poniedziałek, 1 maja 2017

Rozdział dwudziesty szósty

Patrzyłam w przestrzeń odpowiadając na kolejne pytania George'a.
-Kocham Quidditcha, a wasza ostatnia wygrana była bardzo imponująca - przyznałam spokojnym głosem. Ten tylko lekko się uśmiechnął i przełknął tosta.
-W sumie nic by nam nie wychodziło, gdyby Angelina nie była naszym kapitanem. Bardzo motywuje nas wszystkich do walki, ale i z drugiej strony Harry robi dobrą robotę. Poza tym trzeba przyznać, że z Fredem się dopełniamy jako pałkarze - dodał i z dumą poklepał się po piersi.
-Angelina faktycznie ma świetne techniki motywujące - stwierdziłam przypominając sobie jej wyskok na korytarzu z Fredem. Prychnęłam lekko pod nosem, ale udałam, że to było chrząknięcie i spojrzałam na Weasley'a. - Jesteście świetni - dodałam z uśmiechem.
-Dziękuję, mamy wielką szansę na wygranie tegorocznego Pucharu Domów - stwierdził równie dumnym głosem. Uśmiechnęłam się tylko, a na salę wszedł lekko zaspany jeszcze Fred. Usiadł koło mnie.
-Dzień dobry - powiedział wesołym tonem. Zwróciłam wzrok na niego i również się uśmiechnęłam.
-Dzień dobry, właśnie rozmawiamy o waszych wysokich rokowaniach w Quidditchu - powiedziałam radośnie. Ten zaśmiał się nakładając sobie na talerz obrzydliwe tosty.
-No to macie naprawdę sporo do obgadania - powiedział skromnym głosem i uśmiechnął się gryząc tosta. Zaśmiałam się lekko i znowu spojrzałam na George'a. Jego twarz lekko ostudziła mój śmiech. Położyłam dłonie na swoich udach i uśmiechnęłam się lekko.
-Jesteście naprawdę niesamowitymi pałkarzami - przyznałam ze sporą dozą respektu.
-Czemu nie jesz? - spytał Fred patrząc na ugryzionego tosta i niedopity sok. Dotknął mojej dłoni swoją. Splótł nasze palce.
-Nie jestem głodna - powiedziałam spokojnie i uśmiechnęłam się blado. Ten pokiwał głową z niedowierzaniem.
-O czym gadaliśmy? Jak to rozwalimy Krukonów w następnym meczu? - spytał radośniej Fred i przybił piątkę z równie wesołym George'm. Druga dłoń Freda gładziła mnie po mojej. Byłam pewna jednego, nie odpuści sobie pytania co mi się stało, dopóki się nie złamię i mu nie powiem.
-Dobra, ja lecę na szlaban u Snape'a. Stwierdził, że szlaban w niedzielę o tak bezsensownie wczesnej porze będzie najlepszą karą na jaką go tylko stać -mruknął George i poszedł z uśmiechem. Wyszedł dosyć szybko z sali.
-Co jest? - spytał Fred, a ja spojrzałam na niego.
-Nic, kolejne przywidzenia, po prostu były zbyt obrzydliwe, żeby cokolwiek zjeść - powiedziałam spokojnie, a ten pokiwał głową i uśmiechnął się delikatnie.
-Mam fasolki u siebie, to też może być pożywne śniadanie - powiedział wesoło i zachęcająco. Uśmiechnęłam się szerzej i pogładziłam go po policzku.
-Czemu jeszcze tu siedzimy? - spytałam w momencie, kiedy Fred zaczął się nade mną nachylać. Mimo że byliśmy ze sobą bardzo blisko, nie byłam na ten prawdziwy, niewymuszony sytuacją pocałunek gotowa. Po prostu, akurat to chyba szanuje. Wstałam z ławy i nadal trzymając go za dłoń zaczęłam ruszać ku wyjściu. Ten szedł koło mnie spokojnie gładząc moją dłoń.
-Pogadamy o tym później? - spytał cicho Fred. Ja nie do końca wiedząc o co mu chodzi tylko pokiwałam głową lekko. Starałam się być normalnym człowiekiem. Starałam się go nie odstraszać, mimo że im więcej czasu z nim spędzałam tym on podchodził bliżej, mniej się bał. 
