Obudził mnie huk odbicia czegoś o podłogę. Otworzyłam oczy i nienawistnie rozejrzałam się wokół. Na podłodze leżał jakiś zakrwawiony trup. Przetarłam oczy z mniejszą złością i spojrzałam na przerażone współlokatorki. Czyli to jednak prawda.
-Która go zabiła? - spytałam spokojnym głosem, a tamte nawet nie drgnęły. Powiodły tylko swoim obrzydzonym wzrokiem po trupie i po mnie. Zsunęłam nogi z łóżka i podeszłam spokojnie do ciała. Usiadłam tuż obok jego głowy i delikatnie zaczęłam ściągać posklejane krwią włosy z twarzy osobnika. Wyczarowałam jakąś wodę i szmatkę, po czym delikatnie zaczęłam rozmywać krew i doprowadzać tę osobę do porządku. Była to ładna kobieta z ciemnymi włosami do łopatek. Oczy miała wybałuszone na mnie, ale zapewne za życia były one mniej krwiste, a bardziej zielone. Szyję miała poderżniętą jednym cięciem, a pełne, spuchnięte lekko usta, otwarte. Zapewne całowała się z kimś przed śmiercią. Nos miała skrzywiony, połamany, zakrwawiony, nie dało się na pierwszy rzut oka stwierdzić jak wyglądał za jej życia. - Podaj mi jakąś ładną sukienkę z dna mojego kufra i zawołaj profesor McGonagall - poprosiłam patrząc na Patil. Tylko ona jakoś się zachowywała. Ta szybko zareagowała na moje prośby, a ja zaczęłam zsuwać z kobiety ciuchy. Nie powiem, dało mi to jakąś satysfakcję, że mogę komuś pomóc. Nawet trupowi.
-M-Masz - wybełkotała dziewczyna z sukienką w drżącej dłoni, którą zręcznie odebrałam i ścierając krew z jej ciała nasuwałam sukienkę na kobietę. Wyglądała coraz lepiej, mimo swojego stanu. Ułożyłam ją na podłodze prosto i zamknęłam oczy oraz usta.
-Śliczna kobieta - wymamrotałam pod nosem i pogładziłam ją po lekko zapadłym policzku. Wstałam z podłogi i umorusana krwią kobiety usiadłam na swoim łóżku. Po chwili do pokoju weszła nasza pani opiekun. Spojrzałam na nią spokojnie.
-Jak to się stało? - spytała zmartwiona. Dotknęła nadgarstek kobiety i zamknęła lekko oczy. Szybko je otwarła i spojrzała po nas. Zatrzymała wzrok na pannie Granger.
-Nie wiem pani profesor. Obudziłyśmy się i ona już tu była. Potem Hart się obudziła i zaczęła ją składać do kupy - wybełkotała mało składnie, a ja uśmiechnęłam się blado do pani profesor. Ta pokiwała głową i teleportowała się wraz z trupem. To powinno zostać zachowane w tajemnicy, więc za jakieś dwie godziny cały Hogwart będzie wiedział.
-Idę do Hogesmeade - mruknęłam kończąc się przebierać nadal z kilkoma kreskami krwi na twarzy. Wytarłam czerwoną ciecz i ruszyłam z czarnym plecakiem ku drzwiom świadoma ich natrętnego wzroku. Zeszłam po schodach i wyszłam z ogólnego zgiełku na jeszcze pusty Dziedziniec. Wyciągnęłam jedną z książek o satyrach i zaczęłam czytać oparta o filar. Z zamku wyszła jakaś postać w zielonej szacie i bełkotała coś do siebie. Nie byłam zbytnio zainteresowana konwersacją, więc nawet nie sprawdziłam kto to.
-Tom by sobie tego nie życzył. On zrobiłby to inaczej, ale ja nie jestem nim, więc czego oni wymagają? - mruczał do siebie damski głos. Wzniosłam wzrok na dziewczynę znad książki.
-Olej ich i działaj sama - powiedziałam spokojnie i wróciłam wzrokiem do książki. Mamrotanie ustało.
-Ładnie to tak podsłuchiwać? - zaśmiała się dziewczyna nerwowo i trochę niezręcznie machnęła ręką.
