jadalni i postawił przed nią parujący od gorąca posiłek. Ta spojrzała na niego z wdzięcznością. - Mam najlepsze dzieci na świecie - stwierdziła patrząc na mnie i na Blaise'a. Uśmiechnęłam się lekko, a Blaise pogładził mnie po głowie. Bardzo podobała mi się relacja z Zabinimi. Traktowali mnie jak rodzinę. Kiedy Kroto jeszcze żył wszyscy tworzyliśmy małą, ale zżytą rodzinę.
-Idziemy na górę - powiedział Zabini wesoło. Pokiwałyśmy z Astrid zgodnie głowami. Wstałam z siedzenia i ruszyłam za chłopakiem. Weszliśmy do jego pokoju. Rzuciłam się na łóżko.
-Masz jakieś plany na dzisiaj? - spytałam wesoło i złapałam jakiś magazyn z szafki nocnej. Otworzyłam na pierwszej lepszej stronie. Spoglądała na mnie reklama męskich bokserek. Zaśmiałam się lekko.
-Spotykam się z Davidem. Idziesz z nami? - spytał równie wesoło Zabini. Spojrzałam na niego z uśmiechem. Widać było, że nie mówił tego z grzeczności.
-Nie będę wam przeszkadzać. Pójdę do rozkraczonej prostytutki - odparłam poważnie. Ten zaśmiał się wesoło, ja tuż po nim.
-Tylko się nie upij za bardzo, żeby znowu cię nie musieli siłą odciągać od baru - poprosił z politowaniem. Usiadłam na łóżku i zasalutowałam.
-Obiecuję - odparłam wesoło. Ten westchnął rozbawiony. Wstałam z łóżka i jedyne co zrobiłam to rozpuściłam włosy. Zabini się jeszcze poprawiał przed lustrem.
-Odprowadzę cię pod rozkraczoną i pójdę do Davida - mruknął odpinając najwyższy guzik w koszuli. Przejechałam dłonią po włosach. W lustrze wyglądałam jak takie mocne dwa na dziesięć, co mi zdecydowanie dzisiaj wystarczało.
-Ale ten wypad i tak musimy sobie odbić przed powrotem do Hogwartu - stwierdziłam spokojnie. Zabini pokiwał żwawo głową. Jego nie trzeba było namawiać do picia. Ruszyliśmy po schodach na dół.
-Mamo wychodzimy - powiedział wkładając głowę do jadalni na moment. Astrid coś tam mruknęła i Zabini wrócił do mnie. Wyszliśmy z domu. Szliśmy ośnieżoną ścieżką. Nad barem wisiał wymowny szyld. Dość łatwo było pomylić to miejsce z burdelem przez to.
-Leć, bo się spóźnisz - powiedziałam z uśmiechem i pocałowałam go w policzek. Ten westchnął radośnie.
-Uważaj na siebie. Kocham cię - odparł rozbawiony i zniknął. Weszłam do środka i podeszłam do baru. Usiadłam na jednym ze stołków przy barze. Uśmiechnęłam się do barmana.
-Cześć Riley, co podać? - spytał wesoło brunet za barem. Prześwietlił mnie zielonymi oczami. Nie czekał jednak na odpowiedź i podał mi szklaneczkę ognistej.
-Dziękuję Tate - odparłam wesoło. Upiłam trochę trunku i rozglądnęłam się po wnętrzu. Niewiele się zmieniło od ostatniego razu. Tak samo zniszczona boazeria na ścianach. Może nawet bardziej. Stoliki wyglądały jakby ktoś zaciekle co noc je gryzł. Ludzie wyglądali równie źle, ale to już nie była wina tego miejsca. W kącie siedziało kilku ubranych na czarno typów. Nie odwracali się twarzami do klientów. Czyżby Śmierciożercy? Długo nie musiałam czekać na odpowiedź.
Jeden z nich rzucił na kelnera Avadę, a ten padł jak długi. Ludzie zaczęli biegać bez sensu. Schowałam się szybko pod jednym ze stolików z nędznym, ale zawsze jakimkolwiek obrusem. Pod ten sam stolik wszedł jeszcze jakiś chłopak. W barze nastała cisza. Tylko ten kretyn koło mnie nie potrafił się uspokoić. Machinalnie przyłożyłam palec do ust, żeby go uciszyć. Niewiele to dało. Jeden ze Śmierciożerców stanął koło naszego stolika. Kretyn zacisnął mocno powieki i przycisnął kolana do klatki piersiowej. Niby nic, ale przy całkowitej ciszy w barze to było jak wystrzał armaty.
Kretyn, najprawdziwszy kretyn! Nagle zza obrusu wyłoniła się różdżka i maska Śmierciożercy. Kretyn zaczął krzyczeć. Ja tylko patrzyłam w szparki na oczy w masce. Śmierciożerca opuścił różdżkę i podał mi dłoń. Wyszłam spod stołu cały czas patrząc na maskę. Ten podniósł dłoń do góry i pogładził mnie po policzku. Lekko zadrżałam z obrzydzenia. On z rozbawienia. Machnął dłonią na drzwi każąc mi iść. Wyszłam z baru. Jedynym dobrym aspektem ich przyjścia było to, że przynajmniej jedna osoba nie zginęła. Wtedy już to, że mnie zabrali czy to, że dłoń tego rozbawionego Śmierciożercy znajdowała się na moim udzie nie miało tak wielkiego znaczenia.
-Dobrze się bawisz? - spytał spod maski głos Croucha. Oczywiście, bo kto inny. Odetchnęłam z niemałą ulgą.
-Gdzie jedziemy? - mruknęłam spokojnie. - I możesz ściągnąć maskę Crouch - dodałam z lekkim politowaniem. Ten zsunął maskę i spojrzał na mnie czekoladowymi oczami.
-Czy to nie jest genialne zrządzenie losu? - spytał wesoło. Nie podzielałam jego entuzjazmu.
-Gdzie jedziemy? - powtórzyłam pytanie poważniej. Ten pogładził mnie po udzie i przybliżył twarz do mojej twarzy.
-Odwieziemy cię do domu - powiedział tylko i zamilkł już na resztę podróży. Wyjrzałam przez okno. Zaczynałam poznawać tereny. Wiedziałam gdzie mnie wiozą. Nie byłam jeszcze gotowa na tę podróż.
Podjechaliśmy pod piękny, wielki biały dom. Garaż był zamknięty. Wyszłam z pojazdu i stanęłam przed czarną bramką. W gardle zrobiła mi się sporej wielkości gula. Zostałam tam ja i Crouch. Otworzył mi bramkę i wpuścił na białą kamienną ścieżkę. Wokół trawa była przykryta warstwą śniegu. Ruszyłam powoli do drzwi. Jak najdłużej chciałam odłożyć ten moment. Drzwi były otwarte. Wnętrze od razu biło minimalizmem. A tak się starałam, żeby było tutaj przytulnie.
