sobota, 15 lipca 2017

Rozdział trzydziesty ósmy

Fred właśnie kończył doprawianie kurczaka.
-George, zajmij się ziemniakami. Ley, zrób sałatkę - powiedział wesoło Fred i pokazał na stos fartuchów na krześle w kącie. Wzięłam jeden w kolorowe kwiaty i dałam beżowy George'owi.
-Dzięki - odparł wesoło. Zaczęłam wyciągać rzeczy z lodówki mi potrzebne.
-Robimy coś na wieczór czy tylko obiad? - spytałam szefa kuchni. Ten spojrzał na mnie.
-Wyciągnij jeszcze małe krewetki to zrobimy przekąskę bardziej sycącą, niż paluszki - powiedział radośnie. Zasalutowałam mu lekko. Wyciągnęłam też krewetki. Gotowanie ogólnie zajęło nam jeszcze z godzinę. Po tym wszystko było gotowe. Kuchnia nie była wcale taka tragicznie brudna. Jedno chłoszczyść wystarczyło.
-Zawołam ich na obiad - zaoferował się George zostawiając mnie i Freda samych w kuchni. Ten ze śmiechem podszedł do mnie.
-Dzięki za pomoc - powiedział kładąc dłonie na moich biodrach.
-Tobie zawsze pomogę - odparłam opierając ręce na jego klatce piersiowej. Ten nachylił się nade mną i wpił w moje usta. Przywarłam do niego równie mocno. Znowu brakowało miejsca między nami. Zaśmiałam się lekko. Odsunęłam się spokojnie. Zaczęłam nakładać jedzenie na talerze. Dłonie Fred splótł na moim brzuchu.
-Więcej mięsa, mniej ziemniaków - mruczał w moje włosy rozbawiony.
-To sobie dołożą najwyżej - odparłam wesoło. Ten tylko pokiwał głową z politowaniem i zaczął zanosić talerze do stołu. George już do obiadu wyciągnął Ognistą. Powoli wszyscy stawali się dla siebie milsi. Miałam nadzieję, że jednak mam mocniejszą głowę od nich. Po obiedzie ogarnęłąm naczynia zwykłym chłoszczyść i przyniosłam krewetki. Znowu zniknęłam w kuchni ze szklaneczką Ognistej. Nie byłam pewna czy chcę z tymi ludźmi spędzać dzisiejszy wieczór. Nie mogłam zrozumieć czemu oni mnie tak bardzo odrzucają. George był niesamowity. Ron opiekuńczy. O Fredzie już nie wspomnę. A reszta? Może nie byłam z nimi tak bardzo zżyta? Może po prostu za sobą nie przepadaliśmy i nawet alkohol tego nie zmieni? 
Nagle do kuchni wpadła Hermiona, która widać było, że miała słabiutką głowę, i wesoły Ron. Spojrzałam na nich spokojnie. Ta spojrzała na mnie. Wycelowała we mnie swoim chudym palcem.
-Idź do diabła - krzyknęła, czknęła i potrząsnęła głową. Zaśmiałam się wesoło.
-Jak ja cię nienawidzę - odparłam wielce rozbawiona i wyszłam z kuchni. Nie chciałam być świadkiem niczego. Usiadłam na jednej z kanap koło Freda. Ten obdarzył mnie wesołym uśmiechem.
-Gdzie uciekłaś? - spytał rozbawiony z szklaneczką Ognistej w dłoni. Położyłam głowę na jego ramieniu. Ten objął mnie nim lekko.
-Nie uciekłam. Zasiedziałam się w kuchni - odparłam równie wesoło. Ten tylko pokiwał swoją rudą czupryną z politowaniem. Uśmiechnęłam się do niego. Ten delikatnie musnął moje usta. - Jak zobaczyłam wzrok Granger, ten rozkojarzony pijacki wygląd - dodałam ciszej i pogładziłam go po policzku. Ten uśmiechnął się lekko.
-Zaraz pewnie każdy pokój będzie przez kogoś okupowany - zaśmiał się wesoło Fred. Ja pokiwałam głową i upiłam alkoholu.
-Zobaczymy kto najdłużej wytrzyma - odparłam wesoło i spojrzałam na prężącego się na 'parkiecie' Harry'ego. Nieudolnie próbował wydobyć z głębi swojego ciała jakiekolwiek trzeźwe ruchy. Wyglądał jednak raczej jak ćpun w konwulsjach. Ten widok tylko mnie rozbawił. Trochę pocieszył. Dosiadł się do nas George. Był równie rozbawiony.
-Potterowi już nie dolewam - powiedział radośnie, a ja pokiwałam twierdząco głową.
-Byłem pewien, że Wybraniec jest bardziej ogarnięty pod większością względów - stwierdził Fred i pocałował mnie w czoło.
-Może my też będziemy udawać umieranie na parkiecie? - spytałam z lekkim uśmiechem. Spojrzałam na bliźniaków zagryzając lekko wargę. Ci wymienili spojrzenia.Westchnęli w tym samym momencie.
