Weszłam spokojnie do pokoju wspólnego z braku jakiejkolwiek chęci do robienia czegoś. Rozłożyłam swoje zmarnowane ciało na fotelu i zamknęłam powieki. Po chwili poczułam dłonie na brzuchu i nie należały one wcale do mnie.
-Odejdź - mruknęłam spokojnym głosem, a ten coraz natarczywiej przesuwał rękami po mojej klatce piersiowej. Otworzyłam oczy i ujrzałam całe zło świata. Jęknęłam przestraszona wlepiając oczy w maskę Śmierciożercy. - Co do jasnej cholery się dzieje? - spytałam niepewnie i cicho.
-Nic skarbie, podobno ci się nudzi - odparł mężczyzna zniekształconym głosem. Burknęłam kilka ładnych przekleństw pod nosem i odsunęłam jego dłonie od siebie.
-Co wcale nie znaczy, że od razu liczę na molestowanie ze strony popleczników Voldemorta - mruknęłam, a ten się wzdrygnął. No tak, nawet ich to imię napawa strachem.
-Voldemorta nie ma, on się odrodzi - wycedził mężczyzna przez zaciśnięte zęby i zsunął z twarzy maskę. Teraz wpatrywały się we mnie niebieskie oczy doprawione nutką szaleństwa. Nie ukrywając, były zaskakująco ładne. Nie wiedząc co robię dotknęłam policzka starszego mężczyzny.
-Jesteś tutaj tylko, żeby mnie zmolestować? - spytałam szeptem, a ten spojrzał mi głęboko w oczy, po czym bardzo powolnym ruchem zaprzeczył głową. Wsunął dłoń w kieszeń płaszcza i wyciągnął stamtąd zapieczętowany list.
-Obiecałem mu, żeby ci go dać, jednak wszystko w swoim czasie Hart - wybełkotał cicho i dotknął swoją dłonią wierzchu mojej. Skrzywiłam się delikatnie, powinien mi zaufać. Powinien bez przeszkód powiedzieć po co przyszedł. Chyba powiedział, chociaż raz byłam z siebie dumna.
-Dziękuję - mruknęłam cichutko i złożyłam na jego brodzie delikatny odcisk moich ust. Opuściłam dłoń i wzrok patrząc na list leżący na moich kolanach. Usłyszałam oddalające się kroki. - Jak masz na imię? - spytałam cichutko, a kroki na jeden krótki moment ustały.
-Yaxley - szepnął i zniknął zostawiając po sobie czarny obłok pary. Ładnie, skwitowałam w myślach. Rozerwałam niepewnym ruchem list, po czym wysunęłam go z koperty. Przytknęłam go do nosa i wciągnęłam woń. Zaśmiałam się delikatnie, perfumy Kroto. Zaczęłam powoli rozszyfrowywać jego pismo.
'Witaj kochanie.
Może trochę na to za późno, ale mam nadzieję, że ten idiota nic ci nie zrobił. Że nawet nie miał odwagi cię dotknąć. Wracając, piszę do ciebie w bardzo ważnej sprawie, czyli chciałbym ci przybliżyć trochę postać twojej matki, ponieważ twierdzę, że ojca wolisz nie znać.
Frances była cudowną i kochaną kobietą, aczkolwiek bardzo szaloną. Nie przestrzegała reguł, zacierała granice, zamiatała wszystko złe pod dywan. Wiele razy radziłem jej, by zerwała z tym idiotą, ale zawsze mi się przeciwstawiała.
Tego dnia, gdy powiedziała mi o ciąży wymiotowałem przez całą noc, przepraszam. Nie znosiłem twojego ojca, który od początku znajomości grał miłość do twojej matki. Może nie jest to historia życia, ale jak się urodziłaś i on się o tym dowiedział, to zakatował ją na śmierć.
Niewiele ci to podpowiada o twoim pochodzeniu, znowu stawia ojca w złym świetle. To nie jest wcale ważne, po prostu się trzymaj.
Dostaniesz ode mnie za dobre sprawowanie jeszcze zdjęcie Frances.
Kocham, Kroto.'
Wyciągnęłam drżącą dłonią fotografię z koperty i kładąc list na kolanach odwróciłam ją obrazkiem do góry. Z kawałku nadpalonego papieru patrzyła na mnie zielonooka brunetka z lekko pobrużdżoną twarzą. Nie wyglądała najcudowniej na świecie, a cienie pod oczami świadczyć mogły również o tym, że ćpała. Nie obchodziło mnie to jednak. Uśmiechnęłam się delikatnie do fotografii i przytuliłam ją do serca. Zamknęłam ponownie oczy, a ktoś dotknął mojego ramienia.
-Słucham? - spytałam cichutko i spojrzałam na owego osobnika.
-Dobrze się czujesz? - chciał się dowiedzieć Longbottom. Wzruszyłam bezwiednie ramionami i oparłam fotografię o udo. - Kto to? - dopowiedział Neville. Spuściłam wzrok na zdjęcie.
-Moja matka - wybełkotałam cichutko, ale chyba usłyszał. Łypnął na mnie zaskoczony oczami. Zagryzłam wargę delikatnie.
-Jesteś do niej podobna - szepnął ujmując fotografię w dwa palce. Szanował ją. Spojrzałam na niego zdziwiona lekko szklistymi oczami.
-Naprawdę? - spytałam cicho, trochę konspiracyjnie. Jakbym zdradzała mu tajemnicę narodową, jakbym powiedziała mu, że Dumbledore jest gejem. Cholera, ale to przecież prawda.
-Masz jej nos, kształt twarzy, kolor włosów i ten dziwny błysk w oczach, który zazwyczaj mnie przerażał - powiedział z pełnym przekonaniem i oddał mi zdjęcie uśmiechając się lekko.