Weszłam głębiej. Jadalnia została nienaruszona. Na suszarce leżało kilka czystych talerzy. Pewnie jeszcze z kolacji. Na kanapach w salonie kapy były idealnie ułożone. Tylko wielka wyrwa w ścianie na korytarzu mówiła, że stało się coś bardzo złego. Weszłam do swojego pokoju. Nic specjalnego nie zauważyłam. Lekki nieporządek i półroczna warstwa kurzu. Chwilę potem stanęłam przed czarnymi drzwiami. Barty położył mi dłoń na ramieniu. Pociągnęłam za klamkę. Dobiegł mnie zwietrzały zapach lawendy i ulubionych perfum Kroto. Weszłam powoli do środka. Jego łóżko nadal było niepościelone. Kilka koszulek walało się po czerwonym dywanie. Szafki pokrywał równie gruby kurz jak u mnie. Podniosłam jedną z koszulek z podłogi i przytknęłam ją do twarzy. Poczułam wielką pustkę. Zrozumiałam po raz setny, że on już jednak nie wróci. Że nie ma na to szans. Dlaczego akurat on? Odetchnęłam głęboko i spojrzałam na Croucha.
-Po co mnie tu przyprowadziłeś? - spytałam prawie bezgłośnie. Ten przez chwilę się nie odzywał.
-Każdy zasługuje na odwiedziny w święta. Nawet zmarli - powiedział równie cicho i spojrzał na mnie spokojnie. Zaskoczył mnie tym. Jednak pokiwałam lekko głową. Jeszcze raz się rozglądnęłam i ścisnęłam koszulkę w dłoni. Zamknęłam oczy, aby żadne łzy nie poleciały po policzkach. Wyszłam z pokoju uchylając powieki. Ruszyłam do wyjścia. Crouch truchtał za mną, ale tak cicho, jakby go nie było tutaj. Stanęłam w korytarzu koło wielkiej dziury. Wyciągnęłam różdżkę i skierowałam na wyrwę w ścianie.
-Reparo - powiedziałam cicho. Kawałki tynku wzbiły się w górę i ponownie zakryły widok na niebo z domu. Teraz było tak jak kiedyś. - Możemy iść - dodałam spokojnie. Crouch tylko kiwnął głową i przepuścił mnie w wyjściu. Przeszłam przez tak znany mi próg. Tylko kątem oka spojrzałam na kilka poziomych linii narysowanych na futrynie.  Wszystkie były podpisane jakimś innym moim przezwiskiem. Każdy z datą. Najwyższy sprzed dwóch lat.
Wyszliśmy. Wpakowałam się do pojazdu stojącego pod domem. Crouch siadł koło mnie. Ponownie położył dłoń na moim udzie. Teraz nie miał tylko głupiego uśmiechu na twarzy. Jechaliśmy dłuższą chwilę. Wyrzucił mnie dopiero pod domem Zabinich. Okna były pogaszone. Barty wyszedł z pojazdu i spojrzał na mnie.
-Mimo wszystko chyba dziękuję - powiedziałam cicho. Ten zaśmiał się wesoło i podniósł dłonią mój podbródek. Nachylił się nade mną. Szybko się odsunęłam. - Przestań - mruknęłam zsuwając jego dłoń z mojej brody. Widziałam lekkie zdziwienie i niezadowolenie na jego twarzy. Tym razem ścisnął mój nadgarstek mocno i dotknął moich ust swoimi. Napierał na nie wyraźnie rozochocony. Zamarłam. Zacisnęłam powieki. Chciałam, żeby to się skończyło jak najszybciej. Ten zaśmiał się ponownie odsuwając się ode mnie.
-Nadrobimy to kochanie - powiedział wesoło i odjechał pojazdem. Nie chciałam mu nic mówić o Fredzie. Skrzywdziłby go fizycznie. Może zabiłby go. Fred jest zbyt dobrym człowiekiem. Nie zasłużyłby na takie traktowanie.
Weszłam do domu i szybko przemknęłam do pokoju Zabiniego. Zrzuciłam ciuchy i przytuliłam do siebie koszulkę Kroto. Miałam dość, za dużo się stało w jeden dzień. Nagle poznajesz całe zło świata, a ono wybiera sobie ciebie spośród innych do dręczenia. Zasnęłam dręczona wyrzutami sumienia.
~~~
Przepraszam, nadal uwielbiam Barty'ego. Pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

czwartek, 27 lipca 2017

Rozdział czterdziesty

Gdy wstałam Blaise'a już nie było. Wysunęłam się spod kołdry i podeszłam do lustra. Wyglądałam mniej przerażająco, niż zazwyczaj. Tylko ciemne worki pod oczami zdradzały, że cokolwiek złego się działo. Przeczesałam włosy dłonią i ruszyłam ku drzwiom. Po wyjściu z nich uderzył mnie piękny zapach pieczonego mięsa. Uśmiech delikatnie rozświetlił moją twarz i zeszłam po schodach. W kuchni stał Zabini w szarym fartuszku i białych bokserkach.
-David będzie miał takie widoki codziennie? - spytałam dosyć wesoło, a Zabini się zaśmiał. Usiadłam przy stole i podciągnęłam nogi do klatki piersiowej. Rozejrzałam się po kuchni. Zegarek wyświetlał godzinę trzynastą.
-Długo spałaś - stwierdził Zabini podążając za moim wzrokiem. Ja pokiwałam lekko głową. - Śmierciożercy będą za jakąś godzinę. Nie chciałem, żeby mama w tym uczestniczyła. Miałem być sam i oni. Najwyżej coś mi by się stało - dodał cicho i wrzucił coś na patelnię. Zaskwierczało radośnie. Zupełnie odwrotnie stało się z atmosferą w kuchni. Wstałam i podeszłam do Zabiniego. Przytuliłam jego plecy lekko. On odwrócił się i przytulił mnie normalnie.
-Zawsze będę przy tobie, kiedy będziesz tego potrzebować - powiedziałam cicho. Ten pocałował mnie w czubek głowy lekko. Odsunęłam się i spojrzałam mu w oczy. Widziałam w nich wielki ból, dużą niepewność i miłość.
-Nigdy w to nie wątpiłem - powiedział cicho. - Ley, prawie wszystko jest gotowe. Możesz iść się ogarniać. Śmierciożercy z zasady nie są punktualni, więc mogą być wcześniej. Zaraz do ciebie dołączę -  dodał spokojnie coś mieszając na patelni. Pokiwałam głową i ruszyłam na górę. Za długo nie pobawiłam w kuchni. Wsunęłam się do łazienki Blaise'a. Piękne, czyste białe płytki zachwycały blaskiem. Ściągnęłam z siebie ciuchy. Weszłam pod prysznic. Bardzo potrzebowałam zimnej wody obmywającej moje zmęczone ciało. Umyłam się dosyć szybko i ruszyłam do pokoju w ręczniku. Ubrałam bieliznę i zaczęłam suszyć włosy. Do pokoju wszedł Zabini i z uśmiechem ruszył do łazienki. Ściągnął fartuszek, więc wyglądał podobnie do mnie. Tylko, że o wiele bardziej nieprzyzwoicie przystojniej. Przeczesałam dłonią włosy i narzuciłam na siebie czarną koszulkę i czarne spodnie. Zapewne nie będę wystawała kolorystycznie od gości, ani gospodarza.
