Od tamtych wydarzeń minęło zaledwie kilka lat, jednak ja rozpamiętuję je każdego dnia. Tak wiele się w moim życiu wydarzyło po tym wszystkim. Musieliśmy zaczynać od początku. Kupować dom. Urządzać go bezpiecznie. Mieć wszystko pod kontrolą. Gdy już trochę uspokoiliśmy się i ustatkowaliśmy to sprowadziliśmy Zabinich. Przylecieli tutaj po kryjomu. Nikomu nie mówiąc. Zamieszkaliśmy wszyscy w Nowym Jorku, by mieć blisko z Blaisem do Szkoły Magii Ivermorny. Zmieniliśmy szkołę, życie, środowisko i znajomych. Odcięliśmy się od tamtego świata. Tamtego życia. Nikomu nic nie mówiąc, bez żadnego pożegnania.
Nadszedł dzień moich 21 urodzin. Od dzisiaj legalnie mogłam pić alkohol w Stanach. Uchyliłam powieki i ujrzałam nachylającego się nade mną Zabiniego. Uśmiechnęłam się delikatnie.
-Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin skarbie - powiedział z wesołym uśmiechem. Pocałowałam go delikatnie w nos.
Nadszedł dzień moich 21 urodzin. Od dzisiaj legalnie mogłam pić alkohol w Stanach. Uchyliłam powieki i ujrzałam nachylającego się nade mną Zabiniego. Uśmiechnęłam się delikatnie.
-Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin skarbie - powiedział z wesołym uśmiechem. Pocałowałam go delikatnie w nos.
Zabini dalej był tak samo cudownym człowiekiem. Sytuacja z przeprowadzką do innego kraju umocniła naszą więź. Zdecydowanie zakochał się w Nowym Jorku. W tym gwarze, wielkim tłumie ludzi każdego pochodzenia i każdej orientacji.
Był tylko jeden człowiek, dla którego mogłabym z tej zmiany zrezygnować. Ale on został w Anglii. Musiałam go zostawić chroniąc go tym samym. Napisałam mu list. Krótki. Wspomniałam, że Kroto żyje. Że przepraszam, że złamałam obietnicę, że już zawsze będziemy razem nierozłącznie. Że musimy się ukrywać i że niesamowicie go kocham. Fred zaczął wysyłać listy. Masę listów. Odpowiadałam mu w jego urodziny. Zawsze nadmieniałam, że tęsknię, cholernie kocham i pisałam kilka zdań z minionego roku. Szanował to. Przynajmniej taką miałam nadzieję. Codziennie żałowałam, że tamtego dnia nie powiedziałam mu jak bardzo go kocham i jak jest dla mnie ważny. Jednak on wiedział i chyba rozumiał moją decyzję.
-Dziękuję Blaise - odparłam i zwlokłam się z łóżka. - Muszę iść do pracy - stwierdziłam wesoło i podeszłam do szafy. A tak, pracuję w księgarni na rogu najbardziej ruchliwych ulic na Manhattanie. Mieliśmy znaleźć sobie niemagiczne prace, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Na samym początku tylko książki utrzymywały mnie przy życiu, więc gdy tylko zobaczyłam taką ofertę nie myślałam wiele. I tak siedzę już tam piąty rok. Znam tam każdy kąt.
-Dziękuję Blaise - odparłam i zwlokłam się z łóżka. - Muszę iść do pracy - stwierdziłam wesoło i podeszłam do szafy. A tak, pracuję w księgarni na rogu najbardziej ruchliwych ulic na Manhattanie. Mieliśmy znaleźć sobie niemagiczne prace, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Na samym początku tylko książki utrzymywały mnie przy życiu, więc gdy tylko zobaczyłam taką ofertę nie myślałam wiele. I tak siedzę już tam piąty rok. Znam tam każdy kąt.
Wyciągnęłam z szafy sweter z wielkim R na piersi. Tylko w urodziny go nosiłam. Żeby nie zapomnieć o niczym. JAKBY TO BYŁO W OGÓLE MOŻLIWE. Wsunęłam się w czarne spodnie i uśmiechnęłam się do Zabiniego. Ten pokiwał głową z politowaniem i podszedł do mnie.
-Prezent ode mnie dostaniesz wieczorem - powiedział wesoło. Uśmiechnęłam się.
-Nie musisz mi nic dawać. Ważne, że dalej jesteś przy mnie - odparłam wesoło. Ten westchnął lekko. Pocałował mnie w czoło.
-I jak tu cię nie kochać. Gdybyś mogła uratowałabyś nawet największego zbrodnialca - powiedział poważnym tonem, po czym uśmiechnął się lekko. - Cholera, przecież ty to zrobiłaś - dodał z westchnięciem. Bartyego z kolei nie widziałam piąty rok. Czasami pisał. Nigdy nie powiedział, że jest bezpiecznie. Za każdym razem kończył list 'Trzymaj się tam jakoś Hart i nie denerwuj za bardzo ludzi'.
-Idę na śniadanie - mruknęłam i ruszyłam na dół łapiąc pierwszą lepszą parę skarpetek. - Poza tym okazał się być porządnym człowiekiem - dodałam na odchodnym. Weszłam do kuchni. Na stole stały naleśniki ze 'Sto lat' z lukru na środku. Przy kuchence stał Kroto w różowym fartuszku.
-Wszystkiego najlepszego kochanie - powiedział wesoło, a ja rozchmurzyłam się. Podeszłam do niego i mocno się w niego wtuliłam. Ten pocałował mnie w czubek głowy. - Jesteś już dorosła - przyznał rozweselony.
-Ale mogę dalej wierzyć w jednorożce? - spytałam odklejając twarz od jego klatki piersiowej i spojrzałam mu w oczy błagalnie. Kroto uśmiechnął się, a w jego oczach pojawiły się łzy.
-Zawsze możesz w nie wierzyć - odparł i pocałował mnie w nos. Przytuliłam się do niego mocno. Od tamtych wydarzeń częściej się przytulamy, dużo rozmawiamy. Zdarzają się też momenty, w których oboje się nienawidzimy, denerwujemy, krzyczymy, płaczemy. Bardzo nam na sobie zależy.
-Muszę biec do pracy, później porozmawiamy - odparłam z uśmiechem całując go w policzek i wybiegłam z domu zgarniając jeszcze z talerza z dwa naleśniki. Weszłam na rower i jadłam śniadanie. O mało nie wjechałam pod jakiś samochód. Jednak nawet to nie potrafiło mnie wybić z dobrego humoru. Dojechałam pod księgarnię i zapięłam tam rower. Weszłam do środka. Przy kasie stał Kyle. Uśmiechnęłam się do niego i podeszłam bliżej.
-Jeszcze 15 minut do twojej zmiany - stwierdził wesoło chłopak. Spojrzałam zdziwiona na zegarek nad nim i na mój.
-Wcale nie - mruknęłam, a na kasie pojawił się mały pakunek. Westchnęłam i uśmiechnęłam się rozbawiona. - Starzeję się - stwierdziłam wesoło.
-Dlatego wszystkiego najlepszego, a to takie małe coś, co ci się może spodobać - odparł wesoło. Ujęłam pakunek i otworzyłam go. W środku był bilet lotniczy. - Co chwilę mówisz jak to bardzo chcesz wrócić do Anglii, chociaż na kilka dni - wyjaśnił znaczenie prezentu. Spojrzałam na niego rozanielonym wzrokiem.
-Kyle, naprawdę nie trzeba było - powiedziałam bardzo wdzięczna. Ten zaśmiał się rozbawiony. - To przebija mój prezent dla ciebie sto razy - dodałam i ujęłam bilet. Termin był za 2 tygodnie.
-Na pewno nie ilością wydanych pieniędzy - przyznał patrząc na elegancki zegarek na jego lewym nadgarstku. Wzniosłam na niego wzrok.
-Zwykły drobiazg - mruknęłam rozbawiona. Dzięki Kroto nie musiałam się martwić pieniędzmi. One nigdy nie grały roli. Zawsze był gotowy na tego typu ucieczki czy wyprawy. - Ale to? Dziękuję - powiedziałam i przytuliłam go mocno.
-Oby ten chłopak w Anglii był tego warty - odparł wesoło. Ja odsunęłam się i spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem.
-Jest - przyznałam pewnym głosem. Ten pokiwał z politowaniem głową i nałożył na siebie sweter. Jego zmiana się skończyła. - Do jutra i jeszcze raz dziękuję - dodałam wesoło, a ten kiwnął głową i wyszedł z księgarni. Schowałam bilet w plecaku i usiadłam z uśmiechem na krześle za kasą.
Przez księgarnię przewinęło się dzisiaj sporo ludzi. Jakiś starszy pan stanął przy kasie z 'Rudym Wariatem'. Uśmiechnęłam się na widok tej książki.
-Poleca ją pani? - spytał widząc moją twarz. Spojrzałam na mężczyznę.
-Owszem, jest niesamowita. Spodoba się panu - przyznałam i zaczęłam pakować książkę do torby. Ten uśmiechnął się wesoło.
-Dziękuję pani bardzo. Miłego dnia - powiedział wesoło i ruszył do drzwi. Odprowadziłam go wzrokiem. W przeszklonych drzwiach mignął mi rudowłosy człowiek o czekoladowych oczach. Nie myśląc wiele pognałam do drzwi. Otworzyłam je na oścież i rozglądnęłam się po ulicy. Jednak wszystko było takie samo jak wcześniej. Gwar i huk pozostały. Hinduscy taksówkarze w żółtych taksówkach właśnie na siebie trąbili. Zaprzeczyłam swoim myślom ruchem głowy. Wróciłam do kasy.
~~~
Wyszłam z księgarni po skończeniu mojej zmiany. Zgarnęłam klucze ze sobą. W koszyku mojego roweru leżała Czekoladowa Żaba. Rozglądnęłam się mocno zdziwiona, ale wsunęłam ją do plecaka i weszłam na rower. Wracając do domu zatrzymałam się jeszcze w cukierni i kupiłam sześć czekoladowych babeczek. Astrid je uwielbia. Postawiłam rower na podjeździe. Jednak nie było tam żadnego samochodu, a dom wyglądał jakby nikogo w nim nie było. A była taka godzina, że już wszyscy powinni wrócić ze swojej pracy. Otwarłam drzwi i ruszyłam do kuchni. Nalałam szklankę soku pomarańczowego. Na stole leżał jakiś liścik. Moje imię było wykaligrafowane zawijasami Zabiniego. Otworzyłam go.
'Ley, kochanie, twój prezent urodzinowy jest w naszym pokoju.
Kocham cię i jeszcze raz wszystkiego najlepszego.
Twój Blaise.'
Wzruszyłam lekko ramionami i ruszyłam z kartką na górę. Nigdzie nic się nie świeciło. Tylko z mojego pokoju był widoczny lekki odblask, jakby świece? Uchyliłam delikatnie drzwi i wsunęłam ciało do środka.
Zamarłam.
Na łóżku siedział krótko ścięty rudowłosy mężczyzna w czarnej koszulce. Gdy podniósł głowę czekoladowy kolor jego oczu prawie mnie sparaliżował. Na mojej twarzy wykwitł nieśmiały uśmiech.
Zamarłam.
Na łóżku siedział krótko ścięty rudowłosy mężczyzna w czarnej koszulce. Gdy podniósł głowę czekoladowy kolor jego oczu prawie mnie sparaliżował. Na mojej twarzy wykwitł nieśmiały uśmiech.
Fred wstał z łóżka i ruszył w moją stronę. Również powoli posuwałam stopami w jego kierunku. Nie odwróciłam głowy ani razu. Czułam, że gdybym to zrobiła to Fred by zniknął. Po chwili odległość między naszymi ciałami zmniejszyła się do minimum.
-Bardzo tęskniłem - wybełkotał cichutko, a ja wtuliłam się w niego mocno. Ten objął mnie swoimi ramionami. Zacisnęłam mocno powieki i uśmiechnęłam się delikatnie. Westchnęłam głęboko i spojrzałam w górę. Nasz wzrok znowu się spotkał. Po chwili to samo zrobiły nasze usta. Poczułam jego uśmiech na swoich wargach. Ten podniósł mnie, a moje nogi oplotły się wokół jego bioder. Zaniósł mnie aż do łóżka. Położył delikatnie.
-Tak bardzo mi cię brakowało - wyszeptałam, gdy jego usta dotknęły mojej szyi. Ten spojrzał na mnie znowu tym samym wzrokiem. Przepełnionym miłością i nadzieją.
~~~
Usiedliśmy do kolacji. Na stole stała lasagne. To musiała być robota Kroto.
-Miło cię wreszcie poznać Fredzie. Ley opowiadała o tobie tyle dobrych rzeczy - powiedział wesoło siwy mężczyzna. Fred spojrzał na niego z uśmiechem.
-O panu też się wielu niesamowitych rzeczy nasłuchałem. Żadnej złej - przyznał Weasley, a Kroto zaśmiał się. Dawno nie czułam się tak szczęśliwa.
-Jaki pan? Mów mi Kroto - poprosił podając mu dłoń. Fred ujął ją z uśmiechem.
-Z wielką chęcią - odparł radośnie i wszyscy zaczęliśmy jeść. Lasagne była jedną z najlepszych, które jadłam. Wtedy przypomniałam sobie o czymś. Przełknęłam kęs jedzenia.
-Dzisiaj dostałam od Kyle'a z pracy bilet do Anglii na za dwa tygodnie. Nie wiem ile Fred zostaje, ale czy byłaby jakakolwiek możliwość, żebym skorzystała z tego biletu? - spytałam i zaczęłam krążyć wzrokiem między Kroto, a Astrid. Ci spojrzeli na siebie. Nie wyglądali na szczególnie zadowolonych z tego pytania.
-Tylko jeśli Fred poleci z tobą. Nie ma innej opcji. Jeszcze nie jest wystarczająco bezpiecznie, ale wierzę, że we dwoje nic wam się nie stanie - powiedział poważnym tonem Kroto. Kiwnęłam głową i zwróciłam swój wzrok na Freda.
-Ze mną nie ma problemu. Tylko przebukuję swój bilet na ten sam samolot i damy sobie radę - potwierdził spokojnie, a na twarzy Kroto widać było trochę spokoju. Po tym uśmiechnął się wesoło.
~~~
Stanęliśmy przed bramkami na lotnisku. Wszyscy przyjechali nas odwieźć. Bagaż już odprawiliśmy. Spojrzałam na moją pozlepianą rodzinę.
-Masz na siebie uważać w tej Anglii i szybko wracać - powiedziała Astrid i mocno mnie przytuliła. Potem spojrzała na Freda. - A ty masz jej pilnować, żeby jej głupie rzeczy nie przyszły do głowy - dodała, a Fred zaśmiał się.
-Będę tego pilnować - powiedział radośnie, a ta przytuliła i jego z uśmiechem. Spojrzałam na Blaise'a i mocno się w niego wtuliłam. Ten pogładził mnie po plecach delikatnie i pocałował w czoło.
-Nie łaź po jakiś dziwnych ulicach sama, nie rozmawiaj z nieznajomymi i pamiętaj, że cholernie cię kocham - powiedział poważnym tonem, a ja prychnęłam lekko rozbawiona. Pocałowałam go w policzek.
-Ja ciebie też kocham - odparłam i jeszcze raz go przytuliłam. Odsunęłam się delikatnie i spojrzałam w stronę Kroto.
-Przytulisz starego opiekuna? - spytał, a ja zaśmiałam się. Wtuliłam się w niego mocno.
-Będę za tobą bardzo tęsknić - odparłam w jego klatkę piersiową.
-Przecież nie rozstajemy się na wieczność - stwierdził rozbawiony, a ja odsunęłam się od niego.
-Wiem, ale nie lubię rozstań - powiedziałam wesoło. Ten kiwnął głową. Było prawie tak samo jak przy ostatnim pożegnaniu. Ruszyliśmy z Fredem ku bramkom. Pomachałam im jeszcze tuż po kontroli bagażu podręcznego.
Wtedy jeszcze niczego nie wiedziałam, niczego się nie spodziewałam.
~~~
Weszłam do Nory spokojnie. Była aż dziwnie przenikająca cisza. Położyłam bluzę na jednym z foteli w salonie i weszłam do kuchni. Siedziała tam Molly razem z bliźniakami i Ronem. Molly miała łzy w oczach. Wszyscy wlepiali wzrok w gazetę na stole.
-Co się stało? - spytałam cicho. Każde z nich spojrzało na mnie. Fred odwrócił Proroka Codziennego tak, żebym widziała tytuł. 'Bomba wysadziła dom czarodziei w Nowym Jorku. 3 ofiary śmiertelne.' A pod spodem zdjęcie mojego domu.
W momencie zrobiło mi się ciemno przed oczami.
W momencie zrobiło mi się ciemno przed oczami.
Później pamiętam tylko urywki. Przeraźliwy krzyk, byłam prawie pewna, że należał do mnie. Płacz, a wręcz szloch. Nagle znalazłam się na górze w pokoju Freda. Siedziałam w kącie i po prostu wrzeszczałam. Nie potrafiłam się uspokoić. Ramiona Freda mocno objęły mnie. To miało nie pomóc jeszcze przez następne 2 godziny. Prawie całkowicie straciłam głos.
Patrzyłam tępo w okno leżąc w łóżku pod kołdrą. Fred leżał tuż koło mnie i gładził mnie po ramieniu. Co jakiś czas całował to w skroń, to w czubek głowy. Po moich policzkach dalej spływały łzy. Nie byłam świadoma, że mam w swoim ciele tak wiele płynów. Ja też powinnam tam być. Zginąć razem z nimi. Zostać w tym zdetonowanym domu. Siedzieć razem z nimi w tej trwodze. Zginąć!
Ale jestem tutaj. Nie czuję nic poza wyrzutami sumienia. Nie chcę czuć nic więcej poza nimi. Nie jestem gotowa na tak przejmujący smutek. Nikt nigdy nie powinien być na to gotowy.
~~~
Pierwsze dni tuż po masakrze były najgorsze. Kupiliśmy bilety do Nowego Jorku, tylko żeby pojechać na ich pogrzeb. Żeby wszystko było jak należy. Leciałam na byle jakich antydepresantach. Wyglądałam jak prawdziwy wrak człowieka. To cud, że w ogóle wpuścili mnie na pokład samolotu. Ale pogrzeb pamiętam bardzo dokładnie. Piękna ceremonia. Miałam wygłosić mowę, w połowie głos mi się załamał. Przy chwili, gdy wspominałam jak Blaise przyszedł do mnie i powiedział mi pierwszy raz o zabiciu człowieka. Kilka lat później Fred przyznał, że wraz z łamiącym się głosem słyszał łamiące się serce. Nie dałam rady dokończyć mowy.
Przyszło wtedy tak wielu ludzi, którzy przez te wszystkie lata nawet się nie odzywali, albo zabijali innych. Jedna rozmowa wryła mi się bardzo mocno w pamięć. To było po pogrzebie jak już wszyscy złożyli mi kondolencje, a Fredowi kazałam wracać do domu. Musiałam go przekonywać, że potem przejście się dobrze mi zrobi i że cmentarz nie jest tak daleko od hotelu, w którym się zatrzymaliśmy. Wreszcie odpuścił i pocałował mnie w czoło. Potem ruszył do hotelu, a ja zostałam sama przed trzema grobami, na których wyryte były tak dobrze znane mi imiona. Dalej nie potrafiłam uwierzyć, że o nie są tylko literki, że pod nimi spoczywają ludzie, których tak kocham. Ktoś usiadł koło mnie na ławce i dotknął mojej dłoni.
-Zapewniałeś, że kiedyś się zobaczymy. Szkoda, że w takich okolicznościach - powiedziałam cicho i spojrzałam w jego stronę. Widziałam wielki smutek w jego brązowych oczach. Posiwiał lekko, ale dalej został tak przystojny, jak tego dnia w dworze Cromwella. Ten ścisnął lekko moją dłoń.
-Wiedziałem, że Kroto żyje od samego początku. Cały czas mówił tylko o tobie. Nigdy nie przyznał, że cokolwiek go boli, że czegokolwiek potrzebuje. Stwierdziłem, że muszę odnaleźć osobę, o której on tak pięknie mówi. Starałem się, bardzo się starałem znaleźć z tobą wspólny język. Różnie wychodziło. Jeszcze zdarzało ci się mi to utrudniać głupimi rzeczami. Chciałem wreszcie ci o tym powiedzieć, ale nie mogłem, bo Śmierciożercy, by cię skrzywdzili, a bardziej, niż ich bałem się Kroto i jego zapewnień, że jeśli coś ci się stanie będziemy błagać o śmierć - wybełkotał patrząc prosto w moje oczy. Zachowywałam spokój na twarzy. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ja jednak po prostu mocno go przytuliłam. Ten zaczął gładzić mnie po plecach delikatnie. Oparłam czoło o jego ramię.
-Nawet nie wiesz jak jestem ci wdzięczna za to wszystko co zrobiłeś - wyszeptałam cicho wznosząc głowę, by spojrzeć mu głęboko w oczy. Crouch pokiwał głową lekko, objął mnie ramieniem i znowu ujął moją dłoń. Splotłam nasze palce, a głowę oparłam na jego ramieniu. I tak siedzieliśmy jeszcze długi czas. Nie padło między nami żadne słowo. Nie były potrzebne. Wszystko zostało już powiedziane i wyjaśnione. Albo może żadne słowa nie były w stanie wyrazić jak cholernie go podziwiam za jego czyn. Potem wstałam, spojrzałam na Croucha.
-Podrzucić cię do hotelu? - spytał również wstając. Tylko kiwnęłam twierdząco głową, a ten podwiózł mnie do Freda. Spojrzałam na niego tuż przy wychodzeniu z pojazdu.
-Dziękuję. Jeśli kiedyś będziesz gdzieś w pobliżu to wpadnij do mnie. Czy tu, czy do Anglii. Nigdy nie spłacę tego długu wdzięczności, ale chociaż się postaram być dobrym gospodarzem - przyznałam cicho, a ten pogładził mnie po policzku.
-Weasley to ma jednak wielkie szczęście - powiedział spokojnie, a ja pocałowałam go w nos, a potem oba policzki. - Do następnego spotkania Ley. Uważaj na siebie - dodał, a ja wysiadłam z jego samochodu i poszłam do pokoju hotelowego. Kiedy mówiłam Weasleyowi o tym wszystkim nie był zły czy rozgoryczony. Czułam od niego wdzięczność dla Croucha za wszystko. Zmądrzał, albo zaczął mi po prostu ufać w sprawie Bartyego.
~~~
Znowu nadszedł ten dzień w roku. Kolejna rocznica ich śmierci. Stałam w kuchni opierając dłonie o biały, marmurowy blat. Drżącą dłonią sięgnęłam po pomarańczowe pudełko, które stało na szafce na wysokości moich oczu. Otworzyłam je i wysypałam na dłoń dwa razy większą dawkę leków, niż zwykle. Zaczęłam powoli je popijać. Najpierw pierwszą, potem drugą i tak samo kolejne cztery. Odurzy mnie to wystarczająco mocno, żeby moja rodzina nie musiała się mną dzisiaj martwić.
-Obiad - zawołałam kładąc na stole lasagne. Z góry zszedł roześmiany rudowłosy mężczyzna. Jego włosy powoli zaczynały siwieć, ale dopiero od niedawna. Nie stracił przez to swojego vigoru, ani szczęścia w oczach. Podszedł do mnie i pocałował w szyję delikatnie.
-Wzięłaś leki? - spytał cichutko, a ja tylko kiwnęłam głową i odwróciłam się do niego twarzą. - Z roku na rok idzie ci to coraz lepiej - wyszeptał kładąc dłonie na moich policzkach. Dotknęłam jego dłoni swoimi i zamknęłam oczy.
-Poradzisz sobie sam? - mruknęłam szeptem i uchyliłam powieki. Ten musnął moje usta delikatnie i pokiwał głową twierdząco. Do kuchni wbiegły dwie małe rudowłose postacie. Fred spojrzał na nie rozweselony.
-Siadajcie - powiedział wesoło rudy mężczyzna, a dzieciaki usiadły przy stole. Ten usiadł miedzy nimi. Spojrzałam na nich z bladym uśmiechem. Ruszyłam na górę po schodach.
-Mama z nami dzisiaj nie je? - spytała dziewczynka lekko zdziwionym głosem. Oczami wyobraźni widziałam Freda ze skonsternowanym wzrokiem i spokojem na twarzy. Stoickim spokojem. Przystanęłam w połowie schodów.
-Nie jest głodna, ale jutro zje z nami, dobrze Moonee? - odparł kojącym tonem mężczyzna. Pewnie pogładził dziewczynkę po głowie delikatnie.
-Znowu jest dzień rodziny z Nowego Jorku? - spytał cicho bystry jedenastolatek. Nie chciałam słyszeć odpowiedzi, więc po prostu weszłam do sypialni i położyłam się na łóżku. Starałam się zamknąć oczy i po prostu zasnąć. Jednak łzy same pociekły po moich policzkach. Tak bardzo nie chciałam krzywdzić własnej rodziny. Dzieciaki były jednak bardzo bystre. Starałam się zachowywać normalnie w takie dni jak ten. Chodziłam na wiele terapii, do najlepszych z najlepszych. Mój smutek nie zmniejszył się nawet o ułamek. Dalej pewna część mojego serca była martwa. Mimo że potrafiłam go coraz bardziej kontrolować to gdy przychodziła rocznica nie miałam siły. Potrafiłam tylko rozpaczać nad ich strasznym losem. To wszystko kosztem moich dzieci i męża. Brałam sprawdzone antydepresanty, by wyciąć smutek z życia na te kilka dni. Zazwyczaj pomagały, wtedy bawiłam się z dziećmi, żartowałam, biegałam. Cieszyłam się rodziną. Byłam dobrą matką i żoną. Zdarzały się jednak także takie dni jak ten, w których smutek przejmował nade mną górę i nawet tabletki zawodziły. Fred nauczył się co robić. Zawsze odsyłał mnie do pokoju. Kiedy trzeba było był przy mnie. Nie wyobrażam sobie lepszego wsparcia, niż on.
~~~
Stanęliśmy we czwórkę między peronami 9 i 10 na stacji King's Cross. Mała Moonee stała uwieszona na ręce Freda i z niecierpliwością przebierała nogami. Podeszłam do Jamesa i pogładziłam go po głowie.
-Musisz przejść przez tę ścianę, nie bój się - powiedziałam łagodnym głosem. Chciał coś powiedzieć, ale po chwili zamknął usta. Tylko uśmiechnął się blado i ruszył ku ścianie. Kiedy już był blisko zacisnął oczy. Nie słysząc, ani nie czując zderzenia ze ścianą uchylił powieki. Na stacji był wielki gwar, mnóstwo ludzi. Podeszliśmy w stronę Hogwart Expressu. James wydawał się być zafascynowany tym co widzi.
-Mamo, tu jest świetnie - przyznał rozglądając się. Uśmiechnęłam się. Zdecydowanie pamiętałam tę fascynację za pierwszym razem. Tyle nowych rzeczy, taki ogrom ludzi.
-Uwierz mi, że jeszcze nic nie widziałeś - przyznałam wesoło. Ten spojrzał na mnie z zaciekawieniem w oczach. Widziałam wielu starych uczniów Hogwartu wśród rodziców. Uśmiechałam się czasami do niektórych. Fred odnalazł w tłumie swojego bliźniaka i jego żonę Katie. Ich najstarszy syn Oliver był w wieku Jamesa. Przytuliłam George'a lekko.
-Dawno się nie widzieliśmy - przyznałam wesoło, a ten kiwnął głową. Jego żona trzymała na rękach dwu, może trzylatkę. Miała brązowe włosy i niebieskie oczy, którymi rejestrowała wszystko co się działo wokół.
-Tak wyszło, że nie było czasu się spotkać. Musimy to nadrobić - stwierdził radośnie George. Oboje z Fredem przytaknęliśmy na ten pomysł. Przerwał nam jednak przeciągły gwizd pociągu. Nachyliłam się nad Jamesem.
-Mamo, a jeśli trafię do Slytherinu? - spytał cicho. Pogładziłam go po policzku delikatnie.
-Slytherin będzie dumny posiadać ciebie w swoich szeregach. Ze Slytherinu był wujek Blaise, który był najmężniejszym i najbardziej niesamowitym człowiekiem jakiego znałam - przyznałam, a James wyglądał jakby się przekonywał.
-Ale zaraz po tacie, prawda? - dodał, a ja uśmiechnęłam się wesoło i spojrzałam na Freda, który razem z Moonee przyglądał się naszej rozmowie. Nasze oczy się spotkały.
-Zaraz po tacie - odparłam pewnym tonem, przez co i na mojej, i na Freda twarzy wykwitł wielki uśmiech. Znowu zwróciłam wzrok na syna i pocałowałam go w czoło. - Uważaj na siebie i pozdrów wujka Neville'a - dodałam, a ten kiwnął głową. Przytulił mnie mocno i podszedł do Freda. Pożegnał się z tatą. James wszedł chwilę po tym do pociągu. Odnalazłam go wzrokiem i pomachałam widząc, że postawił już kufer na półce. Fred objął mnie w pasie.
-Poradzi sobie - stwierdził opierając brodę o moją głowę. Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się lekko. Wiedziałam o tym, James był cholernie inteligentnym dzieckiem i wiedział czego chce.
Pociąg ruszył. Pomachałam jeszcze raz Jamesowi. Hogwart Express zniknął za zakrętem. Ruszyliśmy powoli ku wyjściu z Peronu 9 i 3/4. Przeszłam przez ścianę. Rozgladnęłam się po peronie i ujrzałam pod ścianą przystojnego mężczyznę, którego włosy były przyprószone siwizną, co wcale nie ujmowało mu uroku. Spojrzałam na Freda.
-Idź, spotkamy się w domu - powiedział z lekkim uśmiechem i pocałował mnie w czoło. Kiwnęłam głową i ruszyłam do Croucha. Ten spojrzał na mnie, a jego kąciki ust uniosły się w górę. Rozłożył lekko ramiona. Wtuliłam się w starego przyjaciela.
-Wiedziałem, że cię tu spotkam - powiedział spokojnie i pogładził mnie po plecach. Odsunęłam się od niego.
-Co tu robisz? - spytałam patrząc na niego wesoło. Ten westchnął lekko i spojrzał w dal. Moment potem zwrócił wzrok na mnie.
-Chodźmy na Ognistą - poprosił, a ja kiwnęłam głową.
~~~
Śmiałam się z żartu Croucha. Ten uśmiechał się wesoło. Nagle spoważniał i dotknął mojej dłoni.
-Jeszcze nie powiedziałem ci, czemu cię szukałem - stwierdził. Kiwnęłam głową i położyłam swoją dłoń na jego. Crouch spojrzał mi w oczy. - Jutro wykonują na mnie pocałunek Dementora. Dopadli mnie wreszcie i powiedzieli, że mam ostatnią wolę przed śmiercią. Stwierdziłem, że spotkam się z najważniejszą osobą w moim życiu - dodał, a po moich policzkach popłynęły gorzkie łzy. Nagle po raz kolejny mój świat runął. Crouch spuścił głowę w dół.
-Nie. Ty musisz uciekać. Gdziekolwiek, pomogę ci. Ja i Fred ci pomożemy. Nie umrzesz jutro. Nie możesz - wymamrotałam na jednym wdechu. Spojrzałam mu w oczy. - Nie zostawiaj mnie tu samej - dodałam błagalnym tonem. Był ostatnią osobą, która łączyła mnie bezpośrednio z tragedią. Kolejną osobą, która zginie niepotrzebnie. Ten ujął moje dłonie w swoje i pocałował je lekko.
-Riley, ja już nie chcę uciekać. Zapłacę za wszystko co zrobiłem. Powinienem umrzeć - dodał trzymając moje dłonie blisko twarzy. Skrzywiłam się i zaprzeczyłam ruchem głowy. Ten jeszcze raz pocałował moje ściśnięte kłykcie.
-Nie możesz - wyszeptałam płaczliwym tonem. Barty oparł na moment czoło o nasze splecione dłonie. Wrócił wzrokiem do mnie.
-Riley, od samego początku kiedy cię spotkałem czułem, że nie jesteś zwykłą osobą. U Zabinich zlałaś mnie całkowicie, a niewiele kobiet w owym czasie to robiło. Wtedy musiałaś mnie nienawidzić. Potem wziąłem sobie za cel przekonać cię do siebie siłą czy po dobroci. Sama wiesz jak poszło. Ale mimo mojego bycia chujem ty mi pomogłaś, tam w Korytarzu. Nie patrzyłaś na to, że możesz za to oberwać, że będą cię podejrzewać o poplecznictwo. Miałaś to gdzieś. Codziennie przynosiłaś mi jedzenie, mimo że nie musiałaś. Potem trochę oboje spieprzyliśmy, ty przez te listy, ja przez nie wytłumaczenie ci niczego. No i przyszedł Reginald. Nawet nie wiesz jak dobrze wspominam tamten dzień w ogrodzie z Ognistą w dłoni. W paszczy lwa byłaś tak radosna, tak spokojna. Taka piękna. Już wtedy wiedziałem, że nie spotkam nikogo lepszego w życiu, niż ty. Spotkanie Kroto tylko mnie w tym utwierdziło. Wiedziałem, że zrobiłbym dla ciebie wiele. Dlatego się odsunąłem. Nie wiedziałem, że inni poplecznicy ich zabiją. Nie mogłem nic zrobić. Przyparli mnie do muru. Ponoć przestałem krzyczeć dopiero, gdy zapewnili mnie, że jesteś bezpieczna. Potem wiele mi kazali. Byłem im posłuszny. Czasami urywałem się, żeby do was przyjechać. Zawsze witałaś mnie z otwartymi ramionami. Nie mogłem być bardziej szczęśliwy w życiu. Nigdy nie byłem szczęśliwszy. Zmieniłaś mnie Hart - wymamrotał, a ja już otwarcie ryczałam przy stoliku. Crouch nigdy nie nazwał mnie nazwiskiem Freda. Zawsze byłam dla niego Riley Hart.
-Barty, proszę - wymamrotałam cicho, a ten tylko pocałował jeszcze raz moje ściśnięte dłonie.
-Muszę już iść, zamówię ci taksówkę - powiedział cicho. Wstał i objął mnie ramieniem. Poddałam się mu i wyszłam z nim z lokalu. Nie potrafiłam o niczym myśleć. Dzisiaj miał być jeden z lepszych dni w życiu. Moje dzieci właśnie jadą do Hogwartu. Z drugiej strony Azkaban skazał kolejnego człowieka na śmierć z ust Dementora. Wyszliśmy na zewnątrz. Odsunęłam się od Bartyego i spojrzałam na niego ocierając łzy.
-Nie przekonam cię? - wymamrotałam cicho. Ten zaprzeczył ruchem głowy. Otworzył drzwi do taksówki. Przytuliłam go ostatni raz. Pogładził mnie po plecach. Zamknęłam oczy na moment. Odsunęłam się, ale już nie płakałam.. Teraz czułam tylko przejmującą pustkę. Weszłam do samochodu. Barty powiedział taksówkarzowi gdzie jechać. Od razu zapłacił. Uchyliłam okno. Ten nachylił się lekko. Położył dłonie na oprawie okna.
-Cholernie miło było cię poznać, dziękuję - powiedział z lekkim uśmiechem. Oduśmiechnęłam się blado kładąc dłonie na jego policzkach.
-Dziękuję za wszystko co kiedykolwiek dla mnie zrobiłeś - powiedziałam cicho i musnęłam jego usta swoimi. Ten oddał delikatnie pocałunek i odsunął się.
-Nawet nie wiem co ci powiedzieć teraz. Jedyne co mi przychodzi na myśl, to to, że cię kocham - mruknął, a ja uśmiechnęłam się delikatnie.
-Byłeś cudownym człowiekiem, mimo okrutnych początków. Ja ciebie też kocham - odparłam cicho. Ten zaśmiał się lekko. Odsunął się od samochodu.
-Proszę się upewnić, że doszła do domu - poprosił taksówkarza. Ten kiwnął głową i zaczęliśmy jechać. Pomachałam z otwartego okna i spojrzałam w przód. Mężczyzna próbował jakoś zainicjować rozmowę. Nie rozróżniałam słów. Nie chciałam. Nie obchodził mnie wcale. Gdy tylko zobaczyłam dom i samochód się zatrzymał, wyszłam.
-Do widzenia, dziękuję - wymamrotałam i ruszyłam do domu.
Otworzyłam drzwi. Weszłam do środka. Zamknęłam drzwi. Położyłam klucze na stole. Ruszyłam na górę w całkowitej ciemności. Weszłam do sypialni. Zrzuciłam z siebie ubrania i w samej bieliźnie weszłam do łóżka, w którym spał Fred. Wsunęłam się koło niego. Ten obudził się na moment i przytulił mnie do siebie.
-Jak tam spotkanie? - spytał zaspanym tonem. Ja położyłam głowę na jego klatce piersiowej.
-Crouch jutro zostanie pocałowany przez Dementora - wymamrotałam ledwo słyszalnie. Ten przytulił mnie mocniej do siebie. Kiwnął głową sennie.
-Jutro o tym porozmawiamy - wymamrotał cicho. Wymruczałam zgodę i po chwili usłyszałam jego głęboki oddech. Jakoś radziłam sobie do tej pory z tym wszystkim. Teraz tylko kilka razy w roku miałam załamanie. Zazwyczaj w okresie, kiedy następowała rocznica ich śmierci. Teraz znowu będę musiała się przekonać, że warto żyć. Bo warto. Dla Moonee czy dla Jamesa. Oczywiście dla Freda.
Nie wiedziałam kompletnie co robić. Byłam bezsilnym człowiekiem. Bezsensownym człowiekiem.
Jest w tym epilogu tak nieskończenie wiele wątków pokończonych czy zaczętych. Jest bardzo chaotyczny, dokładnie taki jak wyobrażałam sobie życie Riley. Jest w nim zupełnie wszystko i kompletnie nic.
Ah, dziękuję wszystkim razem i każdemu z osobna. Trudno będzie mi się rozstać z postacią Riley. Jak z każdą własną kreacją.
Ale i tak dziękuję. ZA WSZYSTKO.
-Barty, proszę - wymamrotałam cicho, a ten tylko pocałował jeszcze raz moje ściśnięte dłonie.
-Muszę już iść, zamówię ci taksówkę - powiedział cicho. Wstał i objął mnie ramieniem. Poddałam się mu i wyszłam z nim z lokalu. Nie potrafiłam o niczym myśleć. Dzisiaj miał być jeden z lepszych dni w życiu. Moje dzieci właśnie jadą do Hogwartu. Z drugiej strony Azkaban skazał kolejnego człowieka na śmierć z ust Dementora. Wyszliśmy na zewnątrz. Odsunęłam się od Bartyego i spojrzałam na niego ocierając łzy.
-Nie przekonam cię? - wymamrotałam cicho. Ten zaprzeczył ruchem głowy. Otworzył drzwi do taksówki. Przytuliłam go ostatni raz. Pogładził mnie po plecach. Zamknęłam oczy na moment. Odsunęłam się, ale już nie płakałam.. Teraz czułam tylko przejmującą pustkę. Weszłam do samochodu. Barty powiedział taksówkarzowi gdzie jechać. Od razu zapłacił. Uchyliłam okno. Ten nachylił się lekko. Położył dłonie na oprawie okna.
-Cholernie miło było cię poznać, dziękuję - powiedział z lekkim uśmiechem. Oduśmiechnęłam się blado kładąc dłonie na jego policzkach.
-Dziękuję za wszystko co kiedykolwiek dla mnie zrobiłeś - powiedziałam cicho i musnęłam jego usta swoimi. Ten oddał delikatnie pocałunek i odsunął się.
-Nawet nie wiem co ci powiedzieć teraz. Jedyne co mi przychodzi na myśl, to to, że cię kocham - mruknął, a ja uśmiechnęłam się delikatnie.
-Byłeś cudownym człowiekiem, mimo okrutnych początków. Ja ciebie też kocham - odparłam cicho. Ten zaśmiał się lekko. Odsunął się od samochodu.
-Proszę się upewnić, że doszła do domu - poprosił taksówkarza. Ten kiwnął głową i zaczęliśmy jechać. Pomachałam z otwartego okna i spojrzałam w przód. Mężczyzna próbował jakoś zainicjować rozmowę. Nie rozróżniałam słów. Nie chciałam. Nie obchodził mnie wcale. Gdy tylko zobaczyłam dom i samochód się zatrzymał, wyszłam.
-Do widzenia, dziękuję - wymamrotałam i ruszyłam do domu.
Otworzyłam drzwi. Weszłam do środka. Zamknęłam drzwi. Położyłam klucze na stole. Ruszyłam na górę w całkowitej ciemności. Weszłam do sypialni. Zrzuciłam z siebie ubrania i w samej bieliźnie weszłam do łóżka, w którym spał Fred. Wsunęłam się koło niego. Ten obudził się na moment i przytulił mnie do siebie.
-Jak tam spotkanie? - spytał zaspanym tonem. Ja położyłam głowę na jego klatce piersiowej.
-Crouch jutro zostanie pocałowany przez Dementora - wymamrotałam ledwo słyszalnie. Ten przytulił mnie mocniej do siebie. Kiwnął głową sennie.
-Jutro o tym porozmawiamy - wymamrotał cicho. Wymruczałam zgodę i po chwili usłyszałam jego głęboki oddech. Jakoś radziłam sobie do tej pory z tym wszystkim. Teraz tylko kilka razy w roku miałam załamanie. Zazwyczaj w okresie, kiedy następowała rocznica ich śmierci. Teraz znowu będę musiała się przekonać, że warto żyć. Bo warto. Dla Moonee czy dla Jamesa. Oczywiście dla Freda.
Nie wiedziałam kompletnie co robić. Byłam bezsilnym człowiekiem. Bezsensownym człowiekiem.
W końcu jestem tylko człowiekiem, prawda?
~~~Jest w tym epilogu tak nieskończenie wiele wątków pokończonych czy zaczętych. Jest bardzo chaotyczny, dokładnie taki jak wyobrażałam sobie życie Riley. Jest w nim zupełnie wszystko i kompletnie nic.
Ah, dziękuję wszystkim razem i każdemu z osobna. Trudno będzie mi się rozstać z postacią Riley. Jak z każdą własną kreacją.
Ale i tak dziękuję. ZA WSZYSTKO.