-Dziękuję - mruknęłam przyciszonym głosem oduśmiechając się do niego. Ten pokręcił z zabawnym politowaniem głową.
-To ja powinienem ci podziękować, zbliżyłem się do Alice - odparł, a w jego oczach zauważyłam błogą radość. Chyba dobrze trafiła. Wstałam i przytuliłam go lekko.
-Gratuluję, masz się nią opiekować - wybełkotałam mu na ucho, a ten odsunąwszy się ode mnie zasalutował mi dwoma wyciągniętymi palcami. Porządnie i z tradycją. Odmaszerował żegnając się radośnie. Chciałabym wyobrazić sobie tę scenę.
-Poruczniku, proszę o meldunek tuż po strzale - poprosił tęgi mężczyzna z lekko posiwiałymi włosami krótko przystrzyżonymi. Młodszy chłopak patrzył na niego jak na dzieło sztuki. To było naturalne, generał nie guzdrał się z wydawaniem kar za nieposłuszeństwo. Był surowy, ale nad wyraz wyrozumiały.
-Tak jest panie generale - powiedział rzeczowo chłopak wstając i salutując, jeszcze nie wiedział, że przyczyni się tak bardzo do historii wojennej. Wkrótce boleśnie miał się o tym przekonać. Kilka dni potem wstępując na działo oddał celny strzał, niestety nie był przygotowany na kontratak, czego przyczyną była utrata kciuka, palca małego i serdecznego. Był jednak świetnym i zorganizowanym mężczyzną, więc gdy tylko ujrzał generała posłał w jego stronę meldunek ocalałymi dwoma palcami. Od tamtej pory obywatele jego ojczyzny wiedzą o jego historii. Od tego momentu meldowanie zmieniło swoją formę. Na jego cześć składa się dwa palce prawej ręki do czoła.
-Brawo, nie wiedziałem, że o tym wiesz - powiedział zachrypnięty głos. Spojrzałam w tamtą stronę i ujrzałam żołnierza, a właściwie jego zwłoki. Nadal będąc w pełnym umundurowaniu i hełmie łypał na mnie pustym oczodołem oraz wyłażącym z drugiego wielkim, zielonym robakiem.
-Czytałam o panu, panie poruczniku. Jestem dumna z pańskiego oddania sprawie - odparłam ze słusznym szacunkiem, a on zamiótł zniszczonym butem wojskowym po zakurzonej podłodze.
-Cała przyjemność po mojej stronie, pamiętaj, że na ciebie liczę - dodał i znikł w oparach czerwonego dymu. Uchyliłam powieki i ujrzałam biały sufit. Rozejrzawszy się po pomieszczeniu zobaczyłam własne dormitorium i rozbawioną Hermionę wpatrzoną w książkę.
-Jak się tu znalazłam? - spytałam badawczo, a ta zwróciła swój wzrok ku mnie zaskoczona pytaniem.
-Nie wiem, przyszłam jakieś dwadzieścia minut temu, a ty już tu byłaś - odparła spokojnym tonem, a ja zwiesiłam nogi z łóżka.
-Dzięki - mruknęłam w przypływie dobrych manier. Ta wstała i podeszła do mnie.
-Znalazłam to zdjęcie przy twoim łóżku - powiedziała podając mi fotografię mojej matki. Ujęłam ją i z namaszczeniem pogładziłam opuszkami palców.
-Jesteś dla mnie zbyt miła - stwierdziłam bez cienia podejrzliwości, irytacji i sarkazmu. Wyciągnęłam z szafki jakiś zeszyt i otworzyłam go na pierwszej stronie. Wsunęłam rogi zdjęcia w wycięte dziury, po czym zamknęłam delikatnie zeszyt. Odłożyłam go ostrożnie do szafki. - To jest Frances, moja matka - wybełkotałam cichutko i spojrzałam na nią niepewnie. Po chwili ciszy z jej strony. - Wiesz, może beznadziejnie się zachowałam. Szczególnie kiedy nazwałam cię szlamą, ale teraz chcę cię przeprosić. Mimo to nadal za tobą nie przepadam - mruknęłam wyciągając ku niej dłoń. Granger lekko ją ujęła i potrząsnęła.
-Przyjmuję przeprosiny. Twoja matka była bardzo ładną kobietą - dodała zmieniając temat, co mi osobiście pasowało, bo nienawidzę przepraszać. Pokiwałam głową z lekkim uśmiechem. Ta wstała z mojego łóżka. - W gruncie rzeczy też jesteś dosyć miłą osobą, ale nie dopuszczasz do siebie ludzi poza małą grupką, której ufasz - skwitowała bez zgryźliwości mugolka. Spojrzałam na nią.