Zeszłam na spokojnie na dół. Weszłam do kuchni i zaczęłam zanosić jedzenie na srebrnych tacach przykrytych srebrnymi kopułami do stołu. Wszystko było takie idealne, tak niesamowicie kunsztownie zrobione. Usłyszałam pukanie do drzwi. Podeszłam do nich i uchyliłam je lekko.
-Dzień dobry - powiedziałam spokojnie i wpuściłam ich do środka. Była tam rudawoblond kobieta, trochę przysadzista. Włosy miała mocno ściśnięte w kok z tyłu głowy. Ubrana w czarną sukienkę. Kojarzyłam ją z kilku artykułów gazet magicznych. Chyba nazywała się Carrow. Ten drugi też był chyba Carrow. Rodzeństwo. Jednak oboje nie byli ani ładni, ani przystojni. Ściśnięte razem wargi. Brak uśmiechu.
-Dzień dobry - odparł trzeci Śmierciożerca z lekkim śmiechem. Sam wzrok jego czekoladowych oczu lekko zwalił mnie z nóg. Był wysoki, przystojny. Brunet z obłędem w oczach.
-Bartemiusz Crouch Junior - mruknęłam ledwo słyszalnie pod nosem. Znałam tego człowieka. Gazety rozpływały się o jego śmiałych mordach i okrutnych cierpieniach ofiar. Był obrzydliwym człowiekiem. Jednak nie wyobrażałam sobie, że tak straszny człowiek, może być tak niesamowicie normalny z zewnątrz. Usadziłam ich w jadalni przy zastawionym już stole. Gdy usiadłam przy stole do pokoju wszedł Blaise. Był ubrany w czarną zapinaną koszulę i czarne dopasowane spodnie. Usiadł koło mnie.
-Witajcie - powiedział spokojnym tonem i pogładził mnie lekko po udzie pod stołem. Poczułam się trochę lepiej, wiedziałam, że mam kogoś ze sobą. Zaczęliśmy jeść.
-Przyglądaliśmy się twoim poczynaniom, a raczej ich braku - mruknął Amycus i wpakował spory kawałek pieczeni do ust.
-Jesteśmy tym trochę zaniepokojeni, mimo że rozumiemy, że szkoła i tak dalej - dodała Alecto spokojnie. Blaise patrzył na nich przeżuwając sałatę. Pokiwał głową.
-Teraz mamy sporo rzeczy do roboty w szkole, jednak narazie są Święta. Chciałbym spędzić trochę czasu w domu. No i dawno znak nie był używany. Nie czułem tak dużej presji, właśnie przez chodzenie do szkoły i brak wolnego czasu - odparł poważnie Zabini. Amycus pokiwał głową.
-Rozumiem, dlatego nie będziemy cię zasypywać zleceniami, ani niczym takim. Mamy tylko nadzieję, że jesteś wierny Czarnemu Panu w każdej chwili - powiedział spokojnie Amycus kończąc potrawę. Ja również ją skończyłam. Rozglądnęłam się po stole. Tylko Barty jeszcze coś dłubał w talerzu, jednak jego uwagę przyciągała moja osoba. Śledził każdy mój ruch, czym był bezgranicznie rozbawiony. Wstałam od stołu i nie słuchając już co mówią o planach Czarnego Pana zaczęłam zbierać talerze. Wreszcie podeszłam do Croucha.
-Będziesz jeszcze jadł? - spytałam patrząc na niego poważnie. Ten uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
-Nie kochanie, możesz to zabrać - odparł kładąc swój talerz na stercie w moich rękach. Pokiwałam głową i ruszyłam do kuchni. Położyłam je w zlewie i przetarłam twarz dłońmi. Już miałam dość ich towarzystwa, a zamieniłam z nimi dwa zdania. Ktoś wszedł do kuchni.
-Już wracam - mruknęłam cicho i odwróciłam się. Prawie uderzyłam twarzą w klatkę piersiową Croucha. Od razu się odsunęłam do tyłu. Spojrzałam na niego mieszanką złości i zdezorientowania. - O co chodzi? - mruknęłam, gdy na jego twarzy pojawił się uśmiech.
-Nic kochanie, narazie zastanawiam się czemu ty się mnie tak boisz - powiedział rozbawiony i ruszył w moją stronę. Starałam się iść spokojnie do tyłu. Jednak i to musiało się kiedyś skończyć, gdyż natrafiłam na ścianę. Jego dłonie wylądowały na moich biodrach. Ścisnęłam wargi ze sobą mocno. - Nie bądź taka. Widziałem przecież jak na mnie patrzyłaś - dodał weselej. Przewróciłam oczami.
-Możemy wrócić do stołu? - spytałam znudzonym tonem patrząc mu w oczy. Ten prychnął radośnie i odsunął się ode mnie. Przepuścił mnie w drzwiach od kuchni.
-Jeszcze do tego wrócimy kochanie - szepnął przejeżdżając dłonią po moich plecach i usiadł na swoim siedzeniu. Westchnęłam głęboko i usiadłam koło Zabiniego. Z zewnątrz był opanowany, jednak zaczął ściskać kawałek wystającej kieszeni. Położyłam swoją dłoń na jego. Ten złapał ją delikatnie i splótł nasze dłonie razem. Ujęłam drugą dłonią lampkę z czerwonym winem w środku. Zapewne Zabini zdążył ją nalać, gdy siedziałam w kuchni z całym złem świata. Upiłam łyk, wino było dobre, słodkie. Wzrok Croucha był zły, pozbawiał intymności. Amycus wstał od stołu, burknął pod nosem podziękowanie i ruszył do wyjścia. Za nim poszła Alecto i niechętnie Barty.
-Odprowadź ich, ja tu zacznę sprzątać - mruknęłam cicho do Zabiniego. Ten pokiwał głową delikatnie. Poszedł za nimi, a ja dolałam sobie wina do kieliszka. Opróżniłam go jednym chaustem. Mruknęłam zaklęcie sprzątające pod nosem i usiadłam przy stole ponownie. Przymknęłam oczy na moment i przełknęłam głośno ślinę. Dręczenie Bartyego nie skończy się dobrze dla nikogo. Dolałam sobie jeszcze raz wina. Tym razem zaczęłam je powoli sączyć. Do pokoju wszedł Zabini.
-W sumie nie było tak źle - stwierdził bardziej zadowolony, niż przestraszony. Pokiwałam głową patrząc na niego.
-Amycus zawsze wydawał się być takim dzikim Śmierciożercą, przynajmniej gazety go tak przedstawiały - stwierdziłam spokojnie. Blaise usiadł koło mnie. Również nalał sobie wina.
-Możliwe, jednak Barty nigdy się nie zmienia. Zawsze dostaje to czego chce i zachowuje się jak chce - mruknął Zabini i upił kilka łyków z kieliszka. Jego słowa zaczęły odbijać się w mojej głowie. Na moment przerwało mi uderzenie w okno czegoś miękkiego. Sowa. Zabini podszedł do okna i zabrał jej list.