Weszliśmy do Pokoju Wspólnego. Usiadłam na jednym z foteli, on na drugim. Oparłam się. Fred spojrzał na mnie.
-Czy teraz już jest później? - spytał cicho gładząc mnie po ręce. Spojrzałam na niego.
-Pytaj o co chcesz, ale nie zawsze uzyskasz ode mnie odpowiedź - odparłam spokojnym szeptem. Ten pokiwał głową.
-Czemu twój opiekun jest dla ciebie tak bardzo ważny? - spytał cicho, a ja spojrzałam w ogień. Oblizałam wargi i wbiłam paznokcie jednej ręki w fotel.
-On... Był moim opiekunem od samego początku. Od kiedy pamiętam każdą chwilę spędzałam z nim, jak tylko byliśmy w domu. Dom był wielki, ale byliśmy tam tylko my. Często zapraszał jakieś koleżanki, żebym mogła się pobawić z ich dzieciakami. Jak teraz o tym myślę to on po prostu je pieprzył i spławiał. Zazwyczaj nie wracały. Nie miałam warunków do zawiązywania przyjaźni, więc bardzo wolno się przed ludźmi otwierałam. Kroto od jakiegoś 7 roku życia zaczął uczyć mnie kontroli magii, którą zaczęłam demolować mu dom... Nam dom - powiedziałam cicho wzdychając i uśmiechnęłam się bardzo delikatnie, ledwie zauważalnie. - Każdego dnia powtarzał mi, że jestem niesamowita. Stworzona do wielkich celów. Co rano siadaliśmy przy śniadaniu. Co wieczór śpiewał mi do snu. Zawsze tym rozczulał kobiety, które do niego przychodziły. Nigdy nie pozwalał im na coś więcej. Raz opowiedział mi o jednej kobiecie, którą kochał. Spędzali ze sobą wszystkie wolne chwile. Nazywała się Claire. Byli ze sobą bardzo krótko, ale na tyle długo, by kochać się bardziej, niż sobie kiedykolwiek wyobrażałam. Niestety umarła na gruźlicę. Umarła w dzień moich narodzin. Kroto całe życie był pewien, że jej dusza mogła być kawałkiem mojej. Wierzył w reinkarnację. Poza tym dużo czytał, dużo opowiadał. Był inteligenty, nigdy nie okazywał zakłopotania. Wiedział o moich pojawiających się bliznach. Przy każdej mojej robił jedną w ścianie nad swoim łóżkiem. Kiedy skończyłam 12 lat zabrakło mu ściany - zatrzymałam się na chwilę i spojrzałam w ogień. - Potem umarł, umęczony, zbesztany, zapomniany. Za każdym razem kiedy dane mi jest zobaczyć jego podobiznę mam nadzieję, że to wszystko było zwykłą fatamorganą. Że nic takiego się nie stało. Że on nadal żyje. Że jak skończę ten rok to będę miała gdzie pojechać. Kroto otworzy mi drzwi do pięknego, srebrnego samochodu i pojedziemy do domu. Usiądziemy przy kolacji. Jeszcze raz usłyszę jego śmiech. Jeszcze milion razy. Dlatego zawsze staram się do niego podejść, do jego okrutnych podobizn. Żeby się pożegnać, żeby znowu poczuć jego dłonie przytulające mnie do siebie. Żeby znowu usłyszeć, że jestem czegoś warta - dodałam i spojrzałam na Freda. Ten przysunął dłoń do mojej twarzy i starł z niej rękawem łzy. Nawet ich nie poczułam. Po prostu leciały ciurkiem.
-Kiedy mówił, że jesteś niesamowita, miał rację - powiedział cicho Fred, a ja podniosłam wzrok na niego. Przygryzłam wargę.
-Fred? - mruknęłam cicho, a ten pokiwał rozumnie głową. - Może to zostać między nami? - spytałam jeszcze ciszej, ten tylko skinął głową i pogładził mnie po ręce ponownie.
-Za chwilę mamy trening Quidditcha, pójdziesz ze mną? - spytał spokojnie. Wytarłam twarz rękawami swojej bluzy.
