środa, 7 lutego 2018

Rozdział pięćdziesiąty drugi

Obudziłam się przykryta kołdrą po sama szyję. Przekręciłam się na plecy i ziewnęłam przeciągle. Zsunęłam z siebie lekko kołdrę i przetarłam oczy. Rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Nikogo nie było, jednak żadna z trzech pościeli nie była złożona. Spieszyli się do Hogesmeade? Na krześle obok mnie leżała kartka upstrzona pismem Freda. Ujęłam ją delikatnie w dwa palce.
'Ley, jestem w Hogesmeade. Przyniosę ci morze Fasolek Wszystkich Smaków.
Za niedługo wrócę. Fred'
Uśmiechnęłam się blado do kartki i znowu przykryłam się kołdrą. Zamknęłam oczy. Zdecydowanie nie byłam gotowa na wczorajszą konfrontację. I mimo że w sumie nic wielkiego się nie stało, to dalej nie potrafiłam sobie do końca uświadomić jakim cudem się to stało. Jakim cudem właśnie tam go spotkałam. 
Dlaczego właśnie teraz? Skąd on się w ogóle tam wziął? Kto go właściwie tam przyjął? Jaki kretyn nie sprawdził referencji czy dokumentów? Może dlatego tam Yaxley był? Może Zabini był tylko marna wymówką? Może właśnie chodziło o zastraszenie mnie. O przypomnienie, że jeszcze ze mną nie skończyli? Nie chciałam znać odpowiedzi na żadne z tych pytań. 
Z dużym moralnym kacem wstałam z łóżka. Nie byłam gotowa na wyzwania jakiegokolwiek dnia. Poszłam do łazienki przemyć twarz i uczesać włosy odstające na wszystkie strony. Spojrzałam w lustro. Patrzyła na mnie dziewczyna z wielkimi cieniami pod oczami i bez blasku w nich. Oparłam się rękami o zlew i przyłożyłam czoło do lustra. Zamknęłam oczy i zaczęłam spokojnie oddychać. Znowu zaczęłam się zastanawiać po co ja tu jeszcze siedzę? Dlaczego jeszcze nie dołączyłam do Kroto? Westchnęłam głęboko.
Usłyszałam wesoły jazgot wpływającej fali uczniów do Pokoju Wspólnego. Odetchnęłam głęboko i odsunęłam się od lustra. Wyszłam z łazienki i usiadłam na łóżku Freda. Ujęłam jakiś pergamin w dłoń i zaczęłam go czytać. Drzwi do dormitorium się uchyliły. Pojawiły się w nich dwie uradowane takie same twarze. Uśmiechnęłam się lekko na ich widok. Fred spojrzał w moją stronę i uśmiechnął się wesoło.
-Cześć Ley, jak się spało? - spytał wesoło, a ja pokiwałam z politowaniem głową. Jego radosne nastawienie zawsze mnie bawiło. W najgorszych chwilach znajdował dobre rzeczy, jeśli tylko chciał.
Wtedy zrozumiałam dlatego tu jeszcze jestem. Dla niego jeszcze nie siedzę z Kroto. Zdecydowanie tylko dla niego. Dla jego roześmianych czekoladowych oczu, roztrzepanych rudych włosów, delikatnych smukłych palców, miękkich różowych ust, trochę naiwnych myśli, świetnego tyłka i wiecznego optymizmu. I dla Zabiniego.
-Dobrze, co kupiliście? - odparłam, gdy George siadł na swoim łóżku i zaczął wypakowywać swoje słodycze i jakieś rzeczy od Zonka. Fred usiadł koło mnie z wypakowaną po brzegi torbą.
-Dużo Fasolek Wszystkich Smaków, kilka Czekoladowych Żab - mruczał wyjmując z torby słodycze. Wymieniał ich nazwy, jednak niektóre rzeczy były faktycznie bardzo dziwne. Ujęłam jedno z pudełek fasolek i otworzyłam je. Zaczęłam jeść patrząc na to, co kupili bliźniacy. Fred wzniósł głowę i uśmiechnął się wesoło. Wsunęłam mu do ust jedną z fasolek, na co on pocałował mnie w nos.
-Ale ty wiesz, że za dwa tygodnie znowu będzie wycieczka do Hogesmeade? - spytałam rozbawiona ilością rzeczy. Ten prychnął na mnie lekko i zaczął układać dziwne przedmioty na szafce. Wstałam z łóżka. - Muszę iść do Zabiniego - powiedziałam i delikatnie musnęłam jego usta. Ten uśmiechnął się i kiwnął głową.