-Od kogo? - spytałam mimowolnie. Ten spojrzał na kopertę. Oglądnął ją z dwóch stron.
-Od Freda dla ciebie - powiedział i podał mi list. Ujęłam go niepewnie w dłoni. Rozerwałam go delikatnie i wyciągnęłam krótki kawałek papieru. 
'Droga Ley,
Na początku nie rozumiałem pobudek twojego zniknięcia. Nadal nie są one dla mnie jasne, jednak szanuję twój wybór. Ale proszę cię o tylko jedno, bo wiem, że jesteś bezpieczna u Blaise'a. Chciałbym, abyś przyszła kilka minut przed północą do Nory trzydziestego pierwszego grudnia, do tego pokoju, w którym się rozstaliśmy. Tak bardzo pragnąłbym, byś była ostatnią osobą, którą zobaczę w tym roku i pierwszą w przyszłym. Bardzo cię kocham.
Freddie'
Do tego momentu nwet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo chciałabym teraz być blisko Freda. Jak bardzo za nim tęsknię, mimo że od chwili kiedy go widziałam ostatni raz nie minęła nawet doba. Uśmiechnęłam się lekko po przeczytaniu listu jeszcze raz. Zabini pogładził mnie po plecach lekko.
-Obiecuję ci, że będzie lepiej - powiedzał cicho. Wtedy tak bardzo chciałam mu wierzyć. Mówił tak przekonująco. A może to ja byłam tak naiwna.
~~~
Przepraszam, mam słabość do Croucha. Pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

piątek, 21 lipca 2017

Rozdział trzydziesty dziewiąty

Obudziłam się zapewne po kilku godzinach. Spojrzałam na Freda spokojnie. Nie spodziewałam się szczęśliwego, obudzonego człowieka. Miał lekko podkrążone oczy. Pocałowałam go w skroń. Delikatnie się poruszył i przewrócił na drugą stronę. Wysunęłam się spod kołdry. Spojrzałam przez okno. Słońce jeszcze nie wstało, ale śnieg na ziemi wyglądał niesamowicie w poświacie księżyca. Nałożyłam na siebie sweter i spodnie. Spojrzałam jeszcze raz na Weasleya. Tak bardzo nie chciałam go krzywdzić. Był zbyt dobrym człowiekiem. Znalazłam jakiś kawałek papieru. Wyczarowałam pióro.
'Drogi Freddie,
Nie chcę, żebyś był smutny z powodu mojej nieudolności. Narazie lepiej będzie jak mnie nie będzie. Nie martw się o mnie. Ciesz się życiem. Nie próbuj się smucić. Bardzo cię kocham, ale wiem jak bardzo łamię ci serce. Nawet nie wiesz jak niesamowicie tego nie chcę.
Ley'
Złożyłam kartkę na pół i położyłam koło niego. Spojrzałam na niego jeszcze raz i wyszłam z pokoju. Zeszłam po schodach. W pokoju bliźniaków leżał George. Nie spał. Podeszłam do łóżka Freda.
-Idziesz gdzieś? - spytał cicho i spojrzał na mnie. Wyciągnęłam swój plecak spod łóżka. Zaczęłam dopakowywać rzeczy. Nie było tego zbyt wiele. Zahaczyłam jeszcze o łazienkę. Zrzuciłam rzeczy z szafki prosto do plecaka. Wróciłam do pokoju.
-Miałeś rację tam w Skrzydle Szpitalnym - mruknęłam cicho zapinając plecak. Westchnęłam lekko i usiadłam na łóżku. - Krzywdzę go i bardzo tego żałuję - dodałam jeszcze ciszej. Założyłam na siebie kurtkę.
-Co się stało tam na górze? - spytał cicho George. Wzruszyłam lekko ramionami, mimo że doskonale wiedziałam o czym wtedy myślałam. Nie był to zbyt dobry czas na gadanie o tym. Przełknęłam ślinę.
-Która jest godzina? - spytałam cicho. George przewrócił się na drugi bok.
-Zaraz będzie siódma - mruknął spokojnie patrząc na zegarek. Pokiwałam głową.
-Będę u Blaise'a. Możesz to powiedzieć Fredowi. On zdecyduje co z tym zrobi - powiedziałam cicho. Zarzuciłam plecak na plecy. - Przepraszam - dodałam i zamknęłam oczy. Wyobraziłam sobie drzwi do domu Zabinich. Poczułam pociągnięcie w okolicy pępka. Stanęłam przed pięknymi wiśniowymi drzwiami. Każde drzewko na posesji było idealnie wystrzyżone, nawet zimą. Każdy kamień miał swoje miejsce. Ścieżka była odśnieżona. Zapukałam do drzwi. Usłyszałam powolne kroki w stronę drzwi. Tuż po ich otwarciu wylądowałam w ramionach Astrid odzianej jedynie w szlafrok.
-Riley, skarbie, co ty tu robisz? Nie miałaś być w Norze? - spytała lekko zaniepokojona. Odetchnęłam jej delikatnie kwiatowym zapachem. Spojrzałam na nią.
-Chciałam was odwiedzić po prostu. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - powiedziałam siląc się na wesoły ton głosu. Ta nie wyglądała nadal na specjalnie przekonaną, ale przełknęła tę wersję. Otwarła szerzej drzwi i przepuściła mnie w nich.
-Nie przeszkadzasz, wejdź. Jadłaś już coś? - spytała już trochę spokojniej. Jej brązowa skóra świeciła zdrowym blaskiem. Włosy opadały po plecach jak wodospad. Była piękna.
-Jeszcze nie - przyznałam trochę zawstydzona. Ta pokiwała głową i posadziła mnie w przestronnej kuchni. Jeszcze na wakacjach była szara. Teraz zmieniła kolor na soczystą zieleń. Astrid postawiła przede mną kubek parującej kawy i talerz z dwiema kanapkami. Kiwnęłam głową z wdzięcznością.
-Zaraz przyjdę - powiedziała kobieta i zniknęła w drzwiach kuchni. Przetarłam twarz dłońmi, po czym upiłam trochę kawy. Szybko tego pożałowałam, bo była piekielnie gorąca. Odstawiłam ją przed siebie i zaczęłam jeść jedną z kanapek. Znowu do kuchni weszła Astrid, tym razem ubrana w dosyć obcisłą czarną sukienkę. Uśmiechnęłam się lekko.
-Ślicznie wyglądasz - stwierdziłam przyglądając się jej. Ta zaśmiała się lekko.
-Dziękuję kochanie - odparła i założyła na siebie płaszcz powieszony na oparciu jednego z krzeseł. - Blaise śpi u siebie, możesz go obudzić. Akurat tobie nigdy niczego nie ma za złe. Wrócę z pracy koło piętnastej. Czuj się jak w domu - dodała i pocałowała mnie w czubek głowy. Dość szybko zniknęła w drzwiach wejściowych posyłając mi krzepiący uśmiech.
