Rozglądnęłam się po ludziach przy stole. Nikt na mnie nie patrzył, więc
wstałam i zabierając tosta wyszłam z Wielkiej Sali. Szłam spokojnie, może zbyt
dostojnie jak na osobę w moim wieku, ale mój cel tego wymagał. Zabini się chyba
ucieszy, kiedy zobaczy co dostałam, prawda? Zamiatałam więc nogami w jego
kierunku, wiedziałam, gdzie może siedzieć. Na Dziedzińcu Głównym bajeruje jakąś
laskę, która i tak potem mu nie da się nawet dotknąć. Zawsze tak się kończy,
potem tego żałuje. Za szybko ponoszą go emocje, ale walczyć potrafi jak nikt
inny. Zadziwiająco ujrzałam go z daleka z kimś w objęciach. Aż przystanęłam z
wrażenia. Nie potrafiłam wyartykułować żadnego słowa. Uciekłam, zachowałam się
jak rasowy tchórz, ale niektóre sytuacje tego wymagają. Nie wiedziałam
kompletnie jak się zachować. Nigdy nie przypuszczałam, że Zabini jest... A może
jednak nie jest. Może tylko podpuszcza kolejną osobę, ale dlaczego miał by to
teraz robić? Tyle pytań kołatało mi się w głowie, że nawet nie zauważyłam, iż
ktoś biegł, a raczej uciekał prosto na mnie. Dziewczęce ciało mocno wpadło w
moje powalając je na podłogę. Spojrzałam osobie w twarz i jedyne co ujrzałam to
zielone przestraszone oczy, po czym przepraszając gęsto ruszyła szybko i
zniknęła za rogiem. Patrzyłam na miejsce skąd biegła, by zobaczyć napastnika,
jednak takowy się nie pojawił. Wyszedł stamtąd tylko rudowłosy Fred
uśmiechnięty od ucha do ucha. Zwróciłam na niego wzrok trochę nierozumnie, a
ten wtedy spojrzał na mnie. Jego uśmiech zmalał, ale zamienił się jakby w
delikatną troskę. Chłopak podbiegł do mnie.
-Riley, nic ci nie
jest? - spytał łagodnie i podał mi dłoń. Ujęłam ją, bo cóż innego mogłam zrobić.
Podciągnął mnie w górę. Patrzyłam na niego natrętnie chcąc odpowiedzi na
pytanie, które zaraz miało zabrzmieć.
-Widziałeś tamtą
dziewczynę? Ktoś ją gonił. Był koło ciebie ktoś? Mógł uciekać - wytrajkotałam
patrząc na niego i mocno gestykulując. Ten patrzył na mnie jak na kretyna,
lekko zburaczałam na twarzy. - Czyli nie - westchnęłam delikatnie. Ten
potwierdził głową delikatnie. Ale ta dziewczyna, te oczy, to sugerowało, że się
czegoś boi.
-Wszystko w porządku?
- spytał spokojniej, z mniejszą troską. Wlepiałam wzrok w jego oczy, o dziwo
wydały mi się bardzo znajome, tak jakbym juz je gdzieś widziała. Nie chodzi mi
o Hogwart, a coś ważniejszego, mroczniejszego i bardziej nienormalnego, niż
zazwyczaj. W pewien sposób mnie to przerażało, a z drugiej zaskakiwało.
-Tak, przepraszam –
powiedziałam cicho lekko skruszona i uśmiechnęłam się delikatnie. Ten
oduśmiechnął się, a po mojej głowie krążyły tylko prośby, by nie zamienił się w
kupkę chodzących kości czy aby jego skóra nie stała się woskiem. Bardzo, bardzo o to proszę.
-Odprowadzić cię do
pokoju? – spytał wspaniałomyślnie Fred. Pokiwałam ochoczo głową i w milczeniu
ruszyliśmy ku Grubej Damie. Nie było to milczenie niezręczne, przynajmniej nie
tak bardzo. Niektórym na pewno by przeszkadzało, dla mnie było bardzo miłe. Nie
zadręczaliśmy się niepotrzebnymi pytaniami. Rudzielec od czasu do czasu
uśmiechał się lekko, ja oduśmiechałam się miło. – Czemu tak się gryziesz z
Hermioną? – spytał idąc po schodach.
-Po prostu, uważa mnie
za złą osobę godną Slytherinu, chociaż sama widziałam jak pożera wzrokiem
Malfoya, kiedy czasami siedzi na trybunach, gdy drużyny Quidditcha ćwiczą.
Jakby miała chorobę dwubiegunową, z jednej strony jest taka, a z drugiej
całkowicie sobie przeczy. Jest przemądrzała, poza tym szkoda mi Rona, jeśli
kiedykolwiek z nią będzie. Granger będzie mu zrzędzić cały czas, chociaż ostatnio
okazała mi serce… Nadal jest zła, ale ta dwubiegunowość czasami stawia ją na
pozycji człowieka – mruknęłam spokojnie wspinając się w górę. Fred kiwał głową
lekko.
-Ciekawa teoria –
stwierdził patrząc przed siebie. Dźgnęłam go w ramię.
-To nie jest żadna
teoria, to fakty – mruknęłam przystając. Spojrzałam na niego lekko zła, ten
zwrócił wzrok na mnie. Pokiwał lekko głową, z której skóra zaczęła schodzić
płatami. Powoli, warstwa po warstwie. Potem przyszedł czas za mięśnie i krew.