-I wszystko spierdoliłaś - mruknęłam zabawnie, wyszło bardziej jakbym właśnie pokazała jej zwłoki psa i oczekiwała, że jej się spodobają. Mam specyficzne poczucie humoru, cholera. Ta jednak pokręciła głową z politowaniem i wróciła do swojej księgi. Ja zaś wyciągnęłam zadanie domowe i ruszyłam spokojnym krokiem ku wylęgarni geniuszu, czyli Pokoju Wspólnego Gryfonów. Zaśmiałam się z własnego porównania, gdyż nie miało nic wspólnego z prawdą. Rozsiadłam się jak królewna na zniszczonym fotelu i z wielkim zapałem zaczęłam odrabiać własne zadanie domowe. Nawet nie wiem czym sobie na ten dziwny zapał zasłużyłam. Może myśl o matce, jej fotografia, Kroto, Yaxley... Nie, cholerny Śmierciożerca. Reszta pasowała jak ulał, ale dlaczego ja u licha nie spytałam go o truchło leżące na mojej podłodze z rana? HART, JESTEŚ ZIDIOCIAŁYM KRETYNEM. Jakbym tego nie wiedziała. Skończywszy wypisywanie bzdur na tematy, na których prawie się nie znałam zawlokłam swoje zwłoki do łóżka i zasnęłam snem niemal kamiennym. Spałam bardzo spokojnie, nic mi nie przeszkodziło. Nie nawiedziły mnie dziwne mary. Obudził mnie delikatny refleks światła na moich oczach. - Masochistyczne słońce - jęknęłam i zwlokłam się z łóżka. Chcąc czerpać jak najwięcej satysfakcji z owego dnia nauki wsunęłam zeszyt ze zdjęciem Frances do czarnego plecaka i ruszyłam z uśmiechem się ubierać. Nie wyglądałam najgorzej, mimo włosów niesfornie rozrzuconych na mojej głowie, oczu podkrążonych nie miałam, a usta wcale nie były popękane. To jakaś czarna magia, zazwyczaj wyglądałam kilkakrotnie razy gorzej. Pędem się ubrałam i zarzucając plecak na ramię wyszłam dumnym krokiem z dormitorium kierując się na jedną z trzech moich ulubionych pór dnia, czyli śniadanie. Drugą i trzecią, jak nietrudno zgadnąć, były obiad oraz kolacja, jestem zbyt przewidywalna.
-Owszem, jesteś - podpowiedział mi miły głos w głowie.
-Zrozumiałam za pierwszym razem, ale bardzo dziękuję za utwierdzenie mnie w tym - mruknęłam do głosiku. Ten roześmiał się wesoło. - Ktoś tu ma dobry humor - dodałam wesoło. Słyszałam tylko stłumiony śmiech w mojej głowie i po chwili każdy człowiek przechodzący obok mnie wyglądał jakby robaki wychodziły z jego ciała każdą komórką. Zacisnęłam dłoń na ramieniu plecaka i zagryzłam wargę. Chyba za mocno, poczułam w ustach metaliczny smak krwi.
-Podoba ci się? - spytał drwiący głos, a ja zaprzeczyłam powoli głową, po czym spuszczając ją ruszyłam na oślep do Wielkiej Sali.
-Nie uciekaj mi, skarbie - bełkotał za mną delikatny, kojący, szalony głos. Dochodził mnie z każdej strony. Jęknęłam, gdy ujrzałam, że z wszystkiego wychodziły najgorsze glizdy, pająki, mrówki, żuki, wszelakie inne owady, o których istnieniu nie miałam wcale pojęcia.
-Przestań - szepnęłam zmęczonym głosem, a obraz zlał się w jedną czarną plamę i powrócił do normalności. - Dziękuję - szepnęłam z lekką wdzięcznością. Usiadłam umęczona przy stole i bez emocji zaczęłam pochłaniać jajecznicę, a po moim dobrym humorze pozostały tylko miłe wspomnienia. Pogładziłam palcem zeszyt i zagłębiłam się w rozmyślaniach o słowach Kroto. Byłam wdzięczna, że mnie wychował i miał zamiar mi pomóc. Tak mi go brakuje.
~~~
Jest i kolejny rozdział pisany ze sporym przyspieszeniem. Wiem, że tego nie da się wcale wyczuć, ale pisałam go jeszcze będąc w Nowym Jorku. Mimo to bardzo dziękuję za wszystkie komentarze, za wyświetlenia, a rozdział dedykuję wszystkim czytającym.
Scena z żołnierzem jest po części prawdziwa, gdyż salutowanie dwoma palcami w Polsce wzięło się od jakiegoś żołnierza, któremu na wojnie urąbało trzy palce, gdy chciał zameldować wykonanie misji, ale resztę już zmyśliłam. Poznaliście nowy fakt z historii Polski, jestem z was dumna. Dzielcie się tym jak chlebem powszednim.
Także ten, polecam z wielką radością słuchać przy czytaniu wszystkiego porządnej muzyki. Poprawia to jakość czytania i jest odprężające.
Poza tym cholernie przepraszam, że nie komentuję rozdziałów, ale zaczęło mi się liceum i próbuję być kulturalnym gnojem.
Pozdrawiam.
sobota, 16 sierpnia 2014
Rozdział dziewiąty
Rozdział ósmy
-Która go zabiła? - spytałam spokojnym głosem, a tamte nawet nie drgnęły. Powiodły tylko swoim obrzydzonym wzrokiem po trupie i po mnie. Zsunęłam nogi z łóżka i podeszłam spokojnie do ciała. Usiadłam tuż obok jego głowy i delikatnie zaczęłam ściągać posklejane krwią włosy z twarzy osobnika. Wyczarowałam jakąś wodę i szmatkę, po czym delikatnie zaczęłam rozmywać krew i doprowadzać tę osobę do porządku. Była to ładna kobieta z ciemnymi włosami do łopatek. Oczy miała wybałuszone na mnie, ale zapewne za życia były one mniej krwiste, a bardziej zielone. Szyję miała poderżniętą jednym cięciem, a pełne, spuchnięte lekko usta, otwarte. Zapewne całowała się z kimś przed śmiercią. Nos miała skrzywiony, połamany, zakrwawiony, nie dało się na pierwszy rzut oka stwierdzić jak wyglądał za jej życia. - Podaj mi jakąś ładną sukienkę z dna mojego kufra i zawołaj profesor McGonagall - poprosiłam patrząc na Patil. Tylko ona jakoś się zachowywała. Ta szybko zareagowała na moje prośby, a ja zaczęłam zsuwać z kobiety ciuchy. Nie powiem, dało mi to jakąś satysfakcję, że mogę komuś pomóc. Nawet trupowi.