Czuć się jak w domu potrafiłam tylko w prawdziwym domu. Jednak nie było to tutaj możliwe. Chociaż wiedziałam, że Astrid mimo wszystko będzie się starać, a Zabini nie da za wygraną, dopóki mu wszystkiego nie opowiem. Potem pewnie mnie opieprzy, może przytuli. Dojadłam kanapki i wsadziłam naczynia do zlewu. Ruszyłam na górę z plecakiem. Zawsze jak tutaj nocowałam to Blaise nie pozwalał mi spać nigdzie indziej, niż w jego pokoju. Zazwyczaj kończyło się na spaniu w jednym łóżku. Nigdy nie miało to jednak żadnego podtekstu seksualnego. Było po prostu dobrze, ciepło, miło i bezpiecznie. Oboje to szanowaliśmy, oboje wiedzieliśmy, że potrzebujemy tego mimo wszystko. Weszłam po cichu do jego pokoju. Położyłam plecak koło szafki nocnej. Blaise spał tak spokojnie, jak zawsze. Rozłożył się tylko na jednej części łóżka. Usiadłam na fotelu koło łóżka i delikatnie dotknęłam twarzy Zabiniego.
-Blaise - mruknęłam cichutko. Ten coś wybełkotał pod nosem i odwrócił się na drugą stronę. Uśmiechnęłam się lekko. Dotknęłam jego ramienia. - Blaise - powtórzyłam znowu cichutko. Dopiero wtedy uchylił powieki delikatnie i spojrzał w moją stronę. Zacisnął na moment powieki.
-Ley? - spytał cicho, a ja tylko pokiwałam głową. Zabini szybko usiadł na łóżku i przytulił mnie mocno. - Co ty tu robisz? - dodał nadal cicho. Wtuliłam się w jego nagą skórę na klatce piersiowej.
-Nie potrafię funkcjonować w normalnym świecie - mruknęłam cichutko, a ten przytulił mnie jeszcze mocniej. Odsunął się na moment.
-Wchodź pod kołdrę to pogadamy o wszystkim - powiedział spokojnie i zrobił mi miejsce. Zsunęłam z siebie spodnie i zmieniłam sweter na większą koszulkę Freda. Nawet nie wiem jak ona się znalazła w moim plecaku. Wsunęłam się pod kołdrę i oparłam głowę o ramię Zabiniego. - Opowiadaj od początku - poprosił i lekko ziewnął. W sumie wyrwałam go ze snu.
-Nie jesteś śpiący? Może najpierw byś dospał, potem pogadamy? - zaproponowałam cicho, ale on twardo zaprzeczył ruchem głowy. Westchnęłam lekko.
-Na samym początku było niesamowicie. Weasleyowie są cudowni. Molly tak kochana, że tego się opisać nie da. Potem rozdawaliśmy sobie prezenty. Dostałam album, ale o tym zapewne wiesz, bo skąd Fred miałby niektóre zdjęcia - mruknęłam i spojrzałam na niego kontrolnie. Na twarzy Zabiniego wykwitł delikatny uśmiech. Pokiwałam głową z politowaniem. - Molly i Arthur wyjechali wczoraj rano do Fleur i Billa. Zostawili nas wszystkich samych. Pojechałam po alkohol z Georgem. Wróciliśmy. Było ulotnie po obiedzie. Tańczyliśmy, skończyłam z Weasleyem w pokoju. Fred szybko zasnął. Zaczęłam myśleć jak byłoby gdyby mnie nie było... - usłyszałam cichutkie westchnienie i dłonie Blaise'a mocniej zaciskające się wokół mojego ciała. - Otwarłam okno, rozebrałam się. Sam wiesz jak teraz zimno jest nocami. Znaleźli mnie po kilku godzinach. Wychłodzenie nie było tak rozległe, ale jeszcze kilka chwil i mogłoby mnie nie być. Wtedy ich jedynym problemem byłby wybór miejsca zakopania mojego ciała - dodałam już prawie niesłyszalnie. Spojrzałam w oczy Zabiniego. - Krzywdzę go swoją zdolnością do autodestrukcji - mruknęłam i znowu spuściłam wzrok.
-Ley, nikomu nie byłoby łatwiej, jakby cię nie było. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie - wybełkotał Zabini. Wiedział, że to nie pierwszy taki raz. W ciągu ostatnich kilku miesięcy krył mnie z trzy razy przed Fredem. Nie chciał, abym utraciła kogoś na kim mi zależy. Nie wiedział jednak, że jestem w stanie być taka głupia i spróbować w Norze. Zamknęłam lekko oczy.
-Przepraszam - mruknęłam cicho, a on pocałował mnie w czubek głowy.
-Nie przepraszaj. Wiem, że taka jesteś. Od tego jedynego nie potrafię cię jeszcze uchronić. Kiedyś mi się uda, narazie muszą mi wystarczyć nasze rozmowy - odparł cicho. Zaśmiałam się lekko. - Ley, jeszcze jedno. Na obiad ma przyjść kilkoro Śmierciożerców, mamy przegadać jak ma wyglądać moje dalsze bycie Śmierciożercą - dodał cicho. Pokiwałam lekko głową.
-Pomogę ci z wszystkim, nie martw się. Będę koło ciebie cały czas - odparłam cicho, a ten pocałował mnie ponownie w czubek głowy.
-Narazie idź spać Hart, obudzimy się za niedługo i zaczniemy coś robić - mruknął spokojniej i przykrył nas ciaśniej kołdrą. - Kocham cię - wybełkotał już w moje włosy, po czym usłyszałam ciężki oddech Zabiniego.
-Też cię kocham - odparłam bardzo cichutko. Wiedziałam, że przy nim nic mi się nie stanie. Nawet ze strony Śmierciożerców. Szczególnie ze strony Śmierciożerców. Prędzej oddałby swoje życie, niż pozwolił mnie chociaż dotknąć. Znowu jesteśmy skazani na ratowanie własnych tyłków.
~~~
Wracam z rozdziałem. Szczerze nawet mi się podoba. Musiałam to jakoś pociągnąć. Zostawiłam sobie spore pole do popisu. Także pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

sobota, 15 lipca 2017

Rozdział trzydziesty ósmy

Fred właśnie kończył doprawianie kurczaka.
-George, zajmij się ziemniakami. Ley, zrób sałatkę - powiedział wesoło Fred i pokazał na stos fartuchów na krześle w kącie. Wzięłam jeden w kolorowe kwiaty i dałam beżowy George'owi.
-Dzięki - odparł wesoło. Zaczęłam wyciągać rzeczy z lodówki mi potrzebne.
-Robimy coś na wieczór czy tylko obiad? - spytałam szefa kuchni. Ten spojrzał na mnie.
-Wyciągnij jeszcze małe krewetki to zrobimy przekąskę bardziej sycącą, niż paluszki - powiedział radośnie. Zasalutowałam mu lekko. Wyciągnęłam też krewetki. Gotowanie ogólnie zajęło nam jeszcze z godzinę. Po tym wszystko było gotowe. Kuchnia nie była wcale taka tragicznie brudna. Jedno chłoszczyść wystarczyło.
