sobota, 8 listopada 2014

Rozdział dziesiąty

Burknęłam coś niemiłego pod nosem i spojrzałam na Gryfoński stół. Byłam tam jedną z ostatnich osób. Prawie wszyscy już zjedli, a ja nadal modliłam się nad swoim pełnym talerzem.
-Czemu jesteś taka smętna? - spytał radosny głosik osoby, która usiadła obok mnie. Wlepiłam w nią wzrok, a jej blond włosy opadały na twarz zakrywając pole widzenia. Entuzjazm rzadko ją nawiedzał, przynajmniej tak to okazywała. Była realistką, aktualnie cholernie uradowaną, ale nadal realistką.
-Z przyzwyczajenia Zoe, ale to nie ważne. Co masz pierwsze? - odparłam próbując wpaść w dosyć dobry humor.Wyszło gorzej, niż zamierzałam, bo zdołałam wykrzesać z siebie tylko uśmiech podobny do grymasu na twarzy Mona Lisy. Wyglądało to co najmniej komicznie, pieprzony Vinci. Dziewczyna zamyśliła się lekko wpatrując się w tosty jak w wyrocznię.
-Chyba transmutację - powiedziała wesoło i zabrała z naszego stołu kawałek tosta, którego chwilę wcześniej pochłaniała wzrokiem. Pokiwałam głową ze zrozumieniem. - Tylko będzie trudno, bo dostałam od dinozaura szlaban. Pomyślałabyś, że za podrzucenie Crabbowi trzech żab do plecaka można dostać karę? - spytała lekko zirytowana całą sytuacją. Parsknęłam śmiechem, a ta spojrzała na mnie spod byka.
-Niesamowite - mruknęłam rozbawiona, a ta szturchnęła mnie w ramię. Zagryzłam wewnętrzne strony policzków, by tylko się nie uśmiechać.
-Nie ważne, do zobaczenia - powiedziała w jeszcze lepszym humorze, aczkolwiek lekko zgryźliwie i ruszyła do drzwi. Rozejrzałam się po Wielkiej Sali i wyciągnęłam z torby małą butelkę Ognistej. Wlałam ją do kubka, który trzymałam pod stołem. Uniosłam kubek ponad klatkę piersiową. Nikt oczywiście tego nie zauważył. Genialna Hart.
-Za kobiety i konie - mruknęłam z namaszczeniem i zaśmiałam się pod nosem z własnej logiki. Przytknęłam wargi do skraju naczynia. Prawie upojenie alkoholowe przerwał mi mój ulubiony, ciamajdowaty przyjaciel.
-I za wszystkich, którzy je dosiadają - dodał rozbawiony głos za mną. Obróciłam się i ujrzałam uchachanego Neville'a. Mimo to chwilę potem wypiłam trunek duszkiem, po czym odstawiłam go na stół z lekkim łoskotem.
-Panie Longbottom, skądże pan zna ten toast? - spytałam uśmiechając się do niego delikatnie. Ten usiadł obok mnie na ławie i przeczesał leniwie dłonią włosy, tak że stały się bardziej odstające i mniej ułożone.Zawadiacki uśmieszek zagościł na jego przystojnej twarzy. Cholernie się zmienił od pierwszego roku.
-Panno Hart, bywało się na prywatkach u panów Weasley'ów - oznajmił dystyngowanym głosem. Zaczęłam się śmiać, nawet udało mi się tego nie udawać.
-Oczywiście, jak mogłam o tym zapomnieć panie Longbottom - odparłam spokojnym głosem z dosyć dużym uśmiechem. Lubiłam Neville'a, był miłym chłopakiem i świetnie mi się z nim rozmawiało. Był jedną z nielicznych osób, które szanowałam w całej szkole, w tej popierdolonej hałastrze dziwek, kurw, ćpunów i nałogowych kłamców. Potrafiłam się przed nim jako tako otworzyć, pokazać kawałek siebie, trochę mojej osobowości, bez obaw, że dostanę za to w ryj czy mnie wyklnie. Możliwe, że w niektórych momentach nawet by mnie zrozumiał. Teoretyczni nie miał rodziców. Alicji i Frankowi coś się stało, nawet jeśli żyli to dogadać się z nimi nie dawało. Wszystko to przez Śmierciożerców, jak w sumie prawie całe zło magicznego świata. Prawie całe zło, reszta to ludzie udający dobrych czarodziei. Ale nie tylko w magicznym świecie tak się działo. U mugoli również potrafili się popisywać swoimi zdolnościami co do zabijania 'szlam'.
-Zabiłem ich dzisiaj aż siedem, a tobie jak poszła rzeź młoda damo? - spytał tubalny głos z tyłu mojej głowy.
-Ani jednej, nie zabijam mugoli. Próbuję się z nimi bratać, nie są dla mnie źli - odparłam lekko nadgorliwym tonem i prychnęłam pod nosem. Szybko tego jednak pożałowałam, gdyż tępy ból przeszył moją głowę. Jakbym dostała obuchem młota w potylicę. - P-przee... Sta-ań... - wybełkotałam łapiąc bardzo gwałtownie powietrze.
-Magiczne słowo moja droga, moja kochana, skarbie najsłodszy - bełkotał raz po raz, ale coraz bardziej sennie. Ponownie głowę przeszył ból i poraziła biel pomieszczenia, w którym się znalazłam. Zacisnęłam powieki i skuliłam się mocno na, chyba, łóżku.
-Riley? Riley, słyszysz mnie? - spytał jakiś ładny, męski głos tuż obok mnie. - Riley - wybełkotała jeszcze raz postać i usłyszałam lekki szum pościeli obok.
-G-Gdzie jestem? - spytałam cichutko, a tamta osoba przestała się ruszać, jakby zastygła w miejscu. Było mi zimno, źle, wszystko mnie bolało. - Gdzie jestem? - powiedziałam głośniej zachrypniętym głosem. Przytuliłam do siebie jeszcze mocniej kolana. - Powiedz mi do jasnej cholery gdzie ja jestem? - wyszeptałam przestraszona nie potrafiąc nawet uchylić powiek. Jakby się zrosły, albo ktoś je skleił.
-Jesteś w Skrzydle Szpitalnym, chciałaś wykuć sobie oczy, więc masz na nich plastry - powiedział cichutko głos obok mnie. Uspokoiłam się lekko i niepewną dłonią przejechałam po twarzy. Owe plastry były prawdą, miałam je na oczach. Szczelnie przyklejone i miłe w dotyku.
-Rozumiem - wybełkotałam cicho i zaczęłam się podnosić na łóżku. - Możesz mi to odkleić? - dodałam trochę głośniej, ale spokojniej.
-T-Tak, chyba tak - powiedział cicho głos i znowu usłyszałam szelest kołdry. Po chwili poczułam lekki ciężar siadającego obok mnie mężczyzny. Jego dłoń delikatnie dotknęła mojego oka, a drugą próbował podważyć plaster. Zapewne wyglądało to komicznie, może dziwnie. W tym momencie było mi to jednak całkowicie obojętne, miałam to gdzieś. Powoli odklejał opatrunek od skóry wokół mojego oka.
-Nie wiem jak mogę ci się odwdzięczyć - powiedziałam cicho nie do końca tego świadoma. Jego palce zastygły w miejscu.
-Nie musisz mi się odwdzięczać, to drobiazg - odparł spokojnym, gładkim tonem i odkleił jeden plaster do końca. Położył po tym delikatnie palce na mojej powiece - Albo na razie nie otwieraj oczu, proszę - dodał ciszej, a ja tylko pokiwałam głową. Ta chwila pozostanie mi w pamięci na zawsze, była taka delikatna. Taka ulotna, tak niewiarygodna.
-Dziękuję - wyszeptałam cichutko, a ten odkleił do końca drugi opatrunek. Uchyliłam delikatnie powieki patrząc na dół. Ujrzałam tylko niebieskie spodnie męskiej piżamy i moje nogi tuż przed nimi.
-Nie ma za co - powiedział miły głos mężczyzny. Uniosłam oczy do góry i uśmiechnęłam się lekko widząc rozczochranego rudzielca o czekoladowych oczach.
-Powitał - zaśmiałam się lekko, a ten pokręcił głową z udawanym politowaniem. Uśmiechnął się po tym promiennie. - To było bardzo miłe, dziękuję - dodałam z trochę mniejszym wyszczerzem.
-Czysta przyjemność - skwitował, a do Skrzydła weszła pani Pomfrey.
-Riley, jak to dobrze, że wstałaś - powiedziała z uśmiechem i podeszła do mojego łóżka. Fred wstał z plastrami w dłoni, po czym rozłożył się na swoim posłaniu. Wrzucił do ust kilka fasolek jeszcze z opakowania, które dostał ode mnie.
-Co mi się stało? - spytałam patrząc na starszą kobietę.
-Zemdlałaś, nie wiem jeszcze dlaczego, ale na zewnątrz czeka ktoś, kto chciałby się z tobą zobaczyć - powiedziała spokojnie, a zza drzwi wsunęła się głowa Zabiniego. Na mojej twarzy wykwitł uśmiech.
-Można wpuścić - stwierdziłam cmokając z niezadowoleniem, po czym zaśmiałam się wesoło. Jego widok zawsze dodawał mi otuchy, zawsze pokazywał, że są na tym świecie jeszcze dobrzy i mili ludzie.
-Jesteś łamagą - powiedział rozbawiony Blaise i wszedł do pomieszczenia, a pielęgniarka wyszła stamtąd.
-Twoje słowa były tak bardzo na miejscu, że aż powiem, byś się pierdolił - odparłam równie wesoło. Ten zaczął się śmiać i usiadł na moim łożku, po czym mocno mnie przytulił.
-Nie strasz mnie tak nigdy więcej - poprosił bełkocząc mi to na ucho. Ja tylko pokiwałam lekko głową.
-Obiecuję się nie zabić, nie mdleć, nic nie łamać bez twojego przyzwolenia - odparłam z delikatnym uśmiechem i spojrzała na niego. Poprawiłam uciekający kosmyk włosów za ucho. Ten cmoknął mnie lekko w nos.
-I to w tobie lubię - powiedział wesoło, po czym podał mi czarny zeszyt, który trzymał do tej pory w dłoni. Nawet go nie zauważyłam, typowo. Ujęłam go w ręce i otworzyłam na stronie, gdzie wsunęłam zdjęcie mamy. Pogładziłam je delikatnie opuszkami palców.
-Za dobrze mnie znasz - wybełkotałam wgapiając się w fotografię, a Zabini pogładził mnie po głowie lekko.
-Może trochę - stwierdził cicho i spojrzał na Weasley'a. - Jak się czujesz Fred? - spytał wyrywając rudzielca z zadumy nad białym sufitem. Blaise nawet się tym nie przejął. Przestałam ich słuchać, wpatrywałam się w każdy fragment twarzy kobiety. Tak bardzo chciałabym, by była przy mnie. Żeby coś powiedziała, żeby po prostu żyła.
-Jestem obok - wybełkotał delikatny, piękny kobiecy głos. Spojrzałam w tamtą stronę i ujrzałam mamę. Była jeszcze cudowniejsza, niż na jakimkolwiek zdjęciu. Podeszła, a jej zieloną, zwiewną sukienkę unosił lekko wiatr.
-M-Mama? - szepnęłam patrząc na nią zauroczona jej delikatnością. Ta pokiwała lekko głową i położyła dłoń na moim ramieniu. Była ulotna, piękna, cudowna. Była moją mamą.
-Tak skarbie, jesteś bardzo silna - powiedziała cichym głosem patrząc mi w oczy. Na jej twarzy malował się lekko uśmiech.
-Nie jestem silną kobietą, bardzo często za wami tęsknię. Za Kroto, nawet za ojcem - wybełkotałam, a ona na wspomnienie drugiego rodzica skrzywiła się i zaczęła uciekać. Spojrzałam za nią zaskoczona i próbowałam biec, ale jakby przygwoździło mnie do podłogi. - M-Mamo - jęknęłam i usiadłam na podłodze nie wiedząc co się właściwie stało.
~~~
Jest i kolejny rozdział, trochę się z nim spóźniłam, za co przepraszam. Nie miałam weny, nie miałam czasu, przesłuchałam przy nim całych trzech płyt, a i tak wcale mi się nie podoba. Jest nudny, ale dedykuję go Wiktorii, która opierdoliła mnie dokładnie dzisiaj. Zebrałam się w sobie i go napisałam.
Mam nadzieję, że kilka opinii o nim wpadnie i spróbuję dodać kolejny szybciej.
Przepraszam.

sobota, 16 sierpnia 2014

Rozdział dziewiąty

Weszłam spokojnie do pokoju wspólnego z braku jakiejkolwiek chęci do robienia czegoś. Rozłożyłam swoje zmarnowane ciało na fotelu i zamknęłam powieki. Po chwili poczułam dłonie na brzuchu i nie należały one wcale do mnie.