-Przyszłam wcześniej - zauważyłam z uprzejmym uśmiechem i założyłam papierkiem stronę w książce. Przycisnęłam ją do siebie lekko, po czym wlepiłam w nią wzrok.
-To nie jest tak proste - odparła wreszcie Rebekah trochę poważniejszym tonem. - Nie znasz ich potęgi - dodała ciszej, a ja pokiwałam niepewnie głową. Ta westchnęła delikatnie. - Nie ważne, do zobaczenia - mruknęła pewniejszym głosem i odeszła nie odwracając się do mnie ani razu. Wzruszyłam ramionami dopiero po jakichś dziesięciu minutach, gdy mniej więcej sobie to ułożyłam. Bardzo mniej więcej. Poczułam na swoich biodrach czyjeś dłonie i owy osobnik przytulił mocno moje plecy.
-Zgadnij kto - mruknął cicho męski głos i zaśmiał się zduszonym głosem.
-Nie mam humoru na zgadywanki Blaise - odparłam i spojrzałam chłopakowi w oczy. Ten westchnął lekko.
-Na nic nie masz humoru, na kawę nie pójdziesz, Kremowego nie chcesz, Fasolki leżą ni... - przerwałam mu zaskoczona.
-Kto ci powiedział, że nie chcę Piwa Kremowego? - jęknęłam wgapiając się w niego przestraszona. Ten pogładził mnie po policzku, przypomniała mi się kobieta z pokoju.
-Sprawdzałem cię - powiedział z lekkim uśmiechem Zabini. Westchnęłam głęboko, a ten wpakował dłoń na moje plecy i popchnął mnie ku tworzącemu się korowodowi zmierzającemu ku wiosce. Chciałam od razu podzielić się z nim wieścią o trupie, ale nie ryzykowałabym tępego wzroku dwóch Puchonek przede mną. Nie lubiłam rozgłosu, wcale. Przeszliśmy drogę do wioski, a Zabini wciągnął mnie do jakiejkolwiek kawiarni. - Zajmij stolik - poprosił ruszając do baru. Usiadłam na jednym z krzeseł i spojrzałam na dłonie. Nie wiem kim była ta kobieta, ale od rana miała spore miejsce w moich myślach. Ciekawe czemu McGonagall tak zareagowała na jej widok. Blaise właśnie usiadł naprzeciw mnie z dwoma kuflami Piwa Kremowego i dwoma ciastkami. Moje było to czekoladowe, dobrze mnie znał.
-Dziękuję - mruknęłam upijając łyka napoju i zabrałam się za ciastko. Czułam na sobie jego zacięty wzrok. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, było miło, przytulnie i strasznie ciemno. - Ładni... - mruknęłam, ale on mi przerwał.
-Gadasz od rzeczy, wyglądasz jakby cię zgwałcono i masz rozkojarzony wzrok - sprostował Zabini spokojnie. Wlepiłam w niego spojrzenie zdziwiona.
-Dzisiaj rano w moim dormitorium był prawdziwy, nieżywy trup jakiejś kobiety. Zakrwawiony upstrzył mi podłogę zakrzepniętą krwią. Była bardzo ładna, ale opiekunka szybko ją stamtąd eksmitowała przy użyciu magii - odparłam przyciszonym głosem. - To może mieć związek ze Śmierciożercami, tylko nie wiem z jakiej dupy racji jej ciało wylądowało u nas. Przebrałam tą kobietę i pomogłam wyglądać dosyć porządnie. Miała poderżnięte gardło - dodałam już spokojniej i wsadziłam łyżeczkę z kawałkiem ciasta do ust. Blaise patrzył na mnie jakby skamieniały. Nie wiedział co powiedzieć, nie dziwię się. Podobnie bym zareagowała, gdyby on sprzedał mi taką wieść. Dopiłam piwo i spojrzałam mu w oczy. Były puste.
-Nie wiem co powiedzieć - szepnął i wbił paznokcie w wierzch moich dłoni. Zacisnęłam lekko zęby. - Prze-Przepraszam... - mruknął i odsunął dłonie.
-Nie masz za co, wiem o czym myślisz - stwierdziłam spokojnym tonem, chociaż całe moje ciało buzowało. Pogładziłam jego dłoń delikatnie kciukiem. - On nie zginął na darmo - dodałam cicho i uśmiechnęłam się blado. Ten pokiwał niepewnie głową, po czym dopił kremowe i wstał trochę zbyt gwałtownie, bo przewrócił krzesło.
