Drzwi wejściowe zgrzytnęły pod wpływem otwarcia kluczem. Spojrzałam na Zabiniego z lekkim uśmiechem. Ten pocałował mnie w czoło.
-Idę zagrzać mamie obiad - powiedział z uśmiechem, a ja pokiwałam głową. Jego przystojny tyłek zniknął w kuchni. Za to do jadalni weszła równie piękna istota. Jakim cudem oni są tak genetycznie idealni? Zabiniemu ulegnie każda istota ludzka, tak samo Astrid. Czułam, że przed urodzeniem stałam w złej kolejce. Astrid obdarzyła mnie uśmiechem i usiadła koło mnie.
-Jak tam było w pracy? - spytałam wesoło. Ta westchnęła lekko i machnęła dłonią.
-Szkoda gadać. Masa papierów, kolejne mordy na mugolach - mruknęła trochę zmęczonym głosem. Zabini wszedł do jadalni i postawił przed nią parujący od gorąca posiłek. Ta spojrzała na niego z wdzięcznością. - Mam najlepsze dzieci na świecie - stwierdziła patrząc na mnie i na Blaise'a. Uśmiechnęłam się lekko, a Blaise pogładził mnie po głowie. Bardzo podobała mi się relacja z Zabinimi. Traktowali mnie jak rodzinę. Kiedy Kroto jeszcze żył wszyscy tworzyliśmy małą, ale zżytą rodzinę.
-Idziemy na górę - powiedział Zabini wesoło. Pokiwałyśmy z Astrid zgodnie głowami. Wstałam z siedzenia i ruszyłam za chłopakiem. Weszliśmy do jego pokoju. Rzuciłam się na łóżko.
-Masz jakieś plany na dzisiaj? - spytałam wesoło i złapałam jakiś magazyn z szafki nocnej. Otworzyłam na pierwszej lepszej stronie. Spoglądała na mnie reklama męskich bokserek. Zaśmiałam się lekko.
-Spotykam się z Davidem. Idziesz z nami? - spytał równie wesoło Zabini. Spojrzałam na niego z uśmiechem. Widać było, że nie mówił tego z grzeczności.
-Nie będę wam przeszkadzać. Pójdę do rozkraczonej prostytutki - odparłam poważnie. Ten zaśmiał się wesoło, ja tuż po nim.
-Tylko się nie upij za bardzo, żeby znowu cię nie musieli siłą odciągać od baru - poprosił z politowaniem. Usiadłam na łóżku i zasalutowałam.
-Obiecuję - odparłam wesoło. Ten westchnął rozbawiony. Wstałam z łóżka i jedyne co zrobiłam to rozpuściłam włosy. Zabini się jeszcze poprawiał przed lustrem.
-Odprowadzę cię pod rozkraczoną i pójdę do Davida - mruknął odpinając najwyższy guzik w koszuli. Przejechałam dłonią po włosach. W lustrze wyglądałam jak takie mocne dwa na dziesięć, co mi zdecydowanie dzisiaj wystarczało.
-Ale ten wypad i tak musimy sobie odbić przed powrotem do Hogwartu - stwierdziłam spokojnie. Zabini pokiwał żwawo głową. Jego nie trzeba było namawiać do picia. Ruszyliśmy po schodach na dół.
-Mamo wychodzimy - powiedział wkładając głowę do jadalni na moment. Astrid coś tam mruknęła i Zabini wrócił do mnie. Wyszliśmy z domu. Szliśmy ośnieżoną ścieżką. Nad barem wisiał wymowny szyld. Dość łatwo było pomylić to miejsce z burdelem przez to.
-Leć, bo się spóźnisz - powiedziałam z uśmiechem i pocałowałam go w policzek. Ten westchnął radośnie.
-Uważaj na siebie. Kocham cię - odparł rozbawiony i zniknął. Weszłam do środka i podeszłam do baru. Usiadłam na jednym ze stołków przy barze. Uśmiechnęłam się do barmana.
-Cześć Riley, co podać? - spytał wesoło brunet za barem. Prześwietlił mnie zielonymi oczami. Nie czekał jednak na odpowiedź i podał mi szklaneczkę ognistej.