-Jedna piosenka - powiedział spokojnie George. Zaśmiałam się wesoło i obu ucałowałam w policzek. Wstałam z kanapy. Wypiłam szklankę Ognistej do końca. Wygładziłam sweter i weszłam na 'parkiet'. Zaczęliśmy we trójkę wyprawiać straszne rzeczy. Ręce były wszędzie. Nogi podstawialiśmy sobie co chwilę. Nasze oczy się śmiały. Nasze rozbawione twarze cieszyły ludzi wokół. Nie było temu końca. Spokojnie moglibyśmy za to trafić do Świętego Munga na oddział zamknięty. Poruszaliśmy się jak w amoku. Nagle George ucałował mnie w czoło lekko i ruszył do pokoju zlany potem. Kiwnęłam głową i spojrzałam na Freda. Ten zaśmiał się rozbawiony i przytulił mocno do siebie. Splotłam dłonie na jego karku i spojrzałam mu w oczy. Radość i miłość wypełniły również mnie. Czemu jeden człowiek potrafi wywołać w innym tak głębokie uczucia samym wzrokiem?
-Mógłbym tak tańczyć do końca życia - wybełkotał mi Fred na ucho zmęczonym głosem. Pocałowałam go w brodę lekko. Ten zaśmiał się rozbawiony. Złapałam go za dłoń i zaczęłam prowadzić na górę. Widziałam, że z jednej strony byłby w stanie ustać jeszcze na 'parkiecie', a z drugiej chciał spać. 
W ich pokoju George spał. Poszliśmy więc do pokoju położonego najwyżej w Norze. Z okna rozciągał się tam jeden z najpiękniejszych widoków jakie dane mi było zobaczyć. Uchyliłam okno. Fred położył się na łóżku. Zrzucił z niego swoje spodnie i koszulkę. Przykrył się kołdrą.
-Ley, idziesz? - spytał sennym tonem. Odwróciłam głowę ku niemu.
-Już idę. Moment. Spróbuj zasnąć - wybełkotałam cicho. Po kilku chwilach usłyszałam głęboki oddech chłopaka. Zsunęłam z siebie spodnie i sweter. Usiadłam na parapecie i zwiesiłam nogi w dół. 
Jak łatwo byłoby ludziom, gdyby mnie nie było? Gdybym nigdy nie istniała. Moja matka by żyła z ojcem mordercą, który może beze mnie by nim nie był. Kroto nie miałby na nikogo punkcie obsesji. Fred by spokojnie i powoli żył, tworzyłby nowe rzeczy z Georgem. Spojrzałam w dół i zobaczyłam pustkę. Gdzieś bardzo nisko pode mną ujrzałam śnieg. Bardzo dużo śniegu. W marnym świetle księżyca nie było widać za wiele. Robiło mi się coraz zimniej. Oparłam głowę o futrynę okna. Zamknęłam powieki, brała mnie niesamowita senność.
-Ley, Ley - usłyszałam przerażony krzyk nad moją głową i ból w plecach. Skuliłam się mocno przytulając kolana. Ktoś podniósł mnie z podłogi. Poczułam ciepło, duże ciepło napierające na moje ciało. - Co ty chciałaś zrobić? - bełkotał przerażony głos mocno mnie przytulając do siebie. Nie wiedziałam o co mu chodzi. Może nie chciałam wiedzieć. Drzwi do pokoju trzasnęły prawie wyrwane z futryny.
-Co się stało? - spytał podobny głos do tego nad moją głową. Poczułam jak osoba mnie przytulająca wzrusza ramionami niepewnie. To musiał być Fred. Nagle wszystko do mnie wróciło. Przejmujące zimno. Okno. Chęć szybkiej śmierci. Sen na granicy życia.
Uchyliłam powieki i spojrzałam na dłoń wystającą spod koca. Była sina. Wyglądała jak ręka trupa. Spojrzałam na przerażonego Freda. Dopiero w tym momencie uświadomiłam sobie, że trzęsę się z zimna. Jakbym była w jakiejś agonii. Zwijała się z bólu. Jednak nic mnie nie bolało. Czułam tylko jak bardzo łamię serce Fredowi.
-Przepraszam - wybełkotałam i znowu zamknęłam oczy. Przestałam odpowiadać, mimo że mój puls i temperatura ciała wracały do normy. George starał się rozmawiać z Fredem spokojnie. Kilka razy chyba nawet klepnął go po ramieniu.
Jestem najgłupszą istotą na świecie. Miałam szansę uwolnić świat od swojej obecności. Nawet tego nie potrafię porządnie zrobić.
~~~
Wracam z nie tak radosnym rozdziałem. Naprawdę nie wiedziałam co w nim opowiedzieć. Jednak pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

1 komentarz:

  1. Wiedziałam, że coś za radośnie jest na początku. Ogólnie to rozdział cholernie mi się podoba. Chyba mój ulubiony jak dotąd. Podoba mi się ta sielanka na początku, ta błogość po spożyciu ognistej, swoboda, wolność i nagle... Na zewnątrz wszystko jest w porządku, ale w środku Ley się rozpada. A Fred nie potrafi tego ani zauważyć ani poprawić. Bardzo smutny rozdział.
    Pisz kolejny jak najszybciej. Życzę weny słoneczko,
    ~T

    OdpowiedzUsuń