-Jeszcze to, daj jedną Blaise'owi - mruknął i podał mi dwie paczki Fasolek Wszystkich Smaków. Uśmiechnęłam się i ruszyłam do wyjścia. Wsunęłam je do szaty i wyszłam z dormitorium, a potem z Pokoju Wspólnego. Ludzie zaczęli się powoli rozchodzić do swoich dormitoriów. Największy gwar przeminął. Zaczęłam spokojnie iść w stronę lochów. Jakieś dwie Ślizgonki właśnie wchodziły do środka, więc wsunęłam się razem z nimi do Pokoju Wspólnego. Na kanapach nikogo mi znanego nie było. Nawet nie zwracali już na mnie uwagi. Byłam jak te trochę niechciany, ale dalej w miarę tolerowany intruz. Nie przeszkadzało mi to. Zaczęłam wdrapywać się do dormitorium Zabiniego. Zapukałam kulturalnie do drzwi.
-Proszę - ktoś wybełkotał ze środka. Uchyliłam drzwi i weszłam do środka. Na łóżku Draco siedział sam zainteresowany i Bell. Coś czytali, może robili zadanie. A Zabini był sam na swoim i coś pisał na pergaminie.
-Cześć - powiedziałam dosyć wesołym głosem. Ci spojrzeli na mnie i zobaczyłam nawet prawdziwie uśmiechnięte twarze. Dlatego tak bardzo lubiłam tu przebywać. Nikt nie miał nic do mnie. Żadne z nich nie odtrąciło mnie, kiedy tego potrzebowałam.
-Co tu robisz? - spytał radośnie Zabini i przesunął papiery na skraj łóżka, bym mogła usiąść. Dopiero jak byłam bliżej to zmarszczył czoło. - Znowu nie spałaś zbyt dobrze - mruknął studiując moją twarz, a ja westchnęłam lekko. Spojrzałam na papiery. Ten pokręcił tylko delikatnie głową. Nienawidził moich problemów ze snem.
-Czego się uczycie? - spytałam, a Bell spojrzała w moją stronę. Pokazała na jakąś książkę na kolanach Draco.
-Niby transmutacji, ale ja w sumie tylko pomagam - odparła z uśmiechem. Kiwnęłam głową. Faktycznie miała same dobre stopnie. Zazwyczaj na wszystko potrafiła i z łatwością łapała nowe zaklęcia. Wzruszyłam prawie niewidocznie ramionami.
-Mi jeszcze eliksiry zostały. Później - mruknęłam i machnęłam dłonią. Znowu spojrzałam bezpośrednio na Zabiniego. Złapałam z nim kontakt wzrokowy. To w tym momencie było najważniejsze. - Wczoraj byłam w Świętym Mungu - dodałam i dotknęłam jego przedramienia delikatnie. Ten spojrzał na mnie zdziwiony. - Bekah wie? - spytałam cicho, a ten zwrócił wzrok na dziewczynę. Ich spojrzenia spotkały się i przez jeden krótki moment widziałam konsternację. Oboje kiwnęli głowami w tym samym momencie. Bell znowu pogrążyła się w książce. Lekko zmrużyłam oczy.
-Cos się stało? To dlatego nie spałaś? - spytał dotykając mojej dłoni swoją. Zaprzeczyłam ruchem głowy. Chociaż miał całkowitą rację. Zazwyczaj nie śpię albo przez Śmierciożerców, albo przez okropne sny o śmierci Kroto, co się w sumie pokrywa ze Śmierciozercami.
-Siedziałam z Alice i Frankiem i przyszedł Corban. Wiesz jaki delikatny bywa. Szczególnie jeśli chodzi o moją osobę. Kazał mi przekazać, że masz zacząć zabijać i groził młodą Riddle - powiedziałam spokojnie. Cała trójka na moment zamarła. Spojrzałam po nich zdziwiona. - Zaczynacie mnie przerażać - dodałam lekko zdenerwowana. Zabini pogładził mnie jakby mechanicznie po dłoni. Naprawdę nie chciałam wyjść na wścibską osobę, ale ich zachowanie było trochę dziwniejsze, niż zazwyczaj.
-Pogadam z nim, nie chcę, żeby ciebie męczył - odparł spokojnym głosem. Kiwnęłam głową. Wyciągnęłam z kieszeni nieotwartą jeszcze paczkę Fasolek Wszystkich Smaków i położyłam ją na łóżku Zabiniego.
-To od Freda. Będę lecieć do eliksirów - powiedziałam spokojnie i pocałowałam Zabiniego w policzek. Pomachałam dłonią do Draco i Bekah. Oboje mi odmachali. Teraz widziałam tylko lekkie zdenerwowanie, które utrzymało się na twarzy tlenionego.
-Musimy się kiedyś wybrać na Ognistą - przyznała Bell, a ja z uśmiechem kiwnęłam twierdząco głową. Wyszłam z dormitorium. Otworzyły się drzwi tuż po tym jak wyszłam i stanął w nich Zabini. Zamknął drzwi. Odwróciłam się do niego.
