środa, 20 września 2017

Rozdział czterdziesty piąty

Zabini gładził mnie delikatnie po plecach, naprawdę długo to trwało. Tak bardzo mi go brakowało. Dlaczego ja się na to zgodziłam? Zabini odsunął się ode mnie i spojrzał mi w oczy. Cieszył się, lecz po chwili zobaczyłam zmartwienie.
-Gdzie byłaś do Sylwestra? - spytał cicho. Ja spuściłam wzrok na swoje buty. - Wiem, że nie u Freda. Pisałem do niego tuż po tym jak zniknęłaś. Był przerażony, więc nie martwiłem go bardziej. Skłamałem, że siedzisz u mnie. Jak nie było ciebie ani u niego, ani u mnie to musiałaś się gdzieś schować. Wiedziałem, że sobie poradzisz w odosobnieniu. Jednak cholernie się o ciebie bałem. Nawet nie wiesz jak bardzo się ucieszyłem, jak zobaczyłem cię całą i zdrową na Kings Cross - mruczał cicho gładząc lekko moje ramię. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się delikatnie.
-Byłam u siebie w domu. Po tym jak ty pojechałeś do Davida do baru wkroczyli Śmierciożercy. Jednym z nich był Crouch. Zabrał mnie do mojego domu. Potem pocałował, ale musiał przy tym prawie złamać mi rękę - powiedziałam już pewniejszym głosem patrząc w oczy Zabiniemu. Ten pokiwał lekko głową i złapał moją dłoń. Zapadła chwila ciszy.
-Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham - powiedział cichutko. Uśmiechnęłam się blado.
-Na pewno nie bardziej, niż ja ciebie - wybełkotałam, a ten zaśmiał się rozbawiony. - Co tam u Davida? - dodałam opierając się o murek za mną.
-Dosyć dobrze, nie był zbyt zadowolony jak mu powiedziałem, że dzisiaj nie dam rady spędzić z nim wieczoru - odparł, a ja pokiwałam głową. - Ostatnio w ogóle jest jakiś markotny. Zdarza mu się to często jak mówię o innych ludziach - dodał i pokiwał z politowaniem głową. Pogładziłam go po dłoni.
-Jestem bardziej, niż pewna, że za niedługo mu to przejdzie - powiedziałam poważnym głosem, a ten spojrzał na mnie. Tylko pokiwał głową lekko zaniepokojony. - Poza tym w domu znalazłam papiery z mojej adopcji - dodałam trochę bardziej pogodnie.
-Czyli jednak byłaś adoptowana, a nie porwana jak twierdzi Ministerstwo - powiedział weselej Blaise. Pokiwałam lekko głową.
-Na to wygląda, o ile papier jest prawdziwy, ale pisałam do kobiety, która się tym zajmowała. Odpisał mi Crouch grożąc, żebym więcej tak nie robiła, bo niewinni ludzie będą cierpieć - mruknęłam ciszej, ten tylko westchnął.
-Poradzimy sobie z tym. Pojadę z tobą do Ministerstwa - stwierdził Zabini patrząc mi w oczy. Pokiwałam głową i zatrząsłam się lekko. Ten objął mnie ramieniem. - To chyba czas wracać - mruknął i przepuścił mnie w wejściu na schody w dół. Ruszyłam w dół.
-Zabini, dziękuję - powiedziałam spokojnie jak stanęliśmy na samym dole. Ten przytulił mnie jeszcze raz i ucałował w czoło.
-Nie ma za co Ley - odparł i ruszył w stronę lochów. - Dobrej nocy - dodał jeszcze dość pogodnie, gdy się odwrócił. Skierowałam swoje kroki ku Wieży Gryffonów. Weszłam do Pokoju Wspólnego. Na jednym z foteli zauważyłam swojego rudzielca. Pokiwałam z lekkim politowaniem głową. Podeszłam do niego. Dotknęłam delikatnie jego policzka.
-Freddie - powiedziałam cicho, a ten uchylił delikatnie powieki. Uśmiechnęłam się delikatnie. On oddał uśmiech i pogładził mnie po policzku. - Trzeba wstawać i iść spać. Fotel to nie najlepszy zamiennik łóżka - dodałam, a ten niewiele sobie z tego robił. Przyciągnął mnie do siebie tak, że usiadłam mu na kolanach.
-Łóżko brzmi o wiele lepiej, ale to za moment. Ono nie ucieknie - odparł rozbawiony i splótł dłonie za moimi plecami. Spojrzałam na niego rozbawiona.
-A ja ucieknę? Od ciebie? - spytałam wesoło, a ten zbliżył swoją twarz do mojej.
-Mam nadzieję, że nie uciekniesz - powiedział ściszonym głosem i wpił się w moje usta. Zaśmiałam się delikatnie i położyłam dłonie na jego klatce piersiowej. Ten zadrżał lekko i odsunął się. - Czemu masz takie zimne dłonie? - spytał cicho i zaczął je ogrzewać własnymi.
-Właśnie wróciłam z rozmowy z Zabinim na Wieży Astronomicznej, mimo wszystko pogoda nas nie oszczędza, ale chociaż ładnie jest - powiedziałam z uśmiechem. Ten tylko pokiwał z politowaniem głową. Pocałował mnie delikatnie w zmarznięte dłonie.
-Czas iść spać - zdecydował, a ja pokiwałam głową. Wstałam z jego kolan i uśmiechnęłam się lekko. - Co? - spytał zdziwiony.
-Opiekujesz się mną, to takie kochane - stwierdziłam cicho, a ten pocałował mnie w czoło. - Dobrej nocy - dodałam i ruszyłam po schodach do swojego dormitorium. Uchyliłam drzwi delikatnie i weszłam do środka najciszej jak potrafiłam. Zsunęłam z siebie spodnie i wsunęłam się pod kołdrę. Zamknęłam powieki. Dziewczyny tylko głośno posapywały śpiąc. Po chwili pustki zaczęłam widzieć nikłe światło w oddali. Ruszyłam ku niemu spokojnie. Słyszałam swoje kroki, ale nic poza tym. Białe pomieszczenie było coraz bliżej. Zdecydowanie je znałam. Spojrzałam na ścianę, z której niegdyś wyszła imitacja Kroto. Nagle poczułam na ramieniu czyjąś dłoń.
-Witaj kochanie - powiedział cicho na moje ucho czyjś głos. Zadrżałam. Był tak cudownie zły, tak pięknie niesamowity.
-Witaj Barty, czemu nawet w śnie mnie nawiedzasz? - spytałam cicho. Ten zaśmiał się i odwrócił mnie do siebie twarzą. Położył dłonie na moich biodrach.
-Powiedzmy, że z miłości - odparł i zaśmiał się ze swojego żartu. Był prawie zabawny. Przysunął swoją twarz do mojej. - Czy mogłabyś przestać mówić komukolwiek o tych papierach? I tak nikt ci nie uwierzy, a przez ciebie mam więcej roboty z krzywdzeniem ludzi - mruknął patrząc mi w oczy.
-Dlaczego ci tak na tym zależy? - spytałam spokojnie. Położyłam dłoń na jego policzku. Pod palcami poczułam delikatny zarost.
-Nie lubiliśmy się z Kroto - przyznał jadąc swoimi dłońmi wyżej pod moją koszulkę. Pokiwałam głową.
-Niewiele mi to tłumaczy - stwierdziłam szczerze i położyłam drugą dłoń na jego klatce piersiowej. Tak cholernie chciałam wiedzieć, po co on to wszystko robi.
-Kroto wykorzystał moją kobietę. Zaciągnął ją do łóżka, a ona się na to zgodziła. Kochałem ją - przyznał spokojnie. Pogładziłam go po policzku delikatnie.
-Czy to ty kazałeś Śmierciożercom go zabić? - spytałam nadal gładząc go po policzku. Ten przycisnął mnie bliżej siebie.
-Nic im nie kazałem, nawet nie proponowałem. Mieli swoje powody - odparł i pocałował mnie. Mocno wpił się w moje usta. Po chwili przycisnął mnie do ściany. Przez moment się mu poddałam. Miał w sobie tyle pasji, zapału. Odsunęłam go szybko od siebie.
-Musisz to robić nawet we śnie? - spytałam patrząc na niego. Ten odsunął swoje dłonie ode mnie. Uśmiechnął się szyderczo.
-Na razie to jedyny sposób, ale znajdę lepszy - przyznał rozbawiony i zniknął w bieli. Uchyliłam lekko powieki. Było rano, jednak poczułam, że boli mnie skóra na biodrach. Spojrzałam na nie. Były przepalone, mocno czerwone, jednak skóra nie zaczęła z nich schodzić. Zegarek wskazywał za 20 śniadanie. Szybko się zebrałam nie patrząc na inne dziewczyny i pobiegłam... To za mocne słowo, podpełzłam do Skrzydła Szpitalnego.
-Dzień dobry - mruknęłam do pani Poppy. Ta westchnęła niezauważalnie i podeszła do mnie. Byłam tu zdecydowanie za często. Pokazałam jej swoje poparzone biodra.
-Maść będzie trochę boleć, jednak powinna szybko pomóc - stwierdziła nie zadając już pytań. Pokiwałam głową, a ta posmarowała mnie lekko brązową mazią. Zapiekło. Obwiązała mnie jeszcze lekko bandażami. - Teraz idź na śniadanie i uważaj na siebie - poprosiła spokojnie. Ja pokiwałam głową i ruszyłam do wyjścia.
-Dziękuję, do widzenia - powiedziałam spokojnie i wyszłam. Oby to widzenie nie było jak najszybsze. Potruchtałam do Wielkiej Sali. Jak zwykle było dla mnie siedzenie między bliźniakami zajęte. Usiadłam tam.
-Dzień dobry - powiedział ku mnie wesoło George. Uśmiechnęłam się do niego i zabrałam się za jedzenie. Zostało mi tylko uporać się z milionem spraw, które jak zwykle czekały. Dlaczego ja kiedykolwiek myślałam, że mogę być samodzielna?
~~~
Wracam z rozdziałem. Szału nie ma, ale udało się go wreszcie dodać. Pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

1 komentarz:

  1. I się doczekałam :3
    Bardzo się cieszę, że Ley i Blaise znowu są blisko. Są wspaniałymi przyjaciółmi. Mam także nadzieję, że David przejrzy na oczy c:
    Ajj Riley i Fred to taka piękna para. Ten fragment był cudowny. Naprawdę ♥
    No i Barty. Wisienka na torcie. Niesamowite spotkanie. Ewidentnie Ley miała rację, że Crouch nie da jej spokoju. Brutalny a zarazem pełen smaku. Podoba mi się c:
    Pisz szybciutko słonko. A do tego czasu ściskam mocno i życzę weny c:

    OdpowiedzUsuń