czwartek, 23 listopada 2017

Rozdział czterdziesty ósmy

Uśmiechnęłam się do niego promiennie, a ten nachylił się nade mną.
-Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że jesteś wesoła - przyznał cicho i pogładził mnie po policzku delikatnie. Pokiwałam głową lekko.
-Widziałam twoją radość na Wielkiej Sali - przyznałam, a ten dotknął ustami mojej szyi. Zagryzłam delikatnie wargę. Położyłam dłonie na jego klatce piersiowej. Zaczęłam je powoli zsuwać w stronę jego paska. Ten wpił się w moje usta w momencie, gdy dotknęłam dłońmi jego klatki piersiowej pod koszulką. Zaśmiałam się lekko i podsunęłam jego koszulkę do góry. Ten zsunął z siebie koszulkę i obrócił nas tak, że siedziałam na jego brzuchu. Odsunął się i spojrzał na mnie rozweselony. Znowu przygryzłam wargę. Fred położył dłonie na moich biodrach, a ja wróciłam ustami do jego ust. Jego dłonie powoli podjeżdżały do góry podsuwając mój sweter w stronę szyi. Pozwoliłam mu ściągnąć sweter. Uśmiech błysnął na jego twarzy, a ja przytknęłam moją klatkę piersiową do jego. Palcami dojechał do zapięcia mojego stanika. Poszło mu dosyć sprawnie. Wyszczerzyłam się ku niemu. Ten pokręcił głową z politowaniem i znowu wpił się w moje usta. Do drzwi ktoś zaczął się dobijać. Odsunęłam się i przykryłam szybko kołdrą kładąc się u boku Freda.
-Słucham? - spytał lekko zdenerwowany Weasley. Nikt nie odpowiedział, słychać było tylko pukanie. Coraz bardziej rozpaczliwe. Spojrzałam na niego.
-Otwórz - mruknęłam cicho i przykryłam się kołdrą pod brodę. Ten kiwnął głową i wstał. Podszedł do drzwi, a ja z delikatnym westchnięciem przymknęłam oczy. Słyszałam przekręcanie kluczyka. Przekręcił klamkę. Lekko zaskrzypiała.
-Angelina? - spytał zdziwiony. Ja tylko lekko się skuliłam.
-Fred - wybełkotała Johnson, słychać było, że nie jest do końca trzeźwa. - Miałam nadzieję, że cię tu znajdę. Musimy porozmawiać - dodała i wtoczyła się do środka.
-Słucham cię - mruknął Weasley zamykając drzwi. Słyszałam tylko szuranie stopami po podłodze i ciężar na łóżku, na którym leżałam.
-Bo mnie to męczy strasznie, a nie miałam odwagi ci tego powiedzieć - przyznała i czknęła. Nie uchyliłam nawet na moment powieki. - Cholernie mi się podobasz, czemu nie jesteś ze mną? - dodała, a Fred na moment zastygł. - No przecież wtedy na korytarzu było nam tak dobrze, albo wtedy po treningu jeszcze przed tym jak poznałeś Hart - mruczała i chyba gestykulowała mocno. Fred położył dłoń na moim udzie.
-Angie, już o tym rozmawialiśmy. Kocham Riley, naprawdę nic tego nie zmieni - powiedział spokojnym głosem. Na mojej twarzy wykwitł delikatny uśmiech. Ta zaczęła się powoli hiperwentylować. Wstała i podeszła do Freda. Blisko, zbyt blisko. - Johnson, do cholery - warknął Weasley i odsunął ją od siebie wstając z łóżka. Ta tupnęła nogą. Po pokoju rozległ się głuchy odgłos uderzenia w twarz.
-Jeszcze tego pożałujesz - burknęła, ale się nie ruszyła z miejsca. Ten odetchnął głęboko.
-Sądzę, że powinnaś już iść - powiedział cicho i poszedł otworzyć jej drzwi. Ta wyszła niepyszna. W momencie zamykania drzwi uchyliłam powieki. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na Freda. Jego twarz wyrażała bezsilność. Zmartwiłam się delikatnie i wstałam. Mocno go przytuliłam. Ten pogładził mnie po plecach.
-Kocham cię - powiedziałam w jego klatkę piersiową. Ten prychnął delikatnie. Spojrzałam na jego twarz.