-Odejdź - mruknęłam spokojnym głosem, a ten coraz natarczywiej przesuwał rękami po mojej klatce piersiowej. Otworzyłam oczy i ujrzałam całe zło świata. Jęknęłam przestraszona wlepiając oczy w maskę Śmierciożercy. - Co do jasnej cholery się dzieje? - spytałam niepewnie i cicho.
-Nic skarbie, podobno ci się nudzi - odparł mężczyzna zniekształconym głosem. Burknęłam kilka ładnych przekleństw pod nosem i odsunęłam jego dłonie od siebie.
-Co wcale nie znaczy, że od razu liczę na molestowanie ze strony popleczników Voldemorta - mruknęłam, a ten się wzdrygnął. No tak, nawet ich to imię napawa strachem.
-Voldemorta nie ma, on się odrodzi - wycedził mężczyzna przez zaciśnięte zęby i zsunął z twarzy maskę. Teraz wpatrywały się we mnie niebieskie oczy doprawione nutką szaleństwa. Nie ukrywając, były zaskakująco ładne. Nie wiedząc co robię dotknęłam policzka starszego mężczyzny.
-Jesteś tutaj tylko, żeby mnie zmolestować? - spytałam szeptem, a ten spojrzał mi głęboko w oczy, po czym bardzo powolnym ruchem zaprzeczył głową. Wsunął dłoń w kieszeń płaszcza i wyciągnął stamtąd zapieczętowany list.
-Obiecałem mu, żeby ci go dać, jednak wszystko w swoim czasie Hart - wybełkotał cicho i dotknął swoją dłonią wierzchu mojej. Skrzywiłam się delikatnie, powinien mi zaufać. Powinien bez przeszkód powiedzieć po co przyszedł. Chyba powiedział, chociaż raz byłam z siebie dumna.
-Dziękuję - mruknęłam cichutko i złożyłam na jego brodzie delikatny odcisk moich ust. Opuściłam dłoń i wzrok patrząc na list leżący na moich kolanach. Usłyszałam oddalające się kroki. - Jak masz na imię? - spytałam cichutko, a kroki na jeden krótki moment ustały.
-Yaxley - szepnął i zniknął zostawiając po sobie czarny obłok pary. Ładnie, skwitowałam w myślach. Rozerwałam niepewnym ruchem list, po czym wysunęłam go z koperty. Przytknęłam go do nosa i wciągnęłam woń. Zaśmiałam się delikatnie, perfumy Kroto. Zaczęłam powoli rozszyfrowywać jego pismo.
'Witaj kochanie.
Może trochę na to za późno, ale mam nadzieję, że ten idiota nic ci nie zrobił. Że nawet nie miał odwagi cię dotknąć. Wracając, piszę do ciebie w bardzo ważnej sprawie, czyli chciałbym ci przybliżyć trochę postać twojej matki, ponieważ twierdzę, że ojca wolisz nie znać.
Frances była cudowną i kochaną kobietą, aczkolwiek bardzo szaloną. Nie przestrzegała reguł, zacierała granice, zamiatała wszystko złe pod dywan. Wiele razy radziłem jej, by zerwała z tym idiotą, ale zawsze mi się przeciwstawiała.
Tego dnia, gdy powiedziała mi o ciąży wymiotowałem przez całą noc, przepraszam. Nie znosiłem twojego ojca, który od początku znajomości grał miłość do twojej matki. Może nie jest to historia życia, ale jak się urodziłaś i on się o tym dowiedział, to zakatował ją na śmierć.
Niewiele ci to podpowiada o twoim pochodzeniu, znowu stawia ojca w złym świetle. To nie jest wcale ważne, po prostu się trzymaj.
Dostaniesz ode mnie za dobre sprawowanie jeszcze zdjęcie Frances.
Kocham, Kroto.'
Wyciągnęłam drżącą dłonią fotografię z koperty i kładąc list na kolanach odwróciłam ją obrazkiem do góry. Z kawałku nadpalonego papieru patrzyła na mnie zielonooka brunetka z lekko pobrużdżoną twarzą. Nie wyglądała najcudowniej na świecie, a cienie pod oczami świadczyć mogły również o tym, że ćpała. Nie obchodziło mnie to jednak. Uśmiechnęłam się delikatnie do fotografii i przytuliłam ją do serca. Zamknęłam ponownie oczy, a ktoś dotknął mojego ramienia.
-Słucham? - spytałam cichutko i spojrzałam na owego osobnika.
-Dobrze się czujesz? - chciał się dowiedzieć Longbottom. Wzruszyłam bezwiednie ramionami i oparłam fotografię o udo. - Kto to? - dopowiedział Neville. Spuściłam wzrok na zdjęcie.
-Moja matka - wybełkotałam cichutko, ale chyba usłyszał. Łypnął na mnie zaskoczony oczami. Zagryzłam wargę delikatnie.
-Jesteś do niej podobna - szepnął ujmując fotografię w dwa palce. Szanował ją. Spojrzałam na niego zdziwiona lekko szklistymi oczami.
-Naprawdę? - spytałam cicho, trochę konspiracyjnie. Jakbym zdradzała mu tajemnicę narodową, jakbym powiedziała mu, że Dumbledore jest gejem. Cholera, ale to przecież prawda.
-Masz jej nos, kształt twarzy, kolor włosów i ten dziwny błysk w oczach, który zazwyczaj mnie przerażał - powiedział z pełnym przekonaniem i oddał mi zdjęcie uśmiechając się lekko.
-Dziękuję - mruknęłam przyciszonym głosem oduśmiechając się do niego. Ten pokręcił z zabawnym politowaniem głową.
-To ja powinienem ci podziękować, zbliżyłem się do Alice - odparł, a w jego oczach zauważyłam błogą radość. Chyba dobrze trafiła. Wstałam i przytuliłam go lekko.
-Gratuluję, masz się nią opiekować - wybełkotałam mu na ucho, a ten odsunąwszy się ode mnie zasalutował mi dwoma wyciągniętymi palcami. Porządnie i z tradycją. Odmaszerował żegnając się radośnie. Chciałabym wyobrazić sobie tę scenę.
-Poruczniku, proszę o meldunek tuż po strzale - poprosił tęgi mężczyzna z lekko posiwiałymi włosami krótko przystrzyżonymi. Młodszy chłopak patrzył na niego jak na dzieło sztuki. To było naturalne, generał nie guzdrał się z wydawaniem kar za nieposłuszeństwo. Był surowy, ale nad wyraz wyrozumiały.
-Tak jest panie generale - powiedział rzeczowo chłopak wstając i salutując, jeszcze nie wiedział, że przyczyni się tak bardzo do historii wojennej. Wkrótce boleśnie miał się o tym przekonać. Kilka dni potem wstępując na działo oddał celny strzał, niestety nie był przygotowany na kontratak, czego przyczyną była utrata kciuka, palca małego i serdecznego. Był jednak świetnym i zorganizowanym mężczyzną, więc gdy tylko ujrzał generała posłał w jego stronę meldunek ocalałymi dwoma palcami. Od tamtej pory obywatele jego ojczyzny wiedzą o jego historii. Od tego momentu meldowanie zmieniło swoją formę. Na jego cześć składa się dwa palce prawej ręki do czoła.
-Brawo, nie wiedziałem, że o tym wiesz - powiedział zachrypnięty głos. Spojrzałam w tamtą stronę i ujrzałam żołnierza, a właściwie jego zwłoki. Nadal będąc w pełnym umundurowaniu i hełmie łypał na mnie pustym oczodołem oraz wyłażącym z drugiego wielkim, zielonym robakiem.
-Czytałam o panu, panie poruczniku. Jestem dumna z pańskiego oddania sprawie - odparłam ze słusznym szacunkiem, a on zamiótł zniszczonym butem wojskowym po zakurzonej podłodze.
-Cała przyjemność po mojej stronie, pamiętaj, że na ciebie liczę - dodał i znikł w oparach czerwonego dymu. Uchyliłam powieki i ujrzałam biały sufit. Rozejrzawszy się po pomieszczeniu zobaczyłam własne dormitorium i rozbawioną Hermionę wpatrzoną w książkę.
-Jak się tu znalazłam? - spytałam badawczo, a ta zwróciła swój wzrok ku mnie zaskoczona pytaniem.
-Nie wiem, przyszłam jakieś dwadzieścia minut temu, a ty już tu byłaś - odparła spokojnym tonem, a ja zwiesiłam nogi z łóżka.
-Dzięki - mruknęłam w przypływie dobrych manier. Ta wstała i podeszła do mnie.
-Znalazłam to zdjęcie przy twoim łóżku - powiedziała podając mi fotografię mojej matki. Ujęłam ją i z namaszczeniem pogładziłam opuszkami palców.
-Jesteś dla mnie zbyt miła - stwierdziłam bez cienia podejrzliwości, irytacji i sarkazmu. Wyciągnęłam z szafki jakiś zeszyt i otworzyłam go na pierwszej stronie. Wsunęłam rogi zdjęcia w wycięte dziury, po czym zamknęłam delikatnie zeszyt. Odłożyłam go ostrożnie do szafki. - To jest Frances, moja matka - wybełkotałam cichutko i spojrzałam na nią niepewnie. Po chwili ciszy z jej strony. - Wiesz, może beznadziejnie się zachowałam. Szczególnie kiedy nazwałam cię szlamą, ale teraz chcę cię przeprosić. Mimo to nadal za tobą nie przepadam - mruknęłam wyciągając ku niej dłoń. Granger lekko ją ujęła i potrząsnęła.
-Przyjmuję przeprosiny. Twoja matka była bardzo ładną kobietą - dodała zmieniając temat, co mi osobiście pasowało, bo nienawidzę przepraszać. Pokiwałam głową z lekkim uśmiechem. Ta wstała z mojego łóżka. - W gruncie rzeczy też jesteś dosyć miłą osobą, ale nie dopuszczasz do siebie ludzi poza małą grupką, której ufasz - skwitowała bez zgryźliwości mugolka. Spojrzałam na nią.
-I wszystko spierdoliłaś - mruknęłam zabawnie, wyszło bardziej jakbym właśnie pokazała jej zwłoki psa i oczekiwała, że jej się spodobają. Mam specyficzne poczucie humoru, cholera. Ta jednak pokręciła głową z politowaniem i wróciła do swojej księgi. Ja zaś wyciągnęłam zadanie domowe i ruszyłam spokojnym krokiem ku wylęgarni geniuszu, czyli Pokoju Wspólnego Gryfonów. Zaśmiałam się z własnego porównania, gdyż nie miało nic wspólnego z prawdą. Rozsiadłam się jak królewna na zniszczonym fotelu i z wielkim zapałem zaczęłam odrabiać własne zadanie domowe. Nawet nie wiem czym sobie na ten dziwny zapał zasłużyłam. Może myśl o matce, jej fotografia, Kroto, Yaxley... Nie, cholerny Śmierciożerca. Reszta pasowała jak ulał, ale dlaczego ja u licha nie spytałam go o truchło leżące na mojej podłodze z rana? HART, JESTEŚ ZIDIOCIAŁYM KRETYNEM. Jakbym tego nie wiedziała. Skończywszy wypisywanie bzdur na tematy, na których prawie się nie znałam zawlokłam swoje zwłoki do łóżka i zasnęłam snem niemal kamiennym. Spałam bardzo spokojnie, nic mi nie przeszkodziło. Nie nawiedziły mnie dziwne mary. Obudził mnie delikatny refleks światła na moich oczach. - Masochistyczne słońce - jęknęłam i zwlokłam się z łóżka. Chcąc czerpać jak najwięcej satysfakcji z owego dnia nauki wsunęłam zeszyt ze zdjęciem Frances do czarnego plecaka i ruszyłam z uśmiechem się ubierać. Nie wyglądałam najgorzej, mimo włosów niesfornie rozrzuconych na mojej głowie, oczu podkrążonych nie miałam, a usta wcale nie były popękane. To jakaś czarna magia, zazwyczaj wyglądałam kilkakrotnie razy gorzej. Pędem się ubrałam i zarzucając plecak na ramię wyszłam dumnym krokiem z dormitorium kierując się na jedną z trzech moich ulubionych pór dnia, czyli śniadanie. Drugą i trzecią, jak nietrudno zgadnąć, były obiad oraz kolacja, jestem zbyt przewidywalna.
-Owszem, jesteś - podpowiedział mi miły głos w głowie.
