poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Rozdział czterdziesty drugi

Obudziłam się z sapiącym oddechem Blaise'a koło ucha. Odsunęłam się od niego lekko. Śmierdział strasznie alkoholem, tak jak zresztą cały pokój. Tym razem wcale się do tego nie przyczyniłam. Podniosłam się z łóżka i wpół senna zeszłam na dół. Przetarłam dłońmi oczy i wyciągnęłam szklankę z szafki. Zaczęłam się zastanawiać czy warto cokolwiek z tego co się wczoraj działo mówić Fredowi. Czy nie byłoby to wobec niego fair? Byłoby zdecydowanie lepiej, jednak znając Croucha Fred i tak się o tym dowie prędzej czy później, bo Śmierciożerca sobie coś głupiego ubzdurał. Nalałam wody do szklanki i wzięłam dwie tabletki przeciwbólowe do ręki. Weszłam znowu po schodach i położyłam je na stoliku nocnym koło Zabiniego. Pocałowałam go delikatnie w czoło. Nie będę go dzisiaj wyciągać na alkohol, bo już wygląda jak siedem nieszczęść. Znowu zeszłam do kuchni. Tym razem powitał mnie widok Davida siedzącego przy stole.
-Dzień dobry - powiedziałam z lekkim uśmiechem i podeszłam do lodówki.
-Cześć - mruknął trochę mniej zadowolony chłopak. Wyciągnęłam ser z lodówki i postawiłam go na blacie.
-Co jest? - spytałam wkładając chleb do tostera. Spojrzałam na niego.
-Od kiedy wy się znacie z Blaise'm? - spytał ignorując moje pytanie. Zmrużyłam oczy. To było dosyć dziwne pytanie zważając na to, że są już od jakiegoś czasu z Zabinim. Może on nie rozmawia z nim o mnie tak często jak ja z Fredem o nim?
-Kroto i jego ojciec znali się ze szkoły. Byli dobrymi przyjaciółmi. Czasami odwiedzali nas jak byliśmy mali, czasami my ich. Traktowaliśmy się jak rodzinę - odparłam i oparłam się o blat. Ten pokiwał głową lekko. - Co się stało? - dodałam trochę zaniepokojona.
-Czuję jakby Blaise mnie nie kochał. Jakby zawsze ktoś był ważniejszy ode mnie - mruknął i upił czegoś z kubka.
-Kto? - odparłam zdziwiona. Ten odłożył napój na stół. Przy rozmowach z Blaise'm nie potrafiłam znaleźć nikogo kogo on by tak kochał jak Davida.
-Zabini dzisiaj w nocy obudził się i spytał się mnie gdzie jesteś. Odparłem, że u niego w pokoju. Wstał i wyszedł. Poczułem się lekko odrzucony - wybełkotał cicho.
-Tym kimś jestem ja? - prawie zadławiłam się z zaskoczenia. Nie byłam świadoma, że jest taki niepewny miłości Zabiniego. - David, tak dawno nie widziałam, żeby Blaise kochał kogoś tak mocno jak ciebie - dodałam, a tosty wyskoczyły z tostera. Posmarowałam je serem i ugryzłam jednego z nich.
-Nadal mam wrażenie, że jestem na drugim miejscu. Chyba powinienem z nim zerwać - dodał cicho. Zaniemówiłam. Z mojego powodu? To był najgorszy i najbardziej lekkomyślny pomysł jaki kiedykolwiek usłyszałam w życiu. Poza tym od razu skrzywdził mnie dogłębnie, a co by zrobił Blaise'owi?
-Zrobię wszystko byleś tego nie robił - mruknęłam z pełnymi ustami. Ten westchnął lekko i machnął dłonią. Przetarłam twarz dłonią. Ruszyłam na górę z kawałkiem tosta. Weszłam do Blaise'a do pokoju. Woda stała nietknięta. Spał jak małe dziecko.