-Ja cię bardziej - stwierdził cicho i pogładził mnie po twarzy. Uśmiechnęłam się lekko. - Nie chciałem jej skrzywdzić - wybełkotał, a ja pokiwałam głową lekko.
-Wiem, ale nie mogłeś się spodziewać, że przyjdzie do ciebie pijana - wybełkotałam cichutko. Zobaczyłam w jego oczach przejmujący smutek. Nienawidził zawodzić ludzi, a co gorzej krzywdzić ich. Nawet ta lekka czerwona plama na jego policzku po jej dłoni niewiele mu tłumaczyła. Był bardzo dobrym człowiekiem. Nie wiem jakim cudem wytrzymywał ze mną. Ten kiwnął głową i pocałował mnie w czoło.
-Posiedzisz tu ze mną? - spytał cicho, a ja potwierdziłam ruchem głowy. Ten usiadł na łóżku. Zapięłam bieliznę i usiadłam koło niego. Pocałowałam go w lewe ramię i położyłam głowę na jego ramieniu. Ten objął mnie lekko ramieniem.
-Może się położysz? - wybełkotałam cicho. Ten nic nie mówiąc położył się. Wsunęłam się tuż koło niego i położyłam głowę na jego nagiej klatce piersiowej. Wiedziałam, że odczuwa moralnego kaca. Pieprzoną bezsilność. Zamknął oczy, a ja pocałowałam go w policzek i przytuliłam się do niego. Gładziłam go spokojnie po klatce piersiowej. Jego oddech stawał się coraz bardziej spokojny. Westchnęłam delikatnie. Zasnął. Bardzo spokojnym snem. Spojrzałam na zegar nad jego łóżkiem. Za niedługo miała się zacząć kolacja. Podniosłam się i pocałowałam go delikatnie. Wstałam, zarzuciłam sweter i wyszłam z jego dormitorium. Potruchtałam ku Wielkiej Sali. Nikt mnie nie zatrzymywał po drodze. Weszłam do środka i usiadłam na stałym miejscu. George spojrzał na mnie zdziwiony.
-Gdzie jest Fred? - spytał cicho. Przysunęłam się do niego.
-Poszliśmy do waszego dormitorium. Ogólnie spokojnie, gdy nagle rozległo się łomotanie do drzwi. Pijana Johnson z wyrzutem, że z nią nie jest. Powiedział jej, że mnie kocha. Dostał w twarz. Teraz śpi z moralnym kacem. Czuje się temu winny - odparłam, a George pokiwał głową lekko. Spojrzał przed siebie.
-Rozumiem - mruknął i wrócił do mnie wzrokiem. Dotknął mojej dłoni. - Jak wstanie to się nim zajmę. Zaniosę mu kolację - dodał poważnym tonem i zabrał dłoń. Pokiwałam głową z bladym uśmiechem. Zaczęłam nakładać jedzenie na drugi talerz. George został lekko skonsternowany, ale zaczął rozmawiać z Lee. Na salę weszła już trochę mniej powłóczająca nogami Johnson. Nawet nie chciałam na nią patrzeć. Jak tylko usiadła, ja wstałam i ruszyłam z talerzem do wyjścia. Miałam to tak bardzo gdzieś co ona sobie o mnie myśli. Tak bardzo mi było szkoda Freda.
Zeszłam po schodach do lochów i ruszyłam w stronę komnaty Croucha. Dobrze, że tylko tymczasowej. Zapukałam do drzwi. Weszłam nie czekając na odpowiedź. Barty przeglądał jakieś opasłe tomisko w zielonej skórze.
-Kolacja - mruknęłam i postawiłam talerz na stoliku. Zabrałam wcześniejszy pusty. Crouch spojrzał na mnie.
-Dziękuję - powiedział poważnie, po czym uśmiechnął się lekko. Nie chciało mi się nigdzie iść. Usiadłam na krześle obok jego łóżka. Ten wziął talerz na kolana.
-Czujesz się lepiej? - spytałam bez cienia złości czy sarkazmu. Ten ugryzł tosta.
-Trochę tak. Severus co chwilę faszeruje mnie jakimś niedobrym gównem, ale o dziwo obudziłem się z drzemki o wiele mniej obolały, niż przed południem - przyznał przegryzając tosta. Kiwnęłam głową.