-Dziękuję Tate - odparłam wesoło. Upiłam trochę trunku i rozglądnęłam się po wnętrzu. Niewiele się zmieniło od ostatniego razu. Tak samo zniszczona boazeria na ścianach. Może nawet bardziej. Stoliki wyglądały jakby ktoś zaciekle co noc je gryzł. Ludzie wyglądali równie źle, ale to już nie była wina tego miejsca. W kącie siedziało kilku ubranych na czarno typów. Nie odwracali się twarzami do klientów. Czyżby Śmierciożercy? Długo nie musiałam czekać na odpowiedź.
Jeden z nich rzucił na kelnera Avadę, a ten padł jak długi. Ludzie zaczęli biegać bez sensu. Schowałam się szybko pod jednym ze stolików z nędznym, ale zawsze jakimkolwiek obrusem. Pod ten sam stolik wszedł jeszcze jakiś chłopak. W barze nastała cisza. Tylko ten kretyn koło mnie nie potrafił się uspokoić. Machinalnie przyłożyłam palec do ust, żeby go uciszyć. Niewiele to dało. Jeden ze Śmierciożerców stanął koło naszego stolika. Kretyn zacisnął mocno powieki i przycisnął kolana do klatki piersiowej. Niby nic, ale przy całkowitej ciszy w barze to było jak wystrzał armaty.
Kretyn, najprawdziwszy kretyn! Nagle zza obrusu wyłoniła się różdżka i maska Śmierciożercy. Kretyn zaczął krzyczeć. Ja tylko patrzyłam w szparki na oczy w masce. Śmierciożerca opuścił różdżkę i podał mi dłoń. Wyszłam spod stołu cały czas patrząc na maskę. Ten podniósł dłoń do góry i pogładził mnie po policzku. Lekko zadrżałam z obrzydzenia. On z rozbawienia. Machnął dłonią na drzwi każąc mi iść. Wyszłam z baru. Jedynym dobrym aspektem ich przyjścia było to, że przynajmniej jedna osoba nie zginęła. Wtedy już to, że mnie zabrali czy to, że dłoń tego rozbawionego Śmierciożercy znajdowała się na moim udzie nie miało tak wielkiego znaczenia.
-Dobrze się bawisz? - spytał spod maski głos Croucha. Oczywiście, bo kto inny. Odetchnęłam z niemałą ulgą.
-Gdzie jedziemy? - mruknęłam spokojnie. - I możesz ściągnąć maskę Crouch - dodałam z lekkim politowaniem. Ten zsunął maskę i spojrzał na mnie czekoladowymi oczami.
-Czy to nie jest genialne zrządzenie losu? - spytał wesoło. Nie podzielałam jego entuzjazmu.
-Gdzie jedziemy? - powtórzyłam pytanie poważniej. Ten pogładził mnie po udzie i przybliżył twarz do mojej twarzy.
-Odwieziemy cię do domu - powiedział tylko i zamilkł już na resztę podróży. Wyjrzałam przez okno. Zaczynałam poznawać tereny. Wiedziałam gdzie mnie wiozą. Nie byłam jeszcze gotowa na tę podróż.
Podjechaliśmy pod piękny, wielki biały dom. Garaż był zamknięty. Wyszłam z pojazdu i stanęłam przed czarną bramką. W gardle zrobiła mi się sporej wielkości gula. Zostałam tam ja i Crouch. Otworzył mi bramkę i wpuścił na białą kamienną ścieżkę. Wokół trawa była przykryta warstwą śniegu. Ruszyłam powoli do drzwi. Jak najdłużej chciałam odłożyć ten moment. Drzwi były otwarte. Wnętrze od razu biło minimalizmem. A tak się starałam, żeby było tutaj przytulnie.
Weszłam głębiej. Jadalnia została nienaruszona. Na suszarce leżało kilka czystych talerzy. Pewnie jeszcze z kolacji. Na kanapach w salonie kapy były idealnie ułożone. Tylko wielka wyrwa w ścianie na korytarzu mówiła, że stało się coś bardzo złego. Weszłam do swojego pokoju. Nic specjalnego nie zauważyłam. Lekki nieporządek i półroczna warstwa kurzu. Chwilę potem stanęłam przed czarnymi drzwiami. Barty położył mi dłoń na ramieniu. Pociągnęłam za klamkę. Dobiegł mnie zwietrzały zapach lawendy i ulubionych perfum Kroto. Weszłam powoli do środka. Jego łóżko nadal było niepościelone. Kilka koszulek walało się po czerwonym dywanie. Szafki pokrywał równie gruby kurz jak u mnie. Podniosłam jedną z koszulek z podłogi i przytknęłam ją do twarzy. Poczułam wielką pustkę. Zrozumiałam po raz setny, że on już jednak nie wróci. Że nie ma na to szans. Dlaczego akurat on? Odetchnęłam głęboko i spojrzałam na Croucha.