-Mu-Muszę iść - mruknął cicho i ruszył do wyjścia. Wstałam z siedzenia i skierowałam swe kroki ku drzwiom.
-Poczekaj - poprosiłam cicho, a ten oparł się o zewnętrzną framugę drzwi oddychając głęboko. Zamknęłam za sobą lokal i ujęłam jego dłoń lekko. - Przecież sam wiesz, że ludzie nie byli zadowoleni z jego śmierci. Nawet nie wiadomo w jakich okolicznościach zginął. Żałowali go nawet ci najwyżsi - dodałam cicho nie patrząc na niego, tylko idąc przed siebie.
-To chyba nie powinno tak wyglądać, nagle wszyscy mi współczuli i mnie żałowali, a wcześniejszego dnia odnosili się do mnie jak do nieważnego śmiecia - szepnął twardym, wyzutym z emocji głosem.
-To straszne uczucie, ale jeszcze gorsze jest litowanie się nad kimś z racji tego, że zginął mu ojciec. Wiesz, że bardzo go żałuję, nie zasłużyłeś na to, ale nie mam zamiaru traktować cię jakoś inaczej z tego powodu - stwierdziłam, a ten delikatnie się rozpogodził. Jego usta musnęły moje czoło delikatnie.
-Za to właśnie cię lubię, uwielbiasz doprowadzać mnie do szewskiej pasji, aczkolwiek mogę ci zaufać - powiedział nadal trochę smutnym głosem. Zaśmiałam się lekko i pogładziłam po policzku.
-Masz jakieś plany na dzisiejsze wyjście? - spytałam spokojnie, a ten pokiwał głową twierdząco.
-Zniknę na kilka godzin, nie martw się o mnie - odparł i cmoknął mój nos.
-Do zobaczenia - powiedziałam z uśmiechem i ruszyłam w drugą stronę, ku zamkowi. Po drodze zrobiłam małe zakupy w związku ze słodyczami i zaczęłam się wspinać po schodach prowadzących do Hogwartu. Skierowałam swe kroki ku Skrzydłu Szpitalnemu i otworzyłam drzwi. W środku leżał rudzielec i chyba spał, albo odpoczywał z zamkniętymi oczami. Nie chciałam mu przeszkadzać, więc najciszej jak potrafiłam postawiłam na jego stoliku obok łóżka paczkę fasolek i dwie czekoladowe żaby. Ładnie kontrastowały z owocami. Uśmiechnęłam się do Freda lekko i podeszłam do drzwi.
-Dzięki - usłyszałam jego zachrypnięty głos, po czym pociągnęłam za klamkę.
-Nie ma za co - odparłam niepewnie i odwróciłam się do niego twarzą. Patrzył na mnie z lekkim uśmiechem, ale nadal był zmęczony. - Jak się czujesz? - spytałam przytrzymując drzwi, ten wzruszył ramionami.
-Chyba dobrze, podobno szybko wracam do zdrowia. Koło wtorku mają mnie wypisać - mruknął spokojnym tonem i ujął pudełko z fasolkami, po czym pochłonął od razu garść. Zdusiłam w sobie tępy śmiech pozwalając sobie na uśmiech. - Cholera, jakie to dobre. Dawno tak bardzo nie brakowało mi słodyczy w gębie - dodał z pełnymi ustami. Wyciągnął ku mnie pudełko. - Masz może ochotę na nie? - spytał trafiając w mój słaby punkt. Bezsilnie pokiwałam głową i podeszłam do niego puszczając drzwi. Wysypałam na dłoń kilka fasolek i wyłowiłam trzy lukrecjowe oraz cynamonową. Z uśmiechem wsunęłam je do ust i spojrzałam na chłopaka.
-Dziękuję - powiedziałam spokojnie, a ten oduśmiechnął się weselej.
-Lubisz słodycze, co? - spytał radośnie, a ja pochłonięta smakami potwierdziłam to ruchem głowy.
-Nie chcę ci wpierniczyć całej paczki, jeśli mam swoją - mruknęłam połykając fasolki i wstałam z siedzenia. - Odpoczywaj. Jak wyjdziesz to czuj się zaproszony na ciastko - dopowiedziałam wesoło. Ten pokręcił głową udając politowanie.
