poniedziałek, 20 marca 2017

Rozdział dwudziesty drugi

Spędziliśmy tam jeszcze kilka minut, po czym zastał nas deszcz. Zwinęliśmy się znad jeziora i pognaliśmy w dzikim pędzie do zamku. Szczęście na naszych twarzach było nieopisane. Dawno tak bardzo się nie uśmiechałam. Nie zapominałam o wszystkich troskach. Czemu tak nie może być zawsze?
Wpadliśmy do środka jednak niezbyt mokrzy. Spojrzałam poważnie na Blaise'a, po chwili oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Nie wyglądaliśmy chyba jak zmokłe kury. Nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Nie było to nawet potrzebne. Widziałam pokłady miłości w jego oczach, moje oddawały to samo. David ma tyle szczęścia, nawet nie jest tego świadom.
Ruszyliśmy wesoło i w ciszy do Pokoju Wspólnego Gryffonów. Rozstaliśmy się tuż przed nim, on tylko się skłonił, a ja ze śmiechem na ustach weszłam do środka. Potruchtałam nie patrząc na nic na górę do dormitorium. Spokojnie wyciągnęłam notatki z transmutacji i powoli zaczęłam je studiować. W dormitorium nie było nikogo. To nawet lepiej. Nie chciałam się z nikim rozliczać z żalów, z głupich rzeczy. Miałam trochę dość. Jeszcze ta sprawa z Fredem... Zasnęłam głową w notatkach. Rano po obudzeniu miałam przebłyski, że Patil chyba mnie delikatnie obudziła i przykryła moją kołdrą. Notatki leżały na podłodze przy łóżku. Rozejrzałam się po pokoju. Na łóżku siedziała tylko Granger. Z łazienki dochodziły odgłosy wody.
-Fredowi nic nie jest, wypuszczą go wieczorem - powiedziała spokojnie zza lektury. Uśmiechnęłam się lekko.
-Dziękuję - odparłam szczerze i bez zgryźliwości. Ta pokiwała tylko głową, a ja wstałam. Przeczesałam włosy, zarzuciłam na siebie coś świeżego i wyszłam z dormitorium. Ruszyłam na śniadanie. Nie chciałam o niczym myśleć, ale to dobrze, że Rudzielcowi nic nie jest. Zapowiadał się w miarę miły piątek.
~perspektywa Freda~
Uchyliłem delikatnie powieki. Poraziła mnie biel pomieszczenia. Przetarłem kłykciami oczy i spróbowałem ponownie. W Skrzydle Szpitalnym nie było żywej duszy. Usiadłem na łóżku. Spojrzałem na moje poranione nogi. Teraz przecinały je delikatnie różowe blizny. Będę żyć. Na rękach to samo, na twarzy nie miałem prawie nic. Znaczy się chyba, pani Pomfrey nie wzdrygała się na mój widok, więc może nie jest bardzo źle.
Drzwi do Skrzydła się uchyliły. Miałem nadzieję, że to Hart. Jednak bardzo się nie zawiodłem. Do środka wszedł mój bliźniak. Uśmiechnąłem się, on mniej.
-Cześć, co się stało? - spytałem patrząc na niego zdziwiony. Ten usiadł na jednym z łóżek obok mnie.
-Nic, nic, szkoda mi po prostu, że jutro jest sobota, a ty ze mną nie idziesz do Hogesmeade - odparł nadal smętnie George. Pokiwałem z politowaniem głową, po czym zaśmiałem się wesoło.
-To mi coś najwyżej przyniesiesz - odparłem, a ten pokiwał weselej głową. Poprawiłem się na łóżku - A co tam u Riley? - spytałem układając wygodniej poduszkę za plecami.
-Fred... Jest mi przykro, ale Riley stwierdziła, że nie chce już cię znać - powiedział cichszym głosem, a ja zamarłem. Powoli zwróciłem głowę w jego stronę, moja mina nie wyrażała nic... A przynajmniej nic ciekawego.
-Co? - zdołałem tylko wydukać. Nie mogłem w to uwierzyć. Ona by czegoś takiego nie powiedziała. Prawda? Znaczy się nie znam jej aż tak bardzo... Chyba nie znam jej w ogóle. Czy ona przez ten cały czas mnie okłamywała? Czy to George kłamie? A-Ale...