-Ley, co się dzieje? - spytał cicho. Zagryzłam lekko wargę i omiotłam spojrzeniem korytarz. Wróciłam znowu do Blaise'a.
-Pamiętasz, jak mówiłam ci o człowieku, który wstrzyknął mi coś w rękę i kazał mi patrzeć na śmierć Kroto? - mruknęłam cicho. W głowie Zabiniego musiało się dziać teraz cholernie dużo. Myśl poganiała myśl. Wreszcie kiwnął głową twierdząco. - Ten sam mężczyzna jest pielęgniarzem w Świętym Mungu - dodałam.
Zabini w momencie pobladł na twarzy. Głównie po to przyszłam. Chciałam mu to powiedzieć. Nie wiedziałam, czy on zna tego człowieka. Czy ten człowiek jest wcielony do Śmierciożerców. Jak się nazywa. Jak bardzo jest zły. Dlaczego do jasnej cholery pozwolił, żeby takie gówno stało się z Kroto. Kto dał mu prawo traktować w ten sposób bezbronnego i niewinnego człowieka?
Poczułam dłonie Zabiniego na swoich żebrach, potem na plecach. Przytulał mnie. Cały czas coś mówił. Nie chciałam wiedzieć co. Nie słyszałam go. Zapewniał mnie, że wszystko będzie dobrze, że jest ze mną. Kochałam go, ale wiedziałam, że w tym momencie, przy jego sytuacji na więcej nie może się zdobyć. Odsunęłam się od niego i spojrzałam mu w oczy. Ten zamilkł.
-Jest dobrze. Wczoraj było gorzej. Dam sobie radę - stwierdziłam i nawet zdobyłam się na delikatny uśmiech. Bardzo blady co prawda, ale zawsze jakiś dosyć miły grymas na twarzy.
-Naprawdę cię przepraszam za Corbana - dodał jeszcze cicho. Nawet nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Nie da rady sam zmusić Śmierciożercy, żeby przestał wpieprzać się w życie innych. Szczególnie nie Yaxleya. Nie wiem czy ktokolwiek poza młodą Riddle, o ile, ma na niego wpływ. Położyłam mu dłonie na policzkach.
-Nie przepraszaj, to nie twoja wina. I bez tego Śmierciożercy wydają się być zainteresowani żywo moim życiem - powiedziałam spokojnie i nawet prychnęłam z delikatnie zawadiackim uśmiechem. Zabini nachylił się i pocałował mnie w czoło. Usłyszeliśmy chrząknięcie od strony schodów. Od razu na mojej twarzy pojawił się sztuczny uśmiech, a na Zabiniego prawdziwy.
-Cześć skarbie - powiedział wesoło Zabini zauważając chłopaka. Od razu do niego podszedł i obdarzył go pocałunkiem. Ruszyłam w stronę schodów.
-Będę lecieć. Wierzę, że Hermiona się już zdążyła za mną stęsknić - mruknęłam dosyć wesoło i zeszłam po schodach. Jednak pozostał we mnie lekki smutek. Wątpię, że kiedykolwiek pogodzę się z Davidem za ten kretynizm, który zrobił. Z tym pieprzonym ultimatum. Był pewien, że nie dam rady skrzywdzić Blaise'a. Że za bardzo go kocham.
Z westchnięciem wyszłam z Pokoju Wspólnego. Zaczęłam się wspinać po schodach, żeby dojść do Wielkiej Sali. Zaraz miał zacząć się obiad, a ja dzisiaj prócz Fasolek nie zdążyłam nic zjeść. Weszłam do pustej Sali i usiadłam na swoim miejscu. Spokojnie czekałam na jedzenie. Powoli Sala zaczęła się wypełniać ludźmi. Usiadło koło mnie dwóch rudzielców, z których jeden położył mi dłoń na udzie. Uśmiechnęłam się do niego i zaczęłam jeść. Dawno nie zjadłam tak normalnie i spokojnie posiłku.
~~~
I jest kolejny dziwny rozdział. Pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

1 komentarz:

  1. Dobry nastrój Freda jest jak ten mały głupi promyczek w beznadziejny dzień. Nie wiadomo skąd i jak, ale jest. To urocze, bo co by się nie stało zawsze wywoła choćby mały uśmiech na twarzy Ley, a tego właśnie potrzebuje c:
    No rzeczywiście dziwnie się zachowują :/ Chociaż muszę przyznać, że propozycja Bell w zaistniałej sytuacji była naprawdę przerażająca xD jestem dumna.
    Blaise z kolei strasznie się miota. Nie winię go oczywiście, ale to trochę smutne patrzeć na niego w takiej sytuacji. Bardzo chce bronić Hart, to oczywiste, ale widać jak bardzo w rzeczywistości nie może nic z tym zrobić.
    Fajnie się czytało ten rozdział. Czekam na następny słońce ♥
    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń