czwartek, 3 listopada 2016

Rozdział czternasty

Po chwili wgapiania się w kominek przypomniałam sobie, że jest niedziela. Tylko dlaczego tutaj nie ma nikogo? W Pokoju Wspólnym Gryffindoru zawsze roiło się od uczniów, głównie tych bez żadnego życia towarzyskiego lub po prostu przepisujących zadania na dzień następny. Taki typowy, codzienny Gryffindor.
Wstałam z wygodnego fotela i potruchtałam spokojnie ku Wielkiej Sali. Nie wiedziałam która godzina, może akurat zdążę na jakiś posiłek. Przynajmniej taką miałam nadzieję. Patrząc przez okiennice zbliżała się obiadowa pora, byle dopaść tego wszystkiego zanim zniknie. Ładne marzenia.
Idąc tak patrzyłam na wszystkie napotkane obrazy, były naprawdę śliczne. Albo chociaż dobrze namalowane. Postacie na nich łypały na mnie martwymi oczami, czasami wygłaszały pod moim adresem niezbyt pochlebne opinie. Nie przeszkadzało mi to jednak wcale. Ja o nich samych również nie miałam najlepszych.
Nie wiadomo kiedy zawędrowałam do nieznanego mi kawałka Hogwartu. Tamtejsze zimne światło sączyło się delikatnie z lamp przy suficie. Brak okiennic ułatwiał rozchodzenie się ciemności. Nie widać było ani żywej duszy, nieżywej również. Żaden duch się tutaj nie zagłębiał najwyraźniej. Może bały się tego miejsca. Gdzie ja właściwie się znalazłam?
Posadzka wysadzana była czymś innym, jakimś innym kamieniem, niż reszta zamku. Ten był ciemniejszy, trochę bardziej surowy. Jednak mimo to niesamowicie ładny. Podobał mi się bardziej, niż połowa rzeczy tutaj. Dotknęłam delikatnie ściany, przejechałam po niej opuszkami palców. Kamienie były... CIEPŁE? Nie, niemożliwe.
Musnęłam je jeszcze raz, tym razem mnie poparzyły. Na palcu został mi delikatnie czerwony ślad. Wsadziłam palca w usta, by go lekko schłodzić. Zmarszczyłam brwi rozglądając się ponowie po korytarzu. Nie dość, że brak tu było okiennic, to jeszcze nie widziałam żadnych drzwi. Jakby ten korytarz prowadził donikąd. Czy to tutaj możliwe? Czy da się to jakoś sprawdzić?
Potter ponoć ma Mapę Huncwotów, ale marnie, by mi ją pożyczył. A zabierać mu jej przecież nie będę. Jestem chamem i prostakiem, głupim idiotą, mordercą i masochistą, ale nie złodziejem. Tego mi nikt nie wmówi. Odsunęłam się od ścian i ruszyłam trochę wgłąb tego korytarza. Z każdym krokiem stawał się coraz to ciemniejszy, mroczniejszy, mimo że powietrze się ocieplało. Zsunęłam z ramion szatę i zostawiłam ją na podłodze idąc dalej. Za tym poszła również koszulka, spodenki i buty.
W pewnej chwili przegrzana szłam w samej bieliźnie. Nie czułam upływającego czasu, a może po prostu nie chciałam się nim przejmować. Korytarz intrygował mnie coraz bardziej, mimo że nic w nim nie było. Wydawał się po prostu nie posiadać końca, dna. Dopiero teraz zauważyłam brak obrazów, które wisiały niemalże w każdym miejscu w Hogwarcie. Zaczęłam głęboko oddychać, nie przestając przeć do przodu. Traciłam oddech z gorąca, z parnego żaru. Idąc wreszcie uderzyłam w niewidzialną ścianę, w coś czego nie powinno tam być. Nagle przede mną, za mną... Wszędzie zrobiło się ciemno. A może było tak już od jakiejś chwili? Nie widziałam już nic. Kompletnie. Zaczęłam dotykać ścian, teraz po prostu wypalały skórę. Poczułam swąd palonego naskórka. Zmarszczyłam nos i zawróciłam.
JESZCZE TU WRÓCĘ, poprzysięgłam temu miejscu, zebrałam swoje ciuchy nakładając je od razu. W mgnieniu oka znalazłam dobrą drogę, wylądowałam bardzo szybko na Wielkiej Sali. Jakbym nigdzie nie szła, jakby nie było mnie kilka chwil.
Usiadłam przy swojej ławie i spojrzałam na pięknie zastawione stoły. Obiadowa pora, jedna z trzech ulubionych pór dnia. Uśmiechnęłam się do ludzi wokół. Nałożyłam obiad na talerz i zaczęłam jeść, bardzo spokojnie. Obok mnie było kilka wolnych miejsc. Czy przeszkadzała mi niechęć ludzi do mnie? Niezbyt.
-Można? - usłyszałam głos za moimi plecami. Nie zdążyłam się nawet odwrócić, a właściciel głosu zasiadł koło mnie. Wyglądał na lekko zmarnowanego, ale brązowe oczy dalej świeciły pozytywnym blaskiem.