-M-Masz - wybełkotała dziewczyna z sukienką w drżącej dłoni, którą zręcznie odebrałam i ścierając krew z jej ciała nasuwałam sukienkę na kobietę. Wyglądała coraz lepiej, mimo swojego stanu. Ułożyłam ją na podłodze prosto i zamknęłam oczy oraz usta.
-Śliczna kobieta - wymamrotałam pod nosem i pogładziłam ją po lekko zapadłym policzku. Wstałam z podłogi i umorusana krwią kobiety usiadłam na swoim łóżku. Po chwili do pokoju weszła nasza pani opiekun. Spojrzałam na nią spokojnie.
-Jak to się stało? - spytała zmartwiona. Dotknęła nadgarstek kobiety i zamknęła lekko oczy. Szybko je otwarła i spojrzała po nas. Zatrzymała wzrok na pannie Granger.
-Nie wiem pani profesor. Obudziłyśmy się i ona już tu była. Potem Hart się obudziła i zaczęła ją składać do kupy - wybełkotała mało składnie, a ja uśmiechnęłam się blado do pani profesor. Ta pokiwała głową i teleportowała się wraz z trupem. To powinno zostać zachowane w tajemnicy, więc za jakieś dwie godziny cały Hogwart będzie wiedział.
-Idę do Hogesmeade - mruknęłam kończąc się przebierać nadal z kilkoma kreskami krwi na twarzy. Wytarłam czerwoną ciecz i ruszyłam z czarnym plecakiem ku drzwiom świadoma ich natrętnego wzroku. Zeszłam po schodach i wyszłam z ogólnego zgiełku na jeszcze pusty Dziedziniec. Wyciągnęłam jedną z książek o satyrach i zaczęłam czytać oparta o filar. Z zamku wyszła jakaś postać w zielonej szacie i bełkotała coś do siebie. Nie byłam zbytnio zainteresowana konwersacją, więc nawet nie sprawdziłam kto to.
-Tom by sobie tego nie życzył. On zrobiłby to inaczej, ale ja nie jestem nim, więc czego oni wymagają? - mruczał do siebie damski głos. Wzniosłam wzrok na dziewczynę znad książki.
-Olej ich i działaj sama - powiedziałam spokojnie i wróciłam wzrokiem do książki. Mamrotanie ustało.
-Ładnie to tak podsłuchiwać? - zaśmiała się dziewczyna nerwowo i trochę niezręcznie machnęła ręką.
-Przyszłam wcześniej - zauważyłam z uprzejmym uśmiechem i założyłam papierkiem stronę w książce. Przycisnęłam ją do siebie lekko, po czym wlepiłam w nią wzrok.
-To nie jest tak proste - odparła wreszcie Rebekah trochę poważniejszym tonem. - Nie znasz ich potęgi - dodała ciszej, a ja pokiwałam niepewnie głową. Ta westchnęła delikatnie. - Nie ważne, do zobaczenia - mruknęła pewniejszym głosem i odeszła nie odwracając się do mnie ani razu. Wzruszyłam ramionami dopiero po jakichś dziesięciu minutach, gdy mniej więcej sobie to ułożyłam. Bardzo mniej więcej. Poczułam na swoich biodrach czyjeś dłonie i owy osobnik przytulił mocno moje plecy.
-Zgadnij kto - mruknął cicho męski głos i zaśmiał się zduszonym głosem.
-Nie mam humoru na zgadywanki Blaise - odparłam i spojrzałam chłopakowi w oczy. Ten westchnął lekko.
-Na nic nie masz humoru, na kawę nie pójdziesz, Kremowego nie chcesz, Fasolki leżą ni... - przerwałam mu zaskoczona.
-Kto ci powiedział, że nie chcę Piwa Kremowego? - jęknęłam wgapiając się w niego przestraszona. Ten pogładził mnie po policzku, przypomniała mi się kobieta z pokoju.
-Sprawdzałem cię - powiedział z lekkim uśmiechem Zabini. Westchnęłam głęboko, a ten wpakował dłoń na moje plecy i popchnął mnie ku tworzącemu się korowodowi zmierzającemu ku wiosce. Chciałam od razu podzielić się z nim wieścią o trupie, ale nie ryzykowałabym tępego wzroku dwóch Puchonek przede mną. Nie lubiłam rozgłosu, wcale. Przeszliśmy drogę do wioski, a Zabini wciągnął mnie do jakiejkolwiek kawiarni. - Zajmij stolik - poprosił ruszając do baru. Usiadłam na jednym z krzeseł i spojrzałam na dłonie. Nie wiem kim była ta kobieta, ale od rana miała spore miejsce w moich myślach. Ciekawe czemu McGonagall tak zareagowała na jej widok. Blaise właśnie usiadł naprzeciw mnie z dwoma kuflami Piwa Kremowego i dwoma ciastkami. Moje było to czekoladowe, dobrze mnie znał.
-Dziękuję - mruknęłam upijając łyka napoju i zabrałam się za ciastko. Czułam na sobie jego zacięty wzrok. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, było miło, przytulnie i strasznie ciemno. - Ładni... - mruknęłam, ale on mi przerwał.
-Gadasz od rzeczy, wyglądasz jakby cię zgwałcono i masz rozkojarzony wzrok - sprostował Zabini spokojnie. Wlepiłam w niego spojrzenie zdziwiona.