-Do zobaczenia - odparł z uśmiechem, a ja wyszłam ze Skrzydła. Fred czuje się lepiej, rano leżał u mnie trup, nie znalazłam ojca. Połowa tego dnia nie należała do najlepszych, ale czego ja się spodziewałam? Jakiegoś rosłego mężczyzny, który wyskoczy zza jednego z filarów i powie, że jest moim rodzicem? Potem ignorując wszystko co napisał Kroto wpadnę mu w ramiona, a on mnie nie zabije? Zapewne moje wyobrażenia posuwały by się dalej, kto wie czy tak się nie stanie, gdyby nie przerwał mi odgłos tłuczonego szkła z jakiejś zaryglowanej kilkoma zamkami sali. Usłyszałam zduszoną wiązankę przekleństw i cichy kobiecy głos. Co się do ciężkiej cholery dzieje w tej szkole? Odeszłam stamtąd niepyszna nauczona, że w cudze sprawy nie warto się wpierdzielać. Prędzej dostanie się po łbie, niż nagrodę. Miałam to głęboko gdzieś.
~~~
Cholera, rozdział napisany z jakimś tam polotem, ale połowa po obejrzeniu dobrych przyjaciół, których podejrzewano o gejostwo, NIEWAŻNE.
Dziękuję za całe wsparcie, za wszystkie komentarze, za osoby, które komentują i te inne ładne rzeczy.
Jest tego niewiele, ale za to niewiele też bardzo dziękuję.
Jestem pazerna, nie ważne.
Tak sobie paczam i paczam, kiedy to Karol doda nowy rozdział, a tu doszedłem do przerażającego wniosku.. Nie napisałem komentarzu ;-;
OdpowiedzUsuńAaaa więc.. Pomysł z trupem kobiety spodobał mi się bardzo. Zastanawia tylko Bogdana któż to był. Wyjaśnij to szybko, bo mnie muchy zeżrą.
Rebekah tak bardzo. Jest jak zmora. Pojawia się na chwilę i znika bezceremonialnie. Nawet mi się podoba. Jakby jeszcze kogoś zamordowała to byłbym dumny (:
Zabini. Lubię go, zawsze go lubiłem. Jest takim uroczym Ślizgonem. Szczególnie w twoim opowiadaniu (:
Rudzielec wraca do formy... That what she said, zawsze śmieszne. Niech zdrowieje, bo nadal nie mogę dojść do siebie (wiem, że uśmiechniesz się na słowo 'dojść" ) po fakcie, iż oberwał kamieniem i leży w Skrzydle (:
Dobra. Boli mnie brzuszek (trzeba było nie jeść tego ciepłego ciasta), powinienem iść się już wykąpać oraz w końcu zebrać do kupy i napisać rozdział. Nie no po co....
Kocham, pozdrawiam, całuję i życzę weny c:
~Bogdan ♥
Jak można jeść zaraz po tym jak przebrało się trupa? Jak można spokojnie przebierać trupa?
OdpowiedzUsuńWAAT.
Często się gubię treściowo, ale teraz zgubiłam się z moją ideologią normalnej osoby. Dobra nie istnieje normalność, mniej dziwnej, o tak. Dlaczego i kto sobie tam leżał?
Nie rozumiem Rebekah(i). Nawet nie wiem jak to imię odmienić T^T.
Zabini, kreatywna postać. Kreatywna. Nikt nie chce współczucia w nadmiernej ilości, ale nikt też nie chce obojętności. Inna strona owego Ślizgona.
Rudzielec łaskawie częstuje fasolkami osobę od której je dostał. Bezcenne xD. Znam to: "- Chcesz?
- Ale ja sam ci je dałem.
- Czyli nie?
- Chcę, ja bym nie chciał."
Jak każdy Weasley, do formy wraca szybko. Wciąż nie rozumiem jak można oberwać tak mocno kamieniem XD.
Krótkie te dialogi między nimi, niestety.
A te przekleństwa takie urocze, niemieszanie się w sprawy ma swoje plusy i minusy.
Czas na 9.
Bądź dumny! Dotrzymałem obietnicy.