niedziela, 18 marca 2018

Rozdział pięćdziesiąty szósty

Obudziłam się opleciona ciepłymi dłońmi. Uchyliłam powieki i ujrzałam czekoladowe oczy Freda wpatrujące się w moją osobę. Przewróciłam się na lewy bok, żeby widzieć go dobrze. Położyłam wolną dłoń na jego policzku.
-Jak się czujesz? - spytałam cicho gładząc jego twarz. Nie spuszczałam wzroku z jego oczu. Ten delikatnie posmutniał.
-Ley, ona nie zasługiwała na Obliviate - wyszeptał cichutko. Ja kiwnęłam głową twierdząco. Nikt na nie nie zasługuje. Nawet gdyby był najgorszym człowiekiem i dzięki temu wyzbyłby się wszystkiego co okrutne. Nawet taki Crouch na to nie zasługuje. Znowu przed oczami stanął mi wczorajszy zmęczony życiem mężczyzna. Westchnęłam głęboko.
-Gdyby nie ono chodziłaby teraz pewnie przerażona po zamku. Uchroniłeś ją przed złem. Przed wielkim, wszechogarniającym strachem - wyszeptałam, a on kiwnął głową, że rozumie. - Na twoim miejscu każdy by tak postąpił, żeby nie cierpiała - dodałam spokojnym głosem. Ten kiwnął lekko głową i usiadł na łóżku. Położyłam głowę na jego udzie i skierowałam wzrok na jego twarz. Pogładził mnie delikatnie po włosach i przymknął oczy. - Wiesz, że będzie dobrze - wyszeptałam cicho. Fred skinął głową ponownie.
-Idziemy na śniadanie? - spytał cicho. Ja usiadłam koło niego. Położyłam dłoń na jego policzku.
-Może tak, ja przyniosę śniadanie, a ty idź się umyj i ubierz porządnie. To dobrze ci zrobi - odparłam, a ten uśmiechnął się blado. Wiedział, że miałam rację. Sama byłam zaskoczona, że to prawda. Kiedyś tak samo powiedział mi Zabini i od razu poczułam się trochę lepiej. Wstałam z łóżka i zapięłam koszulę, którą cały czas miałam na sobie. Fred powlókł się do łazienki. Ruszyłam do wyjścia z dormitorium i poszłam spokojnym krokiem ku Wielkiej Sali. Weszłam na nią i usiadłam przy swoim stole. Nie rozglądałam się po sali, w tym momencie nie obchodzili mnie inni i nie miałam wcale ochoty na żadne rozmowy. Jednak miało pójść zupełnie nie po mojej myśli. Nigdy nie szło po mojej myśli.
-Ley - usłyszałam wesoły głos za mną. Zacisnęłam na sekundę powieki i spojrzałam w stronę głosu z lekkim uśmiechem na twarzy. Ujrzałam za mną Blaise'a. Sala była prawie opustoszała, więc Zabini siadł koło mnie.
-Cześć Blaise, co tam u ciebie? - spytałam średnio wesoło. Ten zabrał z mojego talerza jednego tosta. Ugryzł go.
-Jakoś leci, chociaż David zachowuje się coraz dziwniej. Wydaje mi się, że jest zazdrosny, że spędzam czas z Draco, z którym jestem w dormitorium od samego początku nauki w Hogwarcie. Poza tym on wyraźnie jest z Bell - mruknął żując tosta. Wzruszyłam lekko ramionami nie chcąc mu nic mówić.
-Może gorsze dni czy coś - powiedziałam również gryząc tosta. Zabini kiwnął głową, że to może być prawdopodobne. Z jednej strony strasznie chciałabym, żeby Blaise wiedział co zrobił David, że postawił to okrutne ultimatum, które niezależnie od tego co wybiorę krzywdziło Zabiniego. Chociaż mój wybór mniej, dopóki się nie dowie. Z drugiej Zabini był szczęśliwy u jego boku, a tego zdecydowanie nie chciałam mu zabierać, bo się kochali i nie wybaczyłabym sobie smutku i znużenia Zabiniego. Jeśli sam się o tym dowie i spyta o zdanie to mu powiem. Ale tylko jeśli zapyta. Nie ma innej opcji.