-Dzisiaj rano w moim dormitorium był prawdziwy, nieżywy trup jakiejś kobiety. Zakrwawiony upstrzył mi podłogę zakrzepniętą krwią. Była bardzo ładna, ale opiekunka szybko ją stamtąd eksmitowała przy użyciu magii - odparłam przyciszonym głosem. - To może mieć związek ze Śmierciożercami, tylko nie wiem z jakiej dupy racji jej ciało wylądowało u nas. Przebrałam tą kobietę i pomogłam wyglądać dosyć porządnie. Miała poderżnięte gardło - dodałam już spokojniej i wsadziłam łyżeczkę z kawałkiem ciasta do ust. Blaise patrzył na mnie jakby skamieniały. Nie wiedział co powiedzieć, nie dziwię się. Podobnie bym zareagowała, gdyby on sprzedał mi taką wieść. Dopiłam piwo i spojrzałam mu w oczy. Były puste.
-Nie wiem co powiedzieć - szepnął i wbił paznokcie w wierzch moich dłoni. Zacisnęłam lekko zęby. - Prze-Przepraszam... - mruknął i odsunął dłonie.
-Nie masz za co, wiem o czym myślisz - stwierdziłam spokojnym tonem, chociaż całe moje ciało buzowało. Pogładziłam jego dłoń delikatnie kciukiem. - On nie zginął na darmo - dodałam cicho i uśmiechnęłam się blado. Ten pokiwał niepewnie głową, po czym dopił kremowe i wstał trochę zbyt gwałtownie, bo przewrócił krzesło.
-Mu-Muszę iść - mruknął cicho i ruszył do wyjścia. Wstałam z siedzenia i skierowałam swe kroki ku drzwiom.
-Poczekaj - poprosiłam cicho, a ten oparł się o zewnętrzną framugę drzwi oddychając głęboko. Zamknęłam za sobą lokal i ujęłam jego dłoń lekko. - Przecież sam wiesz, że ludzie nie byli zadowoleni z jego śmierci. Nawet nie wiadomo w jakich okolicznościach zginął. Żałowali go nawet ci najwyżsi - dodałam cicho nie patrząc na niego, tylko idąc przed siebie.
-To chyba nie powinno tak wyglądać, nagle wszyscy mi współczuli i mnie żałowali, a wcześniejszego dnia odnosili się do mnie jak do nieważnego śmiecia - szepnął twardym, wyzutym z emocji głosem.
-To straszne uczucie, ale jeszcze gorsze jest litowanie się nad kimś z racji tego, że zginął mu ojciec. Wiesz, że bardzo go żałuję, nie zasłużyłeś na to, ale nie mam zamiaru traktować cię jakoś inaczej z tego powodu - stwierdziłam, a ten delikatnie się rozpogodził. Jego usta musnęły moje czoło delikatnie.
-Za to właśnie cię lubię, uwielbiasz doprowadzać mnie do szewskiej pasji, aczkolwiek mogę ci zaufać - powiedział nadal trochę smutnym głosem. Zaśmiałam się lekko i pogładziłam po policzku.
-Masz jakieś plany na dzisiejsze wyjście? - spytałam spokojnie, a ten pokiwał głową twierdząco.
-Zniknę na kilka godzin, nie martw się o mnie - odparł i cmoknął mój nos.
-Do zobaczenia - powiedziałam z uśmiechem i ruszyłam w drugą stronę, ku zamkowi. Po drodze zrobiłam małe zakupy w związku ze słodyczami i zaczęłam się wspinać po schodach prowadzących do Hogwartu. Skierowałam swe kroki ku Skrzydłu Szpitalnemu i otworzyłam drzwi. W środku leżał rudzielec i chyba spał, albo odpoczywał z zamkniętymi oczami. Nie chciałam mu przeszkadzać, więc najciszej jak potrafiłam postawiłam na jego stoliku obok łóżka paczkę fasolek i dwie czekoladowe żaby. Ładnie kontrastowały z owocami. Uśmiechnęłam się do Freda lekko i podeszłam do drzwi.
-Dzięki - usłyszałam jego zachrypnięty głos, po czym pociągnęłam za klamkę.
-Nie ma za co - odparłam niepewnie i odwróciłam się do niego twarzą. Patrzył na mnie z lekkim uśmiechem, ale nadal był zmęczony. - Jak się czujesz? - spytałam przytrzymując drzwi, ten wzruszył ramionami.
-Chyba dobrze, podobno szybko wracam do zdrowia. Koło wtorku mają mnie wypisać - mruknął spokojnym tonem i ujął pudełko z fasolkami, po czym pochłonął od razu garść. Zdusiłam w sobie tępy śmiech pozwalając sobie na uśmiech. - Cholera, jakie to dobre. Dawno tak bardzo nie brakowało mi słodyczy w gębie - dodał z pełnymi ustami. Wyciągnął ku mnie pudełko. - Masz może ochotę na nie? - spytał trafiając w mój słaby punkt. Bezsilnie pokiwałam głową i podeszłam do niego puszczając drzwi. Wysypałam na dłoń kilka fasolek i wyłowiłam trzy lukrecjowe oraz cynamonową. Z uśmiechem wsunęłam je do ust i spojrzałam na chłopaka.
-Dziękuję - powiedziałam spokojnie, a ten oduśmiechnął się weselej.
-Lubisz słodycze, co? - spytał radośnie, a ja pochłonięta smakami potwierdziłam to ruchem głowy.
-Nie chcę ci wpierniczyć całej paczki, jeśli mam swoją - mruknęłam połykając fasolki i wstałam z siedzenia. - Odpoczywaj. Jak wyjdziesz to czuj się zaproszony na ciastko - dopowiedziałam wesoło. Ten pokręcił głową udając politowanie.