-Cieszę się z tego powodu - odparłam w miarę pogodnym tonem. Chyba nawet mówiłam prawdę. Ten przyglądnął mi się badawczo.
-Coś cię gryzie - skwitował, a ja tylko machnęłam dłonią. - To pewnie ten zdrajca krwi - mruknął. Zmierzyłam go wzrokiem.
-Nie mów tak na niego - burknęłam cicho. Barty się zaśmiał rozbawiony.
-Dobrze, dobrze, przepraszam - zaśmiał się wesoło. Pokiwałam głową z politowaniem. Wstałam z krzesła. - Nie posiedzisz ze mną? - spytał trochę mniej wesoło. Trzymałam w prawej dłoni pusty talerz.
-Mam jeszcze zadanie z transmutacji do zrobienia - mruknęłam, chociaż wcale tak nie było i ruszyłam do drzwi.
-Dziękuję - wybełkotał Crouch z pełnymi ustami, a ja zamknęłam za sobą komnatę. Ruszyłam do kuchni, by oddać talerz. Po chwili marszu doszłam do obrazu z martwą naturą. Połaskotałam gruszkę, a moim oczom ukazała się zielona klamka. Uchyliłam lekko drzwi. Zobaczyłam pierwszego lepszego skrzata domowego. Podałam mu talerz.
-Dziękuję panience - powiedział przestraszony i schylił się prawie dotykając nosem podłogi. Uśmiechnęłam się blado i wróciłam do Pokoju Wspólnego. Nie chciałam już dzisiaj z nikim rozmawiać. Jedynym marzeniem było pójście spać do własnego dormitorium. Bez głupich pytań Granger. Wsunęłam się do środka. Na fotelach siedzieli Granger, Weasley i Potter. Jeden problem z głowy. Gdy szłam na górę pod jednym z dormitoriów siedziała, a raczej spała Johnson. Zatrzymałam się na moment. Bardzo głupio było mi ją zostawić, mimo wszystko nie zasłużyła na to. Westchnęłam głęboko i podeszłam do niej. Wzięłam ją pod ramię.
-Wstawaj - mruknęłam cicho, a ta tylko coś mruknęła pod nosem. Podniosłam ją i oparłam na sobie. Nie była ciężka. Otwarłam jakimś magicznym cudem drzwi. Dormitorium było puste. Położyłam ją na jakimkolwiek łóżku. Ta już otwierała usta. - Nic nie mów, idź spać - mruknęłam. Ta się skuliła na łóżku i zasnęła dosyć szybko. Westchnęłam i wyszłam z dormitorium. Miałam tak bardzo dość. A ten dzień zaczął się tak niepozornie. Ten dzień to były wzloty i upadki. Tylko czemu akurat Fred musiał za to wszystko oberwać? Dlaczego zawsze ci najmniej winni dostają najgorzej?
~~~
Wracam z kolejnym rozdziałem. Nie wiem czy dobrze go poprowadziłam, jest tu dosłownie wszystko, za co przepraszam. Ale jednak zapraszam do komentowania.

wtorek, 7 listopada 2017

Rozdział czterdziesty siódmy

Ruszyłam do wyjścia z Pokoju Życzeń. Uśmiechnęłam się blado do Freda.
-Wrócę najszybciej jak potrafię - obiecałam półszeptem i wyszłam. Do Hagrida biegłam. Nawet nie wiedziałam, że jestem w stanie tak szybko gdzieś się przetransportować. Nawet prawie spadnięcie ze schodów nie przeszkodziło mi. Wybiegłam przed Zamek. Nie miałam kurtki. Przejmujące zimno ogarnęło moje ciało od razu. A co jeśli Hagrid mi nie pomoże? Stwierdzi, że to nie dla niego? Że on ma własne problemy?
Dobiegłam do domku Hagrida. Zapukałam skostniałymi dłońmi. Nic. Zapukałam ponownie. Ruch. Ziewanie. Bełkotanie pod nosem.
-Kogo niesie o tej porze? - mruknął trochę zły półolbrzym i otworzył drzwi. Uśmiechnęłam się do niego lekko. - Riley, dziecko, gdzie ty masz kurtkę? - spytał lekko przerażony, ale głównie zmartwiony. Już się usunął, abym mogła wejść do środka.
