Zabini gładził mnie delikatnie po plecach, naprawdę długo to trwało. Tak bardzo mi go brakowało. Dlaczego ja się na to zgodziłam? Zabini odsunął się ode mnie i spojrzał mi w oczy. Cieszył się, lecz po chwili zobaczyłam zmartwienie.
-Gdzie byłaś do Sylwestra? - spytał cicho. Ja spuściłam wzrok na swoje buty. - Wiem, że nie u Freda. Pisałem do niego tuż po tym jak zniknęłaś. Był przerażony, więc nie martwiłem go bardziej. Skłamałem, że siedzisz u mnie. Jak nie było ciebie ani u niego, ani u mnie to musiałaś się gdzieś schować. Wiedziałem, że sobie poradzisz w odosobnieniu. Jednak cholernie się o ciebie bałem. Nawet nie wiesz jak bardzo się ucieszyłem, jak zobaczyłem cię całą i zdrową na Kings Cross - mruczał cicho gładząc lekko moje ramię. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się delikatnie.
-Byłam u siebie w domu. Po tym jak ty pojechałeś do Davida do baru wkroczyli Śmierciożercy. Jednym z nich był Crouch. Zabrał mnie do mojego domu. Potem pocałował, ale musiał przy tym prawie złamać mi rękę - powiedziałam już pewniejszym głosem patrząc w oczy Zabiniemu. Ten pokiwał lekko głową i złapał moją dłoń. Zapadła chwila ciszy.
-Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham - powiedział cichutko. Uśmiechnęłam się blado.
-Na pewno nie bardziej, niż ja ciebie - wybełkotałam, a ten zaśmiał się rozbawiony. - Co tam u Davida? - dodałam opierając się o murek za mną.
-Dosyć dobrze, nie był zbyt zadowolony jak mu powiedziałem, że dzisiaj nie dam rady spędzić z nim wieczoru - odparł, a ja pokiwałam głową. - Ostatnio w ogóle jest jakiś markotny. Zdarza mu się to często jak mówię o innych ludziach - dodał i pokiwał z politowaniem głową. Pogładziłam go po dłoni.
-Jestem bardziej, niż pewna, że za niedługo mu to przejdzie - powiedziałam poważnym głosem, a ten spojrzał na mnie. Tylko pokiwał głową lekko zaniepokojony. - Poza tym w domu znalazłam papiery z mojej adopcji - dodałam trochę bardziej pogodnie.
-Czyli jednak byłaś adoptowana, a nie porwana jak twierdzi Ministerstwo - powiedział weselej Blaise. Pokiwałam lekko głową.
-Na to wygląda, o ile papier jest prawdziwy, ale pisałam do kobiety, która się tym zajmowała. Odpisał mi Crouch grożąc, żebym więcej tak nie robiła, bo niewinni ludzie będą cierpieć - mruknęłam ciszej, ten tylko westchnął.
-Poradzimy sobie z tym. Pojadę z tobą do Ministerstwa - stwierdził Zabini patrząc mi w oczy. Pokiwałam głową i zatrząsłam się lekko. Ten objął mnie ramieniem. - To chyba czas wracać - mruknął i przepuścił mnie w wejściu na schody w dół. Ruszyłam w dół.
-Zabini, dziękuję - powiedziałam spokojnie jak stanęliśmy na samym dole. Ten przytulił mnie jeszcze raz i ucałował w czoło.
-Nie ma za co Ley - odparł i ruszył w stronę lochów. - Dobrej nocy - dodał jeszcze dość pogodnie, gdy się odwrócił. Skierowałam swoje kroki ku Wieży Gryffonów. Weszłam do Pokoju Wspólnego. Na jednym z foteli zauważyłam swojego rudzielca. Pokiwałam z lekkim politowaniem głową. Podeszłam do niego. Dotknęłam delikatnie jego policzka.
-Freddie - powiedziałam cicho, a ten uchylił delikatnie powieki. Uśmiechnęłam się delikatnie. On oddał uśmiech i pogładził mnie po policzku. - Trzeba wstawać i iść spać. Fotel to nie najlepszy zamiennik łóżka - dodałam, a ten niewiele sobie z tego robił. Przyciągnął mnie do siebie tak, że usiadłam mu na kolanach.