-Zawołam ich na obiad - zaoferował się George zostawiając mnie i Freda samych w kuchni. Ten ze śmiechem podszedł do mnie.
-Dzięki za pomoc - powiedział kładąc dłonie na moich biodrach.
-Tobie zawsze pomogę - odparłam opierając ręce na jego klatce piersiowej. Ten nachylił się nade mną i wpił w moje usta. Przywarłam do niego równie mocno. Znowu brakowało miejsca między nami. Zaśmiałam się lekko. Odsunęłam się spokojnie. Zaczęłam nakładać jedzenie na talerze. Dłonie Fred splótł na moim brzuchu.
-Więcej mięsa, mniej ziemniaków - mruczał w moje włosy rozbawiony.
-To sobie dołożą najwyżej - odparłam wesoło. Ten tylko pokiwał głową z politowaniem i zaczął zanosić talerze do stołu. George już do obiadu wyciągnął Ognistą. Powoli wszyscy stawali się dla siebie milsi. Miałam nadzieję, że jednak mam mocniejszą głowę od nich. Po obiedzie ogarnęłąm naczynia zwykłym chłoszczyść i przyniosłam krewetki. Znowu zniknęłam w kuchni ze szklaneczką Ognistej. Nie byłam pewna czy chcę z tymi ludźmi spędzać dzisiejszy wieczór. Nie mogłam zrozumieć czemu oni mnie tak bardzo odrzucają. George był niesamowity. Ron opiekuńczy. O Fredzie już nie wspomnę. A reszta? Może nie byłam z nimi tak bardzo zżyta? Może po prostu za sobą nie przepadaliśmy i nawet alkohol tego nie zmieni? 
Nagle do kuchni wpadła Hermiona, która widać było, że miała słabiutką głowę, i wesoły Ron. Spojrzałam na nich spokojnie. Ta spojrzała na mnie. Wycelowała we mnie swoim chudym palcem.
-Idź do diabła - krzyknęła, czknęła i potrząsnęła głową. Zaśmiałam się wesoło.
-Jak ja cię nienawidzę - odparłam wielce rozbawiona i wyszłam z kuchni. Nie chciałam być świadkiem niczego. Usiadłam na jednej z kanap koło Freda. Ten obdarzył mnie wesołym uśmiechem.
-Gdzie uciekłaś? - spytał rozbawiony z szklaneczką Ognistej w dłoni. Położyłam głowę na jego ramieniu. Ten objął mnie nim lekko.
-Nie uciekłam. Zasiedziałam się w kuchni - odparłam równie wesoło. Ten tylko pokiwał swoją rudą czupryną z politowaniem. Uśmiechnęłam się do niego. Ten delikatnie musnął moje usta. - Jak zobaczyłam wzrok Granger, ten rozkojarzony pijacki wygląd - dodałam ciszej i pogładziłam go po policzku. Ten uśmiechnął się lekko.
-Zaraz pewnie każdy pokój będzie przez kogoś okupowany - zaśmiał się wesoło Fred. Ja pokiwałam głową i upiłam alkoholu.
-Zobaczymy kto najdłużej wytrzyma - odparłam wesoło i spojrzałam na prężącego się na 'parkiecie' Harry'ego. Nieudolnie próbował wydobyć z głębi swojego ciała jakiekolwiek trzeźwe ruchy. Wyglądał jednak raczej jak ćpun w konwulsjach. Ten widok tylko mnie rozbawił. Trochę pocieszył. Dosiadł się do nas George. Był równie rozbawiony.
-Potterowi już nie dolewam - powiedział radośnie, a ja pokiwałam twierdząco głową.
-Byłem pewien, że Wybraniec jest bardziej ogarnięty pod większością względów - stwierdził Fred i pocałował mnie w czoło.
-Może my też będziemy udawać umieranie na parkiecie? - spytałam z lekkim uśmiechem. Spojrzałam na bliźniaków zagryzając lekko wargę. Ci wymienili spojrzenia.Westchnęli w tym samym momencie.
-Jedna piosenka - powiedział spokojnie George. Zaśmiałam się wesoło i obu ucałowałam w policzek. Wstałam z kanapy. Wypiłam szklankę Ognistej do końca. Wygładziłam sweter i weszłam na 'parkiet'. Zaczęliśmy we trójkę wyprawiać straszne rzeczy. Ręce były wszędzie. Nogi podstawialiśmy sobie co chwilę. Nasze oczy się śmiały. Nasze rozbawione twarze cieszyły ludzi wokół. Nie było temu końca. Spokojnie moglibyśmy za to trafić do Świętego Munga na oddział zamknięty. Poruszaliśmy się jak w amoku. Nagle George ucałował mnie w czoło lekko i ruszył do pokoju zlany potem. Kiwnęłam głową i spojrzałam na Freda. Ten zaśmiał się rozbawiony i przytulił mocno do siebie. Splotłam dłonie na jego karku i spojrzałam mu w oczy. Radość i miłość wypełniły również mnie. Czemu jeden człowiek potrafi wywołać w innym tak głębokie uczucia samym wzrokiem?
-Mógłbym tak tańczyć do końca życia - wybełkotał mi Fred na ucho zmęczonym głosem. Pocałowałam go w brodę lekko. Ten zaśmiał się rozbawiony. Złapałam go za dłoń i zaczęłam prowadzić na górę. Widziałam, że z jednej strony byłby w stanie ustać jeszcze na 'parkiecie', a z drugiej chciał spać. 
W ich pokoju George spał. Poszliśmy więc do pokoju położonego najwyżej w Norze. Z okna rozciągał się tam jeden z najpiękniejszych widoków jakie dane mi było zobaczyć. Uchyliłam okno. Fred położył się na łóżku. Zrzucił z niego swoje spodnie i koszulkę. Przykrył się kołdrą.
-Ley, idziesz? - spytał sennym tonem. Odwróciłam głowę ku niemu.
-Już idę. Moment. Spróbuj zasnąć - wybełkotałam cicho. Po kilku chwilach usłyszałam głęboki oddech chłopaka. Zsunęłam z siebie spodnie i sweter. Usiadłam na parapecie i zwiesiłam nogi w dół. 
Jak łatwo byłoby ludziom, gdyby mnie nie było? Gdybym nigdy nie istniała. Moja matka by żyła z ojcem mordercą, który może beze mnie by nim nie był. Kroto nie miałby na nikogo punkcie obsesji. Fred by spokojnie i powoli żył, tworzyłby nowe rzeczy z Georgem. Spojrzałam w dół i zobaczyłam pustkę. Gdzieś bardzo nisko pode mną ujrzałam śnieg. Bardzo dużo śniegu. W marnym świetle księżyca nie było widać za wiele. Robiło mi się coraz zimniej. Oparłam głowę o futrynę okna. Zamknęłam powieki, brała mnie niesamowita senność.