Podeszłam do swojego plecaka i zaczęłam pakować tam potrzebne rzeczy. Sporo ciuchów, kosmetyki. Wszystko tam upchnęłam. Jeszcze narzuciłam na siebie spodnie i sweter. Rozglądnęłam się czy czegoś nie zostawiłam. Podeszłam do Zabiniego i pocałowałam go w czoło delikatnie. Uznałam, że akurat to jestem mu winna.
-Będzie lepiej - wyszeptałam gładząc go po policzku. Właściwie to nie do końca rozumiałam co chcę zrobić tak naprawdę. Byłam zaćmiona wizją smutnego, rozgoryczonego Zabiniego. Nie potrafiłam tego znieść, nawet w myślach. Kroto byłby dumny, tak bardzo nie chciał, abym krzywdziła ludzi. Zeszłam po schodach. Weszłam do kuchni. - Powiedz mu, żeby się nie martwił. Jestem u Freda czy coś - powiedziałam ku Davidowi i poszłam do przedpokoju. Narzuciłam kurtkę i buty. Widziałam jak David podchodzi do mnie. Zamknęłam oczy i deportowałam się do domu. Do tego prawdziwego domu. Stanęłam w korytarzu pokrytym kurzem. W środku domu było tak samo zimno jak na zewnątrz. Białe ściany łypały na mnie ciemną poświatą. Było zbyt wcześnie, żeby słońce wstało. Wyciągnęłam różdżkę.
-Chłoszczyść - mruknęłam, a dom powoli wracał do normy. Koce w salonie się same poprawiły. Naczynia w zlewie umyły. Zniknęły tony kurzu. Weszłam do swojego pokoju i rzuciłam na łóżko plecak. Usiadłam na kręcącym się krześle. Dopiero teraz zrozumiałam co zrobiłam. Pozwoliłam emocjom żywionym do człowieka przysłonić mi logiczne myślenie. Z drugiej strony, gdybym tego nie zrobiła skrzywdziłabym kolejnego człowieka. Nie byłam gotowa na taki wybór. Nigdy nie będę. Zawsze będę się starała zrobić jak najlepiej dla drugiego człowieka, nawet jeśli graniczy to z krzywdzeniem samej siebie.
W ten sposób minęło mi kilka kolejnych dni. Znalazłam sposób na rozgrzanie domu do takiej temperatury, że nie musiałam chodzić w kurtce. Ponad to zaczęłam szukać czegoś sensownego w papierach Kroto. Znajdywałam jedynie bardzo dużo paragonów czy umów skupu. Znalazłam też jeden ważny papier. Bardziej arkusz adopcyjny. Podpisany przez Kroto i moją mamę. Według niego oddała mnie dobrowolnie. Nie podano na nim powodu, ani danych ojca. Zamieszało mi to w głowie jeszcze bardziej. Obiecałam sobie, że po Nowym Roku zaniosę to do Ministerstwa.
Nadszedł dzień celebrowania ostatniego dnia w tym roku. Całą noc spędziłam na przeszukiwaniu ostatnich teczek rachunków. Po nie znalezieniu niczego starałam się jakoś wyspać. Jakkolwiek wyglądać, żeby nie wystraszyć Freda od razu. Dosyć szybko wybiła godzina wpół do północy. Byłam gotowa. Ubrana w czarny sweter i czarne spodnie deportowałam się do pokoju, gdzie miał być Fred. Kilka wspomnień wróciło. O dziwo były to jeszcze te dobre wspomnienia. Leżenie z Fredem, spokojne czekanie na noc. Narazie jednak zastała mnie tam tylko cisza. Usiadłam na schludnie złożonym łóżku. Niedługo potem do pokoju wszedł Weasley. Wstałam z łóżka. Ten spojrzał na mnie i uśmiechnął się delikatnie.
-Cześć - powiedziałam cicho. Nigdy nie czułam się z nim tak niezręcznie jak teraz. Z człowiekiem, którego bardzo kochałam.
-Cześć - odparł śmielej i uśmiechnął się trochę bardziej.