-Czemu Freda nie ma? - spytał dotykając mojej koszuli. Uśmiechnął się trochę głupio przez moment. Pokiwałam głową lekko.
-Jeszcze nie wstał. Zaniosę mu śniadanie, bo w takim tempie pewnie na nie nie zdąży - zaśmiałam się wesoło. Zabini pogładził mnie po ręce.
-On to ma z tobą dobrze - powiedział radośnie. Kiwnęłam głową wesoło.
-To chyba miłość - stwierdziłam wesoło i usłyszałam chrząknięcie za nami. Dokładnie wiedziałam do kogo ono należało i co miałam zrobić w tym momencie. Zacisnęłam wargi mocno. Szybko nałożyłam na swój talerz jeszcze z trzy tosty i złapałam kubek z sokiem dyniowym.
-Muszę spadać, Fred pewnie już na mnie czeka - stwierdziłam widząc kątem oka Davida. Ten położył dłoń na ramieniu Zabiniego. Wyglądał na strasznie złego, i chociaż znosił to z niesamowitym spokojem to lada chwila mógł wybuchnąć i wygarnąć mi wszystko, co obiecałam w ultimatum. Nie chciałam narażać na to Blaise'a.
-Przed chwilą mó-
-Naprawdę muszę już iść - powiedziałam patrząc mu w oczy i ruszyłam ku wyjściu z Wielkiej Sali z jedzeniem.  Odetchnęłam głęboko już za drzwiami. Skierowałam swoje kroki ku Wieży Gryffindoru. Tak bardzo chciałam o tym komuś powiedzieć. Wiem, że Fredowi nie mogłam, bo by się wypytywał o to, gdzie byłam na przed Nowym Rokiem, a nie chciałam nikomu mówić, że wróciłam do domu. Poza tym jeszcze by rozpamiętywał mój wyskok po Bożym Narodzeniu. Tak głupią rzecz, której naprawdę nie chciałam zrobić, żeby go skrzywdzić. Blaise od razu odpadał. Neville miał swoje problemy. Nie wiedziałam nawet komu o tym powiedzieć.
Gdyby Kroto żył byłoby o wiele prościej. Pewnie siedlibyśmy w kuchni przy wielkim, białym stole. W okolicach obiadu, gdy lasagne już piekłaby się w piekarniku. Na samą myśl o tym, aż mi się miło zrobiło na sercu. Tak kochałam jego kuchnię. Uśmiechnęłabym się do niego blado. On od razu by wiedział, że coś jest nie tak. Usiadłby koło mnie i dotknął mojej dłoni. Przeczuwał takie rzeczy. Mówią, że bliźniacy mają radar, że gdy jednemu się coś dzieje, to drugi od razu o tym wie. U nas to tak działało z Kroto. Dlatego jego śmierć bolała mnie tak mocno.
-Co jest? - spytałby zaniepokojonym głosem. Przygryzłabym wargę z lekkiego zdenerwowania. Ten pogładziłby mnie po dłoni kciukiem.
-Kojarzysz Davida? - spytałabym unosząc wzrok na niego. Ten na początku zacząłby myśleć, sklejać fakty o zasłyszanym gdzieś imieniu, potem nagle, po rozświetleniu myśli, skinąłby głową ochoczo. Wtedy opowiedziałabym mu całą historię, wszystko od samego początku, od ucieczki od Freda, aż do ultimatum Davida i mojej szybkiej reakcji. Zapewne pominęłabym kilka faktów, jednak meritum sprawy byłoby wciąż tak samo bolesne.
