sobota, 24 lutego 2018

Rozdział pięćdziesiąty czwarty

Po skończonym posiłku ruszyłam z Fredem do Pokoju Wspólnego. Trzymał moją dłoń delikatnie i cały czas opowiadał o jutrzejszym meczu Quidditcha z Krukonami.
-Bez Johnson nie mamy najmniejszych szans, ona spajała ten zespół, mimo że to Potter jest kapitanem - stwierdził z poczuciem winy w głosie. Dalej obwiniał o wszystko to co się stało siebie, mimo że nic złego nie zrobił.
-Jesteście świetną drużyną i z Johnson czy bez niej dacie z siebie wszystko. Może nie wygracie, ale chociaż będziecie usatysfakcjonowani grą. Długo to wszystko ćwiczycie, a spróbować zawsze warto - powiedziałam łagodnym głosem. Ten kiwnął lekko głową i objął mnie ramieniem. Weszliśmy do Pokoju Wspólnego. - Od razu idź do swojego dormitorium, masz się wyspać przed jutrem - dodałam pewnym tonem patrząc mu w oczy. Ten położył dłoń na moim policzku.
-Na pewno nie masz ochoty pójść ze mną? - spytał wesołym tonem. Dotknęłam jego dłoni na moim policzku.
-Ale idziesz od razu spać - stwierdziłam, a ten zaśmiał się kiwając głową. Pocałował mnie w czoło i ruszyliśmy do jego dormitorium. Weszłam do pustego pomieszczenia i zsunęłam spodnie z siebie. Wsunęłam się pod kołdrę, gdzie zaraz pojawił się i Fred. Położyłam głowę na jego ramieniu.
-Dziękuję - wybełkotał dotykając ustami czubka mojej głowy. Kiwnęłam lekko głową. Teraz uświadomiłam sobie, że przy nikim nie byłam tak bezpieczna, nie czułam się tak bezpiecznie jak przy Fredzie. Jego nie musiałam w większości przypadków chronić, mój umysł jednak nie chciał tego przyjąć do wiadomości. Cały czas odsuwałam go od ważnych rzeczy albo Śmierciożerców. Ale on dalej chciał być tego częścią. Tego zła. Po co? Po chwili zaczął spokojnie oddychać, zasnął. Mógł mieć każdą, ma mnie. Co poszło w jego życiu nie tak? Zasnęłam.
Obudziłam się jeszcze przed wszystkimi, co dla mnie było nowością. Przeciągnęłam się lekko i usiadłam w łóżku. Mogłabym tutaj leżeć, aż do meczu, ale jednak trzeba było się zwlec i pójść do Hagrida na Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami. Uśmiechnęłam się sama do siebie, bo akurat te zajęcia bardzo lubiłam. Wstałam z łóżka i wsunęłam się w spodnie. Wyszłam z dormitorium, potem z Pokoju Wspólnego i pognałam wesoło na błonia. Tam już stał Hagrid i musztrował psidwaki. Podeszłam do niego.
-Cześć Hagridzie - powiedziałam wesoło i kucnęłam, żeby przywitać się z trzema zwierzakami. Hagrid podniósł się do pozycji stojącej.
-Ty nie na śniadaniu? - spytał lekko zdzwiony. Spojrzałam w jego stronę z wielkim uśmiechem na twarzy.
-Dzisiaj sobie odpuściłam, bo wiedziałam, że pierwsza lekcja jest u ciebie - przyznałam wesoło. Ten tylko pokiwał głową z politowaniem.
-Ja właśnie będę szedł na śniadanie, przyniosę ci coś - powiedział spokojniej i poklepał mnie po ramieniu lekko. Usiadłam na ziemi otoczona psidwakami.
-Dziękuję - odparłam patrząc na niego. Ten kiwnął głową i zaczął kroczyć w stronę zamku. Pogładziłam czarnego psidwaka po łebku. Szary położył się obok mnie chcąc być nieustannie głaskany. Uśmiechnęłam się wesoło do zwierzaków.
-Czemu jesteście takie niesamowite? - spytałam sama siebie cichutko bawiąc się z nimi wesoło. Po kilku minutach wrócił Hagrid z dwoma tostami, które mi podał. Kiwnęłam mu głową i zaczęłam jeść na pół z psidwakami.
-Dzisiaj się będziecie o nich uczyć i może chropianki im powyjmujemy, jak będą grzeczne - stwierdził patrząc jak urywam kawałek tosta i podaję jednemu ze zwierzaków. Kiwnęłam wesoło głową. Powoli uczniowie zaczęli się schodzić. Na ich ustach był tylko dzisiejszy mecz. Hagrid zaczął opowiadać o psidwakach. Większość słuchała go w spokoju, bo wyglądały trochę jak psy, tylko Hagrid nie ucinał im ogona, chociaż było to dozwolone, żeby mugole nie widzieli różnicy. Zajęcia jednak szybko się skończyły. Nawet nie zauważyłam kiedy, ale siedziałam już na Wielkiej Sali przy obiedzie. Dzisiaj drużyna siedziała blisko siebie. George siedział za Fredem, ale ten drugi dalej siedział koło mnie. Położył dłoń na moim udzie i zawzięcie dyskutował o strategii. Lubiłam Quidditcha, ale u mnie kończyło się na oglądaniu, a czasami nawet nie.