-Do zobaczenia - odparł z uśmiechem, a ja wyszłam ze Skrzydła. Fred czuje się lepiej, rano leżał u mnie trup, nie znalazłam ojca. Połowa tego dnia nie należała do najlepszych, ale czego ja się spodziewałam? Jakiegoś rosłego mężczyzny, który wyskoczy zza jednego z filarów i powie, że jest moim rodzicem? Potem ignorując wszystko co napisał Kroto wpadnę mu w ramiona, a on mnie nie zabije? Zapewne moje wyobrażenia posuwały by się dalej, kto wie czy tak się nie stanie, gdyby nie przerwał mi odgłos tłuczonego szkła z jakiejś zaryglowanej kilkoma zamkami sali. Usłyszałam zduszoną wiązankę przekleństw i cichy kobiecy głos. Co się do ciężkiej cholery dzieje w tej szkole? Odeszłam stamtąd niepyszna nauczona, że w cudze sprawy nie warto się wpierdzielać. Prędzej dostanie się po łbie, niż nagrodę. Miałam to głęboko gdzieś.
~~~
Cholera, rozdział napisany z jakimś tam polotem, ale połowa po obejrzeniu dobrych przyjaciół, których podejrzewano o gejostwo, NIEWAŻNE.
Dziękuję za całe wsparcie, za wszystkie komentarze, za osoby, które komentują i te inne ładne rzeczy.
Jest tego niewiele, ale za to niewiele też bardzo dziękuję.
Jestem pazerna, nie ważne.
środa, 13 sierpnia 2014
Rozdział siódmy
Rudzielec westchnął głęboko i zakaszlał lekko. Usiadłam na parapecie.
-Nie jestem pewna co pamiętasz, ale chcę cię po prostu przeprosić - mruknęłam cicho, a ten spojrzał na mnie zdziwiony. Po chwili jego mina stała się stonowana i lekko pobłażliwa.
-Tylko ja miałem zaszczyt pierwszego dnia szkoły wylądować w Skrzydle Szpitalnym - powiedział wesoło. Zwróciłam ku niemu oczy i uśmiechnęłam się z delikatnym politowaniem. Wstałam z parapetu i usiadłam na krześle obok niego.
-Jestem Riley Hart, Gryfonka. To ta co łazi za Zabinim i gryzie się z Hermioną - przedstawiłam się ładnie wyciągając ku niemu dłoń. Ten ujął ją lekko, po czym potrząsnął nią na ile pozwalała mu przywrócona siła.
-Bardzo mi miło, słyszałem o tobie trochę, nie zawsze były to pochlebne opinie. Ja za to jestem Fred Weasley, możesz mnie kojarzyć z różnych wybryków rozwalających Hogwart, które inicjuję z moim bliźniakiem - dopełnił formalności, więc lekko się uśmiechnęłam. Może wcale nie było to potrzebne, znałam przynajmniej podstawowe informacje na jego temat, on chyba na mój też. W końcu Granger nocuje w Norze, z tego co mi wiadomo, co roku. Komuś musi na mnie nagadać.
-Jak się czujesz? - spytałam bardziej rzeczowym tonem, niż chciałam. Nie miałam nawet zamiaru tak zabrzmieć. Nie jestem pielęgniarką. Nie jestem delikatną istotą. Chyba nigdy nie byłam.
-Dosyć dobrze, trochę mnie boli głowa, ale żyć chyba będę - stwierdził z lekkim uśmiechem. Prychnęłam wesoło i potarłam kłykciami oczy.
-Przynajmniej nie przyczynię się do śmierci ważnej dla historii Hogwartu osoby - odparłam uprzejmie i wstałam z łóżka. - Może jeszcze kiedyś porozmawiamy - dodałam z uśmiechem i ruszyłam do drzwi.
-Zapewne tak, mogłabyś zawołać mojego brata? - spytał, a ja pokiwałam głową twierdząco, po czym wyszłam z Skrzydła, a po pustym korytarzu odbił się echem dźwięk kamienia spadającego z mojego serca. Jedno życie narazie uratowane. Ruszyłam spokojnie ku Pokojowi Wspólnemu z nadzieją, że znajdę tam George'a. Tym razem mi się nawet poszczęściło, więc podeszłam do niego i dziugnęłam jego ramię. Ten spojrzał na mnie lekko niespokojnie.
-Oh, to tylko ty - powiedział z westchnieniem. Prychnęłam na niego.
-Przyszłam z dobrymi wiadomościami, a ty tak? - spytałam weselej. Temu rozszerzyły się źrenice i wstał z siedzenia. - Fred kazał cię zawołać, obudził się - dodałam dosyć miłym tonem. Chłopak przez chwilę przyswajał informacje, po czym ruszył pędem ku drzwiom.
-Dzięki - mruknął patrząc na mnie i tyle go widziałam. Zaśmiałam się lekko, po czym ładnie runęłam na podłogę mając innych gdzieś. Podkuliłam nogi i zamknęłam oczy.
-Śpij dobrze kochanie - odezwał się miły głos w mojej głowie. Na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
-Dziękuję, budź mnie, gdy stanie się coś złego - poprosiłam cichutko i zasnęłam prawie na środku pokoju. Było mi miło, że jakiś nieznany głos tak żywo się mną interesuje. To nawet urocze, wiesz? Idziesz sobie korytarzem, a tu nagle jakiś głosik podpowiada ci, żebyś uważał, bo zza rogu zaraz wyzionie schlany mężczyzna i żebyś się odsunął. Rzeczywiście po chwili to się dzieje, a ty, ostrzeżony, czujesz się jak gość, bo nikomu się nie naraziłeś i w nikogo nie wszedłeś. I w jednej chwili mój mózg zaczął mi pokazywać jakby urywany film dla dorosłych. Kobiety, mężczyźni, transseksualiści, wszystkie stwory jakie wyobrazić sobie potrafiłam wiły się w agonii lub rozkoszy. Nie widziałam oznak, które bardziej by przemawiały za jedną ze stron. Na końcu ujrzałam skulonego mężczyznę, niechętnie przepychałam się ku niemu w otoczeniu skręconych ciał przeżywających spełnienie, w pełnym tego słowa znaczeniu. Podeszłam do owego jegomościa i dotknęłam jego ramienia lekko. Zwrócił ku mnie swoje puste oczodoły.