-Zrozumiałam za pierwszym razem, ale bardzo dziękuję za utwierdzenie mnie w tym - mruknęłam do głosiku. Ten roześmiał się wesoło. - Ktoś tu ma dobry humor - dodałam wesoło. Słyszałam tylko stłumiony śmiech w mojej głowie i po chwili każdy człowiek przechodzący obok mnie wyglądał jakby robaki wychodziły z jego ciała każdą komórką. Zacisnęłam dłoń na ramieniu plecaka i zagryzłam wargę. Chyba za mocno, poczułam w ustach metaliczny smak krwi.
-Podoba ci się? - spytał drwiący głos, a ja zaprzeczyłam powoli głową, po czym spuszczając ją ruszyłam na oślep do Wielkiej Sali.
-Nie uciekaj mi, skarbie - bełkotał za mną delikatny, kojący, szalony głos. Dochodził mnie z każdej strony. Jęknęłam, gdy ujrzałam, że z wszystkiego wychodziły najgorsze glizdy, pająki, mrówki, żuki, wszelakie inne owady, o których istnieniu nie miałam wcale pojęcia.
-Przestań - szepnęłam zmęczonym głosem, a obraz zlał się w jedną czarną plamę i powrócił do normalności. - Dziękuję - szepnęłam z lekką wdzięcznością. Usiadłam umęczona przy stole i bez emocji zaczęłam pochłaniać jajecznicę, a po moim dobrym humorze pozostały tylko miłe wspomnienia. Pogładziłam palcem zeszyt i zagłębiłam się w rozmyślaniach o słowach Kroto. Byłam wdzięczna, że mnie wychował i miał zamiar mi pomóc. Tak mi go brakuje.
~~~
Jest i kolejny rozdział pisany ze sporym przyspieszeniem. Wiem, że tego nie da się wcale wyczuć, ale pisałam go jeszcze będąc w Nowym Jorku. Mimo to bardzo dziękuję za wszystkie komentarze, za wyświetlenia, a rozdział dedykuję wszystkim czytającym.
Scena z żołnierzem jest po części prawdziwa, gdyż salutowanie dwoma palcami w Polsce wzięło się od jakiegoś żołnierza, któremu na wojnie urąbało trzy palce, gdy chciał zameldować wykonanie misji, ale resztę już zmyśliłam. Poznaliście nowy fakt z historii Polski, jestem z was dumna. Dzielcie się tym jak chlebem powszednim.
Także ten, polecam z wielką radością słuchać przy czytaniu wszystkiego porządnej muzyki. Poprawia to jakość czytania i jest odprężające.
Poza tym cholernie przepraszam, że nie komentuję rozdziałów, ale zaczęło mi się liceum i próbuję być kulturalnym gnojem.
Pozdrawiam.

Rozdział ósmy

Obudził mnie huk odbicia czegoś o podłogę. Otworzyłam oczy i nienawistnie rozejrzałam się wokół. Na podłodze leżał jakiś zakrwawiony trup. Przetarłam oczy z mniejszą złością i spojrzałam na przerażone współlokatorki. Czyli to jednak prawda.
-Która go zabiła? - spytałam spokojnym głosem, a tamte nawet nie drgnęły. Powiodły tylko swoim obrzydzonym wzrokiem po trupie i po mnie. Zsunęłam nogi z łóżka i podeszłam spokojnie do ciała. Usiadłam tuż obok jego głowy i delikatnie zaczęłam ściągać posklejane krwią włosy z twarzy osobnika. Wyczarowałam jakąś wodę i szmatkę, po czym delikatnie zaczęłam rozmywać krew i doprowadzać tę osobę do porządku. Była to ładna kobieta z ciemnymi włosami do łopatek. Oczy miała wybałuszone na mnie, ale zapewne za życia były one mniej krwiste, a bardziej zielone. Szyję miała poderżniętą jednym cięciem, a pełne, spuchnięte lekko usta, otwarte. Zapewne całowała się z kimś przed śmiercią. Nos miała skrzywiony, połamany, zakrwawiony, nie dało się na pierwszy rzut oka stwierdzić jak wyglądał za jej życia. - Podaj mi jakąś ładną sukienkę z dna mojego kufra i zawołaj profesor McGonagall - poprosiłam patrząc na Patil. Tylko ona jakoś się zachowywała. Ta szybko zareagowała na moje prośby, a ja zaczęłam zsuwać z kobiety ciuchy. Nie powiem, dało mi to jakąś satysfakcję, że mogę komuś pomóc. Nawet trupowi.
-M-Masz - wybełkotała dziewczyna z sukienką w drżącej dłoni, którą zręcznie odebrałam i ścierając krew z jej ciała nasuwałam sukienkę na kobietę. Wyglądała coraz lepiej, mimo swojego stanu. Ułożyłam ją na podłodze prosto i zamknęłam oczy oraz usta.
-Śliczna kobieta - wymamrotałam pod nosem i pogładziłam ją po lekko zapadłym policzku. Wstałam z podłogi i umorusana krwią kobiety usiadłam na swoim łóżku. Po chwili do pokoju weszła nasza pani opiekun. Spojrzałam na nią spokojnie.
-Jak to się stało? - spytała zmartwiona. Dotknęła nadgarstek kobiety i zamknęła lekko oczy. Szybko je otwarła i spojrzała po nas. Zatrzymała wzrok na pannie Granger.
-Nie wiem pani profesor. Obudziłyśmy się i ona już tu była. Potem Hart się obudziła i zaczęła ją składać do kupy - wybełkotała mało składnie, a ja uśmiechnęłam się blado do pani profesor. Ta pokiwała głową i teleportowała się wraz z trupem. To powinno zostać zachowane w tajemnicy, więc za jakieś dwie godziny cały Hogwart będzie wiedział.
-Idę do Hogesmeade - mruknęłam kończąc się przebierać nadal z kilkoma kreskami krwi na twarzy. Wytarłam czerwoną ciecz i ruszyłam z czarnym plecakiem ku drzwiom świadoma ich natrętnego wzroku. Zeszłam po schodach i wyszłam z ogólnego zgiełku na jeszcze pusty Dziedziniec. Wyciągnęłam jedną z książek o satyrach i zaczęłam czytać oparta o filar. Z zamku wyszła jakaś postać w zielonej szacie i bełkotała coś do siebie. Nie byłam zbytnio zainteresowana konwersacją, więc nawet nie sprawdziłam kto to.
-Tom by sobie tego nie życzył. On zrobiłby to inaczej, ale ja nie jestem nim, więc czego oni wymagają? - mruczał do siebie damski głos. Wzniosłam wzrok na dziewczynę znad książki.
-Olej ich i działaj sama - powiedziałam spokojnie i wróciłam wzrokiem do książki. Mamrotanie ustało.
-Ładnie to tak podsłuchiwać? - zaśmiała się dziewczyna nerwowo i trochę niezręcznie machnęła ręką.
-Przyszłam wcześniej - zauważyłam z uprzejmym uśmiechem i założyłam papierkiem stronę w książce. Przycisnęłam ją do siebie lekko, po czym wlepiłam w nią wzrok.
-To nie jest tak proste - odparła wreszcie Rebekah trochę poważniejszym tonem. - Nie znasz ich potęgi - dodała ciszej, a ja pokiwałam niepewnie głową. Ta westchnęła delikatnie. - Nie ważne, do zobaczenia - mruknęła pewniejszym głosem i odeszła nie odwracając się do mnie ani razu. Wzruszyłam ramionami dopiero po jakichś dziesięciu minutach, gdy mniej więcej sobie to ułożyłam. Bardzo mniej więcej. Poczułam na swoich biodrach czyjeś dłonie i owy osobnik przytulił mocno moje plecy.
-Zgadnij kto - mruknął cicho męski głos i zaśmiał się zduszonym głosem.
-Nie mam humoru na zgadywanki Blaise - odparłam i spojrzałam chłopakowi w oczy. Ten westchnął lekko.
-Na nic nie masz humoru, na kawę nie pójdziesz, Kremowego nie chcesz, Fasolki leżą ni... - przerwałam mu zaskoczona.
-Kto ci powiedział, że nie chcę Piwa Kremowego? - jęknęłam wgapiając się w niego przestraszona. Ten pogładził mnie po policzku, przypomniała mi się kobieta z pokoju.
-Sprawdzałem cię - powiedział z lekkim uśmiechem Zabini. Westchnęłam głęboko, a ten wpakował dłoń na moje plecy i popchnął mnie ku tworzącemu się korowodowi zmierzającemu ku wiosce. Chciałam od razu podzielić się z nim wieścią o trupie, ale nie ryzykowałabym tępego wzroku dwóch Puchonek przede mną. Nie lubiłam rozgłosu, wcale. Przeszliśmy drogę do wioski, a Zabini wciągnął mnie do jakiejkolwiek kawiarni. - Zajmij stolik - poprosił ruszając do baru. Usiadłam na jednym z krzeseł i spojrzałam na dłonie. Nie wiem kim była ta kobieta, ale od rana miała spore miejsce w moich myślach. Ciekawe czemu McGonagall tak zareagowała na jej widok. Blaise właśnie usiadł naprzeciw mnie z dwoma kuflami Piwa Kremowego i dwoma ciastkami. Moje było to czekoladowe, dobrze mnie znał.
-Dziękuję - mruknęłam upijając łyka napoju i zabrałam się za ciastko. Czułam na sobie jego zacięty wzrok. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, było miło, przytulnie i strasznie ciemno. - Ładni... - mruknęłam, ale on mi przerwał.
-Gadasz od rzeczy, wyglądasz jakby cię zgwałcono i masz rozkojarzony wzrok - sprostował Zabini spokojnie. Wlepiłam w niego spojrzenie zdziwiona.
-Dzisiaj rano w moim dormitorium był prawdziwy, nieżywy trup jakiejś kobiety. Zakrwawiony upstrzył mi podłogę zakrzepniętą krwią. Była bardzo ładna, ale opiekunka szybko ją stamtąd eksmitowała przy użyciu magii - odparłam przyciszonym głosem. - To może mieć związek ze Śmierciożercami, tylko nie wiem z jakiej dupy racji jej ciało wylądowało u nas. Przebrałam tą kobietę i pomogłam wyglądać dosyć porządnie. Miała poderżnięte gardło - dodałam już spokojniej i wsadziłam łyżeczkę z kawałkiem ciasta do ust. Blaise patrzył na mnie jakby skamieniały. Nie wiedział co powiedzieć, nie dziwię się. Podobnie bym zareagowała, gdyby on sprzedał mi taką wieść. Dopiłam piwo i spojrzałam mu w oczy. Były puste.
-Nie wiem co powiedzieć - szepnął i wbił paznokcie w wierzch moich dłoni. Zacisnęłam lekko zęby. - Prze-Przepraszam... - mruknął i odsunął dłonie.
-Nie masz za co, wiem o czym myślisz - stwierdziłam spokojnym tonem, chociaż całe moje ciało buzowało. Pogładziłam jego dłoń delikatnie kciukiem. - On nie zginął na darmo - dodałam cicho i uśmiechnęłam się blado. Ten pokiwał niepewnie głową, po czym dopił kremowe i wstał trochę zbyt gwałtownie, bo przewrócił krzesło.
-Mu-Muszę iść - mruknął cicho i ruszył do wyjścia. Wstałam z siedzenia i skierowałam swe kroki ku drzwiom.
-Poczekaj - poprosiłam cicho, a ten oparł się o zewnętrzną framugę drzwi oddychając głęboko. Zamknęłam za sobą lokal i ujęłam jego dłoń lekko. - Przecież sam wiesz, że ludzie nie byli zadowoleni z jego śmierci. Nawet nie wiadomo w jakich okolicznościach zginął. Żałowali go nawet ci najwyżsi - dodałam cicho nie patrząc na niego, tylko idąc przed siebie.
-To chyba nie powinno tak wyglądać, nagle wszyscy mi współczuli i mnie żałowali, a wcześniejszego dnia odnosili się do mnie jak do nieważnego śmiecia - szepnął twardym, wyzutym z emocji głosem.
-To straszne uczucie, ale jeszcze gorsze jest litowanie się nad kimś z racji tego, że zginął mu ojciec. Wiesz, że bardzo go żałuję, nie zasłużyłeś na to, ale nie mam zamiaru traktować cię jakoś inaczej z tego powodu - stwierdziłam, a ten delikatnie się rozpogodził. Jego usta musnęły moje czoło delikatnie.
-Za to właśnie cię lubię, uwielbiasz doprowadzać mnie do szewskiej pasji, aczkolwiek mogę ci zaufać - powiedział nadal trochę smutnym głosem. Zaśmiałam się lekko i pogładziłam po policzku.
-Masz jakieś plany na dzisiejsze wyjście? - spytałam spokojnie, a ten pokiwał głową twierdząco.
-Zniknę na kilka godzin, nie martw się o mnie - odparł i cmoknął mój nos.