-Muszę coś ci wyjaśnić - mruknęłam starając się nie spuszczać głowy w dół. Jak zwykle przy poważnej rozmowie strasznie mi szło. - To wszystko zaczęło się po śmierci Kroto. Zginął niewinny człowiek, albo winny. Nie jest to dla mnie ważne. Wiem, że mam wielki problem. Mimo że mam wszystko. Cudownych przyjaciół, niesamowitego chłopaka, dach nad głową, świetną szkołę, pieniądze. Czasami jednak nachodzi mnie myśl, że może na to nie zasługuję. Że innym żyłoby się lepiej beze mnie. Skoro mi odebrali osobę, która była dla mnie ważna przez większość życia to po co ja mam żyć - mruknęłam cicho. Ten podszedł do mnie powoli i przytulił mocno do siebie. Zamknęłam oczy kładąc głowę na jego klatce piersiowej. 
-Nie będę cię przekonywać, że to może się źle skończyć, bo to wiesz. Po prostu jak będziesz miała znowu taki problem to porozmawiajmy chociaż. Daj mi szansę cokolwiek z tym zrobić, albo chociaż wysłuchać - wybełkotał mi w czubek głowy. Uśmiechnęłam się delikatnie z dalej wtuloną głową w niego. Nie chciałam się odsuwać, czułam się tak dobrze. On odsunął się pierwszy, ale tylko po to, żeby spojrzeć na mnie. Wzniosłam wzrok na jego twarz.
-Muszę ci jeszcze coś powiedzieć - mruknęłam cicho. Żeby było całkowicie fair. Przerwał mi jednak huk z zewnątrz. Spojrzałam przez okno. Na niebie widać było różnokolorowe fajerwerki. Fred zaśmiał się lekko i podszedł do okna. Otworzył je na oścież. Spojrzał na mnie. Podeszłam do niego. Przepuścił mnie, żebym stała przy parapecie. Splótł dłonie na moim brzuchu.
-Szczęśliwego Nowego Roku - powiedział cicho na ucho. Pokiwałam głową lekko. Na twarzy wykwitł mi uśmiech. Czułam się w tym momencie tak niesamowicie dobrze. Gdzieś z tyłu głowy krzyczała na mnie niedokończona sprawa z Crouchem. 
-Tobie również - wybełkotałam cicho. Ten przytulił mnie jeszcze mocniej do siebie i pocałował w tył głowy. Fajerwerki nadal strzelały w górę. Były wielkie, kolorowe i bardzo rozłożyste. To musiała być robota bliźniaków. Odwróciłam się twarzą do Freda. Delikatnie musnęłam jego wargi swoimi. Ten zaśmiał się lekko i ruszył ze mną w stronę łóżka. Położył mnie na nim delikatnie i zatrzymał swoje dłonie na moich biodrach. Odsunęłam się lekko. - Nawet nie wiesz jak mi ciebie brakowało - wybełkotałam i znowu zaczęłam go całować. Wtedy wszystkie moje myśli były skupione na nim. Nie dałam niczemu zawładnąć mną teraz. Nawet Śmierciożercy nie byli dla mnie teraz nawet w kawałku tak ważni jak Fred. Byłam cholernie szczęśliwa. 
~~~
Znowu wracam. Trochę moim zdaniem przesłodzony w pewnym sensie rozdział, jednak zapraszam do komentowania mimo to. Pozdrawiam.

1 komentarz:

  1. O cholera. David ty ślepa pało ;-; Nie podoba mi się ta sytuacja. Proszę się szybko pogodzić ;-;
    Również nie podoba mi się to, że Riley odeszła tak nagle, tak nie wyjaśniahąc nic. Wiem dlaczego tak zrobiła, ale... ale ej ;-; Mam nadzieję, że ta sprawa szybko się rozwiąże.
    Ogólnie to w momencie gdy tak szybko się spakowała, wróciła do domu, zaczęła tam funkcjonować to było mi tak przykro z jej powodu ._.
    Jednak dobrze, że nie zakopała się tam tylko wróciła do Freda. To był bardzo ładny moment. Taka iskierka radości w tym padole. Bardzo ładne zakończenie rozdziału ❤️
    Wracaj wracaj, słoneczko :3
    Pozdrawiam cieplutko ❤️

    OdpowiedzUsuń