-Hagridzie, potrzebuję twojej pomocy. Zanim jednak zacznę musisz mi obiecać, że Dumbledore się o tym nie dowie - powiedziałam poważnym tonem mimo szczękających z zimna zębów. Ten już chciał coś powiedzieć, ale szybko zrezygnował i pokiwał tylko potulnie głową. - Byliśmy z Fredem w Korytarzu. Dość regularnie nas tam wciąga - mruknęłam, ale po chwili zamilkłam, bo ujrzałam już tylko przerażenie na twarzy Hagrida.
-Wiecie o Korytarzu? - spytał konspiracyjnym szeptem. Pokiwałam głową. - Nie możecie tam być, nie powinniście wchodzić. To coś wykorzystuje wasze słabości... - wybełkotał i zaczął trzeć brodę w geście lekkiego przewrażliwienia.
-Wiem, pokazał mi Kroto. Ale nie po to tu przyszłam. Jedna ze ścian została zburzona, a pod nią był człowiek. Nie mogę go jednak oddać do Skrzydła Szpitalnego z dotychczasową twarzą. Jest Śmierciożercą i nikt nie może się dowiedzieć, że tu jest - mruknęłam i spojrzałam na niego i oczekiwałam kiwnięcia głową. Nic takiego się nie stało. Hagrid tępo wlepiał we mnie wzrok. - I pomyślałam, że skoro kiedyś powiedziałeś, że jesteśmy prawie jak rodzina, a ja w tym momencie nie wiem do kogo się z tym zwrócić, to może byś mi pomógł - dodałam już cicho, bardzo niepewnie. Spojrzałam na niego. - Ale nie nalegam, bo dla mnie samej było trudno zdobyć się na odwagę i tu przyjść - dodałam trochę pewniej. Ten nie mówił nic przez kilka sekund.
-Prowadź mnie do niego - wybełkotał. Kamień spadł mi z serca i ruszyłam szybkim krokiem w kierunku Hogwartu. Ten dotrzymywał mojego tępa z łatwością. Kiwał po drodze profesorom na dzień dobry, aż doszliśmy na siódme piętro. Nie odzywaliśmy się, aż nie otworzyłam wejścia do Pokoju Życzeń. Hagrid wszedł pierwszy.
-Dzień dobry - usłyszałam głos Freda, stał nadal bez swetra koło łóżka Bartyego. Ściskał w rękach mój sweter. Nauczyciel kiwnął mu głową i wzdrygnął się na widok twarzy Croucha. Spojrzał na mnie zaskoczony.
-Akurat on? Morderca? Mam go ratować? - spytał trochę zły mężczyzna. Przetarłam twarz dłońmi.
-Nie chcę być odpowiedzialna za żadną śmierć, nawet Śmierciożercy - odparłam poważnie pewnym tonem. Ten westchnął. Podszedł do łóżka i przyglądnął się Juniorowi.
-Jest tylko jedna osoba, która może mu pomóc - mruknął i ruszył do wyjścia. Pokiwałam głową. Ten wyszedł, a ja spojrzałam na Weasleya. Zsunęłam z siebie jego sweter i podałam mu go. Założył go, a ja narzuciłam swój. Krew lekko zastygła, widać było tylko wielki zakrzep na bordowym swetrze.
-Przepraszam, że taka jestem. Nagle zapominam o wielu rzeczach. Pomagam złym ludziom. Odpływam daleko. Jestem niedostępna, okrutna - powiedziałam cicho patrząc w oczy Fredowi. Ten uśmiechnął się blado. Ujął moją dłoń lekko i przyłożył ją sobie do ust.
-Nigdy tak nie mów. Zdarza ci się zapomnieć, ale to nic złego. Każdy na twoim miejscu by pomógł Crouchowi. Po prostu czasami czuję się dziwnie. On nagle pojawił się w twoim życiu. Zabiega o twoja atencję. Mimo że wiem jak bardzo mnie kochasz, bo kocham cię równie mocno, to nadal odczuwam niepokój. Ja nie posunę się do pewnych rzeczy, do których on byłby w stanie. Dlatego tak się martwię - powiedział patrząc mi w oczy. Zaśmiałam się lekko i pogładziłam go po policzku. Chciałam tym dać mu do zrozumienia, że nie ma się czego obawiać. Ten również lekko się uśmiechnął. Do Pokoju Życzeń wszedł Hagrid, a za nim Snape. Spojrzałam na niego. Czekałam na jego reakcję. Hagrid wyszedł widząc minę Severusa. Kiwnęłam mu głową w podziękowaniu. Ten uśmiechnął się i znikł.
