środa, 10 stycznia 2018

Rozdział pięćdziesiąty

Zajęcia były tak samo nudne jak każde inne. Profesor Binns jak zawsze chodził między ławkami i swoim głosem jak odkurzacz opowiadał o historii jakichś dwóch czarodziejów. Ulrik i Emeryk, tak im chyba było na imię. Aż do stukania w drzwi do sali. W nich pojawiła się tłustowłosa głowa Severusa.
-Witam Profesorze, czy mógłbym zabrać jedną z uczennic na chwilę z lekcji? - spytał Snape. Profesor przystanął, zwrócił na niego zmęczone oczy i kiwnął głową.
-Którą? - spytał tak monotonnym głosem, że przestałam zazdrościć osobie, po którą przyszedł Severus. Ten zwrócił głowę gdzieś w moją stronę.
-Riley Hart - usłyszałam z jego ust. Spojrzałam na niego zdziwiona, ale wstałam. Ruszyłam do drzwi z na pewno mocnym zdziwieniem na twarzy. Ten zamknął je za nami.
-O co chodzi profesorze? - mruknęłam dalej mając w głowie obraz zaskoczenia na tak wielu twarzach. Nie wytłumaczę się potem z tego. Idę o zakład. Ten zaczął prowadzić mnie do lochów.
-Crouch chciał cię widzieć. Wyzdrowiał i wraca do siebie - powiedział spokojnie. Kiwnęłam głową.
Przystanęliśmy przed jedną z sal.
Nie mogło o nic innego chodzić? Może zapomniany szlaban?
COKOLWIEK! 
-Wracam na zajęcia, tak samo jak ty, kiedy już się pożegnasz - dodał i uchylił drzwi. Kątem oka widziałam dwóch rudzielców. Już czułam grad pytań przy obiedzie. Głupie uśmiechy, zanim jeszcze wystąpiły, już przestawały mnie obchodzić. Ruszyłam do tymczasowej komnaty Bartyego.
-Dwa węże - mruknęłam i weszłam do środka. Na łóżku siedział Junior. Nie widziałam uśmiechu na jego twarzy. Przepełniała go tylko czysta złość.
-Co ty odpierdalasz z tymi papierami? Mówiłem, że jak tylko będziesz kombinować ludzie będą ginąć - ryknął wstając z łóżka. Podszedł do mnie. Nie rozumiałam o czym on mówi. To wydarzyło się tak nagle. Czekałam, aż cokolwiek zrobi.
-Coś ty jej zrobił? - spytałam łamiącym się głosem. Kobieta od adopcji była moją jedyną deską ratunku. Spojrzałam mu w oczy. Nie spuściłam z niego wzroku ani na chwilę od tego momentu.
-To co powinienem zrobić też z tobą - warknął, a moje oczy się zwęziły. Zamiast żałości nagle poczułam złość. Prychnęłam mu w twarz.
-Proszę cię bardzo, rób ze mną co tylko chcesz. Albo od razu po prostu zabij. Zapewniam cię, nikt nie będzie płakał. Ale pamiętaj, gdyby nie ja dalej gniłbyś w Korytarzu przygnieciony gruzem - krzyknęłam wbijając palec w jego klatkę piersiową. Ten zamknął swoje pięści na mojej koszulce.
-Nie waż się w ten sposób do mnie mówić - wycedził przez zęby. Nie bałam się tego co może mi zrobić. Przestało mnie to obchodzić. Zaczynałam się jednak bać tej niepoczytalności w oczach. Tej nutki szaleństwa pomieszanej z czystym złem, która dopiera zaczęła napływać na jego pole widzenia.
-Idź już stąd - wydobył się ze mnie bezduszny głos. Oczy Croucha w momencie znormalniały. Nawet nie zauważyłam kiedy przestrzeń między nami zrobiła się taka mała. Mocno zacisnęłam zęby. Byłam gotowa na dosłownie wszystko.
-Nie pozbędziesz się mnie tak prosto - stwierdził pewnym głosem, po czym mocno wpił się w moje zaciśnięte wargi. Chwilę po tym znikął w oparach czarnej mgły. Gdy tylko ostatnia czarna niteczka mgły zniknęła w powietrzu zamknęłam oczy i przejechałam dłońmi po twarzy. Odetchnęłam głęboko. Usiadłam na łóżku i przez jakiś czas siedziałam w bezruchu oddychając coraz spokojniej. W mojej głowie toczyła się wojna między tym jak żałosna jestem, a tym jak bardzo nienawidzę Croucha. Żadna strona na razie nie wygrywała.
Mogłam się tego spodziewać. Wiedzieć, że to wszystko on robi, albo chociaż inicjuje. Miałam tego zdecydowanie dość.
Ruszyłam na zajęcia profesora Binnsa. Siedziałam tam jeszcze jakiś moment, aż do końca lekcji. Między transmutacją, a runami, czyli ostatnia lekcją, złapał mnie Neville.
-Riley, pamiętasz jak mówiłem o pójściu do rodziców? Jutro się wybieram - powiedział z prawdziwym uśmiechem na twarzy. Oduśmiechnęłam się równie wesoło.
-Jeśli dalej chcesz, żebym poszła z tobą to ja bardzo chętnie dotrzymam ci towarzystwa - stwierdziłam patrząc na Longbottoma. Ten kiwnął wesoło głową.
-Jutro pół godziny po zajęciach idę do McGonagall. Możemy się przed tym spotkać w Pokoju Wspólnym i razem pójść do niej - wyjaśnił, a ja pokiwałam twierdząco głową. Stanęliśmy pod salą zajęć. - Dziękuję ci, że ze mną idziesz - dodał pogodnie.
-Naprawdę nie masz za co. Wiesz przecież, że bardzo lubię twoich rodziców. Tak samo zresztą jak ciebie - odparłam wesoło, a jego twarz rozjaśnił wielki uśmiech. Drzwi do sali się otworzyły, a ja weszłam prowadzona wieloma oczami do środka. Usiadłam na prawie samym końcu i zwyczajnie przewegetowałam te zajęcia. Po tym szybkim tempem poszłam na Wielką Salę. Usiadłam na tym samym miejscu co zawsze.
-Po co Snape po ciebie poszedł? - spytał z lekkim wyrzutem w głosie Fred. Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Ciebie też miło widzieć - spuściłam wzrok na ryż. Nałożyłam go trochę na talerz. - Chyba - dodałam wracając na moment oczami do niego.
-Wiesz o co mi chodzi - mruknął wzdychając pod nosem. Kiwnęłam głową. Ujęłam jego dłoń i splotłam nasze dłonie.
-Po obiedzie pójdziemy na Dziedziniec i ci wszystko opowiem - rozglądnęłam się. Nagle wydało mi się, że jest więcej ludzi, niż zazwyczaj. - Ale nie tutaj, zbyt duży tłum - dodałam ciszej i zaczęłam jeść swój obiad w spokoju. Ten westchnął, spojrzał na sufit i znowu skupił swój wzrok na jedzeniu. Byłam bardziej, niż pewna, że myśli o Crouchu. Po zjedzeniu po prostu wstałam i ruszyłam w stronę drzwi. Poczułam kogoś dłoń oplatającą moją. Uśmiechnęłam się delikatnie i skierowałam swoje kroki ku Dziedzińcowi. Usiadłam na jednym z parapetów i spojrzałam na Freda.
-Do sali ktoś zapukał. Snape mruknął, żeby wszedł. Ktoś zapukał jeszcze raz. Snape podszedł do drzwi, uchylił je i szybko wślizgnął się za nie. Siedzieliśmy blisko drzwi z Georgem. Usłyszałem tylko głos Croucha, wspomniane twoje nazwisko i dwa oddalające się po chwili chody w dwie różne strony. Po kilku minutach wrócił i zobaczyłem cię przez moment w drzwiach. Po co Snape cię wołał? - spytał streszczając mi wszystko Weasley. Spojrzałam mu w oczy.
-Bartyego już nie ma w Hogwarcie. Wrócił do siebie. Poszłam tam, bo chciał się pożegnać. Jednak to bardziej wyglądało na wylewanie na mnie swoich żali - mruknęłam i westchnęłam lekko. - No i zrobił coś złego tamtej pani od adopcji. Już nie ma szans, żeby coś dobrego z tego wyszło - dodałam i przetarłam dłonią twarz. Fred zacisnął dłoń w pięść.
-Co on sobie myśli? - burknął rozeźlony. Dotknęłam jego ręki.
-Nie mieszaj się w to - poprosiłam cicho. Fred wyrwał rękę z moich objęć.
-NIE MIESZAJ SIĘ? - krzyknął w złości. - Zabili ci opiekuna, co chwilę cię nachodzą i straszą, a ty dalej co chwilę powtarzasz, żeby nikt się nie mieszał w to. Chronisz wszystkich wokół, ale samej siebie nie dasz nawet spróbować - dodał dalej bardzo głośno. Spojrzałam na niego poważnie.
-Fred, do jasnej cholery, ty naprawdę sądzisz, że ich cokolwiek takiego obchodzi? Że nie skrzywdziliby mnie, gdyby ktoś się za mną wstawił? Oni naprawdę mają to daleko w dupie czy ktoś jest z kimś czy nie - warknęłam na niego i zacisnęłam pięści na szacie. - Mam z nimi styczność odkąd poznałam Zabiniego. Nie są to dobre osoby, co na pewno cię nie zdziwi. Ale to jest naprawdę moja sprawa co zrobię ze swoim życiem. Jak bardzo je zmarnuję - dodałam mniej złym głosem. - No i tylko ja jestem na tyle głupia, żeby im pomagać przeżyć, skoro oni zabierają życia codziennie - wybełkotałam coraz bardziej łamiącym się głosem. - Myślisz, że ich nie nienawidzę? Są najgorszymi ludźmi na ziemi, ale czy to znaczy, że skoro mogę dopuścić do tego, że kilka osób mniej zginie to nie powinnam tego robić? -  wyszeptałam ze łzami w oczach. Nadal twardo wpatrywałam się w rudzielca.
-Nikt nie każe ci być bohaterem - powiedział najbardziej nieczułym głosem, jaki od niego kiedykolwiek usłyszałam.
Wiedziałam to bardzo dobrze. Prawda zawsze była inna. Nie zależało mi już po prostu na życiu. Nie widziałam w nim najmniejszego celu. Fred się po mnie pozbiera. Blaise także. Neville odtąd będzie chodził sam do rodziców. Bell będzie musiała znaleźć sobie innego kompana do picia i późnych rozmów o wszystkim. Dlatego było mi już wszystko jedno. Codziennie żałowałam, że tam, w tamtym okropnym pomieszczeniu nie zginęłam ja. Nie torturowali mnie. Nie odcinali mi kończyn. Że to musiało stać się Kroto. On teraz nie żyje, nie ja. Po prostu na nie nie zasługiwałam. Wiedziałam, że Fred tego nie zrozumie. Że mu na mnie zależy.
-Wiem - powiedziałam tylko kiedy wizja zza załzawionych oczu wróciła do normy. Spojrzałam na Freda. Ten był spokojny na zewnątrz, ale w jego oczach czaiło się rozczarowanie i wielki żal do mojej osoby. - Idę jutro z Nevillem po zajęciach do Świętego Munga odwiedzić jego rodziców - dodałam nijakim tonem. Weasley kiwnął głową.
-Będziemy z Georgem wymyślać kolejne wynalazki - powiedział bez uczuć. Złapałam go za dłoń.
-Wracamy? - spytałam, a ten zwrócił nasze kroki ku Pokojowi Wspólnemu. Nagle robiliśmy wszystko automatycznie. Jakby wszystkie uczucia i emocje zostały tam na Dziedzińcu. Jakby tam nastąpiło całkowite oczyszczenie. Najgorsze było to, że nie tylko tych złych emocji. Weszliśmy do środka Pokoju. Fotele były wolne.
-Masz dużo nauki? - spytał Fred również na nie patrząc. Zaprzeczyłam ruchem głowy. Usiedliśmy na fotelach. Ten dotknął mojej dłoni swoją. Pogładził mnie po wierzchu jej kciukiem. Byłam prawie pewna, że odruchowo.
-Kocham cię - powiedziałam cicho patrząc w ogień. Jego kciuk na krótką chwilę przystał. Usłyszałam jak nabiera powietrza, po czym głośno je spuszcza.
-Ja ciebie też kocham - odparł i spojrzał na moment w moją stronę. Nie było tam już złości, pozostał tylko delikatny żal. Gdyby Kroto żył wszystko byłoby inaczej. Po prostu inaczej.
~~~
Wydaje mi się, że ten rozdział jest swego rodzaju rollercosterem. Jednak podoba mi się i mam nadzieję, że wam też. Jak zwykle zapraszam do komentowania i pozdrawiam.

1 komentarz:

  1. Ajajaj tyle emocji w jednym rozdziale :D
    Zaczynając już od wybuchowego charakteru Barty'iego, którego nadal uwielbiam i czekam z niecierpliwością na kolejne momenty z jego osobą :3
    I ta cała sytuacja z Fredem. Daaamnnn gurl. Co za wybuch ._. Riley tak bardzo zamyka się w sobie i nie wpuszcza Weasley'a, a ten z kolei tak bardzo chce pomóc. Dwa uparciuchy i nie ma kompromisu. Sytuacja napięta.
    Bardzo podoba mi się to zakończenie rozdziału. Nie wiem co mogę o tym napisać. Po prostu. PODOBA MI SIĘ
    Ah! No i Neville! Zapomniałabym o naszej kochanej sierocie ♥ Fajnie, że Ley potowarzyszy mu podczas odwiedzin w Mungu.
    Tym bardziej czekam na kolejny rozdział :3
    Pozdrawiam cieplutko i oby następny był tak samo szybko jak ten. Rozkręcasz się :D
    ~T

    OdpowiedzUsuń