poniedziałek, 28 listopada 2016

Rozdział szesnasty

Ruszyliśmy z Rudzielcem do Gryffonów. Spokojnie, powoli, rozglądając się za korytarzem z fanatycznym uśmiechem na twarzy. Wyglądaliśmy co najmniej jak dwoje psychopatycznych socjopatów, a może masochistycznych sadystów?
-Fred? - spytałam cicho zatrzymując się i rozglądając wokół. Rudzielca nie było koło mnie. Zniknął jakimś cudem. Jeszcze przed sekundą tu był - Fred? - spytałam ciut głośniej i bardziej rozpaczliwie. Zaczęłam powoli iść w stronę Pokoju Wspólnego Gryffonów. Potem trochę szybciej i szybciej... Biegłam. Oszalała, zaślepiona ciemnością roztaczającą się wokół mnie. Dobijającym gorącem. Moje oczy były na każdej ścianie, widziały każdy kamień, ale nie potrafiły dostrzec Freda. Moje płuca powoli traciły dech. Podtrzymywałam się ścian i co chwilę przystawałam. Wreszcie przestałam się starać. Już nie biegłam. Nie miałam siły. Usiadłam i oparłam się o ścianę. Kamienie na niej ułożone zaczęły mnie parzyć. Przełknęłam ślinę i odsunęłam od niej plecy. Pogładziłam ją palcami, opuszkami palców. Pojawiły się lekkie zaczerwienienia. Zsunęłam z siebie szatę i położyłam się na niej oglądając sufit, odpoczywałam.
-Riley? - usłyszałam cichutki głos z daleka, z czarnej czeluści. Chyba... Chyba znałam ten głos. Nie miałam jednak bladego pojęcia skąd.
-Tu jestem - odparłam normalnym tonem w stronę głosu. Zza rogu po chwili wyłonił się Fred. Był czerwony, wpadł na ścianę, skóra mu się w niektórych miejscach wypalała. Miał na sobie same bokserki, a za sobą targał resztę ciuchów.
-Pomóż - wyszeptała prawie bezkształtna masa coraz mniej przypominająca chłopaka. Wstałam i ujmując jego dłoń zarzuciłam sobie szatę na plecy. Ruszyłam w przeciwnym kierunku, z którego on przyszedł. Nie oglądałam się, wyglądał okropnie. Nie chciałam go widzieć w takim stanie.
-Jak to się stało? - spytałam załamującym się głosem. Poczułam jak mnie zatrzymuje i odwraca. Zamknęłam oczy - Proszę, nie - wyszeptałam zaciskając powieki mocno. Oddychałam miarowo, jeszcze się nie dusiłam gorącym powietrzem. Ustępował ból w płucach. Nie chciałam tego widzieć. Znowu wizje mogą powrócić. Kolejne blizny, nie potrafię...
-Riley, spójrz na mnie - poprosił ze smutkiem chłopak. Uchyliłam z trudem powiekę. Jego skóra zaczęła się goić. Nie widać już było żadnych czarnych plam, żadnych nadpaleń, teraz był tylko zaróżowiony - Musimy się dowiedzieć co tu się do cholery dzieje - dodał roztrzęsionym głosem, a ja tylko pokiwałam głową. Nie potrafiłam nic wydusić. Fred wsunął na nogi spodnie i zakrył klatkę piersiową koszulką.
-Idźmy stąd - wybełkotałam prawie płacząc - Nie chcę tu być - dodałam cichutko czując jak na moim karku tworzą się nowe wybrzuszenia. Przestawałam cokolwiek rozumieć. Weasley złapał mnie za dłoń i teraz on wyprowadzał nas z tego popieprzonego labiryntu. Szedł spokojnym krokiem, nie chciał rozzłościć korytarza. Wiedział czym to może skutkować. Po długim kluczeniu zaczęły na ścianach pojawiać się obrazy. Uśmiechnęłam się błogo do postaci na nich. Stanęliśmy w dobrze oświetlonym oknem miejscu. Odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na chłopaka.
-Lepiej wyglądam? - spytał cicho, a ja pokiwałam głową. Ten otarł moją twarz własną szatą - Jak się czujesz? - dodał kontynuując czynność. Zamknęłam powieki by nie wybił mi oczu.
-Okropnie - odparłam cicho, a on w tym momencie zsunął dłonie z mojej twarzy - Dziękuję - dodałam i spojrzałam na niego zatykając kosmyk włosów za ucho. Zwróciłam swój wzrok na okno i to co za nim było.
Liście powoli zaczęły tracić kolory i opadać z drzew. Powoli umierały, przygnębiający krajobraz. 