Ta lała się litrami po jego ciele. Było to okropne zjawisko, ale patrzyłam na
nie z lekko przymrużonymi oczami.
-Podoba ci się? – spytała
kupka mięśni. Nie potrafiłam na to nawet odpowiedzieć, moje szczęki zacisnęły
się za mocno, niczym szczękościsk. – To przykre, nie możesz się nawet ruszyć. Jesteś
cała moja – mruknął cicho obchodząc mnie powoli. Muskał swoją dłonią moje
ciało. Nogi jakby wrosły mi w ziemię. Zacisnęłam powieki, nie chciałam więcej
przeżywać. Nagle usłyszałam odgłosy niby jakiejś maszyny, a jednak jakby
ludzkiej.
-ZOSTAW! – ryknęła czarna
kupka żelaza. Może to i rasistowskie, że musiała być czarna, ale koszmary nie
wybierają. Westchnęłam zmęczona, na moim ciele pojawi się jeszcze więcej blizn,
a potem znowu będą pytania.
Kto ci to zrobił? ~ To na pewno ci Ślizgoni. ~ Co powiedzą na to twoi rodzice? ~ Puszczasz się?
Nikogo to nie powinno
interesować, a jednak każdy pyta. To całkowicie bez sensu, zazwyczaj nie
rozumiem ludzi. Pogładziłam poczwarę przede mną po odpadającej twarzy i
pocałowałam ją mocno. Szybko się odsunęłam i ruszyłam przed siebie pędząc do
jedynego bezpiecznego miejsca bez głupich koszmarów.
Własnego dormitorium.
Byle dobiec, byle dobiec.
Tak, zwycięstwo.
Dopadłam dłonią
klamki i otworzyłam drzwi na oścież. Zahaczyłam nogą o próg i wyrżnęłam jak
długa, ale wcale się tym nie przejmowałam.
-Witajcie –
powiedziałam spokojnie do współlokatorek i zamknęłam za sobą drzwi. Usiadłam
jakby nigdy nic nad swoimi książkami i zaczęłam pisać zadanie z eliksirów.
-Co masz w drugim? –
pierwsza odezwała się panna Brown pisząc coś swym różowym długopisem.
-35 – odparłam spokojnie.
Czyż to nie cudowny wieczór? Taki normalny, nie ma morderców, krwi, śmierci.
Spojrzałam na nią. – Dziękuję – mruknęłam patrząc na Lavender i uśmiechnęłam
się lekko.
-Nie wiem za co Hart,
ale proszę cię bardzo – odparła wesoło dziewczyna. W sumie nie jest taka zła i
tępa, jaką ją sobie do tej pory wyobrażałam. To cudowne.
-Masz ochotę na piwo
kremowe? – spytałam z uśmiechem, a tej aż zaświeciły się oczy. Wyciągnęłam dwie
butelki spod łóżka i podałam jej jedną. –
Doceń – dodałam radośnie i zaczęłam pić kończąc zadanie domowe.
-Docenię – zapewniła blondynka
wesoło. Była ogólna sielanka, nie było odchodzącej skóry. Po jakiejś godzinie
usłyszałam jej ciche oddychanie. Zasnęła.
-Dobrej nocy Brown –
mruknęłam i zapakowałam nogi pod kołdrę. Ostatni raz przyglądnęłam się zdjęciom
w naszyjniku i ja również zasnęłam.
Obudził mnie ogólny
harmider. Była sobota, dzień Hogsmeade. Wstałam rześka, ożywiona. Zaczęłam się
ubierać w byle co. Jakaś czerwona koszulka, pierwsze spodenki, które udało mi
się znaleźć. Rozczesałam włosy, wpakowałam dwa galeony do kieszeni i ruszyłam
na dół. Odpisy miałam do końca roku. Kroto nie zapomniał wszystkich wypełnić.
Spojrzałam na grupkę uczniów, byli wśród nich nowi, którzy wyglądali na
przerażonych.
-Nie bójcie się –
mruknęłam do jednego z nich wesoło, a ten nawet lekko się uśmiechnął. Stanęłam
koło mojego rocznika, a obok mnie pojawił się Zabini.
-Cześć Riley –
zaśmiał się wesoło i rozglądnął się po ludziach. Wyglądał po prostu przystojnie.
Inaczej nie potrafię tego określić.
-Cześć Blaise –
odparłam radośnie i wsunęłam dłoń pod jego ramię. Ten uśmiechnął się do mnie. –
Idziemy na Ognistą czy lepiej nie? – dodałam ciszej i uważniej. Patrzyłam na
jego świecące się oczy.
-Możemy iść, ale nam
nie sprzedadzą – przyznał cicho, po czym uśmiechnął się głupio. Zawsze się tak
kretyńsko uśmiechał, gdy miał plan. Zazwyczaj ten plan kończył się fiaskiem, zapewne
i ten pójdzie się jebać, ale takie są uroki planów Zabiniego.
~~~
Nie było mnie baaaardzo długo. Nie czułam wcale weny, chociaż początek tego rozdziału miałam napisany od stycznia. Do napisania tego nakłonił mnie owy komentarz. Nie będę nic obiecywać, więc tylko przeproszę i podziękuję.