-Jak się czujesz? - spytałam po przełknięciu kęsa jedzenia i uśmiechnęłam się lekko. Fred nalał i sobie, i mi soku dyniowego do kubków stojących przed nami, po czym zaczesał włosy dłonią do tyłu. Wchodziły mu w oczy.
-Dosyć dobrze, trochę dalej mnie głowa boli, ale powoli przechodzi - odparł wesołym tonem i ugryzł udko z kurczaka trzymane w dłoni. Pokiwałam rozumnie głową upijając soku. - A ty? - dodał reflektując się po momencie.
-Jak zwykle, ale głowa mnie nie boli. Już nie - odpowiedziałam równie wesoło i rozglądnęłam się po sali. Nie było wśród Ślizgonów Malfoya i Zabiniego. Wzruszyłam bezwiednie ramionami i ponownie wróciłam wzrokiem do rudowłosego, który zaczął coś namiętnie opowiadać. Nie usłyszałam jednak początku.
-...wtedy George znowu mnie obudził, a naprawdę miałem się nie kłaść po tym jak wyszłaś. Jednak jak powiedział, że jest obiadowa pora to mnie przekonał do wstania - mówił gestykulując przy tym delikatnie. Co chwila sam sobie przytakiwał głową zerkając czy słucham go od czasu do czasu.
-Nie tylko mnie przekonuje myśl o jedzeniu - zaśmiałam się przerywając jego monolog. Ten uśmiechnął się wesoło. Tym razem mi przytknął. - Ale brakuje mi słodyczy zazwyczaj, jedno wyjście do Hogesmeade co 2 tygodnie i uzupełnianie zapasów to zdecydowanie za mało jak na moje możliwości konsumpcji - dodałam z przekonaniem krojąc kawałek mięsa na talerzu. Wyjątkowo opornie mi szło.
-To prawda, jeśli wyjście byłoby co tydzień to od razu by się człowiekowi robiło lżej na sercu - dokończył moją myśl rudowłosy. Przytaknęłam wciskając kawałek potrawy do ust. - Szczególnie kiedy kupuje się Czekoladowe Żaby. Tak w ogóle to potrzebuję jeszcze kilku wizerunków z kart, bo zbieram je od dłuższego czasu i nie mam kilku - dopowiedział patrząc na mnie. Zaczęłam go uważniej słuchać. Fred zaczął wymieniać nazwiska osób, których nie miał. - Masz może którąś z nich? - spytał z nadzieją. Mrugnął kilka razy czekoladowymi oczami. Przełknęłam kęs potrawy i zaczęłam przypominać sobie nazwiska z kart.
-Dymphna Furmage, Alberic Grunnion, Roderic Plumpton, Gondoline Oliphant, Havelock Sweeting, tych mam. Nie zbieram ich, mogę ci je oddać - powiedziałam po rozpoznaniu kilku nazwisk. Jego oczy zaświeciły się wesoło. Kto by pomyślał, że 17-latek tak się będzie cieszył z kilku kawałków zamalowanego papieru. Znaczy się ja rozumiem, Havelock ma na karcie również jednorożca, tego zainteresowania nie da się pominąć, ale inni?
Każdy ma swoje dziwne przyzwyczajenia i różnie patrzy na rzeczy. Uśmiechnęłam się wesoło do niego. Wyglądał w tym momencie jak szczęśliwy pięciolatek, który dostał lizaka.
-Dziękuję - odpowiedział po prostu - Teraz ja ci wiszę ciastko - dodał z uśmiechem na twarzy. Pokiwałam głową i dopiłam sok.
-Trzymam za słowo, a teraz musisz mi wybaczyć - powiedziałam radośnie i wstałam. Wyszłam z ławy, roztrzepałam włosy rudemu i ruszyłam do wyjścia machając do niego odwracając się na moment.
-Do zobaczenia - odparł uśmiechając się do mnie. Wyszłam z pomieszczenia i potruchtałam szybko ku Dziedzińcowi Głównemu. Jak co tydzień spotykaliśmy się tam z Zabinim na krótki spacer po okolicznych polanach. Zawsze wychodziło kilka godzin z krótkiego spaceru. Jednak bardzo dobrze się z nim czułam, poza tym obiecał mi wszystko wyjawić.
Weszłam na wietrzny dwór i rozglądnęłam się. Blaise siedział na parapecie wpatrując się w słońce. Podpełzłam do niego od tyłu na palcach, po czym wbiłam palce w żebra krzycząc 'Buu'. Taki mugolski humor. Podskoczył zabawnie przestraszony.
-Riley - powiedział łapiąc się za klatkę piersiową. Lekko zgiął się w pół i zaczął się śmiać wesoło - Jesteś głupia - dodał radośnie się prostując. Prawie przyrżnął mi czubkiem głowy w brodę. Wyprostował się i patrzył na mnie z politowaniem w oczach.