-Poskładam go. Będzie w komnacie za moją. Hasło do niej to dwa węże. Masz mu przynosić jedzenie, bo leczenie go to jedyne co zrobię - mruknął Snape patrząc na mnie. Kiwnęłam głową. Barty miał zamknięte oczy. Oddychał, ale spał. Odpoczywał. - Nikt by mu nie pomógł Hart. Albo masz takie dobre serce, albo jesteś tak głupia - stwierdził i teleportował się z Crouchem. Westchnęłam na ostatnie zdanie.
-Zbierajmy się stąd. Już i tak nie ma nas na dużej części pierwszych zajęć - mruknęłam i ruszyłam do wyjścia. Fred kiwnął głową.
-Tylko podwiń sobie rękaw - poprosił przechodząc ze mną przez drzwi. Kiwnęłam głową i zaczęłam schodzić po schodach ukrywając zaschniętą krew na moim rękawie. Teraz miałam eliksiry ze Ślizgonami. Ruszyłam do lochów spokojnie. Po drodze pożegnałam się z Fredem. Stanęłam pod odpowiednią salą, ale jeszcze trwała poprzednia lekcja. Rozglądnęłam się i ruszyłam w głąb korytarza. Za komnatą Snape faktycznie była jakaś inna. Podeszłam do niej trochę niepewnie.
-Dwa węże - mruknęłam, a ściana zaczęła się odsuwać. Weszłam powoli do środka. Barty wlepiał wzrok w sufit. Nic nie mówił. Gdy usłyszał, że ktoś wchodzi nawet nie spojrzał.
-Snape, nie chcę twoich eliksirów. Znając ciebie umrę po nich - burknął rozeźlony lekko. Uśmiechnęłam się blado.
-Od moich na pewno zginiesz - stwierdziłam, a ten spojrzał na mnie.
-Przepraszam, nie wiedziałem, że to ty - przyznał i z bólem usiadł na łóżku. Lekko rozmasował swoje żebra. Usiadłam na krześle koło niego.
-Dał ci jakieś leki? - spytałam patrząc na jego poranioną twarz. Ten potarł kark.
-Coś wrzucał mi do picia. Niby szybko odczułem brak bólu, ale na razie nie wiem ile to potrwa i kiedy mnie wypuści - stwierdził, a ja tylko pokiwałam głową. Usłyszałam zbierający się tłum na korytarzu. Wstałam z krzesła.
-Muszę iść, ale przyjdę po obiedzie z jedzeniem - powiedziałam dość pogodnie. - I cieszę się, że nic ci nie jest. Mimo wszystko się cieszę - dodałam i położyłam na krześle batonik. Jeszcze jakiś został mi w szacie. Ruszyłam do drzwi.
-Dzięki Hart, za wszystko - mruknął Crouch, a ja nawet się do niego nie odwróciłam. Wyszłam w lepszym humorze. Pognałam do odpowiedniej sali. Walnęłam jakąś blondynkę.
-Patrz jak... - urwała, bo spojrzała na mnie. Wyszczerzyłam się do Bell. Ta wyszczerzyła się do mnie.
-Przepraszam, będę bardziej uważna - odparłam wesoło, a ta zaśmiała się lekko. - Co tam u ciebie? - spytałam poprawiając plecak na ramieniu.
-Spokojnie leci na życiu między Wielką Salą, a biblioteką - przyznała z uśmiechem. - A u ciebie? Jakieś nowości? - dodała z rozbrajającym uśmiechem. Podszedł do nas Malfoy i objął ją w pasie delikatnie. Pierwszy raz ujrzałam na jej twarzy głębsze uczucie.
-Zdecydowanie nie mam co robić. Tylko Freda czy Zabiniego czasami pomęczę - przyznałam patrząc na nich z wesołym uśmiechem. Cholernie do siebie pasowali.
-Blaise chodził ostatnio trochę osowiały. Dużo o tobie mówił - powiedział Malfoy patrząc na mnie. Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
-Teraz będzie lepiej - odparłam i rozglądnęłam się. W oddali ujrzałam Zabiniego kroczącego ku nam. Uśmiechał się wesoło.