-Po co mnie tu przyprowadziłeś? - spytałam prawie bezgłośnie. Ten przez chwilę się nie odzywał.
-Każdy zasługuje na odwiedziny w święta. Nawet zmarli - powiedział równie cicho i spojrzał na mnie spokojnie. Zaskoczył mnie tym. Jednak pokiwałam lekko głową. Jeszcze raz się rozglądnęłam i ścisnęłam koszulkę w dłoni. Zamknęłam oczy, aby żadne łzy nie poleciały po policzkach. Wyszłam z pokoju uchylając powieki. Ruszyłam do wyjścia. Crouch truchtał za mną, ale tak cicho, jakby go nie było tutaj. Stanęłam w korytarzu koło wielkiej dziury. Wyciągnęłam różdżkę i skierowałam na wyrwę w ścianie.
-Reparo - powiedziałam cicho. Kawałki tynku wzbiły się w górę i ponownie zakryły widok na niebo z domu. Teraz było tak jak kiedyś. - Możemy iść - dodałam spokojnie. Crouch tylko kiwnął głową i przepuścił mnie w wyjściu. Przeszłam przez tak znany mi próg. Tylko kątem oka spojrzałam na kilka poziomych linii narysowanych na futrynie. Wszystkie były podpisane jakimś innym moim przezwiskiem. Każdy z datą. Najwyższy sprzed dwóch lat.
Wyszliśmy. Wpakowałam się do pojazdu stojącego pod domem. Crouch siadł koło mnie. Ponownie położył dłoń na moim udzie. Teraz nie miał tylko głupiego uśmiechu na twarzy. Jechaliśmy dłuższą chwilę. Wyrzucił mnie dopiero pod domem Zabinich. Okna były pogaszone. Barty wyszedł z pojazdu i spojrzał na mnie.
-Mimo wszystko chyba dziękuję - powiedziałam cicho. Ten zaśmiał się wesoło i podniósł dłonią mój podbródek. Nachylił się nade mną. Szybko się odsunęłam. - Przestań - mruknęłam zsuwając jego dłoń z mojej brody. Widziałam lekkie zdziwienie i niezadowolenie na jego twarzy. Tym razem ścisnął mój nadgarstek mocno i dotknął moich ust swoimi. Napierał na nie wyraźnie rozochocony. Zamarłam. Zacisnęłam powieki. Chciałam, żeby to się skończyło jak najszybciej. Ten zaśmiał się ponownie odsuwając się ode mnie.
-Nadrobimy to kochanie - powiedział wesoło i odjechał pojazdem. Nie chciałam mu nic mówić o Fredzie. Skrzywdziłby go fizycznie. Może zabiłby go. Fred jest zbyt dobrym człowiekiem. Nie zasłużyłby na takie traktowanie.
Weszłam do domu i szybko przemknęłam do pokoju Zabiniego. Zrzuciłam ciuchy i przytuliłam do siebie koszulkę Kroto. Miałam dość, za dużo się stało w jeden dzień. Nagle poznajesz całe zło świata, a ono wybiera sobie ciebie spośród innych do dręczenia. Zasnęłam dręczona wyrzutami sumienia.
~~~
Przepraszam, nadal uwielbiam Barty'ego. Pozdrawiam i zapraszam do komentowania.
niedziela, 30 lipca 2017
Rozdział czterdziesty pierwszy
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Astrid i Blaise. Rownież wyobrażam sobie ich w taki sposób. Idealni, poukładani, piękni.
OdpowiedzUsuńAaaa i znów Barty. Naprawdę nie mam ci tego za złe. Dobrze wiesz jak go uwielbiam. Podoba mi się to, że nie zrobiłaś z niego takiej kompletnej bestii, że jeszcze ma w sobie jakieś głębsze uczucia. Ładnie się zachował. Był w tym wszystkim bardzo delikatny i uszanował to, że Ley jeszcze nie do końca pogodziła się ze stratą. Jednak oczywiście, że musiał to spieprzyć, ale to Crouch, czemu się dziwić xD
Podobał mi się ten rozdział. Fajna zmiana otoczenia, ludzi. Wyrwanie się z monotonności, z której ja nie potrafię się urwać xD
Pozdrawiam cię cieplutko słonko ❤️