-Nienawidzę mamy. Nienawidzę taty. Tata nienawidzi mamę. Mama nienawidzi tatę. To prosta droga byś chciał być smutny - mruczał ochrypłym, zmęczonym, sapiącym głosem. Był natarczywy i uciążliwy, klinował się w mózgu szybko przetwarzając słowa i zachowując je w pamięci. - Nienawidzę mamy. Nienawidzę taty. Tata nienawidzi mamę. Mama nienawidzi tatę. To prosta droga byś chciał być smutny. Nienawidzę mamy. Nienawidzę taty. Tata nienawidzi mamę. Mama nienawidzi tatę. To prosta droga byś chciał być smutny. Nienawidzę mamy. Nienawidzę taty. Tata nienawidzi mamę. Mama nienawidzi tatę. To prosta droga byś chciał być smutny - po chwili z szeptu jego głos przerodził się w rozdzierający krzyk docierający do mojej głowy i szybko ucichł. - NIENAWIDZĄ CIĘ - wrzasnął ostatni raz wlepiając we mnie swoje niewidzące oczy i obudziłam się przestraszona.
- Nienawidzę mamy. Nienawidzę taty. Tata nienawidzi mamę. Mama nienawidzi tatę. To prosta droga byś chciał być smutny - wybełkotałam i jak na zawołanie stałam się smutna. Jak oni mogli być tacy okrutni? Podniosłam wzrok i rozejrzałam się bardzo niepewnie.
-Myślałem, że już się nie obudzisz - mruknął jakiś przyciszony, ale znany mi głos z innego końca wpół zielonego pokoju. Był spokojny, ale właściciela szczelnie przykrywała mi płachta.
-Pokażesz się? - spytałam cichutko, a zza płachty wychylił się Zabini. Jak ja go mogłam nie poznać?
-Witaj słonko, napędziłaś mi trochę strachu - powiedział z lekkim uśmiechem i podał mi kubek z kawą.
-Co ja tu robię? Byłam u siebie - mruknęłam w przebłysku inteligencji, co nieczęsto się zdarza. Ten usiadł obok mnie, po czym bezsilnie wzruszył ramionami.
-Znalazłem cię jak wracałem z rozmowy z Malfoy'em, leżałaś na schodach, więc aż szkoda było ciebie nie wziąć - zaśmiał się wesoło. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością, przynajmniej tak miało wyjść.
-Fred się obudził - szepnęłam cicho, a ten odetchnął z wyraźną ulgą jakby mówił 'chwała szatanowi, jedno życie uratowane'. Walnęłam go lekko w ramię, po czym upiłam trochę kawy. - Mimo to jestem ci wdzięczna za to, że mnie przygarnąłeś, chociaż wcale nie musiałeś - dodałam stawiając kubek na szafce obok łóżka. Ten pokiwał głową.
-Gdyby nie ty, to kto urządziłby mi porno-imprezę urodzinową? - spytał rozbawiony i roztrzepał moje włosy. Zmarszczyłam nos patrząc na niego. Ściągnęłam twarz ku dołowi i wystawiłam nogi za łóżko.
-Zapewne nikt, bo przecież nikomu nie mówisz o swoich preferencjach seksualnych - mruknęłam sarkastycznie patrząc na niego wesoło. Blaise dziugnął mnie łokciem w żebra.
-Przestań tak mówić, bo wyjdę na męską dziwkę - jęknął Ślizgon, po czym uśmiech rozświetlił jego ciemną twarz.
-Aż dziw bierze, że żadna dziewczyna jeszcze się na ten twój uśmiech nie nabrała - mruknęłam rozbawiona. Wstałam z łóżka i przejechałam dłonią po włosach.
-Była taka jedna, ale potem wpakowali ją na oddział psychiatryczny w Świętym Mungu, od tego momentu są tylko przelotne znajomości - powiedział beztrosko chłopak. Zaśmiałam się lekko. - O czym myślisz? - spytał po chwili ciszy między nami. Spojrzałam na niego niepewnie.
-Trochę o twoich słowach, ale bardziej o liście o moim ojcu od Kroto. Nigdy nie chciałam ich poznać, ale teraz, kiedy dowiedziałam się, że jest zły to mnie do niego ciągnie. Chciałabym chociaż wiedzieć kim jest, nawet gdybym pięć sekund później miała zostać zabita. Mam to szczerze gdzieś, ale nie podejmę się jego szukania, tylko morderców Kroto - wybełkotałam mało zrozumiale i mało sensownie. Pokiwałam bezwiednie głową, jakbym potakiwała swoim słowom, jakbym się z nimi zgadzała.
-A co jeśli morderca Kroto to twój ojciec? - spytał Blaise nie swoim głosem. Wykrzywiłam lekko twarz i spojrzałam na niego. Ten wlepiał we mnie wzrok.