-Czemu twoje słowa od razu się spełniają? - spytał rozbawiony. Blaise podszedł do mnie i oparł się o moje ramię.
-O czym rozmawiacie? - mruknął wesoło. Wzruszyłam lekko ramionami zrzucając jego łokieć. Dostałam za to przyjaznego palca w żebra. Spojrzałam na niego rozbawiona i jego też szturchnęłam. - Ty zły człowieku - dodał udając zażenowanie Blaise. Uśmiechnęłam się promiennie. Ten pokiwał tylko z politowaniem głową. Drzwi do sali otwarły się na oścież zapraszając nas do piekła. Weszliśmy, ale o dziwo było naprawdę w porządku. Siedząc znowu z Zabinim byłam szczęśliwa. Potem było jeszcze kilka zajęć, aż nadszedł czas obiadu. Siedziałam wesoła między bliźniakami. Opowiadali żarty. Śmiałam się najgłośniej ze stołu. Wzrok Fred cały czas był pełen szczęścia. Bardzo się cieszył, że jestem wesoła. Gładził moje udo pod stołem. Spojrzałam na niego jak skończyłam jeść. Nałożyłam jeszcze trochę na inny talerzyk.
-Wyglądasz tak cudownie z tym promiennym uśmiechem - powiedział mi Fred na ucho. Pocałował mnie w skroń delikatnie po tym. Zwróciłam na niego wzrok i nachyliłam się lekko. Musnęłam ustami jego usta.
-Bo czuję się cudownie - przyznałam rozweselona. Ten tylko pokiwał głową z politowaniem. Zaśmiałam się i wstałam z ławy.
-Widzimy się potem w Pokoju Wspólnym? - spytał, a ja pokiwałam głową i ruszyłam z pełnym talerzykiem do wyjścia z Wielkiej Sali. Skierowałam swoje kroki ku lochom. Podeszłam do dobrej komnaty.
-Dwa węże - mruknęłam, a komnata zaczęła się otwierać. W środku Crouch coś zapisywał pieczołowicie na pergaminie. Spojrzał znad niego na mnie. Przestał w pół jakiegoś słowa i odłożył na szafkę.
-Cześć Hart, masz obiad? - spytał z lekkim uśmiechem. Kiwnęłam głową i położyłam talerz na stoliku. - Dzięki - dodał i zaczął jeść.
-Talerz możesz zostawić, jak ci przyniosę kolację to go zabiorę - powiedziałam spokojnie. Ten mruknął coś pod nosem, a ja wyszłam. Poszłam w lepszym humorze do Pokoju Wspólnego. Usiadłam na pustym fotelu i przymknęłam oczy. Czułam się niesamowicie wesoło. Nie wiem czym to było spowodowane. Może dlatego, że pomogłam człowiekowi? Albo ze spotkania się z Blaisem? W każdym razie chciałam, aby tak było dalej. Po chwili poczułam dłoń na mojej dłoni i usta na moim czole.
-Witaj Ley - usłyszałam znajomy głos i otwarłam oczy. Rude włosy zajmowały prawie cały mój widok. Zaśmiałam się radośnie. - Idziemy do mnie? - dodał, a jego oczy się zaświeciły. Wstałam z fotela.
-Masz dar przekonywania - stwierdziłam łapiąc go za dłoń. Ten uśmiechnął się zawadiacko i ruszyliśmy na górę, do dormitoriów męskich. Weszliśmy do pustego dormitorium. Wsunęłam się do łóżka Fred szybko, a ten zamknął drzwi. Zaśmiał się wesoło. Gdzieś z tyłu głowy dalej jakiś straszny głos powtarzał mi, że nie powinnam. Że jestem głupia i naiwna. Że dla mnie nie ma nic dobrego. Ale kto by słuchał takich bzdur kiedy Fred już zaczynał wsuwać swoje ciało koło mojego na jego łóżku? Dlatego poddałam się uczuciu nie myśląc o niczym złym.
~~~
Cholera, tak długo mnie nie było. Początek dojrzewał we mnie, ale tak trudno mi to było przelać na komputer. Kolokwia, wykłady i konwersatoria w tym nie pomagały. Jednak zapraszam do komentowania.