-Ley, Ley - usłyszałam przerażony krzyk nad moją głową i ból w plecach. Skuliłam się mocno przytulając kolana. Ktoś podniósł mnie z podłogi. Poczułam ciepło, duże ciepło napierające na moje ciało. - Co ty chciałaś zrobić? - bełkotał przerażony głos mocno mnie przytulając do siebie. Nie wiedziałam o co mu chodzi. Może nie chciałam wiedzieć. Drzwi do pokoju trzasnęły prawie wyrwane z futryny.
-Co się stało? - spytał podobny głos do tego nad moją głową. Poczułam jak osoba mnie przytulająca wzrusza ramionami niepewnie. To musiał być Fred. Nagle wszystko do mnie wróciło. Przejmujące zimno. Okno. Chęć szybkiej śmierci. Sen na granicy życia.
Uchyliłam powieki i spojrzałam na dłoń wystającą spod koca. Była sina. Wyglądała jak ręka trupa. Spojrzałam na przerażonego Freda. Dopiero w tym momencie uświadomiłam sobie, że trzęsę się z zimna. Jakbym była w jakiejś agonii. Zwijała się z bólu. Jednak nic mnie nie bolało. Czułam tylko jak bardzo łamię serce Fredowi.
-Przepraszam - wybełkotałam i znowu zamknęłam oczy. Przestałam odpowiadać, mimo że mój puls i temperatura ciała wracały do normy. George starał się rozmawiać z Fredem spokojnie. Kilka razy chyba nawet klepnął go po ramieniu.
Jestem najgłupszą istotą na świecie. Miałam szansę uwolnić świat od swojej obecności. Nawet tego nie potrafię porządnie zrobić.
~~~
Wracam z nie tak radosnym rozdziałem. Naprawdę nie wiedziałam co w nim opowiedzieć. Jednak pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

czwartek, 6 lipca 2017

Rozdział trzydziesty siódmy

Wieczór minął naprawdę sympatycznie, chociaż prawie w ogóle się nie udzielałam. O kilka razy za dużo przekartkowałam album.
-Przepraszam, zaraz wrócę - powiedziałam z uśmiechem wstając od stołu i poszłam na górę do pokoju z albumem przyciśniętym do piersi. Myślałam, że nie będzie mi go aż tak brakować. Jednak znowu się pomyliłam. Tęskniłam za nim jak wtedy, tuż po jego śmierci, w pociągu. Schowałam album w plecaku i znowu zeszłam do stołu. Weasleyowie powoli zbierali rzeczy z wesołymi uśmiechami. Pomogłam zanosić brudne naczynia do kuchni.
-Dobrze się czujesz? - spytała Molly kiedy zostałyśmy przez chwilę same w kuchni.
-Tak, dziękuję za wszystko. Szczególnie za przyjęcie mnie tak ciepło - powiedziałam z uśmiechem. Molly pogłaskała mnie po plecach.
-Nie masz za co dziękować. Nawet nie wiesz jakie ładne rzeczy mówił o tobie Fred. Chciałam cię poznać i się nie zawiodłam - odparła wesoło.
-Molly, ja nie miałam wątpliwości, że będziesz niesamowita. Każdy kto chociaż raz cię spotkał twierdzi tak samo - odparłam radośnie pakując ostatni talerz do szafki. Ta zaśmiała się.
-Leć na górę. Dobrej nocy - powiedziała wesoło, a ja ruszyłam na górę. Otworzyłam drzwi do chłopaków, w środku było ciemno. Tylko koniec różdżki Freda oświetlał mu czytaną książkę.
-George śpi - wyszeptał i przesunął się na łóżku robiąc mi miejsce. Faktycznie słychać było głęboki oddech z drugiego łóżka. Zsunęłam z siebie sukienkę i weszłam pod kołdrę.
-Co czytasz? - spytałam opierając głowę o jego klatkę piersiową. Ten objął mnie ramieniem.
-Znalazłem coś na półce - odparł i zamknął książkę. Odłożył ją na podłogę razem z różdżką. Znowu wtuliłam się w jego nagą klatkę piersiową.
-Dziękuję za album - wymamrotałam cicho. Ten pocałował mnie w czoło.
-Dziękuję za Błyskawicę - odparł mocniej mnie do siebie przyciągając. Wzniosłam lekko głowę do góry. Po omacku wyszukałam jego usta swoimi. Ten zaśmiał się lekko, a ja położyłam dłoń na jego policzku. Po chwili się odsunęłam.
-Dobrej nocy - wybełkotałam cicho i wtuliłam się w jego nagą klatkę piersiową.
Obudził mnie przeraźliwy ból w całym ciele. Uchyliłam powieki. Jakiś człowiek w szale uderzał raz po raz w różne części mojego ciała. Nie mogłam się ruszyć samodzielnie. On rzucał mną po pokoju. Jakbym była szmacianą lalką. Nagle zaczął zmieniać postać. Pokazywał trzy projekcje.
Kroto tuż przed śmiercią, zniszczony, zgwałcony, z chęcią mordu.
Zabini tuż po śmierci ojca, znużony, zapłakany, z brakiem chęci do życia.
Fred, po prostu Fred.
Bili mnie po kolei, spokojnie. Z szałem w oczach. Poczułam nagle szarpanie za ramiona. Uchyliłam powieki i od razu się odsunęłam.
-Ley, co jest? - spytał Fred wyciągając ku mnie dłonie.
-Możesz narazie mnie nie dotykać - poprosiłam błagalnym tonem i przytuliłam swoje nogi do siebie. Ten pokiwał głową i podszedł do okna. Stanął plecami do mnie. Po mojej głowie ciągle krążył obraz ich pięści. Tych pięści, które uderzały mnie raz po raz. Zacisnęłam powieki. - To tylko sen - zaczęłam powtarzać cicho. Po jakiś pięciu minutach cokolwiek to dało. Spojrzałam w stronę Weasleya. Miałam wrażenie, że ani drgnął. - Freddie? - spytałam cichutko. Ten odwrócił głowę w moim kierunku.
-Co się stało Ley? - odparł cicho i usiadł na skraju swojego łóżka.
-Miałam koszmar. Trzech mężczyzn w jednej osobie. Bili mnie. Co moment się zmieniało. Kroto, ty, Zabini, Kroto, Zabini, ty, Zabini, Kroto, ty... - mruknęłam cicho i spojrzałam na niego. - Przepraszam - dodałam szeptem i przysunęłam się do niego delikatnie.
-Ley, przecież wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdził - powiedział cichutko przysuwając ku mnie dłoń. Ja ujęłam ją lekko i pokiwałam twierdząco głową. - Idziemy na śniadanie? - dodał z delikatnym uśmiechem. Wstałam i szybko zarzuciłam nowy sweter na siebie.
-Gotowa - powiedziałam cicho i splotłam nasze dłonie razem. Ruszyliśmy na dół po schodach. Arthur siedział przy stole z dziećmi. Molly i Fleur biegały po domu pakując się w pośpiechu. Dużo krzyczały.