-Nawet tak nie mów, nie wybaczyłabym mu - mruknęłam spokojnie, po czym spojrzałam na sufit. Chociaż to możliwe, teraz wszystko jest możliwe. Morderca Kroto może być moim ojcem, wujkiem, bratem, siostrą, wszystkim. Nawet nauczycielem, chociaż szczerze w to ostatnie wątpię, ale może nie w tej szkole. Kto go tam wie, ważne, że go znajdę i zabiję. Chyba proste do ogarnięcia przez taki ograniczony mózg jak mój czy Zabiniego. Mam nadzieję. - Wiesz, przynajmniej mógł się przedstawić, kiedy go zabijali... Tak, geniusz ze mnie. Spojrzy na mnie i powie: 'Cześć, jesteś moją córką. To ja zabiłem twoją matkę, ale mam ochotę na więcej ofiar, więc zabiję i twojego opiekuna, a ty masz na to patrzeć' - dodałam lekko podirytowana.
-Jak tak stawiasz sprawę to bardzo mało prawdopodobne - mruknął szczerze Blaise. Westchnęłam i pokiwałam niechętnie głową.
-Muszę iść, szlaban u McGonagall sam się nie odrobi - powiedziałam wymijająco i ruszyłam do drzwi. - Do zobaczenia - dodałam z lekkim uśmiechem patrząc na niego.
-Trzymaj się i nie myśl o tym za dużo - poprosił uprzejmym tonem, a ja zamknęłam za sobą drzwi. Ruszyłam spokojnie ku gabinetowi pani profesor. Zapukałam ładnie do drzwi, a ta mruknęła z głębi, żebym weszła. Zrobiłam o co prosiła i spojrzałam na nią.
-Miałam zameldować się tu na szlaban za nieudaną próbę zabicia Freda rzuconym kamieniem z Wieży - powiedziałam dosyć miłym tonem, a ta wskazała mi fotel naprzeciw niej. Usiadłam na nim spokojnie.
-Owszem. Pan Weasley już się obudził, ale zaplecze tej sali jak na panią czekało tak i czeka. Zapraszam - mruknęła bez żadnych wzlotów i upadków w głosie. Zadziwiające jest też to, że gdy mówiła miała kamienną twarz. Pooraną zmarszczami i starością, ale jak jakiś pierdzielony posąg. Potruchtałam za nią ku zagraconemu zapleczu, po czym pani profesor pokazała mi półkę brudnych srebrnych naczyń.
-Rozumiem, że mam je wszystkie wyczyścić, tak? - spytałam niepewnie, mając nadzieję, że tylko to.
-Tak, dobrze myślisz. Ta szafka jest twoja, a ta obok czeka na następnego szczęśliwca. Jeszcze takiego nie mam - mruknęła lekko zasmucona i ruszyła ku wyjściu.
-Ile mam czasu? - spytałam wyczarowywując wiadro, wodę i szmatę do czyszczenia. Ta zatrzymała się na moment.
-Masz czas do 23, jeśli któryś z patroli cię złapie proszę przysłać go do mnie - odparła spokojnym, niewzruszonym głosem i wyszła. Rozsiadłam się na podłodze i zaczęłam czyścić srebrne kubki. Świetne zajęcie, szczególnie w momencie, gdy jest się sfrustrowanym kogoś odnalezieniem, no, w pewnym sensie.
- Nienawidzę mamy. Nienawidzę taty. Tata nienawidzi mamę. Mama nienawidzi tatę. To prosta droga byś chciał być smutny. Nienawidzę mamy. Nienawidzę taty. Tata nienawidzi mamę. Mama nienawidzi tatę. To prosta droga byś chciał być smutny - mruczałam pod nosem myjąc pojedyncze naczynia. Praca szła mi dosyć dobrze, a słowa tamtej wyliczanki krążyły po mojej głowie niczym mantra u człowieka powstrzymującego się od ulubionej rzeczy na rzecz czegoś ważniejszego. Nie wiedzieć gdzie podziało się owe pięć godzin i pani profesor nawet zadowolona, że skończyłam kazała mi się stamtąd zmywać. Wyszłam z gabinetu z uśmiechem oraz przestrogą, bym następnym razem uważała co robię. Pokiwałam bezsensownie głową powtarzając słowa mężczyzny w głowie.
-Spodobał ci się ten chłam? - spytał nieśmiały głosik w mojej głowie.
-Chyba tak, bardzo chwytliwe hasło - mruknęłam, a głos roześmiał się szczerze.
-Twoja matka też tak twierdziła, kiedy to układała - powiedział wesoło głos, po czym zamilkł. Przystanęłam zaskoczona. Mama? Mama to wymyśliła? To nieprawdopodobne... W sumie co ja mogę o niej wiedzieć, nigdy nawet jej nie widziałam. Kontynuując w myślach wyliczankę dokończyłam swój spacer ku Wieży Gryfonów. Szybko weszłam po schodach nie patrząc za siebie, po czym nie bacząc na nic rzuciłam się na łóżko i umiarkowanie szybko zasnęłam ukołysana 'Nienawistną wyliczanką'.
~~~
Trochę dziwny rozdział, aczkolwiek owa 'wyliczanka' została zaczerpnięta z uroczej książeczki o Kurdcie pt. 'Kurt Cobain. When I was an alien'. Swoją drogą świetny komiks, więc z całym przekonaniem go polecam.
Napisałam to wcześniej, niż sama się po sobie spodziewałam. Dzień czy dwa po dodaniu ostatniego rozdziały. Nudy robią z człowiekiem dziwne rzeczy.
Zachęcam również do komentowania, bo to bardzo miłe przeczytać coś o swojej wyobraźni, może czasem ograniczonej, a czasem za bardzo puszczonej na wiatr. Mimo to one motywują.
Jestem w Polsce, pozdrawiam.