-Nie zostawiaj mnie tam więcej samej - poprosiłam cicho. Poczułam jego dłoń na ramieniu. Pod jego palcami pojawiły się nowe blizny. Odsunęłam bardzo szybko jego dłoń ode mnie - Muszę już iść - wybełkotałam i unikając jego spojrzenia zaczęłam schodzić szybko do Ślizgonów. Weasley nie miał nawet czasu na odpowiedź. Przybrałam obojętny wyraz twarzy. Ludzie ze Slytherinu już mnie znali, nie mówię, że szanowali. Weszłam za parą z nich do środka i potruchtałam szybko do znajomego mi dormitorium o numerze 5. Sam jej widok przywrócił lekki uśmiech na mojej twarzy. Uchyliłam drzwi, a Blaise siedzący na łóżku odruchowo schował trzymaną w dłoni książkę. Jednak zobaczywszy mnie uśmiechnął się blado.
-Riley, to ty - powiedział lekko wesołym tonem - Nie spodziewałem się ciebie teraz - dodał trochę mniej wesoło. Usiadłam na łóżku koło niego. Ten rozłożył ręce, a ja się w niego mocno wtuliłam. On zrobił zaraz to samo.
-Nie wyglądasz na zadowolonego - szepnęłam mu cicho na ucho, a ten jakby lekko zamarł. Przez moment nie wydawał z siebie żadnego dźwięku. Pogładziłam go po plecach.
-David nie chce mnie znać - wybełkotał cichutko. Odsunęłam go od siebie na odległość ramion, by spojrzeć mu w twarz.
-Dlaczego? - spytałam cicho gładząc go po policzku. Ten spojrzał mi głęboko w oczy i uchylił delikatnie szatę na swoim ramieniu. Aż wstałam - Coś ty zrobił? - wyszeptałam prawie się zapowietrzając. Usiadłam szybko ponownie i złapałam go za dłoń, by bliżej obejrzeć Mroczny Znak.
-Kazali mi, mówili, że to za ojca - bełkotał bez ładu. Tylko mocno go przytuliłam, nie miałam lepszej reakcji na to. Blaise zamknął się i wtulił we mnie. Zaczęłam machinalnie gładzić go po plecach.
-Pamiętaj, że dalej cię kocham - wyszeptałam patrząc tępo na ścianę przede mną - Nie ważne co ci zrobili, zawsze będę przy tobie - dodałam ciszej. Ten tylko niepewnie pokiwał głową. Bardzo niepewnie.
~dwa tygodnie później~ 
Zabini zaczął się uśmiechać, coraz bardziej prawdziwie, mimo wielkiego strachu. Chyba to po części moja zasługa, a po części Davida. Stwierdził, że pierdoli Mroczny Znak, nie stanie on im na drodze. Akurat w tej kwestii zadziałała moja rozmowa, nieskromnie mówiąc. Bardzo.
Poza tym spędzałam sporo czasu z Fredem szukając informacji o korytarzu, który już nam się nie pokazał. On był bardziej powściągliwy co do kontaktu fizycznego ze mną, za co byłam mu bardzo wdzięczna. Nie wyjaśniłam mu dalej o co chodzi, nie zrozumiałby... Może kiedyś.
Jednak jak co poniedziałek siedziałam przy stole Gryffonów na obiedzie. Wszyscy byli czymś wyraźnie przejęci. Rozmawiali głośno, wesoło, ale ich krzyki zlewały się w jedno. Siedziałam na przeciwko bliźniaków Weasley. Fred dopiero po chwili mnie zauważył.
-Riley, gotowa na dzisiaj? - spytał wesołym tonem, a ja zbaraniałam. Co tutaj się dzieje? Czy ja o czymś ważnym zapomniałam? Nie powiedzieli mi? Pokiwałam niepewnie głową i lekko się uśmiechnęłam - Nie cieszysz się? - dodał smutniejszym tonem. Ujęłam delikatnie jego dłoń i spojrzałam głęboko w oczy.
-Nie mam pojęcia co się dzisiaj ma dziać - przyznałam szczerze, a ten zaczął się śmiać wesoło gładząc mnie po dłoni.
-Mecz Quidditcha, Ślizgoni przeciwko Gryffonom - stwierdził radośnie. Westchnęłam z lekkim zażenowaniem i zaczęłam się śmiać. Prawda, srali o tym od tygodnia.
-Przepraszam - powiedziałam uśmiechając się i zabrałam dłoń. Fred oduśmiechnął się wesoło.