-Do zobaczenia - powiedziałam z uśmiechem i ruszyłam w drugą stronę, ku zamkowi. Po drodze zrobiłam małe zakupy w związku ze słodyczami i zaczęłam się wspinać po schodach prowadzących do Hogwartu. Skierowałam swe kroki ku Skrzydłu Szpitalnemu i otworzyłam drzwi. W środku leżał rudzielec i chyba spał, albo odpoczywał z zamkniętymi oczami. Nie chciałam mu przeszkadzać, więc najciszej jak potrafiłam postawiłam na jego stoliku obok łóżka paczkę fasolek i dwie czekoladowe żaby. Ładnie kontrastowały z owocami. Uśmiechnęłam się do Freda lekko i podeszłam do drzwi.
-Dzięki - usłyszałam jego zachrypnięty głos, po czym pociągnęłam za klamkę.
-Nie ma za co - odparłam niepewnie i odwróciłam się do niego twarzą. Patrzył na mnie z lekkim uśmiechem, ale nadal był zmęczony. - Jak się czujesz? - spytałam przytrzymując drzwi, ten wzruszył ramionami.
-Chyba dobrze, podobno szybko wracam do zdrowia. Koło wtorku mają mnie wypisać - mruknął spokojnym tonem i ujął pudełko z fasolkami, po czym pochłonął od razu garść. Zdusiłam w sobie tępy śmiech pozwalając sobie na uśmiech. - Cholera, jakie to dobre. Dawno tak bardzo nie brakowało mi słodyczy w gębie - dodał z pełnymi ustami. Wyciągnął ku mnie pudełko. - Masz może ochotę na nie? - spytał trafiając w mój słaby punkt. Bezsilnie pokiwałam głową i podeszłam do niego puszczając drzwi. Wysypałam na dłoń kilka fasolek i wyłowiłam trzy lukrecjowe oraz cynamonową. Z uśmiechem wsunęłam je do ust i spojrzałam na chłopaka.
-Dziękuję - powiedziałam spokojnie, a ten oduśmiechnął się weselej.
-Lubisz słodycze, co? - spytał radośnie, a ja pochłonięta smakami potwierdziłam to ruchem głowy.
-Nie chcę ci wpierniczyć całej paczki, jeśli mam swoją - mruknęłam połykając fasolki i wstałam z siedzenia. - Odpoczywaj. Jak wyjdziesz to czuj się zaproszony na ciastko - dopowiedziałam wesoło. Ten pokręcił głową udając politowanie.
-Do zobaczenia - odparł z uśmiechem, a ja wyszłam ze Skrzydła. Fred czuje się lepiej, rano leżał u mnie trup, nie znalazłam ojca. Połowa tego dnia nie należała do najlepszych, ale czego ja się spodziewałam? Jakiegoś rosłego mężczyzny, który wyskoczy zza jednego z filarów i powie, że jest moim rodzicem? Potem ignorując wszystko co napisał Kroto wpadnę mu w ramiona, a on mnie nie zabije? Zapewne moje wyobrażenia posuwały by się dalej, kto wie czy tak się nie stanie, gdyby nie przerwał mi odgłos tłuczonego szkła z jakiejś zaryglowanej kilkoma zamkami sali. Usłyszałam zduszoną wiązankę przekleństw i cichy kobiecy głos. Co się do ciężkiej cholery dzieje w tej szkole? Odeszłam stamtąd niepyszna nauczona, że w cudze sprawy nie warto się wpierdzielać. Prędzej dostanie się po łbie, niż nagrodę. Miałam to głęboko gdzieś.
~~~
Cholera, rozdział napisany z jakimś tam polotem, ale połowa po obejrzeniu dobrych przyjaciół, których podejrzewano o gejostwo, NIEWAŻNE.
Dziękuję za całe wsparcie, za wszystkie komentarze, za osoby, które komentują i te inne ładne rzeczy.
Jest tego niewiele, ale za to niewiele też bardzo dziękuję.
Jestem pazerna, nie ważne.

środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział siódmy

Rudzielec westchnął głęboko i zakaszlał lekko. Usiadłam na parapecie.
-Nie jestem pewna co pamiętasz, ale chcę cię po prostu przeprosić - mruknęłam cicho, a ten spojrzał na mnie zdziwiony. Po chwili jego mina stała się stonowana i lekko pobłażliwa.
-Tylko ja miałem zaszczyt pierwszego dnia szkoły wylądować w Skrzydle Szpitalnym - powiedział wesoło. Zwróciłam ku niemu oczy i uśmiechnęłam się z delikatnym politowaniem. Wstałam z parapetu i usiadłam na krześle obok niego.
-Jestem Riley Hart, Gryfonka. To ta co łazi za Zabinim i gryzie się z Hermioną - przedstawiłam się ładnie wyciągając ku niemu dłoń. Ten ujął ją lekko, po czym potrząsnął nią na ile pozwalała mu przywrócona siła.
-Bardzo mi miło, słyszałem o tobie trochę, nie zawsze były to pochlebne opinie. Ja za to jestem Fred Weasley, możesz mnie kojarzyć z różnych wybryków rozwalających Hogwart, które inicjuję z moim bliźniakiem - dopełnił formalności, więc lekko się uśmiechnęłam. Może wcale nie było to potrzebne, znałam przynajmniej podstawowe informacje na jego temat, on chyba na mój też. W końcu Granger nocuje w Norze, z tego co mi wiadomo, co roku. Komuś musi na mnie nagadać.
-Jak się czujesz? - spytałam bardziej rzeczowym tonem, niż chciałam. Nie miałam nawet zamiaru tak zabrzmieć. Nie jestem pielęgniarką. Nie jestem delikatną istotą. Chyba nigdy nie byłam.
-Dosyć dobrze, trochę mnie boli głowa, ale żyć chyba będę - stwierdził z lekkim uśmiechem. Prychnęłam wesoło i potarłam kłykciami oczy.
-Przynajmniej nie przyczynię się do śmierci ważnej dla historii Hogwartu osoby - odparłam uprzejmie i wstałam z łóżka. - Może jeszcze kiedyś porozmawiamy - dodałam z uśmiechem i ruszyłam do drzwi.
-Zapewne tak, mogłabyś zawołać mojego brata? - spytał, a ja pokiwałam głową twierdząco, po czym wyszłam z Skrzydła, a po pustym korytarzu odbił się echem dźwięk kamienia spadającego z mojego serca. Jedno życie narazie uratowane. Ruszyłam spokojnie ku Pokojowi Wspólnemu z nadzieją, że znajdę tam George'a. Tym razem mi się nawet poszczęściło, więc podeszłam do niego i dziugnęłam jego ramię. Ten spojrzał na mnie lekko niespokojnie.
-Oh, to tylko ty - powiedział z westchnieniem. Prychnęłam na niego.
-Przyszłam z dobrymi wiadomościami, a ty tak? - spytałam weselej. Temu rozszerzyły się źrenice i wstał z siedzenia. - Fred kazał cię zawołać, obudził się - dodałam dosyć miłym tonem. Chłopak przez chwilę przyswajał informacje, po czym ruszył pędem ku drzwiom.
-Dzięki - mruknął patrząc na mnie i tyle go widziałam. Zaśmiałam się lekko, po czym ładnie runęłam na podłogę mając innych gdzieś. Podkuliłam nogi i zamknęłam oczy.
-Śpij dobrze kochanie - odezwał się miły głos w mojej głowie. Na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
-Dziękuję, budź mnie, gdy stanie się coś złego - poprosiłam cichutko i zasnęłam prawie na środku pokoju. Było mi miło, że jakiś nieznany głos tak żywo się mną interesuje. To nawet urocze, wiesz? Idziesz sobie korytarzem, a tu nagle jakiś głosik podpowiada ci, żebyś uważał, bo zza rogu zaraz wyzionie schlany mężczyzna i żebyś się odsunął. Rzeczywiście po chwili to się dzieje, a ty, ostrzeżony, czujesz się jak gość, bo nikomu się nie naraziłeś i w nikogo nie wszedłeś. I w jednej chwili mój mózg zaczął mi pokazywać jakby urywany film dla dorosłych. Kobiety, mężczyźni, transseksualiści, wszystkie stwory jakie wyobrazić sobie potrafiłam wiły się w agonii lub rozkoszy. Nie widziałam oznak, które bardziej by przemawiały za jedną ze stron. Na końcu ujrzałam skulonego mężczyznę, niechętnie przepychałam się ku niemu w otoczeniu skręconych ciał przeżywających spełnienie, w pełnym tego słowa znaczeniu. Podeszłam do owego jegomościa i dotknęłam jego ramienia lekko. Zwrócił ku mnie swoje puste oczodoły.
-Nienawidzę mamy. Nienawidzę taty. Tata nienawidzi mamę. Mama nienawidzi tatę. To prosta droga byś chciał być smutny - mruczał ochrypłym, zmęczonym, sapiącym głosem. Był natarczywy i uciążliwy, klinował się w mózgu szybko przetwarzając słowa i zachowując je w pamięci. - Nienawidzę mamy. Nienawidzę taty. Tata nienawidzi mamę. Mama nienawidzi tatę. To prosta droga byś chciał być smutny. Nienawidzę mamy. Nienawidzę taty. Tata nienawidzi mamę. Mama nienawidzi tatę. To prosta droga byś chciał być smutny. Nienawidzę mamy. Nienawidzę taty. Tata nienawidzi mamę. Mama nienawidzi tatę. To prosta droga byś chciał być smutny - po chwili z szeptu jego głos przerodził się w rozdzierający krzyk docierający do mojej głowy i szybko ucichł. - NIENAWIDZĄ CIĘ - wrzasnął ostatni raz wlepiając we mnie swoje niewidzące oczy i obudziłam się przestraszona.
- Nienawidzę mamy. Nienawidzę taty. Tata nienawidzi mamę. Mama nienawidzi tatę. To prosta droga byś chciał być smutny - wybełkotałam i jak na zawołanie stałam się smutna. Jak oni mogli być tacy okrutni? Podniosłam wzrok i rozejrzałam się bardzo niepewnie.
-Myślałem, że już się nie obudzisz - mruknął jakiś przyciszony, ale znany mi głos z innego końca wpół zielonego pokoju. Był spokojny, ale właściciela szczelnie przykrywała mi płachta.
-Pokażesz się? - spytałam cichutko, a zza płachty wychylił się Zabini. Jak ja go mogłam nie poznać?
-Witaj słonko, napędziłaś mi trochę strachu - powiedział z lekkim uśmiechem i podał mi kubek z kawą.
-Co ja tu robię? Byłam u siebie - mruknęłam w przebłysku inteligencji, co nieczęsto się zdarza. Ten usiadł obok mnie, po czym bezsilnie wzruszył ramionami.
-Znalazłem cię jak wracałem z rozmowy z Malfoy'em, leżałaś na schodach, więc aż szkoda było ciebie nie wziąć - zaśmiał się wesoło. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością, przynajmniej tak miało wyjść.
-Fred się obudził - szepnęłam cicho, a ten odetchnął z wyraźną ulgą jakby mówił 'chwała szatanowi, jedno życie uratowane'. Walnęłam go lekko w ramię, po czym upiłam trochę kawy. - Mimo to jestem ci wdzięczna za to, że mnie przygarnąłeś, chociaż wcale nie musiałeś - dodałam stawiając kubek na szafce obok łóżka. Ten pokiwał głową.
-Gdyby nie ty, to kto urządziłby mi porno-imprezę urodzinową? - spytał rozbawiony i roztrzepał moje włosy. Zmarszczyłam nos patrząc na niego. Ściągnęłam twarz ku dołowi i wystawiłam nogi za łóżko.
-Zapewne nikt, bo przecież nikomu nie mówisz o swoich preferencjach seksualnych - mruknęłam sarkastycznie patrząc na niego wesoło. Blaise dziugnął mnie łokciem w żebra.
-Przestań tak mówić, bo wyjdę na męską dziwkę - jęknął Ślizgon, po czym uśmiech rozświetlił jego ciemną twarz.
-Aż dziw bierze, że żadna dziewczyna jeszcze się na ten twój uśmiech nie nabrała - mruknęłam rozbawiona. Wstałam z łóżka i przejechałam dłonią po włosach.
-Była taka jedna, ale potem wpakowali ją na oddział psychiatryczny w Świętym Mungu, od tego momentu są tylko przelotne znajomości - powiedział beztrosko chłopak. Zaśmiałam się lekko. - O czym myślisz? - spytał po chwili ciszy między nami. Spojrzałam na niego niepewnie.