-Przyjdziesz na mecz, prawda? - spytał nagle odwracając się Fred. Spojrzałam na niego z sokiem dyniowym w dłoni. Uśmiechnęłam się lekko.
-Oczywiście - odparłam spokojnie,  a ten oduśmiechnął się i pocałował mnie w policzek. Pokiwałam głową z politowaniem, a on wrócił do użalania się nad tym, że Johnson nie gra. Położyłam dłoń na ręce Freda i oparłam głowę o jego ramię. Ten objął mnie ramieniem i dalej rozmawiał. Nagle Potter zarządził wyjście, bo gracze z Ravenclaw też już się zbierali. Fred spojrzał w moją stronę. Położyłam dłonie na jego policzkach i delikatnie musnęłam jego usta swoimi.
-Teraz to na pewno wygramy - stwierdził wesoło odsuwając się ode mnie. Kiwnęłam pogodnie głową, a oni zaczęli znikać w drzwiach wyjściowych z Wielkiej Sali. Dojadłam to co miałam na talerzu i razem z całą chmarą uczniów ruszyłam na boisko. Wdrapaliśmy się na trybuny. Usiadłam w dosyć dobrym miejscu. Wystarczająco blisko, żeby widzieć wszystko i wystarczająco daleko, żeby nie dostać tłuczkiem.  Drużyny jeszcze nie poderwały się z ziemi. Komentatorem jak zwykle był Lee Jordan.
-Cieszę się ogromnie, że mimo mrozu pojawiliście się tak licznie na kolejnej rozgrywce Gryffonów z Krukonami - powiedział wesołym tonem, na co połowa widowni zareagowała wiwatem. - Gra się zaczyna. Gryffoni pod przewodnictwem Harry'ego Pottera prezentują się dzisiaj w pełnej gotowości - rozlega się pisk dziewcząt Gryffońskich. Klaszczę w ręce, nie próbuję się odzywać. - Tak samo dobrze przygotowani są dzisiaj Krukoni, których prowadzić dzisiaj będzie Michael Corner - pisk z Krukońskiej strony trybun. Drużyny wzbiły się w powietrze. - Zaczynamy grę - wydarł się Jordan, na co wszyscy zareagowali pozytywnym hałasem.
Gra Gryffonów była niesamowita, byli tak zgrani. Każde podanie wykonane z gracją, dobrze wymierzone. W pewnym momencie Krukoni nie dawali rady nadążać za wbijanymi kaflami. Widać było mocne zdenerwowanie na ich twarzach. Mieliśmy stutrzydziesto-punktową przewagę. Nagle Potter zawisł na miotle, a w tym samym momencie szukający Krukonów złapał znicza. Widownia zamarła.
-Krukoni zwyciężają - ryknął Jordan. Gromki wiwat rozległ się z Krukońskiej strony trybun. Gryffoni wstali i klaskali. Byli dumni ze swojej drużyny, z ich zaciętości, mimo że nie wygrali. Nie dałam rady długo przebywać w tym gwarze. Ruszyłam na dół po schodach, żeby spotkać się z drużyną przy wyjściu. Żeby zobaczyć Freda. Hałas mocno ucichł, a ja usiadłam na ziemi przy wejściu na boisko. Odetchnęłam głęboko. Od razu poczułam się lepiej. Nie potrafiłam myśleć w tym momencie o niczym. Po kilku minutach zaczęli schodzić z trybun ludzie, a między nimi mieszały się drużyny.
Fred ledwo mnie zauważył, a już byłam w jego objęciach. Mocno mnie przytulił. Nie spodziewał się tak dobrego wyniku. Był cholernie szczęśliwy.
-Gratuluję - wybełkotałam w jego klatkę piersiową między objęciami. Ten zaśmiał się radośnie.
-Miałaś rację. Mimo że nie było Angeliny daliśmy radę. Widziałaś miny Krukonów, jak wychodziliśmy na prowadzenie? - spytał rozweselony patrząc mi w oczy. Kiwnęłam twierdząco głową z uśmiechem na twarzy. - Nigdy tego nie zapomnę - dodał obejmując mnie ramieniem. Ruszyliśmy za ciągnącym się do zamku korowodem szczęśliwych uczniów. Będzie to jeszcze rozpamiętywać przez kolejne dziesięć lat. Weszliśmy do Pokoju Wspólnego, gdzie widać było poustawiane stoliki i wiwatujących ludzi. Pod niektórymi zdołałam dostrzec Ognistą i byłam pewna, że w tym maczali palce bliźniacy. Ludzie gratulowali Fredowi, gdy szliśmy przez Pokój Wspólny.