-Będziesz, prawda? - spytał z nadzieją, a ja pokiwałam głową wpychając w usta kolejny kawałek smażonej ryby. Ten uśmiechnął się promiennie i wrócił do żywej rozmowy ze swoim bliźniakiem. Dojadłam obiad i kulturalnie wstałam, by potruchtać do dormitorium. Barwy domu są bardzo ważne, wyglądasz jak jakiś odmieniec nie mając ich na sobie podczas meczu twojego domu z innym. Weszłam do Pokoju Wspólnego, później swojego pokoju i zrzuciłam koszulkę, by poszukać swetra. Do pokoju powłaziły moje współlokatorki gadając o tym jacy gracze w tym roku są przystojni. Zaśmiałam się cicho pod nosem.
-Czemu się śmiejesz? Przecież Fred też gra - powiedziała Brown z chamskim przekąsem, a ja spojrzałam na nią zwężając oczy.
-Tak, jestem z niego dumna, że się dostał, ale nadal nie wiem od czego pijesz - przyznałam trochę zdziwiona. Ta tylko uśmiechnęła się głupio, a ja wzruszyłam ramionami i zarzucając na siebie sweter wyszłam z pokoju. Jakieś głupie myśli łażą im po głowie.
W Pokoju Wspólnym było wielkie zbiorowisko ludzi wokół Rona, Harry'ego i kilku innych zawodników. Ruszyłam spokojnie do obrazu i poszłam na boisko. Po drodze spotkałam Zabiniego.
-Zlinczowaliby cię jakbyś założyła Ślizgońską bluzę? - spytał śmiejąc się głupio. Walnęłam go w ramię z uśmiechem.
-To tak jak każdego Ślizgona, który by kibicował Gryffonom - odparłam wesoło. Stanęliśmy przed szatnią Ślizgonów - Połamania nóg - powiedziałam kopiąc go lekko w tyłek na szczęście.
-Nie dziękuję - zaśmiał się i wszedł się przebierać. Ruszyłam na trybuny usiąść ze swoim domem. Siadłam koło Neville'a i Alice. Od tygodnia byli razem, albo chociaż dobrze im szło.
-Cześć - powitałam się wesoło - Na kogo stawiacie? - spytałam patrząc na boisko.
-Oczywiście na Gryffonów, mamy świetną drużynę w tym roku - powiedział wesoło Neville, a Alice tylko mu przytaknęła. Nagle zaczęło się robić coraz głośniej, bo na boisko wchodzili zawodnicy. Wypatrzyłam Zabiniego i dwójkę identycznych rudzielców. Obaj wyszczerzeni głupio.
Pani Hooch poprosiła o walkę fair play. Kapitanowie uścisnęli sobie dłonie i się zaczęło. Piłki były wszędzie, czyli dosłownie tam gdzie zawodnicy. Przez bardzo długi czas było po równo punktów. Co chwilę albo Ślizgoni, albo Gryffoni wychodzili na prowadzenie. Jednak w ostatniej chwili Genialne Dziecko, Potter złapał Złotego Znicza czym wygraliśmy. Szczęście zagościło w naszej loży. Wszyscy skandowali 'GRY-FIN-DOR, GRY-FIN-DOR'. Ślizgoni wyglądali jednak na ukontentowanych dobrą rozrywką i nie zwracali aż tak uwagi na przegraną. Tabunem ruszyliśmy do Pokoju Wspólnego kulturalnie zwycięstwo świętować.
Wtoczyłam się do środka między sporą grupą rozentuzjazmowanych fanek Wooda. Usiadłam na schodach prowadzących do dormitoriów patrząc na bezkształtną, wesoło rozkrzyczaną masę. Zaczęli wchodzić zawodnicy, wszyscy ściskali im dłonie, przytulali ich. Spojrzałam na nich z uśmiechem, ale z dystansu. Nie chciałam się tam ładować. Po chwili rozglądania się zauważyłam Freda, a on mnie. Uśmiechnęłam się radośnie do niego, a on zaczął się przedzierać przez tłum w moim kierunku. Wstałam ze schodów i przytuliłam go.
-Gratuluję zwycięstwa - powiedziałam wesoło, a ten zakręcił mną uwieszoną na jego szyi. Był bardzo szczęśliwy. Odstawił mnie na ziemię.
-Dziękuję - odparł wesoły, uśmiechnięty Weasley. Zaśmiałam się z jego zaróżowionej z wysiłku twarzy.
-Wreszcie kolor włosów pasuje ci do koloru twarzy - powiedziałam z lekkim przekąsem, po czym ten walnął mnie lekko w ramię. Uśmiechnął się wesoło.