-Trochę o twoich słowach, ale bardziej o liście o moim ojcu od Kroto. Nigdy nie chciałam ich poznać, ale teraz, kiedy dowiedziałam się, że jest zły to mnie do niego ciągnie. Chciałabym chociaż wiedzieć kim jest, nawet gdybym pięć sekund później miała zostać zabita. Mam to szczerze gdzieś, ale nie podejmę się jego szukania, tylko morderców Kroto - wybełkotałam mało zrozumiale i mało sensownie. Pokiwałam bezwiednie głową, jakbym potakiwała swoim słowom, jakbym się z nimi zgadzała.
-A co jeśli morderca Kroto to twój ojciec? - spytał Blaise nie swoim głosem. Wykrzywiłam lekko twarz i spojrzałam na niego. Ten wlepiał we mnie wzrok.
-Nawet tak nie mów, nie wybaczyłabym mu - mruknęłam spokojnie, po czym spojrzałam na sufit. Chociaż to możliwe, teraz wszystko jest możliwe. Morderca Kroto może być moim ojcem, wujkiem, bratem, siostrą, wszystkim. Nawet nauczycielem, chociaż szczerze w to ostatnie wątpię, ale może nie w tej szkole. Kto go tam wie, ważne, że go znajdę i zabiję. Chyba proste do ogarnięcia przez taki ograniczony mózg jak mój czy Zabiniego. Mam nadzieję. - Wiesz, przynajmniej mógł się przedstawić, kiedy go zabijali... Tak, geniusz ze mnie. Spojrzy na mnie i powie: 'Cześć, jesteś moją córką. To ja zabiłem twoją matkę, ale mam ochotę na więcej ofiar, więc zabiję i twojego opiekuna, a ty masz na to patrzeć' - dodałam lekko podirytowana.
-Jak tak stawiasz sprawę to bardzo mało prawdopodobne - mruknął szczerze Blaise. Westchnęłam i pokiwałam niechętnie głową.
-Muszę iść, szlaban u McGonagall sam się nie odrobi - powiedziałam wymijająco i ruszyłam do drzwi. - Do zobaczenia - dodałam z lekkim uśmiechem patrząc na niego.
-Trzymaj się i nie myśl o tym za dużo - poprosił uprzejmym tonem, a ja zamknęłam za sobą drzwi. Ruszyłam spokojnie ku gabinetowi pani profesor. Zapukałam ładnie do drzwi, a ta mruknęła z głębi, żebym weszła. Zrobiłam o co prosiła i spojrzałam na nią.
-Miałam zameldować się tu na szlaban za nieudaną próbę zabicia Freda rzuconym kamieniem z Wieży - powiedziałam dosyć miłym tonem, a ta wskazała mi fotel naprzeciw niej. Usiadłam na nim spokojnie.
-Owszem. Pan Weasley już się obudził, ale zaplecze tej sali jak na panią czekało tak i czeka. Zapraszam - mruknęła bez żadnych wzlotów i upadków w głosie. Zadziwiające jest też to, że gdy mówiła miała kamienną twarz. Pooraną zmarszczami i starością, ale jak jakiś pierdzielony posąg. Potruchtałam za nią ku zagraconemu zapleczu, po czym pani profesor pokazała mi półkę brudnych srebrnych naczyń.
-Rozumiem, że mam je wszystkie wyczyścić, tak? - spytałam niepewnie, mając nadzieję, że tylko to.
-Tak, dobrze myślisz. Ta szafka jest twoja, a ta obok czeka na następnego szczęśliwca. Jeszcze takiego nie mam - mruknęła lekko zasmucona i ruszyła ku wyjściu.
-Ile mam czasu? - spytałam wyczarowywując wiadro, wodę i szmatę do czyszczenia. Ta zatrzymała się na moment.
-Masz czas do 23, jeśli któryś z patroli cię złapie proszę przysłać go do mnie - odparła spokojnym, niewzruszonym głosem i wyszła. Rozsiadłam się na podłodze i zaczęłam czyścić srebrne kubki. Świetne zajęcie, szczególnie w momencie, gdy jest się sfrustrowanym kogoś odnalezieniem, no, w pewnym sensie.
- Nienawidzę mamy. Nienawidzę taty. Tata nienawidzi mamę. Mama nienawidzi tatę. To prosta droga byś chciał być smutny. Nienawidzę mamy. Nienawidzę taty. Tata nienawidzi mamę. Mama nienawidzi tatę. To prosta droga byś chciał być smutny - mruczałam pod nosem myjąc pojedyncze naczynia. Praca szła mi dosyć dobrze, a słowa tamtej wyliczanki krążyły po mojej głowie niczym mantra u człowieka powstrzymującego się od ulubionej rzeczy na rzecz czegoś ważniejszego. Nie wiedzieć gdzie podziało się owe pięć godzin i pani profesor nawet zadowolona, że skończyłam kazała mi się stamtąd zmywać. Wyszłam z gabinetu z uśmiechem oraz przestrogą, bym następnym razem uważała co robię. Pokiwałam bezsensownie głową powtarzając słowa mężczyzny w głowie.
-Spodobał ci się ten chłam? - spytał nieśmiały głosik w mojej głowie.
-Chyba tak, bardzo chwytliwe hasło - mruknęłam, a głos roześmiał się szczerze.
-Twoja matka też tak twierdziła, kiedy to układała - powiedział wesoło głos, po czym zamilkł. Przystanęłam zaskoczona. Mama? Mama to wymyśliła? To nieprawdopodobne... W sumie co ja mogę o niej wiedzieć, nigdy nawet jej nie widziałam. Kontynuując w myślach wyliczankę dokończyłam swój spacer ku Wieży Gryfonów. Szybko weszłam po schodach nie patrząc za siebie, po czym nie bacząc na nic rzuciłam się na łóżko i umiarkowanie szybko zasnęłam ukołysana 'Nienawistną wyliczanką'.
~~~
Trochę dziwny rozdział, aczkolwiek owa 'wyliczanka' została zaczerpnięta z uroczej książeczki o Kurdcie pt. 'Kurt Cobain. When I was an alien'. Swoją drogą świetny komiks, więc z całym przekonaniem go polecam.
Napisałam to wcześniej, niż sama się po sobie spodziewałam. Dzień czy dwa po dodaniu ostatniego rozdziały. Nudy robią z człowiekiem dziwne rzeczy.
Zachęcam również do komentowania, bo to bardzo miłe przeczytać coś o swojej wyobraźni, może czasem ograniczonej, a czasem za bardzo puszczonej na wiatr. Mimo to one motywują.
Jestem w Polsce, pozdrawiam.

wtorek, 29 lipca 2014

Rozdział szósty

Ruszyłam do pokoju wspólnego, by tylko położyć się w swoim łóżku i spać, aż do rana. Niestety chęć przeczytania jakiejś mugolskiej książki mnie przemogła i skierowałam swe kroki do biblioteki. Może mnie tam nie zabiją. Może.
-Dzień dobry - powiedziałam z lekkim uśmiechem patrząc przez chwilę na bibliotekarkę i ruszyłam do mojego ulubionego działu, czyli książki fantazy pełne opowieści o satyrach, bogach, aniołach, magikach, smokach. Chyba najbardziej lubiłam czytać o paskudnych satyrach, lubiłam ich sposób zabijania ofiar. Każde morderstwo wykonane w inny, zmyślny i piękny sposób. Czasem mężczyzna przywiązany do drzewa własnymi jelitami lub kobieta zgwałcona najzwyklejszym wieszakiem na ubrania. To okrutne, ale jakże ładne.
-Uważaj jak łazisz - burknęła jakaś blondynka, w którą weszłam. Rozrzuciła kilka książek wokół siebie i spojrzała na mnie spod byka. - Pozbieraj to - dodała urażona. Zaczęłam się śmiać.
-Jeszcze czego - powiedziałam rozbawiona i otarłam symboliczne łzy śmiechu. Ta spojrzała na mnie zdziwiona i uśmiechnęła się ledwo zauważalnie. Oduśmiechnęłam się wesoło i kiwając głową z politowaniem weszłam między moje ulubione książki. Znaczy się weszłabym, gdyby nie ta dziewczyna.
-Stój - mruknęła łypiąc na mnie oczami już z większym wyszczerzem na twarzy. Jej brązowe oczy patrzyły na mnie radośnie, a dłoń wysunęła się ku mnie. - Jestem Rebekah Bell, a ty? - spytała uprzejmie. Ujęłam jej dłoń i potrząsnęłam nią lekko.
-Riley Hart, tutejszy psychopata - przedstawiłam się poważnym tonem, po czym uśmiechnęłam się tajemniczo. - Jesteś tu nowa? - dodałam już spokojniej. Chyba nawet uśmiechało się jej mnie poznać. To było dosyć miłe. Przynajmniej takie sprawiała wrażenie, bo jeszcze nie uciekła i nie dała mi w ryj za niepozbieranie książek.
-Owszem, nie lubię Hogwartu. Koledzy brata i sam zainteresowany kazali mi tu przyjechać - odparła i lekko posmutniała, ale szybko wróciła do wcześniejszego głupkowatego wyrazu twarzy. Tak, była dziwnym, ale przyzwoitym człowiekiem. To taki pierwszy egzemplarz. No, może trzeci, ale Blaise'a i Zoe nie liczę.
-Ja nie miałam wyboru, mój opiekun zapisał mnie tu w wieku 11 lat twierdząc, że ma mnie serdecznie dość i żebym, jakby to ładnie ująć, spierdalała. Był kochanym człowiekiem - stwierdziłam z uśmiechem, a ta spojrzała na mnie jakby lekko zdziwiona. Przez chwilę się nie odzywała, po czym otworzyła usta.
-Opiekun nie żyje? - spytała, chyba bardziej, żeby się upewnić, niż dowiedzieć. Tylko pokiwałam ładnie głową. - Mój brat również - stwierdziła z delikatnym żalem w głosie, po czym szybko się zreflektowała. - Chyba za dużo powiedziałam - mruknęła cicho i ujmując tylko kilka kartek i dwie książki szybko wyszła z biblioteki. Patrzyłam za nią trochę zmieszana, po czym niepewnie wróciłam do swoich książek nawet nie patrząc na to co zostawiła. Wybrałam dwie książki, jedną z satyrem na okładce, drugą z długowłosym blondynem podpalającym papierosa. Pokazałam je ładnie bibliotekarce, a ona szybko to zanotowała.
-Długo wybierasz książki - poskarżyła się lekko patrząc na zegarek, który wskazywał, że od jakichś dobrych kilkunastu minut powinna zamknąć pomieszczenie.
-Przepraszam - powiedziałam skwapliwie, ale uprzejmie. Ta tylko pokiwała głową z lekkim politowaniem, a ja wyszłam z dwoma nabytkami. Poczytam Hermionie przez sen książkę o satyrach, podobno ładny horror. Sny Granger to ocenią, mam nadzieję, że będzie się budzić każdej nocy patrząc czy w nogach łóżka akurat nie przesiaduje mężczyzna w masce z rogami lub ja. Proszę, chcę mieć coś od życia, coś małego. Strach mugolki. Weszłam do pokoju wspólnego i spojrzałam na zapalony kominek. Przy nim siedział Neville i coś bazgrał po pergaminie. Postanowiłam mu nie przeszkadzać i szybko wspięłam się po schodach, po czym runęłam na swoje łóżko w pokoju. Nie przysłuchując się kolejnej rozmowie Brown i Patil zasnęłam nadzwyczaj spokojnie jak na mnie. Obudziłam się za dwadzieścia śniadanie. O dziwo panie z pokoju nadal spały. Zwlekłam się z łóżka i przebierając się przypadkiem walnęłam tyłkiem o podłogę. Zaczęłam zwijać się z bólu, ale moje współlokatorki średnio mi współczuły, gdyż bełkotały, iż mnie nienawidzą i to karygodne budzić je o tak wczesnej porze w sobotę.
-Powinnaś się wstydzić - mruknęła panna Granger przecierając oczy, gdy już usiadła w łóżku. Przeczesała dłonią włosy.
-Więc prawie mi przykro, że was tak haniebnie obudziłam - mruknęłam zgryźliwie, co ona odebrała jako nieudany atak i zaśmiała się głupkowato.
-Powinno - burknęła uspokajając śmiech, tylko wzruszyłam ramionami. Granger niby przypadkiem rzuciła we mnie koszulką. Spojrzałam na nią zirytowana.
-Znowu się podkładasz, a potem drzesz się na mnie, że cię obrażam - mruknęłam powoli tracąc cierpliwość. Ta powtórzyła mój gest i również wzruszyła ramionami. - Jesteś głupią szlamą - wycedziłam przez zęby patrząc ze złością na Granger, a w dormitorium zapadła cisza. Ta wstała z łóżka i wymierzyła we mnie palcem wyraźnie zła.
-A ty jesteś... - urwała, gdyż jej po prostu przerwałam zirytowanym i zdenerwowanym głosem.
-No, kim znowu jestem? Mordercą? Socjopatą? Suką? Nie, wcale nie. Jestem zwykłym kłamcą. Tak mało osób w ogóle orientuje się skąd na moim ciele są te pieprzone blizny. Prawie nikt jednak nie wie, że pojawiają się po tym jak zobaczę czyjąś śmierć. Nie raz każda z was mi się ukazała. Nie raz widziałam wasze wnętrzności walające się pod moimi nogami. A wiesz co było najgorsze? Nie to, że widziałam waszą wyimaginowaną śmierć. Na to gwiżdżę. O wiele bardziej uderzył mnie moment kiedy kazali mi oglądać jak gwałcą, odcinają kończyny, części ciała, bezczeszczą mojego opiekuna. Nie mam rodziców, a przynajmniej matki, bo ojciec ją zabił tuż po tym jak powiedziała mu o mnie, więc mam daleko gdzieś co ty i twoi cudowni rodziciele o mnie myślicie. Poza tym Wybraniec polega na tobie tylko z racji tego, że sam jest debilem, a ty mu we wszystkim pomożesz, gdy zrobi maślane oczka. Za to Weasley po prostu chce cię przelecieć. Tyle - powiedziałam jej w twarz zgrzytając zębami i odetchnęłam głęboko nadal gapiąc się jak mugolka po prostu zbaraniała. Zaśmiałam się trochę szyderczo i ruszyłam ku drzwiom. Miałam dość jej jakiegokolwiek towarzystwa.
-Prze... - usłyszałam tylko urywek, po czym trzasnęłam drzwiami. To dziwne, że jej nie lubię? Jakoś tak z natury nie przepadam za przemądrzałymi osobami, cholernie mnie irytują. Chyba wiele osób też tak ma. Mam taką nadzieję. Swoje kroki skierowałam ku Wielkiej Sali, w której miałam zamiar zjeść ładnie i kulturalnie śniadanie. Z tego może nawet się wywiążę, bo nie chcę się już denerwować, to tylko podsyca moją chorą wyobraźnię. Usiadłam na ławie Gryfonów i rozglądnęłam się po powoli zapełniającym się pomieszczeniu. Zaczęłam nucić sobie pod nosem najnowszy hit Fatalnych Jędz, mimo naciąganego brzmienia instrumentów strasznie wpada w ucho, może dlatego ich lubię? Nie ważne, obok rozsiadł się Malfoy i spojrzał na mnie badawczo.
-Widziałaś Zabiniego? - spytał nie witając się wcale. Spojrzałam na niego spod byka.
-Cześć Draco, ciebie również miło widzieć. U mnie dobrze, dzięki, że pytasz, a jak tam u ciebie? - spytałam i zrobiłam krótką przerwę. - Serio? Więc zazdroszczę takiego rozwoju spraw, to interesujące, opowiadaj dalej - poprosiłam i ugryzłam tosta.
-Wybacz - mruknął zmieszany, a ja roześmiałam się lekko. Pokiwałam z politowaniem głową.
-Nie widziałam go, ostatnio wczoraj - stwierdziłam z uśmiechem, a ten westchnął lekko. - On chyba woli dziewczyny, przynajmniej tak mówił, więc nie wiem po co jest ci tak pilnie potrzebny - dodałam, a ten burknął coś pod nosem zezując na mnie delikatnie zły. Wzruszyłam ramionami i dojadłam tosta.
-Jest mi po prostu potrzebny - mruknął i wstał od stołu. - Jak go zobaczysz to przekaż mu, że go szukałem - dodał patrząc na mnie, a ja kiwnęłam potakująco głową. Po chwili widziałam tylko same mięśnie wędrujące w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Przełknęłam jedzenie, po czym sięgnęłam po kubek z czerwoną breją. Dotknęłam jej końcem języka, poczułam metaliczny posmak i wypiłam dwa łyki krwi. Uśmiechnęłam się wesoło i rozglądnęłam po okolicznych trupach. Niektórzy gapili się na mnie swoimi pustymi oczodołami, innym wyciekały z nich gałki oczne. Podobno są słodkie w smaku, przynajmniej tak mówił Kroto. Skąd on wiedział nie zdradził, ale czasami się go po prostu bałam. Pomachałam do jednej z marnych imitacji Eddiego z okładek mugolskiej grupy metalowej. Pogładziłam lekko moje włosy i spojrzałam na dłoń. Była lekko żółta i pachniała olejem. Spojrzałam w górę, a z sufitu sączył się tłuszcz przybitych tam ludzi, którym rozkrojono brzuchy i powoli go odprowadzano. Westchnęłam lekko. Czego to człowiek nie zrobi, żeby być piękny?
-Zrobi wszystko - podszepnął mi jakiś umęczony głosik z sufitu, roześmiałam się radośnie.
-Faktycznie, dziękuję - powiedziałam rozbawiona i starłam z czoła trochę tłuszczu. Jeden z Eddich w tym momencie usiadł tuż obok mnie.
-Riley, jesteś mi potrzebna - powiedział próbując nie roześmiać się z mojego wyglądu.
-To wcale nie jest zabawne - powiedziałam lekko oburzona i założyłam ręce na piersiach. Ten ściągnął wystające mięśnie ku podbródkowi i starł krew wypływającą z jego półotwartych ust. Uśmiechnęłam się lekko na ten, o losie, lekko ludzki gest.
-Potrzebuję znaleźć swoje prawdziwe ciało i ty wiesz jak ono mogło wyglądać - stwierdził wysyłając do mojej głowy obraz odwróconego tyłem młodzieńca w zielonej bluzie z kapturem zakrywającej jego włosy i tył czaszki.
-Niestety nie wiem kt... - urwałam, bo owy młodzieniec odwrócił się do mnie twarzą. Szybko wstałam z dotychczasowego miejsca i ruszyłam w stronę drzwi. Oczywiście nie było mi dane spokojne podejście do nich. Po chwili musiałam się przedzierać do nich odrzucając od siebie kolejne trupy. Po wielu trudach i kilku głowach odłączonych od gnijących ciał wydostałam się z Wielkiej Sali. Pobiegłam na górę po schodach mając wielką nadzieję, że nie jest jeszcze dla niego za późno. Wpadłam błyskawicznie do środka i dopadłam jego ciała. Było całe, powoli budziło się z dosyć długiego snu.
-Jestem zawsze do twoich usług - odezwał się szyderczo w mojej głowie tamten głos i wszystko wróciło do normy. Wokół pojawiła się oślepiająca biel, więc tylko usiadłam na łóżku obok i patrzyłam jak chłopak trze oczy kłykciami, po tej czynności spojrzał na mnie zdziwiony, ale nadal zmęczony.
-Witaj w świecie żywych - mruknęłam cicho i uśmiechnęłam się nieśmiało. Ten odpowiedział mi tym samym i spojrzał w sufit. To dobrze, że wreszcie wstał. Tutaj nie powinno mu nic grozić. Chyba nie powinno.
~~~
Także ten, zabrałam się za ten rozdział trochę wcześniej, niż planowałam. Może nawet nie jest najgorszy, ale ten ostatni fragment wyszedł mi za bardzo ckliwy. Chociaż słuchając Pendulum w wykonaniu Pearl Jamu nie da się inaczej, przepraszam.
Nie ważne, dedykuję ten rozdział Wiktorii, nie mam żadnych tłumaczeń, bo gdzieś na początku tego rozdziału zrozumiała o co mi chodzi c:
Nic nie obiecuję, pozdrawiam i dziękuję.
Do tego powiem, że komentarze byłyby mile widziane, gdyż to motywuje do pracy.
Amen.

poniedziałek, 21 lipca 2014

Rozdział piąty

Oczywiście musiała to być jakaś Gryfonka, której imienia nawet nie znałam, a może po prostu znać nie chciałam? Nie jest to w tym momencie ważne, bo zaczęłam się powstrzymywać od śmiechu. To paskudne, ale prawdziwe. O mało co nie wybuchłam wesołym, brzydkim, prześmiewczym śmiechem, uchronił mnie przed tym mocny uścisk Zabiniego. W tym momencie byłam mu cholernie wdzięczna, bardzo chciałam mu podziękować, ale tamta dziewczyna jeszcze rozlewała krew wokół siebie, więc nie miałam kiedy. W sumie fajnie by było, gdyby umarła na zajęciach, albo chociaż prawie się wykrwawiła. Niestety byłby to ostatni dzień Hagrida w szkole, więc nikt dopuścić do tego nie mógł. Gdyby zależało to ode mnie już ludzie by o tym zapomnieli, a ciało dziewczyny leżałoby w pobliskim jeziorku i służyło za trytońską zabawkę. Jej głowa za piłkę, może z rąk zrobili by kije golfowe lub baseballowe? Kto ich wie, ja bym użyła tyłka jako stojaka na rowery, ale chyba oni takowych nie posiadają. Aczkolwiek mogę się mylić.
-Zabini, zanotuj, że trzeba się dowiedzieć czy trytoni jeżdżą rowerami - mruknęłam w szatę Ślizgona, a ten po prostu pogładził mnie po włosach. Lekko westchnął, ale nie powiedział nic złego, nawet się nie zdziwił.
-Może spytasz potem Hagrida - zaproponował cichym głosem i uśmiechnął się lekko. Pokiwałam głową żywiej i wcisnęłam mocniej głowę w przestrzeń między jego ręką, a klatką piersiową. Chyba nawet nie wiedział jak wielką dla mnie jest podporą, kiedyś mu to wynagrodzę. Sowicie, ciekawe ile kosztują ładne panie do towarzystwa. Chciałabym wiedzieć jak się cenią, gdybym wiedziała urządziłabym Blaise'owi ładne przyjęcie urodzinowe. Może byłby zadowolony, kto wie co kryje się pod jego czarną czupryną.
-Koniec zajęć, odwołuję je - powiedział tubalnym głosem olbrzym, a ludzie zaczęli się rozchodzić szeptając między sobą jakieś bzdury i farmazony. Sam Hagrid poczłapał ku dyrektorowi, który w tym momencie powinien szykować mu jakąś długą gadkę lub po prostu będzie improwizował. To do niego podobne, biedny olbrzym.
-Zabini? - mruknęłam i spojrzałam chłopakowi w oczy. Ten tylko kiwnął głową pozwalając mi mówić. - Lubisz jak kobieta jest umalowana podczas seksu czy nie? - spytałam jakby to było najnormalniejszą rzeczą na świecie. Ślizgon zamyślił się lekko i zsunął ze mnie swoje dłonie.
-Chyba postawię na naturalność Hart, byle kobieta była dosyć ładna lub chociaż do przyjęcia - odparł równie spokojnie i uśmiechnął się w pełni usatysfakcjonowany swoją wypowiedzią.
-Niech ci będzie - stwierdziłam z lekkim uśmiechem i złapałam go za dłoń, po czym ruszyłam ku zamkowi ciągnąc go za sobą.
-Mam wielką nadzieję, że nie planujesz jakichś wyskoków w najbliższym czasie i to pytanie zadane było tylko w kontekście czysto-teoretycznym lub do jakiegoś zadania domowego, w którym pytacie o trochę wstydliwe rzeczy ludzi ze Slytherinu, czyli domu rozpusty i jęków rozkoszy - chciał się upewnić idący za mną mężczyzna. Wzruszyłam ramionami uśmiechając się tajemniczo. - Nie dam ci się zeszmacić, nie zasługujesz na to - jęknął zatrzymując mnie i wlepiając mi się w oczy.
-Nie mam zamiaru uprawiać z nikim seksu panikarzu - burknęłam dziugając go palcem w klatkę piersiową. Ten uśmiechnął się wesoło i ruszył pierwszy do zamku. Po chwili znikł gdzieś za rogiem idąc na swoje następne zajęcia wciskając mi palce między żebra na pożegnanie. Westchnęłam lekko i ruszyłam na zajęcia z Krukonami. Nie przepadałam za większością z nich, jakoś nie byli interesującymi postaciami. Nie wszyscy oczywiście, zdażały się takie jednostki jak Michael Corner, Terry Boot czy Zo... Cholera, dawno jej nie widziałam. Pożarło mi krukonkę, mój Szatanie. Pobiegłam pod salę jak na jakichś skrzydłach czy czym tam Diabeł się posługuje i rozejrzałam się rozbawiona z własnej głupoty. Zoe stała odwrócona do mnie plecami i bełkotała o czymś konspiracyjnie z jakimś chłopakiem z jej domu. Podkradłam się do niej od tyłu i wsunęłam ręce na jej ciało, splatając palce na jej osobistym, własnym brzuchu.