-Przyniosę Ognistej - powiedziałam mu na ucho unosząc się na palcach. Ten kiwnął wesoło głową, a ja poszłam do pierwszego lepszego stolika. Wyciągnęłam spod niego butelkę z trunkiem i rozlałam do dwóch plastikowych kubków. Wróciłam do Freda, on dalej przyjmował gratulacje. Podałam mu kubek. Ten uśmiechnął się promiennie do mnie.
-To są chwile, w których uwielbiam być Gryffonem - stwierdził dumnym głosem wsuwając lewą dłoń w tylną kieszeń moich spodni. Uśmiechnęłam się lekko.
-Za Gryffonów - powiedziałam unosząc kubeczek. Ten podchwycił toast i uniósł swój.
-ZA GRYFFONÓW - krzyknął wesoło. Dużo osób razem z nim podniosła kubki. Nastał radosny gwar. Fred stuknął swoim kubkiem o mój. Upiłam sporego łyka i rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Dawno nie widziałam tak wielkiej dawki szczęścia na tak małej powierzchni. Podeszła do nas jakaś dziewczyna, zapewne o rok ode mnie młodsza. Zaczęła rozmawiać z Fredem o Quidditchu. Ja się tylko przysłuchiwałam upijając co jakiś czas alkoholu z kubka.
-Świetnie wam dzisiaj poszło. To było niesamowite jak sprawnie poruszacie się po boisku - stwierdziła z zachwytem. Fred wyglądał na zadowolonego.
-To zasługa całej drużyny. Gdyby nie oni, nic by się nie udało. To był idealnie technicznie rozegrany mecz - stwierdził głosem znawcy. Jego dłoń dalej tkwiła w mojej tylnej kieszeni. Zauważyłam Neville'a w tłumie. Stał z Alice. Odchyliłam się lekko i pomachałam mu wesoło. Oboje mi odmachali i zniknęli przy stoliku z Ognistą. Wracając wzrokiem napotkałam oczy dziewczyny rozmawiającej z Fredem. Przejechała nim po ręce Freda, która wcześniej z jej perspektywy była po prostu ukryta za moimi plecami. Gdy się odchyliłam okazało się jednak, że dotyka mojego tyłka. Przez ułamek sekundy widać było lekki zawód na jej twarzy. Wzruszyłam sama do siebie ramionami i dopiłam Ognistej.
-Fred, jestem strasznie zmęczona. Mogę pójść do waszego dormitorium? Wtedy jak wrócisz to nie będziesz musiał główkować nad tym, jak się dostać do mojego - powiedziałam z uśmiechem. Ten spojrzał na mnie z lekkim niepokojem.
-Wszystko w porządku? - spytał cicho. Ja spojrzałam mu w oczy kiwając twierdząco głową.
-Tak, nie martw się. To tylko zmęczenie. Ty się baw, a my się spotkamy później. Możesz przynieść tam Ognistą i wypijemy, jeśli jeszcze nie będę spać - odparłam wesoło. Ten uśmiechnął się radośnie. Pocałował mnie w czoło.
-Zapamiętam - stwierdził i wrócił wzrokiem do dziewczyny. Ruszyłam na górę po schodach do ich dormitorium. Dzisiejszy dzień nie był tak męczący jak tamten, ale przytłoczyła mnie ilość ludzi w Pokoju Wspólnym. To przepychanie. Weszłam do nich do dormitorium i po prostu weszłam do łóżka Freda. Skuliłam się lekko i przymknęłam oczy. Nie chciałam zasypiać, gdyż perspektywa Ognistej z Weasley'em bardzo mi się podobała. Po jakimś czasie drzwi od dormitorium się uchyliły.
-Ley, śpisz? - spytał lekko pijanym głosem Fred. Usiadłam na łóżku.
-Jeszcze nie - powiedziałam spokojnym głosem. Ten wsunął się do środka z butelką w połowie wypełnioną bursztynowym płynem. Zapowiadała się wesoła noc.
~~~
Usiadłam przed komputerem chcąc napisać fragment, tak dobrze mi się pisało, że skończyłam rozdział. Ah, zapraszam do komentowania i pozdrawiam.

1 komentarz:

  1. Tak tu zaglądam żeby sprawdzić czy nowego rozdziału nie ma, paczam a tu mojego komentarza nie ma :o wzięło i mi nie dodało... So one more time
    Ten rozdział jest tak radosny. Aż śmiem twierdzić, że coś przede mną ukrywasz 🤔
    KOCHAM tą niewinność Freda, jego zaangażowanie, to jak jest zafascynowany quidditchem. Z kolei Ley tak bardzo go wspiera i jest przy nim mimo porażek i sukcesów.
    E e eee co to za zaloty w Pokoju? XD
    Miło się czytało ten rozdział, tak spokojnie. Nie mogę się doczekać następnego. Oby poszedł tak gładko jak ten ❤️
    Kocham i pozdrawiam cieplutko
    T

    OdpowiedzUsuń