-Łóżko brzmi o wiele lepiej, ale to za moment. Ono nie ucieknie - odparł rozbawiony i splótł dłonie za moimi plecami. Spojrzałam na niego rozbawiona.
-Gdzie byłaś do Sylwestra? - spytał cicho. Ja spuściłam wzrok na swoje buty. - Wiem, że nie u Freda. Pisałem do niego tuż po tym jak zniknęłaś. Był przerażony, więc nie martwiłem go bardziej. Skłamałem, że siedzisz u mnie. Jak nie było ciebie ani u niego, ani u mnie to musiałaś się gdzieś schować. Wiedziałem, że sobie poradzisz w odosobnieniu. Jednak cholernie się o ciebie bałem. Nawet nie wiesz jak bardzo się ucieszyłem, jak zobaczyłem cię całą i zdrową na Kings Cross - mruczał cicho gładząc lekko moje ramię. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się delikatnie.
-Byłam u siebie w domu. Po tym jak ty pojechałeś do Davida do baru wkroczyli Śmierciożercy. Jednym z nich był Crouch. Zabrał mnie do mojego domu. Potem pocałował, ale musiał przy tym prawie złamać mi rękę - powiedziałam już pewniejszym głosem patrząc w oczy Zabiniemu. Ten pokiwał lekko głową i złapał moją dłoń. Zapadła chwila ciszy.
-Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham - powiedział cichutko. Uśmiechnęłam się blado.
-Na pewno nie bardziej, niż ja ciebie - wybełkotałam, a ten zaśmiał się rozbawiony. - Co tam u Davida? - dodałam opierając się o murek za mną.
-Dosyć dobrze, nie był zbyt zadowolony jak mu powiedziałem, że dzisiaj nie dam rady spędzić z nim wieczoru - odparł, a ja pokiwałam głową. - Ostatnio w ogóle jest jakiś markotny. Zdarza mu się to często jak mówię o innych ludziach - dodał i pokiwał z politowaniem głową. Pogładziłam go po dłoni.
-Jestem bardziej, niż pewna, że za niedługo mu to przejdzie - powiedziałam poważnym głosem, a ten spojrzał na mnie. Tylko pokiwał głową lekko zaniepokojony. - Poza tym w domu znalazłam papiery z mojej adopcji - dodałam trochę bardziej pogodnie.
-Czyli jednak byłaś adoptowana, a nie porwana jak twierdzi Ministerstwo - powiedział weselej Blaise. Pokiwałam lekko głową.
-Na to wygląda, o ile papier jest prawdziwy, ale pisałam do kobiety, która się tym zajmowała. Odpisał mi Crouch grożąc, żebym więcej tak nie robiła, bo niewinni ludzie będą cierpieć - mruknęłam ciszej, ten tylko westchnął.
-Poradzimy sobie z tym. Pojadę z tobą do Ministerstwa - stwierdził Zabini patrząc mi w oczy. Pokiwałam głową i zatrząsłam się lekko. Ten objął mnie ramieniem. - To chyba czas wracać - mruknął i przepuścił mnie w wejściu na schody w dół. Ruszyłam w dół.
-Zabini, dziękuję - powiedziałam spokojnie jak stanęliśmy na samym dole. Ten przytulił mnie jeszcze raz i ucałował w czoło.
-Nie ma za co Ley - odparł i ruszył w stronę lochów. - Dobrej nocy - dodał jeszcze dość pogodnie, gdy się odwrócił. Skierowałam swoje kroki ku Wieży Gryffonów. Weszłam do Pokoju Wspólnego. Na jednym z foteli zauważyłam swojego rudzielca. Pokiwałam z lekkim politowaniem głową. Podeszłam do niego. Dotknęłam delikatnie jego policzka.
-Freddie - powiedziałam cicho, a ten uchylił delikatnie powieki. Uśmiechnęłam się delikatnie. On oddał uśmiech i pogładził mnie po policzku. - Trzeba wstawać i iść spać. Fotel to nie najlepszy zamiennik łóżka - dodałam, a ten niewiele sobie z tego robił. Przyciągnął mnie do siebie tak, że usiadłam mu na kolanach.
-Łóżko brzmi o wiele lepiej, ale to za moment. Ono nie ucieknie - odparł rozbawiony i splótł dłonie za moimi plecami. Spojrzałam na niego rozbawiona.
-A ja ucieknę? Od ciebie? - spytałam wesoło, a ten zbliżył swoją twarz do mojej.
-Mam nadzieję, że nie uciekniesz - powiedział ściszonym głosem i wpił się w moje usta. Zaśmiałam się delikatnie i położyłam dłonie na jego klatce piersiowej. Ten zadrżał lekko i odsunął się. - Czemu masz takie zimne dłonie? - spytał cicho i zaczął je ogrzewać własnymi.
-Właśnie wróciłam z rozmowy z Zabinim na Wieży Astronomicznej, mimo wszystko pogoda nas nie oszczędza, ale chociaż ładnie jest - powiedziałam z uśmiechem. Ten tylko pokiwał z politowaniem głową. Pocałował mnie delikatnie w zmarznięte dłonie.
-Czas iść spać - zdecydował, a ja pokiwałam głową. Wstałam z jego kolan i uśmiechnęłam się lekko. - Co? - spytał zdziwiony.
-Opiekujesz się mną, to takie kochane - stwierdziłam cicho, a ten pocałował mnie w czoło. - Dobrej nocy - dodałam i ruszyłam po schodach do swojego dormitorium. Uchyliłam drzwi delikatnie i weszłam do środka najciszej jak potrafiłam. Zsunęłam z siebie spodnie i wsunęłam się pod kołdrę. Zamknęłam powieki. Dziewczyny tylko głośno posapywały śpiąc. Po chwili pustki zaczęłam widzieć nikłe światło w oddali. Ruszyłam ku niemu spokojnie. Słyszałam swoje kroki, ale nic poza tym. Białe pomieszczenie było coraz bliżej. Zdecydowanie je znałam. Spojrzałam na ścianę, z której niegdyś wyszła imitacja Kroto. Nagle poczułam na ramieniu czyjąś dłoń.
-Witaj kochanie - powiedział cicho na moje ucho czyjś głos. Zadrżałam. Był tak cudownie zły, tak pięknie niesamowity.
-Witaj Barty, czemu nawet w śnie mnie nawiedzasz? - spytałam cicho. Ten zaśmiał się i odwrócił mnie do siebie twarzą. Położył dłonie na moich biodrach.
-Powiedzmy, że z miłości - odparł i zaśmiał się ze swojego żartu. Był prawie zabawny. Przysunął swoją twarz do mojej. - Czy mogłabyś przestać mówić komukolwiek o tych papierach? I tak nikt ci nie uwierzy, a przez ciebie mam więcej roboty z krzywdzeniem ludzi - mruknął patrząc mi w oczy.
-Dlaczego ci tak na tym zależy? - spytałam spokojnie. Położyłam dłoń na jego policzku. Pod palcami poczułam delikatny zarost.
-Nie lubiliśmy się z Kroto - przyznał jadąc swoimi dłońmi wyżej pod moją koszulkę. Pokiwałam głową.
-Niewiele mi to tłumaczy - stwierdziłam szczerze i położyłam drugą dłoń na jego klatce piersiowej. Tak cholernie chciałam wiedzieć, po co on to wszystko robi.
-Kroto wykorzystał moją kobietę. Zaciągnął ją do łóżka, a ona się na to zgodziła. Kochałem ją - przyznał spokojnie. Pogładziłam go po policzku delikatnie.
-Czy to ty kazałeś Śmierciożercom go zabić? - spytałam nadal gładząc go po policzku. Ten przycisnął mnie bliżej siebie.
-Nic im nie kazałem, nawet nie proponowałem. Mieli swoje powody - odparł i pocałował mnie. Mocno wpił się w moje usta. Po chwili przycisnął mnie do ściany. Przez moment się mu poddałam. Miał w sobie tyle pasji, zapału. Odsunęłam go szybko od siebie.