Już nic nie rozumiałem. Ona była najlepszą osobą, jaką w życiu poznałem. Najbardziej popieprzoną również. To przez blizny, przez jej opiekuna. Przez życie... A jeśli mnie okłamywała? A jeśli wcale nie jest taka niesamowita? A jeśli to ja byłem zaślepiony?
-Fred, nie przejmuj się - powiedział tylko George. Spojrzałem na niego z mordem w oczach.
-Nie przejmuj się? Nie przejmuj? Hart cholernie mi się podoba, a w tym momencie, jeśli to co powiedziałeś to prawda, to właśnie złamała mi serce. Tym mam się nie przejmować? Tym, że powiedziałem jej tak wiele, tak często mi pomagała. Tak często ja jej - prawie się zapowietrzyłem. Zapewne znowu moje włosy miały kolor twarzy i na odwrót. Jak po meczu Quidditcha - UFAŁEM JEJ - krzyknąłem na końcu i nabrałem dużo powietrza w płuca. Mam tego wszystkiego tak bardzo dość. George tylko kiwał głową.
-Muszę już iść na zajęcia - mruknął spokojnie George i wyszedł ze Skrzydła - Przyjdę po ciebie wieczorem - dodał, a ja nawet nie zareagowałem. Zniknął w drzwiach. Wsunąłem się pod kołdrę i zwinąłem w kłębek. Było mi po prostu cholernie przykro.
~perspektywa Riley~ 
 Wyszłam z sali ruszając w stronę transmutacji. Zza rogu wyłonił się George.
-Mam nadzieję, że potrafisz dobrze udawać - mruknął przechodząc obok mnie. Nawet nie chciałam myśleć o co mu może chodzić i przyspieszyłam kroku, aby jak najszybciej dostać się do sali McGonagall. Zajęcia mieliśmy z Puchonami, więc nie musiałam się nawet odzywać. Podzielili nas na pary Puchon-Gryffon. Przypadł mi Ernie Macmillan. McGonagall kazała nam pozamieniać myszy w szereg wymyślnych przedmiotów. 
-Chcesz zacząć? - spytał Puchon, ja wzruszyłam ramionami.
-Zacznij - powiedziałam spokojnie, on tylko kiwnął głową i zaczął mamrotać zaklęcia. Szło mu średnio, ale nie tragicznie. Ale nie miał płynnych ruchów ręką - Trzymaj mocniej różdżkę i lżej nią ruszaj - mruknęłam wpatrując się w mysz.Ten pokiwał głową niepewnie, po czym poradził sobie tak dobrze, że nawet McGonagall to zauważyła i pochwaliła jego, nie Granger. Nie chciało mi się w to bawić, więc dosyć szybko pozamieniałam we właściwe rzeczy mysz i odłożyłam różdżkę. Podparłam głowę rękami i spojrzałam w okno.
-Gdzie nauczyłaś się tak władać różdżką? - spytał zdziwiony Ernie. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się blado.
-W domu, opiekun kochał uczyć mnie magii - odparłam spokojnie i znowu wróciłam do lustrowania okna i widoku za nim. Przez chwilę nastała cisza. Czekałam tylko na 'czemu taka jesteś?', 'co się stało?', ale tak bardzo nie chciałam wybuchnąć na niewinnego Erniego.
-Zazdroszczę, mi kazali siedzieć z magią cicho, mimo że byli czystokrwiści. Oni sobie poradzą, ja jeszcze nic nie potrafię... Nie miał mnie kto nauczyć to nie dziwne, że nic nie umiałem - mruknął lekko podirytowany ostatnim zdaniem, a ja spojrzałam na niego. Tego się nie spodziewałam. Uśmiechnęłam się zachęcająco. 
-Jeśli tego wszystkiego co potrafisz nauczyłeś się w szkole to masz mój szacunek - odparłam z lekkim uśmiechem. Ten spojrzał na mnie jakby zawstydzony. 
-Dziękuję - powiedział z uśmiechem i zaczął mówić o różnych zabawnych rzeczach. Ja nie byłam o dziwo gorsza, chociaż mój ton głosu nie wskazywał na chęć do żartów. Mój stan umysłu tym bardziej. 