-Z chęcią - odparłam z lekkim uśmiechem. Wstaliśmy z foteli i ruszyliśmy na boisko. Temu wszystkiemu przysłuchiwała się jeszcze jedna, z pozoru nic nie znacząca postać, która nagle zyskała zbyt dużą dawkę informacji.
Szybko znaleźliśmy się na Boisku. Ruszyłam na trybuny i zaczęłam się wszystkiemu przyglądać z góry. Niesamowity widok na wszystko, brak wielkiego zgiełku, brak zbiegowisk. Cisza przerywana tylko głosem Angeliny Johnson, trochę zasapanej. Patrzyłam jak Fred się skupia na jej słowach. Jak Bell energicznie kiwa głową. Jak Harry, twierdząc, że nikt go nie widzi rozgląda się po boisku wcale nie słuchając kapitana.
Na boisko wbiega zmęczony George. Właśnie skończył szlaban u nietoperza, albo powołał się na rozgrywki. Spokojnie rozkładam się na ławce kładąc złożoną bluzę pod głowę. Zamknęłam oczy. Jednak chyba udało mi się zasnąć. Na dwie godziny po obudzeniu...
-Ley - ktoś wymruczał mi rozbawionym głosem nad głową. Uchyliłam lekko powieki i ujrzałam rozbawioną drużynę Gryffońską. Usiadłam i przeciągnęłam się lekko.
-Świetny trening, podziwiam wasze przygotowanie - powiedziałam wesoło i założyłam bluzę na ramiona. Fred usiadł koło mnie i walnął mnie lekko w ramię.
-Aż tak nudni jesteśmy? - spytał rozbawiony. Zaprzeczyłam ruchem głowy i spojrzałam na czerwone ze zmęczenia twarze zawodników. Byli już obmyci, ogarnięci, gotowi do ruszenia na obiad.
-Nie, po prostu zmęczenie mnie dopadło. Idźcie na obiad, na pewno jesteście głodni - powiedziałam z uśmiechem, a większość drużyny faktycznie mnie posłuchała. Został tylko Fred. Przeczesałam dłonią włosy. - Idziemy? - spytałam spokojnie. Ten z uśmiechem pokiwał głową i poszliśmy w ślad za resztą drużyny.
Usiadłam przy stole Gryffońskim i starałam się normalnie patrzeć na kolejne robaki wychodzące z talerzy. Weasley przyglądał mi się zajadając się zgniłym kawałkiem mięsa.
-Znowu nie jesz? - spytał zdziwiony i popił krwistym napojem.
-Znowu widzę to czego ty nie jesteś w stanie dostrzec - odparłam i uśmiechnęłam się gorzko. Może tak skończę? Może zagłodzą mnie na śmierć. W sumie to dosyć prosty motyw. Jedno było pewne, długo tak nie wytrzymam.
~~~
Znowu wracam, ten rozdział jest trochę bez sensu, jednak wyjaśnia sprawę słabości.
Zapraszam do komentowania i pozdrawiam.

1 komentarz:

  1. Opowieść o relacji Riley z Kroto to jedna z 2 opowieści które wywołały u mnie łzy. Piękne. Niesamowicie piękne. Nie potrafię nic więcej powiedzieć.
    A Fred w tym wszystkim... taki delikatny, nienatarczywy, czuły. Tylko marzyć o spotkaniu kogoś takiego na swojej drodze.
    Strasznie nie pasuje mi postać George'a, jaką kreujesz. Ale to tylko dlatego, że mam przed oczami książki Rowling, filmy i widzę Freda i George'a uśmiechniętych, radosnych, a tutaj George jest bardzo oschły momentami. Nie twierdzę, że nie podoba mi się, bo uważam że to naprawdę dobra interpretacja postaci. Podoba mi się, że nie idziesz utartymi ścieżkami a opisujesz postacie widziane własnymi oczami, nie zmieniając przy tym oryginału. George kocha swojego brata i chce go chronić za wszelką cenę, co jest piękne.
    Rozwijasz się słoneczko i to w bardzo dobrym kierunku. Serduszko mi rośnie ❤️
    Wielki szacuneczek za ten rozdział c:
    Kocham, pozdrawiam i czekam na następny ❤️
    ~T

    OdpowiedzUsuń