-No dobra - odparłam otrzepując się z niewidzialnego kurzu - Opowiadaj jak tam twoje miłosne sprawy - dodałam patrząc z satysfakcją jak się rumieni. Ruszył powoli ku lasowi, zanim się odezwał byliśmy koło drzew na błoniach. Nie pospieszałam go, wiem, że i tak mi powie. Zabini wbił dłonie głęboko w kieszenie idąc do przodu.
-Poznaliśmy się w sumie jeszcze przed wakacjami, gdzieś w ostatnie dni szkoły. Wiesz, wagary, tego typu rzeczy - I MI NIC NIE POWIEDZIAŁ - Zaczęliśmy rozmawiać, okazywał się coraz bardziej interesujący. Jest naprawdę dobrym słuchaczem. Wymieniliśmy się adresami i zaczęliśmy sobie na wakacjach przesyłać sowy. Tak normalnie, bez dziwnych zobowiązań. Po prostu go polubiłem, a on polubił mnie - tutaj Zabini zaśmiał się jak mała dziewczynka z najlepszego żartu, jaki dane jej było usłyszeć - Tak wyszło - skwitował wesoło i spojrzał na mnie. Na mojej twarzy gościł uśmiech, radosny, nie przymuszony uśmiech.
-Bardzo cieszę się z twojego szczęścia - odparłam klepiąc go po ramieniu i przytuliłam go w odruchu przyjaźni. Ten odtulił mnie wesoło. Nawet nie wie jak bardzo go uwielbiam, jak bardzo nie potrafiłabym się pogodzić z jego stratą. Jeśli tylko coś mu się stanie nie daruję sobie tego.
-Dziękuję Ley, to wiele dla mnie znaczy - odparł cicho w moje ramię. Pogładziłam go po plecach. Sielankowy krajobraz, bez krwi, morderstw i niestworzonych dziwactw. Odsunęłam się od chłopaka i walnęłam go w ramię za 'Ley'. Wiedział, że tego nie lubię - Teraz ty mi coś opowiedz - domagał się chłopak.
Zaczęłam opowiadać o dzisiaj znalezionym nieuczęszczanym korytarzu, o poranku, o kominku. Po chwili Zabini dorzucił resztę swoich przeżyć z dzisiaj i takim sposobem spędziliśmy z 3 godziny poza Hogwartem.
-Czyli David Miller, Krukon - zaśmiałam się po chwili ciszy, kiedy już siedzieliśmy nad małym strumyczkiem. Blaise tylko wesoło pokiwał głową. Zapatrzyłam się gdzieś w dal, na pięknie zachodzące słońce.
Czerwony blask rozlał się po jeziorku i niebie. Przymknęłam oczy napawając się dobrze spędzonym czasem i śpiewem ptaków - Dziękuję - wybełkotałam cicho w stronę Zabiniego, a on zaczął gładzić mnie po głowie delikatnie. Dawno nie było w jego życiu kogoś spoza kręgu zaufania komu by zaufał. Pojedyncze wypady, marne miłostki. Może teraz będzie inaczej?
~~~
Także ten, dzień dobry po długiej przerwie. Mam nadzieję, że owym rozdziałem nie zawodzę jakoś za bardzo i da się go czytać. Długo nad nim srałam, poprawiałam literówki, dorzucałam ładne sformułowania, dopieszczałam, ale nadal wydaje mi się o niczym xd
Dziękuję mojej uroczej Tatii, bo bez niej i jej ogarnięcia rozdziałów to by nie powstało, doczekałaś się xd
Może kolejny rozdział będzie szybciej, kto wie c:

2 komentarze:

  1. Ta duma, która mnie wypełnia zaraz rozwali mnie na kawałki.
    Ładny rozdział. Nie było w nim konkretnych wątków, ale i takie są przydatne. Rozładowują napięcie. Tym bardziej, że ten rozdział był naprawdę ŁADNY :) Miło się go czytało. Widać, że poświęciłaś mu czas.
    Te czekoladowe oczy coraz częściej się pojawiają. Wiem czym to grozi :D Dooobrze
    Zabini... Taki szczęśliwy, taki rozradowany. Cholernie urocze :D Bardzo podobał mi się ten fragment :3
    Moje serduszko bardzo się cieszy, że powróciłaś więc oficjalnie Cię witam, kochanie moje :D Mam nadzieję, że nie będę tak długo czekać na kolejny rozdział :D
    Kocham, ściskam i pozdrawiam
    ~T

    OdpowiedzUsuń
  2. NIEWIDZIALNA ŚCIANA

    dwie pary malutkich oczu
    wpatruje się w ciebie i matkę
    nie miałeś dla mnie miłości -
    dlatego innej zbudowałeś chatkę

    innej pomagałeś do obiadu
    innej grasz swe miłosne pieśni
    z inną dajesz nocą czadu -
    między nami jest gruba warstwa pleśni

    a więc to była dla ciebie tylko przygoda...
    tylko nic nie znaczące spojrzenia...
    myślałam, że większa jest twej duszy uroda
    niż tylko piekielnych kociołków wrzenia

    OdpowiedzUsuń