Po kilku miłych minutach zajęcia się skończyły. Westchnęłam lekko i wyszłam żegnając się z Macmillanem. Ten pokiwał głową wesoło, a ja ruszyłam na kolejne zajęcia. Chyba mam nowego znajomego, który się mnie nie boi. Kolejny powód do dumy. Potem odbyło się bez żadnych ekscesów. Nudno jak zwykle, więc usiadłam po zajęciach szybko na ławie przy stole Gryffońskim. O dziwo patrząc na stół Ślizgoński nie ujrzałam Zabiniego, nawet Malfoya i Bell nie było. Przy Krukońskim siedział David, więc ta opcja odpadała. Szybko skończyłam obiad i pobiegłam do klitki Ślizgonów. W Pokoju Wspólnym świeciło pustkami. Pobiegłam do dormitorium numer 5. Zapukałam kulturalnie i nie czekając na odpowiedź wparowałam do środka... 
Bell i Malfoy jakby przestraszeni spojrzeli w moją stronę. Ich spłoszony wzrok po chwili zatrzymał się na mnie.
-Przepraszam, szukam Zabiniego - powiedziałam z głupim uśmiechem. Bell oduśmiechnęła się, za to Malfoy lekko zaróżowił. 
-W bibliotece siedzi, ma jutro z czegoś poprawkę - odparła Bekah, a ja podziękowałam kiwnięciem głowy i zamknęłam za sobą drzwi. Już spokojnie ruszyłam do wyjścia. Ruszyłam wolniejszym krokiem ku Gryffonom. 
Czemu tak zareagowałam? Może dlatego, że ostatnio jak kogoś zostawiłam to wylądował w Skrzydle Szpitalnym? Może dlatego, że potem jego brat bliźniak zachowywał się jak dupek, ale go rozumiałam, bo ja tak samo nie chciałam krzywdzić tej osoby? Może dlatego, że osoba, która była w Skrzydle ostatnio właśnie wyszła zza zakrętu. Był zmęczony, smutny. Podniósł wzrok, zagryzł wargę. Zamarłam, ale on podszedł do mnie.
-Ley, czy to co mówił George o tobie to prawda? - spytał cicho, prawie płaczliwie. 
-Co mówił? - odparłam cichutko, ten przełknął głośno ślinę.
-Że nie chcesz mnie znać... - powiedział, a jego głos się załamał. Podeszłam do niego i mocno go przytuliłam. 
-Nie powinniśmy się widywać, krzywdzę cię, nie zaprzeczaj - powiedziałam w jego koszulę. Odsunęłam się zanim zdążył zareagować - Zawsze masz we mnie oparcie, obietnica z Korytarzem nadal istnieje, jednak poza tym to nie ma sensu, ciągle lądujesz w Skrzydle przeze mnie. Za bardzo cię szanuję - dodałam i pogładziłam go po policzku. Po czym rzuciłam się biegiem w stronę Dziedzińca. Nie płakałam, dobrze zrobiłam. Dobiegłam na świeże powietrze zziajana. Usiadłam na zimnej okiennicy i spojrzałam na zachodzące słońce. 
Dobrze zrobiłam, bardzo dobrze... 
~~~
No, także ten. Rozdział kolejny napisany. Trochę szybko mi idzie, ale jakoś specjalnie mi to nie przeszkadza. Bardziej się wdrożyłam w to wszystko znowu. Mam chęć do pisania.
Więc zapraszam do komentowania i pozdrawiam c:

1 komentarz:

  1. Gęba mi się cieszy gdy zaglądam tu i widzę rozdział c: Cudnie, słonko. Cieszę się, że wraca Ci chęć do pisania, bo tak bardzo lubię czytać Twoje wypociny ❤
    Anyway, rozdział bardzo fajny. Podobał mi się fragment z lekcji transmutacji. Wprowadza trochę takiego spokoju po tych wszystkich zdarzeniach. A Ernie ładnie się zachował. Dobrze, że Riley poszerza grono znajomych xd
    Fred to tak urocza sierota, że trudno go nie kochać. Taaak taaak, wiem, że Ley sprowadza wszelkie nieszczęścia świata (taki nasz los xd ), ale nosz kurde. Weasley! Bierz dupe w troki i leć za Riley. Nie obchodzi mnie to ;-; To jest zbyt urocza para ;-;
    To nieskrępowanie Bell a wręcz burak na twarzy Malfoy'a xd Ładnie
    Pochwalam tak szybkie tworzenie rozdziałów, oby tak dalej c:
    Zatem weny kochanie. Pozdrawiam cieplutko spod fioletowego kocyka c:
    ~T

    OdpowiedzUsuń