-Musisz to robić nawet we śnie? - spytałam patrząc na niego. Ten odsunął swoje dłonie ode mnie. Uśmiechnął się szyderczo.
-Na razie to jedyny sposób, ale znajdę lepszy - przyznał rozbawiony i zniknął w bieli. Uchyliłam lekko powieki. Było rano, jednak poczułam, że boli mnie skóra na biodrach. Spojrzałam na nie. Były przepalone, mocno czerwone, jednak skóra nie zaczęła z nich schodzić. Zegarek wskazywał za 20 śniadanie. Szybko się zebrałam nie patrząc na inne dziewczyny i pobiegłam... To za mocne słowo, podpełzłam do Skrzydła Szpitalnego.
-Dzień dobry - mruknęłam do pani Poppy. Ta westchnęła niezauważalnie i podeszła do mnie. Byłam tu zdecydowanie za często. Pokazałam jej swoje poparzone biodra.
-Maść będzie trochę boleć, jednak powinna szybko pomóc - stwierdziła nie zadając już pytań. Pokiwałam głową, a ta posmarowała mnie lekko brązową mazią. Zapiekło. Obwiązała mnie jeszcze lekko bandażami. - Teraz idź na śniadanie i uważaj na siebie - poprosiła spokojnie. Ja pokiwałam głową i ruszyłam do wyjścia.
-Dziękuję, do widzenia - powiedziałam spokojnie i wyszłam. Oby to widzenie nie było jak najszybsze. Potruchtałam do Wielkiej Sali. Jak zwykle było dla mnie siedzenie między bliźniakami zajęte. Usiadłam tam.
-Dzień dobry - powiedział ku mnie wesoło George. Uśmiechnęłam się do niego i zabrałam się za jedzenie. Zostało mi tylko uporać się z milionem spraw, które jak zwykle czekały. Dlaczego ja kiedykolwiek myślałam, że mogę być samodzielna?
~~~
Wracam z rozdziałem. Szału nie ma, ale udało się go wreszcie dodać. Pozdrawiam i zapraszam do komentowania.
-Właśnie wróciłam z rozmowy z Zabinim na Wieży Astronomicznej, mimo wszystko pogoda nas nie oszczędza, ale chociaż ładnie jest - powiedziałam z uśmiechem. Ten tylko pokiwał z politowaniem głową. Pocałował mnie delikatnie w zmarznięte dłonie.
-Czas iść spać - zdecydował, a ja pokiwałam głową. Wstałam z jego kolan i uśmiechnęłam się lekko. - Co? - spytał zdziwiony.
-Opiekujesz się mną, to takie kochane - stwierdziłam cicho, a ten pocałował mnie w czoło. - Dobrej nocy - dodałam i ruszyłam po schodach do swojego dormitorium. Uchyliłam drzwi delikatnie i weszłam do środka najciszej jak potrafiłam. Zsunęłam z siebie spodnie i wsunęłam się pod kołdrę. Zamknęłam powieki. Dziewczyny tylko głośno posapywały śpiąc. Po chwili pustki zaczęłam widzieć nikłe światło w oddali. Ruszyłam ku niemu spokojnie. Słyszałam swoje kroki, ale nic poza tym. Białe pomieszczenie było coraz bliżej. Zdecydowanie je znałam. Spojrzałam na ścianę, z której niegdyś wyszła imitacja Kroto. Nagle poczułam na ramieniu czyjąś dłoń.
-Witaj kochanie - powiedział cicho na moje ucho czyjś głos. Zadrżałam. Był tak cudownie zły, tak pięknie niesamowity.
-Witaj Barty, czemu nawet w śnie mnie nawiedzasz? - spytałam cicho. Ten zaśmiał się i odwrócił mnie do siebie twarzą. Położył dłonie na moich biodrach.
-Powiedzmy, że z miłości - odparł i zaśmiał się ze swojego żartu. Był prawie zabawny. Przysunął swoją twarz do mojej. - Czy mogłabyś przestać mówić komukolwiek o tych papierach? I tak nikt ci nie uwierzy, a przez ciebie mam więcej roboty z krzywdzeniem ludzi - mruknął patrząc mi w oczy.
-Dlaczego ci tak na tym zależy? - spytałam spokojnie. Położyłam dłoń na jego policzku. Pod palcami poczułam delikatny zarost.
-Nie lubiliśmy się z Kroto - przyznał jadąc swoimi dłońmi wyżej pod moją koszulkę. Pokiwałam głową.
-Niewiele mi to tłumaczy - stwierdziłam szczerze i położyłam drugą dłoń na jego klatce piersiowej. Tak cholernie chciałam wiedzieć, po co on to wszystko robi.
-Kroto wykorzystał moją kobietę. Zaciągnął ją do łóżka, a ona się na to zgodziła. Kochałem ją - przyznał spokojnie. Pogładziłam go po policzku delikatnie.
-Czy to ty kazałeś Śmierciożercom go zabić? - spytałam nadal gładząc go po policzku. Ten przycisnął mnie bliżej siebie.
-Nic im nie kazałem, nawet nie proponowałem. Mieli swoje powody - odparł i pocałował mnie. Mocno wpił się w moje usta. Po chwili przycisnął mnie do ściany. Przez moment się mu poddałam. Miał w sobie tyle pasji, zapału. Odsunęłam go szybko od siebie.
-Musisz to robić nawet we śnie? - spytałam patrząc na niego. Ten odsunął swoje dłonie ode mnie. Uśmiechnął się szyderczo.
-Na razie to jedyny sposób, ale znajdę lepszy - przyznał rozbawiony i zniknął w bieli. Uchyliłam lekko powieki. Było rano, jednak poczułam, że boli mnie skóra na biodrach. Spojrzałam na nie. Były przepalone, mocno czerwone, jednak skóra nie zaczęła z nich schodzić. Zegarek wskazywał za 20 śniadanie. Szybko się zebrałam nie patrząc na inne dziewczyny i pobiegłam... To za mocne słowo, podpełzłam do Skrzydła Szpitalnego.
-Dzień dobry - mruknęłam do pani Poppy. Ta westchnęła niezauważalnie i podeszła do mnie. Byłam tu zdecydowanie za często. Pokazałam jej swoje poparzone biodra.
-Maść będzie trochę boleć, jednak powinna szybko pomóc - stwierdziła nie zadając już pytań. Pokiwałam głową, a ta posmarowała mnie lekko brązową mazią. Zapiekło. Obwiązała mnie jeszcze lekko bandażami. - Teraz idź na śniadanie i uważaj na siebie - poprosiła spokojnie. Ja pokiwałam głową i ruszyłam do wyjścia.
-Dziękuję, do widzenia - powiedziałam spokojnie i wyszłam. Oby to widzenie nie było jak najszybsze. Potruchtałam do Wielkiej Sali. Jak zwykle było dla mnie siedzenie między bliźniakami zajęte. Usiadłam tam.
-Dzień dobry - powiedział ku mnie wesoło George. Uśmiechnęłam się do niego i zabrałam się za jedzenie. Zostało mi tylko uporać się z milionem spraw, które jak zwykle czekały. Dlaczego ja kiedykolwiek myślałam, że mogę być samodzielna?
~~~
Wracam z rozdziałem. Szału nie ma, ale udało się go wreszcie dodać. Pozdrawiam i zapraszam do komentowania.
I się doczekałam :3
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że Ley i Blaise znowu są blisko. Są wspaniałymi przyjaciółmi. Mam także nadzieję, że David przejrzy na oczy c:
Ajj Riley i Fred to taka piękna para. Ten fragment był cudowny. Naprawdę ♥
No i Barty. Wisienka na torcie. Niesamowite spotkanie. Ewidentnie Ley miała rację, że Crouch nie da jej spokoju. Brutalny a zarazem pełen smaku. Podoba mi się c:
Pisz szybciutko słonko. A do tego czasu ściskam mocno i życzę weny c: