-Proszę - usłyszałam mój ulubiony dwugłos. Uśmiechnęłam się lekko i otworzyłam drzwi.
-Brown przyniosła sobie Puchona na noc i nie mam gdzie spać narazie - mruknęłam zamykając drzwi. Fred pokiwał głową spokojnie siedząc na skraju swojego łóżka. George robił dokładnie to samo, ale na swoim posłaniu. Zsunęłam z siebie spodnie i weszłam pod kołdrę. Zamknęłam oczy kuląc się pod ścianą. Dłoń Freda wylądowała na moim udzie.
-Jeśli dalej będzie się w ten sposób zachowywać to trzeba będzie zmienić lidera drużyny - mruknął George zmęczonym głosem.
-Może Bell przemówi jej do rozsądku. Trzeba jej o tym wszystkim powiedzieć - odparł Fred równie strasznym głosem. Przetarł twarz dłonią. Dalej rozmawiali o Johnson, a ja zasnęłam spokojnie. Miałam dość wrażeń jak na jeden dzień. Chciałam już mieć tylko jedno zmartwienie. Jak zanieść ten pieprzony świstek papieru o adopcji do Ministerstwa, żeby Śmierciożercy się nie dowiedzieli i nikogo nie skrzywdzili? Uchyliłam powieki. Odwróciłam się w stronę Freda. Jednak jego tam nie było. Zamiast niego leżał koło mnie posiniaczony, zakrwawiony Kroto. Zaczęłam gładzić jego twarz hiperwentylując się powoli. Dotykałam każdej rany na jego twarzy i całowałam ją bardzo delikatnie.
-Ley, Ley, kochanie, co ty robisz? - spytał nieswoim głosem. Zamknęłam oczy, gdy je znowu otworzyłam zamiast twarzy Kroto był Fred. Zakryłam dłonią usta i wtuliłam się w Weasleya mocno. Płakałam w jego klatkę piersiową. Jedyne co on był w stanie zrobić to gładzenie mnie po plecach i mocne przytulanie mnie do siebie. Nie wydawałam z siebie żadnego odgłosu. Czułam tylko spokojny oddech Weasleya i coraz bardziej mokrą skórę jego klatki piersiowej pod moją głową. Spojrzałam na niego. Był zamazany przez nadmiar płynących z moich oczu łez. Ten pocałował mnie w nos delikatnie. Mrugnęłam, ale niewiele to dało i znowu skuliłam się wtulając głowę w niego. Usta Freda spoczęły na moim czole.
-Przepraszam - wybełkotałam łamiącym się głosem, a ten kiwnął delikatnie głową.
-Nie masz za co, jeśli będziesz gotowa to możemy o tym porozmawiać - mruknął cicho, a ja spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się blado. Przetarłam twarz dłonią i usiadłam na łóżku. Czy to był ten moment, w którym musiałam powiedzieć o swojej największej słabości?
-Jeśli McGonagall się zgodzi pójdziesz ze mną do Ministerstwa oddać ten papier o adopcji? - spytam łamiącym się głosem. Ten kiwnął twierdząco głową i usiadł koło mnie. Objął mnie ramieniem i pocałował w skroń. - Zobaczyłam w tobie cierpiącego Kroto, to dlatego... - urwałam i spojrzałam na swoje dłonie. Były jasne, prawie sine. Ten pogładził mnie po ramieniu. Spojrzałam na inne łóżka. Chłopaki jeszcze spali.
-Idziemy na śniadanie? - spytał cicho Fred. Kiwnęłam głową i wstałam z łóżka. Wsunęłam się w spodnie i przeczesałam włosy dłonią. Spięłam je w koka i ruszyłam do wyjścia. Ruszyliśmy na Wielką Salę. Jeszcze prawie nikogo nie było. Usiedliśmy na swoich miejscach. Ujęłam tosta i zaczęłam go gryźć beznamiętnie nakładając przy tym kilka rzeczy na talerz. Miałam nadzieję, że picie zapewnia mu Severus.
-Zaraz przyjdę. Po tym pójdziemy do McGonagall, dobrze? - spytałam cicho patrząc na Freda. Ten tylko kiwnął głową. Wstałam z ławy i ruszyłam z talerzem do wyjścia. Zaczęłam schodzić po schodach do lochów. Ruszyłam do komnaty za salą Severusa. Nikogo nie było na korytarzu.
-Dwa węże - mruknęłam, a ściana zaczęła się przesuwać. Weszłam do środka. Barty jeszcze spał i był po sam nos owinięty w kołdrę. To nawet lepiej. Postawiłam jedzenie na stoliku obok jego łóżka i zabrałam brudny talerz. Wyglądał tak niewinnie jak spał. Pogładziłam go po włosach delikatnie i ruszyłam do wyjścia. Otworzyłam komnatę i wyszłam z niej. O ścianę naprzeciw opierał się Zabini.
-Hart, co ty tu robisz? - spytał zdziwiony. Uśmiechnęłam się do niego blado.
-Jadłeś już śniadanie? - odparłam pytaniem na pytanie. Ten powoli zaprzeczył ruchem głowy. Ujęłam go pod ramię i skierowaliśmy swe kroki ku Wielkiej Sali. - Pamiętasz jak opowiadałam ci o tym dziwnym Korytarzu? - spytałam wchodząc po schodach.
-Pamiętam, co z nim? - odparł Zabini idąc moim tempem.
-Wczoraj znowu wciągnęło mnie i Freda. W miejscu gdzie kiedyś wyświetlały się marne imitacje Kroto była zburzona ściana, a pod tymi gruzami leżał Crouch - wybełkotałam możliwie jak najciszej. Zabini aż przystanął na moment. Spojrzał na mnie wielkimi oczami. Ja pociągnęłam go dalej do przodu. - Wydaje mi się, że z czystej empatii mu pomogłam i teraz Snape faszeruje go lekami, ale w zamian za to ja mam przynosić Bartyemu jedzenie - dokończyłam historię i westchnęłam ciężko.
-No to widzę przezabawnie się układa twoje życie - mruknął mocno zdziwionym głosem. Prychnęłam lekko.
-Lepszego nie mogłam sobie wymarzyć - powiedziałam z sarkazmem. Weszliśmy na Wielką Salę. - Później jeszcze pogadamy - dodałam i pocałowałam go w policzek. Ten uśmiechnął się i ruszył do swojego stołu. Podeszłam do Freda, który gadał teraz z Georgem. Postawiłam talerz na stole.
-Idziemy? - mruknął Fred wyrywając się z konwersacji.
-Nie chcę wam przeszkadzać. Wspomnę o tobie - odparłam z lekkim uśmiechem. Ten musnął moje usta delikatnie, a ja ruszyłam w stronę gabinetu McGonagall. Weszłam drzwiami, a potem krętymi schodami w górę. Gdy stanęłam blisko gabinetu zapukałam w futrynę. Profesor McGonagall spojrzała na mnie znad jakichś papierów.