-Dzień dobry - powiedział Fred i usiadł między Harrym, a Hermioną. Wiedział, że ich obecność nie jest mi do końca na rękę.
-Dzień dobry - powtórzyłam po Fredzie i usiadłam koło George'a. Ten uśmiechnął się do mnie wesoło i podsunął pod nos ciepłe tosty.
-Smacznego - powiedział wesoło, a ja pokiwałam głową z uśmiechem.
-Wzajemnie - odparłam zyskując trochę jego radości. Spojrzałam po ludziach. Na widok Hermiony trochę uśmiech mi zmalał, ale naprawdę starałam się tego aż tak mocno nie okazywać. 
-Miło cię widzieć Riley - powiedziała Granger, po lekkim szturchnięciu Rona.
-Ciebie również - odparłam siląc się na neutralny ton. Wyszło mocno sztucznie, trochę sarkastycznie. Nikt mi jednak nie zarzuci, że się nie starałam. Ugryzłam tosta. Nic z niego nie wyszło, żadnej zielonej czy innej mazi.
-Dzieci, my z Arthurem, Billem i Fleur lecimy siecią Fiuu do rodziców Fleur. Percy teraz tutaj rządzi. Macie się go słuchać. Wracamy za dwa dni. Powodzenia - powiedziała Molly na chwilę się zatrzymując przy stole. Ucałowała każde swoje i nieswoje dziecko w czoło i zniknęła jako ostatnia w zielonych płomieniach w kominku. Nastała trochę nieprzyjemna cisza przy stole. 
-Proponuję dzisiaj wieczorem otworzyć Ognistą, puścić jakąś muzykę i niczym się nie przejmować - stwierdził George rozsądnie. Uśmiechnęłam się szeroko.
-Czy Molly nam na to pozwoli? - spytała zawsze racjonalna Granger.
-A czy musi wiedzieć? - odparł Fred wesoło. Zaśmiałam się. Fred spojrzał na mnie wesoło. - Trzy za, ktoś przeciw? - dodał wesoło. Nikt się nie zgłosił. Nawet Percy nie był jakiś szczególnie zły na George'a za rzucenie tego pomysłu.
-No to ustalone - powiedział George rozbawiony i dojadł śniadanie. - Potrzebuję kogoś na zakupy - stwierdził i spojrzał na mnie wesoło. Uniosłam rękę do góry.
-Po Ognistą zawsze się zwlokę - stwierdziłam poważnym tonem, po czym się uśmiechnęłam wesoło.
-Ktoś jeszcze? - spytał rozbawiony George. Nikt już więcej się nie zgłosił. Reszta rozmawiała między sobą. - Zbieraj się Hart i pójdziemy - dodał George. Pokiwałam głową i poleciałam na górę przebrać spodnie. Zarzuciłam jeszcze na siebie kurtkę i zeszłam do gotowego Weasleya.
-Idziemy? - spytałam wesoło.
-Jedziemy - poprawił mnie chłopak. Uśmiechnęłam się na samą myśl jazdy Fordem Anglią. Podszedł do nas Fred.
-Ogarnę towarzystwo, zrobimy jakieś jedzenie z rzeczy z lodówki. Kupcie przekąski i alkohol - poprosił wesoło i pocałował mnie lekko. Pogładziłam go po policzku i wyszliśmy z Georgem. Usiadłam na siedzeniu pasażera i spojrzałam podekscytowana na drogę.
-Tak dawno nie jeździłam samochodem, prócz przyjazdu tutaj - powiedziałam wesoło. George zaśmiał się.
-Zapnij pasy - powiedział spokojnie, a ja zrobiłam co kazał. George ruszył bardzo płynnie. Jechał bardzo dobrze. - Chyba powinienem cię przeprosić za tamte słowa, za moje zachowanie w Skrzydle w październiku. Bardzo mi na nim zależy, to w końcu mój bliźniak. Widzę jednak jak bardzo go kochasz i jak mocno on to odwzajemnia - stwierdził, a ja uśmiechnęłam się lekko.
-Nie masz za co przepraszać, wiem, że robiłeś to dla jego dobra - odparłam z uśmiechem. Jego twarz również się rozświetliła. 
-Jesteś dobrym człowiekiem - stwierdził ciszej i spojrzał na mnie przez moment.
-Nie tak dobrym jak ty i Fred - odparłam z uśmiechem patrząc na drogę. Ten zaśmiał się wesoło. Podjechaliśmy pod jakiś sklep. Wyglądał strasznie z zewnątrz. Szyld wisiał na jakichś dobudowanych na szybko belkach. Materiał był wyblakły i widać było tylko 'J__'S' co mogło znaczyć dosłownie wszystko. Weszłam jednak do środka za rudzielcem. Tamten stanął przy ladzie.
-Weź jakieś paluszki, krakersy, ja kupię alkohol - mruknął i czekał na kogoś, aby przyszedł do kasy. Ruszyłam wgłąb sklepu. Wzięłam kilka paczek słodyczy, trochę przekąsek i wróciłam do kasy. Położyłam rzeczy na ladzie.
-Ja zapłacę za to - powiedziałam spokojnie i zaczęłam wyciągać pieniądze. 
-Nie ma problemu, mam pieniądze - odparł wesoło i przysunął jedzenie do trzech butelek Ognistej. Westchnęłam i schowałam swoje w kieszeń.George zabrał rzeczy w reklamówkę i ruszył do wyjścia. Wsiedliśmy do samochodu.
-Mogłam zapłacić. Wtedy może bym się odpłaciła za przyjęcie mnie na święta - odparłam lekko zawiedziona. Ten spojrzał na mnie. 
-Nie musisz za nic płacić. Mama się zgodziła, była zachwycona nawet, że przyjedziesz. Nie masz u nas żadnego długu - odparł spokojnym głosem i uśmiechnął się. Pocałowałam go w policzek i spojrzałam na drogę.
-Jedziemy? - spytałam wesoło. Ten pokiwał głową z politowaniem i też się zaśmiał.
-Jesteś niemożliwa - powiedział z udawanym zawodem w głosie i odpalił silnik. - Już rozumiem czemu Fred tak bardzo cię kocha - dodał wesoło. Walnęłam go lekko w ramię. Niedługo po tym byliśmy w Norze. Weszliśmy do już ładnie pachnącego kurczakiem domu. Zrzuciłam kurtkę. Wsunęliśmy się do środka.
-Co tak pięknie pachnie? - spytałam głośno, a z kuchni wyjrzał Fred w fartuszku przewiązanym na biodrach.
-Obiad robię, chcecie mi pomóc? - spytał wesoło. Pokiwałam głową. George zrobił to samo. Weszliśmy rozbawieni do kuchni. We troje śmialiśmy się z żartów chłopaków. Czasami mi się udało powiedzieć coś błyskotliwego. Dawno nie czułam się tak normalnie. Tak spokojnie. Tak niesamowicie. 
~~~
No i wracam. Znowu szedł mi ten rozdział jak krew z dupy, ale zapraszam do komentowania i pozdrawiam.