czwartek, 15 lutego 2018

Rozdział pięćdziesiąty trzeci

We względnym spokoju minęło mi kilka kolejnych dni, aż do pewnego pamiętnego wtorku. Siedziałam w swoim dormitorium nad książką Newta Scamandera. Tak bardzo zazdrościłam mu podróży po całym świecie w poszukiwaniu fantastycznych istot. Chciałabym każde stworzenie opisane w jego książce zobaczyć na własne oczy. Chciałabym opisywać każde z nich po kolei z Newtem. Był jednym z moich największych idoli. Do drzwi ktoś zapukał.
-Proszę - powiedziałam nie podnosząc wzroku znad książki. Do środka ktoś się wsunął. Spojrzałam w stronę drzwi. Ujrzałam Blaise'a. Miał rozkojarzony wzrok, a gdzieś z tyłu czaił się mocny niepokój. Wyglądał jak dziecko, które w supermarkecie zgubiło nagle mamę. Ten niepokój od razu udzielił się i mi. Pod jego oczami rysowały się wyraźne czarne wory. Widać było, że ostatnich kilka dni nie spędził na leżeniu z Davidem w łóżku. Czarna koszula, która zawsze towarzyszyła jego osobie, dzisiaj była wymięta, wybrudzona i rozpięta. Nie wydawał się tym jednak wcale przejmować. Miał o wiele większe zmartwienia. Lekko zwężyłam oczy. Nie chciałam jednak pytać o nic. Wiedziałam, że to nic nie da.
Zabini podszedł do mnie i położył się na moim łóżku tak, że jego głowa leżała na moich kolanach, a twarz wtulił w mój brzuch. Patrzyłam na to dziwnie oczarowana, ale i z coraz bardziej ogarniającym mnie smutkiem. Położyłam dłonie na jego głowie i delikatnie zaczęłam ją gładzić. Ten oddychał bardzo niespokojnie. Nabierał dużo powietrza i wypuszczał go nierównymi seriami. Prawie się dławił, mimo że wcale nie płakał.
-Może się położysz? - zaproponowałam cichutko. Ten kiwnął głową delikatnie. Wstał z moich kolan i wbijał wzrok w swoje zakrwawione, obdarte dłonie. Weszłam pod kołdrę opierając się o zagłówek łóżka, a on położył głowę na moich piersiach. Objął mnie mocno w pasie. Tępym wzrokiem studiował ścianę. Nie byłam gotowa na pytanie, a on najwyraźniej nie był gotowy na odpowiedź. Położyłam jedną dłoń na jego plecach gładząc je delikatnie, drugą splotłam z jego. Robiłam to bardzo machinalnie, ale jednak czule. Nie chciał odejść, nie uchylił się. Mocniej się wcisnął w moje ciało. Nie było między nami wolnej przestrzeni. Nachyliłam się delikatnie nad nim i dotknęłam ustami czubka jego głowy. Raz po raz zaczęłam całować to miejsce. Po prostu wydawało mi się, że to zapewni mu chociaż namiastkę poczucia bezpieczeństwa. Ten zaczął się trząść, jakby było mu zimno, przeraźliwie zimno. Jakby jego wewnętrzne delirium zaczęło przedostawać się na świat zewnętrzny i nie potrafił nad tym w żaden sposób zapanować. Nie przestawałam dotykać ustami jego głowy.
Zamknęłam na chwilę oczy, na moment poczułam na swoich ustach coś miękkiego, to już nie była jego głowa. Dotknął wolną dłonią mojego policzka. Pogładził je kciukiem. Nie chciałam otwierać oczu. Nie byłam gotowa burzyć tej intymnej chwili. Tłumaczyłam sobie to jego potrzebą bliskości, zrozumienia. Bezgraniczną miłością do mnie i moją do niego. Nie pozwoliłabym, aby przez ten moment stało mu się cokolwiek. Oddałam mu siebie całkowicie, mimo że jego usta tylko przez kilka sekund napierały na moje. Były tak miękkie i delikatne, jak muśnięcie skrzydłami motyla. Potem odsunął się i znowu ułożył głowę na mojej klatce piersiowej. Zsunął dłoń z mojego policzka i położył ją na mojej przeponie. Uchyliłam powieki. Przestał drżeć, a jego klatka piersiowa zaczęła unosić się coraz bardziej spokojnie. Wyrównywał oddech do mojego, o dziwo, równego.
-Tak bardzo cię kocham - wyszeptał ledwie słyszalnym szeptem. Dawno nie słyszałam tak zmysłowego, a zarazem prawdziwego wyznania. Poczułam, że po moim policzku spłynęło kilka łez. Znowu wróciłam do całowania jego czubka głowy, więc musiał je poczuć na delikatnej skórze głowy. - Ley, jestem mordercą - dodał najciszej jak potrafił i skulił głowę przymykając oczy. Moja dłoń gładząca go po plecach na moment zamarła. Odsunęłam usta od jego głowy. 
-Kogo? - spytałam cicho. Ten wzniósł głowę i z bólem w oczach patrzył w moje oczy. Byłam szczerze przerażona, jednak nie potrafiłam patrzeć na niego jak na mordercę. Nigdy na niego nie spojrzę w ten sposób.
-Na drzwiach mieli napisane Rathbone, mężczyzna, kobieta, jakaś starsza pani i dziecko. Tak mówili. Nie było tam ani dziecka, ani kobiety, zapewne mamy - złamał mu się głos. Przycisnęłam go do siebie trochę mocniej. - Czemu nie patrzysz na mnie jak na mordercę? - spytał cichutko z poczuciem winy w oczach. Położyłam dłoń na jego policzku.
-Gdzie to było? - mruknęłam szeptem. Ten dotknął dłoni na swoim policzku i przysunął ją do swoich ust. Pocałował jej wnętrze patrząc mi prosto w oczy. Zmrużyłam na moment powieki, a on splótł nasze palce razem.
-W Dolinie Godryka - powiedział ledwie słyszalnie. Kiwnęłam głową delikatnie. - Ley, oszaleję z powodu tej miłości w twoich oczach - jęknął cicho, a ja musnęłam ustami jego nos. 
-Już oszalałeś - wyszeptałam i uśmiechnęłam się blado. Odchyliłam głowę do tyłu i oparłam ją o zagłówek łóżka. Zamknęłam oczy na moment. W środku dalej nie potrafiłam sobie wyobrazić jakim cudem mój Blaise byłby w stanie kogoś zabić, kogoś skrzywdzić. Ten pocałował moją brodę i położył głowę na moim brzuchu. Znowu zaczęłam go mechanicznie gładzić po plecach. 
Czy takie chwile wzmacniają relację między ludźmi? Czy naprawdę potrzeba zagłady jednej z rodzin, żeby być tak blisko z jakąś osobą? Czy Blaise musiał zabić człowieka, żebym uświadomiła sobie, że nie potrafię na niego inaczej patrzeć, niż z miłością?
-Dziękuję - powiedział cicho gładząc mój brzuch. Pocałował go delikatnie i zaczął wstawać. Spojrzałam na niego z grymasem na twarzy, który miał przypominać uśmiech. Ten kiwnął głową i ruszył do drzwi dormitorium. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi odetchnęłam z wielkim poczuciem winy, ale i lekką ulgą. Czułam się wyssana z jakiejkolwiek energii życiowej. Nie chciałam nic więcej od życia jak tylko pójść spać i nie wstać. Cały ten smutek i moralny kac przeszedł na mnie. Każda komórka Zabiniego przekazała te uczucia każdej mojej komórce. Z racji, że to był Blaise poczułam to dwukrotnie bardziej. Zsunęłam się z łóżka i podeszłam do biurka. Wyciągnęłam kawałek pergaminu i pióro. Zamoczyłam je w tuszu. 
'Przepraszam.'
Tylko na tyle było mnie stać. Nie potrafiłam inaczej. Wiem jak to jest wracać do pustego domu. Bez żadnego jasnego wyjaśnienia. Wiem jak to jest patrzeć na cierpienie najbliższych. Przetarłam dłońmi twarz i wstałam z krzesła. Ruszyłam do Sowiarni. Ktoś coś bełkotał do mnie po drodze do Sowiarni. Nawet nie zwróciłam na to uwagi, potem się będę tłumaczyć. 
Weszłam do średniej wielkości pomieszczenia. Rozejrzałam się próbując zlokalizować swoją sowę. Po chwili sama wylądowała mi na ramieniu.
-Cześć Rei, dzisiaj nie czas na czułości - mruknęłam gładząc ją po grzbiecie. Przyczepiłam jej do nóżki mały liścik. Pocałowałam ją w czubek łebka i dałam kawałek krakersa. - Państwo Rathbone w Dolinie Godryka - dodałam, a ona odleciała szybko. Poczułam się delikatnie lepiej. Położyłam dwa krakersy na stoliku koło sów i wyszłam. Wróciłam do Pokoju Wspólnego, na fotelach siedział trochę naburmuszony Fred. Podeszłam do niego mocno wyprana z uczuć.
-Zignorowałaś mnie - powiedział zauważając mnie. Usiadłam mu na kolanach i położyłam głowę na jego ramieniu. Ten zdziwiony objął mnie ramieniem i przycisnął do swojego ciała. Ten jeden gest przywołał tak wiele emocji, jednak chciałam czuć same dobre rzeczy i śmierć zostawić za sobą. Tylko Fred potrafił wzbudzić we mnie tego rodzaju uczucie przez sam dotyk, ton głosu czy spojrzenie.
-Przepraszam, gorszy dzień - stwierdziłam w jego ramię. Poczułam, że kiwa ze zrozumieniem głową. Wzniosłam wzrok na niego, ten delikatnie się uśmiechał. Położyłam dłonie na jego policzkach. Pogładziłam je patrząc mu w oczy.
-Powiedz mi Ley, czemu gdy tylko na mnie patrzysz to zawsze czuję w twoich oczach miłość, nawet gdy jesteś smutna, zdenerwowana czy wyprana z uczuć? - spytał kręcąc niedowierzająco głową. Prychnęłam lekko i wzruszyłam ramionami.
-Tak już mam. Może po prostu cię kocham - odparłam, a na jego twarzy rozkwitł uśmiech. - Nie, pewnie to nie to - dodałam kiwając powątpiewająco głową. Ten zacisnął usta w geście udawanego oburzenia. Zaśmiałam się dosyć wesoło, a ten westchnął lekko.
-Jesteś okropna - stwierdził mlaskając ustami z niezadowoleniem. Pokiwałam twierdząco głową i wzruszyłam ramionami w geście, że bywa i tak. Ten pocałował mnie w nos lekko.
-Idziemy na kolację? - spytałam bardzo retorycznie. Wiedziałam, że się zgodzi. Wstałam z kolan Freda i wcisnęłam uciekające kosmyki włosów za uszy. Ten ujął moją dłoń i zaczęliśmy iść do Wielkiej Sali.
-Muszę przyznać, że byłaś czymś cholernie zaabsorbowana jak mnie tak ominęłaś wcześniej - przyznał Weasley schodząc po schodach. To nie był dobry czas na prawdę, o tym co się wcześniej stało. Mojego szacunku i miłości do Zabiniego nic nie zrujnuje, ale Fred mógłby to opatrznie odebrać i widziałabym w jego oczach chęć rzucenia mi ultimatum, mocnego strofowania na zasadzie z kim się zadaję i dużego zawodu. Na pewno by mi nie powiedział tego na głos, ale sam fakt zwaliłby mnie z nóg bardziej, niż cokolwiek innego. 
-Głupia pierdoła, Astrid ma dzisiaj urodziny, a ja na śmierć zapomniałam o tym. Musiałam zdążyć, nim pójdzie spać - powiedziałam zaskoczona, że tak łatwo idzie mi okłamywanie Weasleya. Ten kiwnął głową. Widać było, że w to uwierzył. Wydawało się to prawdopodobne.
-Pewnie się ucieszy - przyznał wesoło i weszliśmy do Wielkiej Sali. Kolacja już trwała. Usiedliśmy na swoich miejscach przy ławie Gryffonów. Fred zaczął rozmawiać o kolejnym meczu Quidditcha z Lee, a ja mechanicznie starałam się wypatrzeć Zabiniego w tłumie Ślizgonów. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego odruchu. Wreszcie go znalazłam, nie wyglądał na bardzo wypompowanego. Udawało mu się nawet uśmiechać i utrzymywać rozmowę z jakimś Ślizgonem z drużyny. Z tyłu mojej głowy pojawiło się zapewnienie, że sytuacja z dzisiaj na pewno się jeszcze kiedyś powtórzy. Musiałam być na to gotowa i mentalnie i fizycznie. Dlaczego to tak bardzo wykańcza?
~~~
Wydaje mi się, że ten rozdział jest dosyć emocjonalny. Przynajmniej tak czułam pisząc go. Dlatego zachęcam do komentowania i pozdrawiam.

1 komentarz:

  1. Ojej... To było bardzo... Intymne? Na tyle, że w pewnym momencie poczułam się trochę niekomfortowo czytając ten rozdział. Coś na wzór momentu gdy nakryjesz wtulonych w siebie przyjaciół i wiesz, że nie powinnaś im przeszkadzać.
    Relacja między Ley a Blaisem jest niesamowicie bliska. Oboje wiedzą, że zawsze mogą na siebie liczyć. Bez względu na wszystko. Nawet gdy chodzi o morderstwo..
    To piękne, że tak bardzo wspierają się nawzajem. Riley jest niesamowitą przyjaciółką. Bardzo oddaną c':
    Pozdrawiam cię cieplutko i czekam na kolejny rozdział ♥
    T

    OdpowiedzUsuń