-Co do cholery... - urwała, bo zobaczyła moją przerażającą twarz... W sensie uśmiech numer 7 i zaśmiała się wesoło. Ogólnie była dosyć pozytywnym człowiekiem, byle nie włazić jej w drogę nie mając niczego sensownego do obgadania. Może moje przywitanie nie wyszło tak jak sobie je wymarzyłam, bo po chwili runęłyśmy jak długie na posadzce wśród ogólnego zgiełku i ludzkich butów, ale przynajmniej zwróciła na mnie uwagę. - Popierdoliło cię? - spytała wielce rozbawiona moim postępowaniem Krukonka.
-Jeszcze nie, ale chciałam się kulturalnie przywitać. No cóż, wyszło jak zwykle - powiedziałam wesoło i spojrzałam na nią z uśmiechem. Ta zaśmiała się radośnie i usiadła na podłodze. - Co tam u ciebie? Jak tam mąż, dzieci, wnuki? Dawno ich nie widziałam - dodałam patrząc na nią z poziomu podłogi, ta się wyprostowała i przybrała poważny wyraz twarzy.
-Mąż kazał cię pozdrowić, dzieci są zdrowe, a wnuki rosną jak na drożdżach - stwierdziła z wielką powagą, po czym szybko ją straciła i zaczęła się śmiać. Miała trochę tępy, ale ładny śmiech. Po chwili rozbawienie przerwał nam dzwon oznajmujący koniec miłej pogadanki. Westchnęłam lekko i zebrałam się z podłogi z lekką pomocą Zoe. - Ładnie żeś Weasley'a załatwiła - powiedziała patrząc na mnie z lekkim uśmiechem.
-To był całkowity przypadek, George nie ma mi tego za złe. Przynajmniej teraz nie chce mnie zabić podczas wizyt w Skrzydle - stwierdziłam wesoło, a ta pokiwała rozumnie głową, po czym gdzieś odpłynęła myślami. Chyba nie chciałam znać jej myśli. Wolałam moje, takie proste, pełne okrucieństw, krwi i zabijania. Co ja robię ze swoim, psia krew, życiem? Całe dnie myślenia o morderstwach, a mam myśleć o zabójcach Kroto. Mam myśleć o tym parszywym ryju, który wstrzykiwał mi jakieś pierdzielone gówno w żyły. O tamtych mężczyznach, którzy przyciskali swoje członki ociekające ich nasieniem do jego biednej twarzy. Nie powinnam tego rozpamiętywać, ale każdy wymaga, żebym po prostu pamiętała. Jak mogę zapomnieć o człowieku, który mnie wychował? Czy to w ogóle możliwe? Nie wiem i chyba nie chcę się dowiadywać.
-Idziesz? - wyrwał mnie z zamyśleń głos Zoe, pokiwałam tylko głową i ruszyłam za nią do sali. Zajęcia minęły dosyć owocnie, następne też jako tako. Czekałam tylko na obiad, a potem odwiedzę Freda. Może się wreszcie ocknął. Nadzieja matką głupich. Usiadłam więc przy stole Gryfońskim i spojrzałam na sufit. Pokazywał ładne niebo, nie miało na sobie ani jednej chmurki, ani jednego zakłócenia błękitu.
-Nie śpij, bo cię okradną - zaśmiał się Longbottom siadając tuż obok mnie. Wbił mi swoje kościste palce w przestrzenie międzyżebrowe. Prychnęłam lekko na niego i odsunęłam jego dłonie od siebie.
-Możesz mnie dotykać gdzie chcesz, wszędzie, byleś zostawił te pierdzielone żebra - wyjęczałam patrząc na niego. Ten spojrzał na mnie z obrzydliwym uśmiechem.
-Wszędzie? - spytał obleśnie słodkim głosem. Pokiwałam tylko twierdząco głową, ale chyba na tym skończyła się jego udawana pedofilia. - Nie mów tego nikomu więcej, ktoś może to perfidnie wykorzystać - dodał pouczając mnie. Roześmiałam się weszło i cmoknęłam go w policzek.
-Dzięki za troskę, ale będę wierna ochronie ze strony Ślizgona - powiedziałam z uśmiechem i ujęłam jakiegoś kurczaka. Wstałam, po czym spokojnie ruszyłam ku wyjściu. Skierowałam swoje kroki ku Skrzydłu Szpitalnemu i gdzieś po drodze wyczarowałam ze dwa opakowania Czekoladowych Żab, a nóż widelec się obudzi. Kto go tam w sumie wie, to Weasley.
-Też do niego idziesz? - usłyszałam głos za sobą. Należał do kopii młodzieńca leżącego w Szpitalnym. Przystanęłam i spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem.
-Niestety mam u niego spory dług, powoli próbuję go spłacać - odparłam spokojnym głosem, a ten zaśmiał się lekko, jakby to był sprośny żart, którego nieprzystoi opowiadać w towarzystwie. Wlazłam do pomieszczenia i usadowiłam się na surowym krześle sprowadzonym z mugolskiego świata. Plastik rozplenił swoje korzenie nawet tu.
-Może nie powinienem pytać, ale skąd masz tyle blizn? - spytał patrząc na moje ręce, nogi, szyję, twarz... Cholibka, gdzie ja ich nie miałam? Po chwili milczenia i układania sobie tego w głowie przemówiłam cichym i niepewnym głosem.
-Mam wizje, w nich giną wszyscy, których znam, nie znam, lubię, nie lubię i Hermiona. Bez nich czuję się jak narkoman podczas pierwszych dni na detoxie. Nie potrafię bez nich żyć, są wielką częścią mnie, są paskudne, ale mimo to kocham je. Pojawiają się od dawna, bardzo dawna. Po każdej wizji moje ciało pokrywa się nowymi bliznami, małymi, dużymi, rozmiar tu nie jest ważny. Nie wiem jednak od czego jest to uzależnione - szepnęłam i spuściłam głowę w dół wgapiając wzrok w powyginane palce. Ten nie miał pojęcia co może mi powiedzieć. Był cholernie bezradny, nie dziwię mu się wcale. Nie chciałam współczucia, miałam to gdzieś. Po prostu, jak spytał to już wie. Dotknęłam niepewnie dłoni Freda i pogładziłam go palcem po wierzchu.
-Gówno ci to da, ale cholernie mi przykro - mruknął cicho George, a ja tylko pokiwałam głową.
-Faktycznie gówno dało - mruknęłam próbując przybrać zabawny ton głosu, było to trudne przy tak częstym falowaniu mojego gardła. Wyszło bardziej, jakbym zaraz miała ryknąć płaczem. Nie zrobię tego. Nie zrobię tego. On nie zobaczy moich łez. On śpi, on niczego nie zobaczy idiotko. - Ale dziękuję - dodałam w przypływie dobrych manier. Ależ ja kulturalna, niczym dama dworu, tyle, że zaćpana do granic możliwości. Nie ważne.
-Proszę cię bardzo - mruknął, a ja podsunęłam mu pod nos jedną z Czekoladowych Żab. Delikatnie przymknęłam powieki i uśmiechnęłam się pewnie trochę psychicznie. To aż nadto normalne.
-Lepiej, żebym mu się nie pokazywała jak się obudzi - stwierdziłam i wstałam przybierając normalny wyraz twarzy, po czym ruszyłam do drzwi.
-Szerokiej drogi i dzięki za Żabę - mruknął, a ja pokiwałam głową i zamknęłam za sobą drzwi. Spojrzałam delikatnie rozbawiona w sufit i zaczęłam się śmiać z własnego debilizmu. Najłatwiej jest się śmiać z samego siebie, to ładne i miłe przeżycie, nieprawdaż?
~~~
Dziwny rozdział, trochę pisany po przeczytaniu dzieł Ćwieka. Może dlatego skropiony dziwnym i trochę bardziej wysublimowanym dowcipem? Kto go tam wie, mimo to dziękuję za wcześniejsze komentarze i rozdział dedykuję Klaudii, której postać tym razem obrała inne tory. Nie miało wyjść tak radośnie, ale kto się nie uśmiechnie do dwóch kretynek obściskujących się na korytarzu? c:
Pozdrawiam z Nowego Jorku.

środa, 25 czerwca 2014

Rozdział czwarty

Wsunęłam obie stopy pod kołdrę i zanurzyłam się w cudownej miękkości owego zjawiska. Oblizałam lekko wargi. Poczułam metaliczny posmak, ale to zignorowałam zamykając szczelnie oczy. Najwyżej Grangerówna poderżnie mi gardło kiedy będę spać. Szczerze? Nie zdziwiłabym się, gdybym tak właśnie padła. Zabita przez koleżankę z własnego dormitorium. Zarżnięta jak nic nie warte zwierze. Tak jak zabili Kroto.
-Śpij skarbie, nie wolno ci o tym myśleć - szepnął cichutki głos w mojej podświadomości. Pokiwałam delikatnie głową i po prostu zasnęłam. Miałam nadzieję, że tej nocy nic mnie nie zaskoczy. Nadzieja jest matką głupich, a ona kocha swoje dzieci, więc wstałam w jednym kawałku bez śladów działalności mugolki. Rozejrzałam się niepewnie po pomieszczeniu i z krzykiem usiadłam na łóżku. Znajdowałam się w pokoju ze ścianami jak papier, był umazany krwią, a zza 'ścian' sączyły się umęczone jęki i krzyki. Podpełzłam do jednej z nich i delikatnie ją przerwałam zatykając szczelnie usta drugą dłonią.
-Mocniej - jęczała jakaś naga kobieta ze skaczącymi piersiami w takt uderzeń bioder mężczyzny o jej pośladki. Zacisnęłam powieki i przytuliłam kolana.
-Teraz czas na ciebie - ogłosił monotonny głos w mojej głowie.
-Ale ja nie chcę - wyjęczałam cichutko, byłam cholernie zmęczona. Blizny na ciele zaczęły mnie piec, bardzo boleć, krwawić, ropieć, pękać. - Przestań - wrzasnęłam rozpaczliwie, a wszystko wokół znikło. Poczułam delikatny dotyk dłoni na moim ramieniu.
-Riley, wszystko dobrze? - usłyszałam piskliwy głosik Lavender. Pokiwałam raźno głową i wstałam szybko, a ta zatoczyła się do tyły. Zbyt gwałtownie.
-Przepraszam - wymamrotałam patrząc na nią i złapałam szatę oraz parę trampek. Zaciągnęłam za sobą torbę i szybko zbiegłam na dół do pokoju wspólnego. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Spojrzałam na siebie, miałam na sobie to co wczoraj, więc pędem narzuciłam to co zabrałam i zbierając włosy w kucyka wymknęłam się do Skrzydła Szpitalnego. Muszę mu to jakoś wynagrodzić. Gdyby nie ja nie dostałby po głowie. Wpadłam do środka przewracając przy okazji jakąś plastikową butelkę z zielonym płynem.
-Riley, uważaj na to co robisz - burknęła Poppy, po czym stonowała głos i otarła twarz Fredowi.
-Jak Weasley się czuje? - spytałam siadając na sąsiednim łóżku.
-Powoli wraca do zdrowia, ale dopiero za kilka dni odzyska przytomność - odparła spokojnie i zgarnęła mu rude kosmyki z czoła. - George bardzo to przeżywa, ale chyba nie ma do ciebie żalu - dodała ciszej i wstała ze stołka.
-Skrycie na to liczę, chociaż i tak muszę ich obu przeprosić. Narobiłam za dużo kłopotów, a to dopiero drugi dzień szkoły - mruknęłam, a ta tylko pokiwała głową lekko.
-Nie siedź przy nim za długo, masz zaraz początek zajęć - poprosiła pani Pomfrey i wyszła. Ujęłam lekko jego dłoń.
-Cześć Weasley, pamiętasz mnie? To ta sierota co ciągle łazi za Zabinim, mimo że nie jest z jej domu. Albo ten nieudacznik, który rozlał wrzątek na Hermionę na drugim roku. Może pamiętasz, ale akurat to drugie było zabawne, chociaż tego nie planowałam - bełkotałam patrząc na niego. Ten ani drgnął. - Nie wiem czy mnie słyszysz czy nie, ale po prostu chciałam cię tak po ludzku przeprosić -dodałam ciszej i wstałam. Lekko pogładziłam dłonią jego policzek. Ruszyłam ku drzwiom z lepszym humorem i wyszłam na korytarz, który poprowadził mnie prosto na Wielką Salę. Usiadłam koło Nevilla i zaczęłam jeść śniadanie.
-To był wypadek czy specjalnie znokautowałaś Freda? - spytał nie mając wcale złych zamiarów i chociaż tak też wyszło to byłam zdania, że wiedział co powiedzieć, ale źle zęby złożył.
-Całkowity przypadek, nie miałam pojęcia, że kamyk może kogoś tak mocno ugodzić w czerep - odparłam spokojnie i spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem. Ten pokiwał niepewnie głową.
-Masz bliznę pod żuchwą, biłaś się z kimś? - spytał przejawiając najmniejszą troskę o mnie. Zaprzeczyłam spokojnie ruchem głowy.
-Powinieneś raczej spytać o to Alice - mruknęłam wskazując nożem na śmiejącą się sztucznie z żartów Simona dziewczynę.
-Co z nią? - odparł pytaniem zdziwiony Longbottom. Ujęłam tosta z czekoladą w dłoń i wstałam.
-Domyśl się skarbie - mruknęłam klepiąc go lekko po policzku i odeszłam w stronę lochów. Czekały na mnie cudowne eliksiry z najdziwniejszym profesorem jakiego dane mi było poznać. Usiadłam spokojnie pod salą i zagłębiłam się w jakiejś ciekawej mugolskiej książce.
-Panno Hart - usłyszałam chrząknięcie nad sobą. Zwróciłam w tamtą stronę wzrok, nade mną stał Lupin. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
-Słucham panie profesorze? - spytałam uprzejmie i wstałam. Ten podał mi jakiś podniszczony, zamknięty list. - Dziękuję - mruknęłam trochę oniemiała, a ten odszedł w ciszy. Obróciłam list w palcach kilkakrotnie, ale nadal widniało na nim tylko moje imię, nazwisko i adres. Żadnego nadawcy, żadnego znaczka, żadnej pieczęci, nic. Rozdarłam delikatnie papier i wyjęłam bardzo ostrożnie list. Otworzyłam lekko pożółkły papier i zaczęłam rozszyfrowywać nabazgrane na szybko hieroglify.
'Kochana Riley.
Wiem, że to nie czas i nie miejsce, ale kiedy będziesz czytać ten list mnie już zapewne nie będzie. Pozwolili mi 'wypełnić moją ostatnią wolę' i przekazać ci ten list w nienaruszonym stanie. Nie jestem wcale pewien czy dotrzymają danego słowa, szczerze w to wątpię. Odszedłem od tematu, mam ci jedno do powiedzenia. Twój ojciec się odnalazł, ale mam wielką nadzieję, że nie poznasz go, ani on ciebie. Nie widział cię jeszcze nigdy, nie miał o tobie bladego pojęcia. Ostatnio powiedziała mu o tobie twoja biologiczna matka, zabił ją z zimną krwią. Nie miał żadnych skrupułów. Wiedział doskonale co robi. Nie znam jego imienia i nazwiska, tyle razy je zmieniał. Ostatnim jakie pamiętam było Bon Crover. Jeśli kiedykolwiek ktokolwiek powie ci, że jest twoim biologicznym ojcem musisz biec przed siebie, nie oglądać się na niego. Nie wolno ci potwierdzić, nie wolno ci nic innego zrobić, inaczej on cię zabije.
Pamiętaj o tym, kiedy będziesz wspominać mnie. Kiedy go poznasz.
Twój Kroto.'

Przeczytałam ten list jeszcze kilka razy nadal nic z niego nie rozumiejąc. Kroto całe życie mi wmawiał, że moi biologiczni rodzice nie żyją, ale byli dobrymi ludźmi. Nagle mój ojciec, powiedzmy Bon zabił moją matkę. Gorzej, niż cholerna patologia. Szybko schowałam list do kieszeni wewnętrznej szaty i weszłam do otwartej klasy jako ostatnia. Nie potrafiłam się wcale skupić na żadnych zajęciach, myliłam zaklęcia, wrzucałam do wywarów złe składniki. Nie wiedziałam co robię.
-Ley, co ty wyprawiasz? - spytał wreszcie Blaise stając tuż obok mnie na jednej z przerw. Spojrzałam mu w oczy ze smutkiem.
-Kroto kłamał - szepnęłam cichutko, a ten objął mnie lekko ramieniem.
-Może po prostu cię chronił - odparł cicho i pocałował mnie delikatnie w skroń. Wzniosłam na niego wzrok z wyrzutem, ale pokiwałam rozumnie głową.
-Był bardzo mądrym człowiekiem - szepnęłam cichutko, a ten przytaknął ruchem głowy.
-Nie martw się o niego, jest w lepszym miejscu. Teraz ty jesteś ważniejsza i masz się przyłożyć do zajęć, bo następnym razem wejdę do sali i ci nakopię w środku zajęć - powiedział z lekkim rozbawieniem.
-Dzięki - odparłam tylko i zaśmiałam się radośniej.
-Idę na historię magii - ogłosił wszystkim i ruszył do profesora Beans'a. Pokiwałam głową ochoczo i potruchtałam na ulubioną Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami. Hagrid już stał przy stadku hipogryfów. Ukłoniłam się im z uśmiechem, a te odkłoniły się mi.
-Witaj Hagridzie - powiedziałam wesoło, a ten spojrzał na mnie.
-Witaj Riley, jak ci się podobają? - spytał równie radośnie. Podeszłam do hipogryfów o delikatnie pogładziłam jednego po głowie.
-Są piękne, zawsze były i będą - odparłam z uśmiechem i cmoknęłam jednego z nich w czoło. Ten uszczypnął mnie lekko w ramię dziobem i położył łeb na moim ramieniu. Przytuliłam go mocno.
-Chyba Ravges cię lubi - stwierdził wesoło, a ja tylko pokiwałam głową. Na błonie schodzili się inni uczniowie i co odważniejsi kłaniali się zwierzętom, po czym podchodzili do nich. Jednak zawsze musi znaleźć się jakiś zidiociały kretyn, który wystraszy jednego z hipogryfów. Tak też było i tym razem.
~~~
Kolejny krótki, cholera jasna, obiecuję, że zabiorę się za tego bloga, gdy tylko będę miała chwilę czasu.
Mimo to może nie jest on jakiś najgorszy, gdyż jakieś tam komentarze zawsze są.
Więc serdecznie dziękuję c:

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Rozdział trzeci

Hermiona spojrzała na mnie urażona.
-Przecież twoja postawa jest iście Ślizgońska - burknęła i miałam nadzieję, że na tym skończy. - Jesteś okropna, obrzydliwa, pusta, głupia, pyszna, dumna, mam cię dość - dodała wstając i wymierzając we mnie palcem, jakby mi groziła.
-Uspokój się Granger - mruknęłam oschle i wzięła tosta w dłoń. - Też nie mam zamiaru siedzieć z tobą dłużej. Nienawidzę przemądrzałych mugolek - burknęłam i wstałam. Na sali panowała cisza, słychać było tylko kroki moich stóp na posadzce. Ruszyłam ku Wieży Astronomicznej mając nadzieję na spotkanie kogoś miłego. O dziwo, tak też się stało. Siedziała tam Alice.
-Dawno cię tu nie było - stwierdziła z lekkim uśmiechem, a ja usiadłam obok niej. Spojrzałam przed siebie.
-Pierwszy dzień, a ludzie już zdążyli mnie zirytować - powiedziałam spokojnie i strzeliłam kośćmi w palcach. Ta pokiwała lekko głową.
-Rozumiem cię, dlatego nawet tam nie szłam - stwierdziła delikatnie się uśmiechając - Może kiedyś ludzie się zmienią, ale wtedy już nas nie będzie - dodała i poprawiła niebieską koszulkę. Zaśmiałam się wesoło.
-Czyli nie tylko ja czekam, aż wszyscy umrą. Razem ze mną zapewne. Nie potrafię usiedzieć na dupie, gdy komuś dla mnie ważnemu dzieje się krzywda - mruknęłam z uśmiechem i rzuciłam najbliższym kamieniem z wieży. Mam nadzieję, że ktoś dostanie nim w łeb.
-Riley? Muszę już iść - wybełkotała dziewczyna, a ja spojrzałam na nią. Jej morskie oczy wgapiały się we mnie. W jej źrenicach widać było lekkoe przerażenie.
-Ej, Alice, co jest? - spytałam zdziwiona, a ta spuściła głowę w dół, by zakryć swój strach. Wstałam i ujęłam lekko jej dłoń. - Znowu Simon? - szepnęłam, a ona pokiwała delikatnie głową. Jej ramię wyglądało źle, było pełne siniaków. Zagryzłam lekko wargę i wyciągnęłam różdżkę. Uniosłam ją lekko i wybełkotałam zaklęcia uzdrawiające. Sińce delikatnie się zmniejszyły, ale nie znikły.
-Próbowałam - szepnęła cicho naciągając na ramię kurtkę, a ja wsunęłam różdżkę za pasek spodni. - Muszę już naprawdę iść - dodała cicho, a ja pokiwałam głową. Ta zbiegła szybko z Wieży. Rozłożyłam się na wznak na podłodze i spojrzałam w niebo. Gdzie tu sprawiedliwość? Chłopak bije dziewczynę, która nigdy nie próbowała go uderzyć. Ona go kochała, a on miał to gdzieś. Typowy schemat, irytujący szczegół, cholerny wyrzutek społeczeństwa wciągnięty pod skrzydła jej serduszka. Trochę połatane, ale to może i dobrze. Tylko ludzie, który mieli choć raz złamane serduszko kochają bardziej. To może i nie ma...
-To ona - usłyszałam ryk kogoś ze schodów. - To ona rzucała tym cholernym kamieniem - warczał brązowowłosy chłopak z Hufflepuffu. Był rok starszy i bardzo zły. Spojrzałam na niego ogłupiała.
-O czym ty do jasnej kurwy mówisz? - burknęłam przewrażliwiona, a ten zgromił mnie wzrokiem.
-Fred dostał tym kamieniem i leży nieprzytomny w Skrzydle Szpitalnym - mruknął zły chłopak, a mnie zatkało. Nie chciałam, żeby to się spełniło tak dokładnie. Nie wiem, w którym momencie zaczęłam zbiegać ze schodów na dół, ale zrozumiałam to dopiero po bliższym kontakcie z drzwiami. Otworzyłam je trochę nerwowo i ruszyłam szybkim krokiem do Skrzydła. Weszłam do pomieszczenia i ujrzałam rudawą czuprynę leżącą na jednym z łóżek. Podeszłam do niego i usiadłam obok.
-F-Fred?! - jęknęłam cicho, po czym ujęłam lekko jego dłoń. Ten się nie ruszył. - Przepraszam - wybełkotałam i wstałam z krzesła nie wiedząc co jeszcze dodać. W drodze do drzwi staranował mnie George, który biegł do bliźniaka. Westchnęłam ciężko i wyszłam. Przede mną rozlewała się dolina pełna krwi. Chodziłam po wyrwanych jelitach. Uśmiechnęłam się gorzko.
-Witaj najdroższa - powiedział mężczyzna na końcu korytarza. Był przystojny, a krótko przystrzyżona głowa dodawała mu uroku. - Jak się czujesz? - spytał podchodząc do mnie wesoło. Jego oczy rozbłysły radością.
-Kim jesteś? - spytałam cicho, a jego twarz zaczęła się zmieniać. Zatrzymała się, a w moich oczach stanęły łzy. - M-Mogę cię przytulić? - spytałam cichutko, a ten pokiwał głową. Przytuliłam się do marnej imitacji Kroto. Ten pogładził mnie po głowie, a wokół ściany rozlały się krwią.
-Tęsknię za tobą - szepnął 'Kroto'. Jedno z serduszek jakiegoś zwierzatka zaczęło się wspinać po mojej nodze. Strząsnęłam je, a po nim wspinały się inne. Zaczęły grzebać mnie żywcem; upadłam.
-Pomóż - jęknęłam, a noga 'Kroto' przycisnęła moją szyję. Zacisnęłam powieki mocno i poczułam telepanie mnie za ramiona.
-Riley, wstawaj - burknął Snape klęcząc obok mnie. Jego oczy ilustrowały lekkie przerażenie.
-J-Ja... Przepraszam - szepnęłam i przytuliłam jego ręlę mocno. - Niech pan nie odchodzi - dodałam cichutko, a ten rozsiadł się obok mnie. Zamknęłam oczy opierając czoło o jego ramię.
-Tylko nie płacz - poprosił trochę mniej drętwym głosem. Po prostu pokiwałam delikatnie głową w odpowiedzi. Ten lekko pogładził mnie po włosach, bardzo niepewnie i drżącą dłonią. Spojrzałam na niego już spokojniejsza.
-Dziękuję - mruknęłam cicho i wstałam. Podałam mu dłoń, a ten wstał i odchrząknął.
-Uważaj na siebie - poprosił spokojniejszym głosem i odszedł w swoją stronę. Ruszyłam ku pokojowi wspólnemu, miałam dość wrażeń jak na jeden dzień.
***
Kolejny krótki rozdział, który możliwe, że zjebałam, ale musi zostać, bo srałam nad nim na matematyce. Cholerny koniec roku, będzie dobrze. Zrobiłam co w mojej mocy, tututu.