A on by siedział koło mnie i słuchał. Co jakiś czas kiwałby głową ze zrozumieniem. Po zakończeniu historii stwierdziłby, żebym niczym się nie przejmowała, że zawsze będzie przy mnie i że zawsze wie co robić. Dodałby, że jestem niesamowitą osobą i że bardzo mnie kocha. Jego rady były o tyle niesamowite, że zawsze się sprawdzały. Zawsze były trafne. Tak cholernie mi go brakowało.
Weszłam do dormitorium chłopaków. Fred siedział na swoim łóżku i rozmawiał z Jordanem o wczorajszym meczu. Już nie z tak dużą werwą, jak wczoraj, ale gdy zobaczył śniadanie na talerzu to odzyskał blask w oku. Podałam mu talerz.
-Fred, tak cholernie ci zazdroszczę Riley - stwierdził Lee z uśmiechem. Prychnęłam lekko i uśmiechnęłam się wesoło.
-Ja sam sobie jej zazdroszczę - przyznał wesoło rudzielec. Westchnęłam z uśmiechem patrząc na niego.
-Zbieram się do siebie - stwierdziłam, a Weasley podniósł głowę znad talerza. Lekko pocałował mnie w policzek.
-Dziękuję za śniadanie - powiedział z wdzięcznością i uśmiechnął się lekko. Kiwnęłam głową i ruszyłam do wyjścia. Weszłam do swojego dormitorium. W nim siedziała Granger razem z Brown i rozmawiały o czymś na transmutację. Usiadłam na swoim łóżku.
-Na szafce masz jakiś list. Rano sowa była - powiedziała trochę protekcjonalnym tonem Granger. Kiwnęłam głową ku niej i ujęłam kawałek papieru. Otworzyłam go delikatnie.
'Hart.
Biologiczny ojciec cię szuka.
Jest blisko ustalenia, że to ty.
Uważaj na siebie.' 
Brzmiało to jak jakiś upiorny telegram. Nie podpisana groźba. Chociaż skądś kojarzyłam już to pismo. Otworzyłam szufladę szafki i zaczęłam szukać świstku papieru od Bartyego. Gdzieś w głębi szuflady znalazłam list. Porównałam pismo na oko.
Czemu Barty miałby mnie o czymś takim informować? Ta gnida? Czyżby miał jakieś serce, czy po prostu się ze mną bawi? Dlaczego obie opcje były tak możliwe?
-Co to? - usłyszałam zaciekawiony głos Brown. Spojrzałam na nią znad kartek.
-Stary znajomy się o mnie martwi - stwierdziłam trochę tajemniczo, ale z grubsza to była całkowita prawda. Prawdopodobnie z nutką sarkazmu, ale chciałam wierzyć, że jednak to co jest tam napisane płynie z czystej dobroci, a nie chęci usrania kogoś jeszcze bardziej i zastraszenia jak nigdy dotąd.
Po głowie krążyło mi 'Jeśli kiedykolwiek ktokolwiek powie ci, że jest twoim biologicznym ojcem musisz biec przed siebie, nie oglądając się na niego. Nie wolno ci potwierdzić, nie wolno ci nic innego zrobić, inaczej on cię zabije'.
Zdecydowanie nie byłam na to gotowa. Nie teraz, kiedy wszystko się sypało. Powinien być pewien limit złych rzeczy dziejących się na raz w życiu.
~~~
Czuję, że ten rozdział jest kompletnie o niczym. Ah, zapraszam do komentowania i pozdrawiam.

1 komentarz:

  1. Jak miło widzieć nowy rozdział c:
    Jak już ustaliłyśmy.. niby wnosi on niewiele, ale z drugiej strony TAK WIELE XD
    Nadal rozpływam się gdy czytam o tym jak Fred zamartwia się o... wszystko tak właściwie. Jest tak uczuciowy i honorowy c: I tak, tak samo jak Lee, również mu zazdroszczę xD
    Czekam na rozwinięcie wątku ojca, o którym już wszyscy zapomnieli xD Wiesz, że cię kocham c:
    Pozdrawiam cieplutko
    ~

    OdpowiedzUsuń