-Musimy to opić - stwierdził poważnym tonem Weasley, a ja pokiwałam ochoczo głową - Mam w pokoju trochę Ognistej - dodał, a ja wyszczerzyłam się jeszcze bardziej. Ten zaczął truchtać do swojego dormitorium zostawiając cały zgiełk za sobą. Szłam tuż za nim. Ten wszedł do jednego z pokoi i zamknął za mną drzwi. Usiadłam na jednym z łóżek rozglądając się po półkach.
-Ty, Lee, George i Towler? - spytałam patrząc na ich łóżka. Ten pokiwał głową grzebiąc w swoim kufrze. Zgarnęłam jakąś książkę z podłogi i położyłam się na łóżku Freda wertując ją spokojnie.
-Hart, Ognista - powiedział Weasley kładąc na stoliku nocnym moją szklaneczkę, po czym wpakował się koło mnie do łóżka.
-Nie rozpychaj się - prychnęłam kiwając z politowaniem głową. Ten zaśmiał się i zabrał mi książkę - Zostaw, zaczęłam czytać o niesamowitych historiach w Hogwarcie - jęknęłam, po czym szybko się rozpogodziłam. Ten usiadł i upił trochę alkoholu - Dobrze dzisiaj graliście - przyznałam również siadając. Oparłam się plecami o ścianę przekładając swoje nogi na jego. Ten podał mi alkohol, a ja wypiłam dwa łyki od razu.
-To wyćwiczenie i dobra drużyna - przyznał Weasley.
-Prawda, zgranie też jest ważne - dodałam patrząc na niego i znowu upiłam ze szklaneczki delikatnie.
-Mogę ci coś powiedzieć? - spytał ciszej. Potwierdziłam ruchem głowy - Pamiętasz tę sytuację na korytarzu z dwa tygodnie temu, kiedy uciekłaś po tym jak cię odprowadzałem? Wtedy kiedy jakaś dziewczyna wybiegła przerażona zza rogu? - dodał patrząc się na mnie, gniotąc kawałek kołdry w ręku. Mruknęłam ciche 'tak' - Pocałowałaś mnie - wybełkotał i spuścił głowę. Zbaraniałam, ramiona opadły mi trochę w dół, a szklaneczkę aż odstawiłam.
-Obiecasz, że to co ci zaraz powiem zostanie między nami? - wyszeptałam podnosząc jego podbródek, by patrzył na mnie. Ten potwierdził cicho - Pod koniec wakacji jacyś ludzie wtargnęli do mojego domu, zabrali mnie i mojego opiekuna, Kroto. Obudziłam się przypięta do jakiegoś gównianego sprzętu, wtedy zabili Kroto. Od tamtej pory blizny na moim ciele, a mam ich sporo, zaczęły się coraz częściej pojawiać. Wcześniej też występowały, ale nie tak często. Miewam sny na jawie, że ludzie się rozpływają, umierają, cierpią. Widzę śmierć, co przysparza mi blizn. Wtedy zobaczyłam ciebie tracącego całą skórę na twarzy, byłeś kupką mięśni. Wiedziałam, że nie uda mi się inaczej od tego uciec. Przepraszam - westchnęłam i przetarłam twarz dłonią. Fred przez dłuższą chwilę nic nie mówił, potem zrobił coś za co mu jestem bardzo wdzięczna. Niesamowicie ludzki gest.
Przytulił mnie. Delikatnie, po prostu. Żeby mi ulżyć, albo być moją podporą. Chociaż na ten moment.
~~~
Naprawdę nie spodziewałam się sama tak szybko rozdziału, ale wyszedł... Aż dziwne, mimo to nie jest jakiś zły, jestem z niego umiarkowanie zadowolona. Szału nie ma, trochę wyjaśnia...
Cieszę się, że wróciłam na bloggera, trochę lepiej się czuję kiedy widzę, że to mi pomaga.
Pisanie zawsze sprawiało mi przyjemność i wszystkie marginesy oraz ostatnie strony zapełniałam opowiadaniami. Teraz w kontekście matury i wyboru studiów taki umilacz jest mi cholernie potrzebny. 

1 komentarz:

  1. Ładny rozdział :3 Bardzo mnie ciekawi sprawa z korytarzem i fajnie, że rudzielec też jest w to wplątany c:
    Mecz mógłby być trochę bardziej opisany, bo tego mi brakowało, ale ja rozumiem. Też nie lubię opisywać takich sytuacji, nużące.
    Końcowy fragment mnie bardzo zaskoczył. Nie sądziłam też, że Riley tak szybko się przyzna to swoich wizji. Ale mimo wszystko bardzo uroczy fragment, pochwalam :3
    Pisz dalej słoneczko, weny życzę.
    Ściskam mocno,
    ~T

    OdpowiedzUsuń